Im lepiej biegamy - tym nasze postępy są trudniejsze.
Zawodowcy walczą już o zupełnie o krańcowe poprawienie swoich wyników - dla nich 10 s na 10 tys m to może być dużo.
W mojej biegowej "karierze" miałem dwa razy przypadek, że zastosowałem nietypowy bodziec, inny, mocniejszy i odczułem na sobie poprawę.
Jednak do bodźców organizm się przystosowuje i ten sam bodziec może nie być w stanie działać tak dobrze jak kiedyś. Poza tym wydaje mi się, że bodziec powinien być naprawdę mocny.
Tymczasem nasze treningi to jest zazwyczaj ciągłe powtarzanie tego samego i na dodatek często pewnie z komfortowym samopoczuciem.
Niektóre treningi wprost "lubimy". A akcent to nie powinno być cos co się lubi.
Dobra, do konkretów, dam wam mój przykład, z tego jedynego mojego sezonu biegowego w którym czułem że sie naprawdę poprawiam.
Mam (miałem, bo dawno go nie spotkałem) biegowego kolegę. Duuużo lepszy ode mnie biegacz, zazwyczaj każdy jego maraton to było w okolicach 2:35 lub lepiej, zyciówka 2:30. Biegał 2 maratony w roku.
W maju roku 2002 to był mój jedyny biegowy kolega.
Zbliżał się jakis długi weekend.
Kolega mówi - słuchaj Adam, pobiegajmy trochę przez te cztery dni.
Ja na to - super.
Pierwszego dnia pobiegliśmy nad Wisłą do Mostu Poniatowskiego i spowrotem. Razem około 18 km. Jak wracaliśmy biegliśmy juz naprawdę żwawo, kolega nadawał tempo a ja się chciałem utrzymać, żeby nie wyjść na mięczaka

Ostatnie 5 km było spokojnie poniżej 3:50 a finisz na którym mnie jednak zostawił jeszcze szybszy i w jednym miejscu pod górę (Dewajtis w górę i do Marymonckiej dla tych którzy znają te okolice).
Byłem wypruty.
Ale kolega mówi - no to co? Jutro też startujemy rano?
Ok.
Rano okazało się, że on chce zrobić 10 trzy minutówek z przerwą dwie minuty.
Rozgrzewka była ze 20 minut - i potem ruszylismy. Znowu on dyktował tempo i ja znowu ledwo nadążałem. Ale dałem radę.
Po tych dwóch dniach - byłem flakiem.
Zadzwoniłem do niego wieczorem ze następnego dnia przyjeżdża do mnie rodzina i że nie mogę biegać.
Wyszedłem biegac dopiero po dwóch dniach przerwy.
I poczułem ! Miałem moc jak nigdy. Pętlę która normalnie biegnąc żwawo pokonywałem w 6:24 robiłem z uśmiechem na ustach, rekreacyjnie po 6:00 a nawet lepiej.
To był wogóle fajny sezon.
Jakie mogą (ale nie musza płynąć z tego dla nas wnioski).
1. Szukajmy innych niż dotychczas stosowane bodźce (u mnie chocby intensywność była inna bo on był mocny)
2. Nie myślmy tylko w kategoriach % HRmax albo mmol - bo zawsze ta sama intensywność nie musi być wcale optymalna.
3. Wprowadzajmy róznorodność, eksperymentujmy
4. Mimo wszystko nie idźmy na zupełny żywioł ale myślmy (dwa dni pod rząd mocnego treningu - jeszcze ujdzie ale gdybym wtedy poszedł na trzeci - to była by głupota).
Boimy się ryzykować.
Realizujemy w większości "sztampę".
W zeszłym roku zaczałem eksperymentowanie z siłą biegową i wszystko było na dobrej drodze ale z innych względów nie wyszło.
Przygotowuję zastaw kilku artykułów bładzących trochę wokół tego tematu - choćby Ranato Canovy, lub moze uda namówić mi się Radka Dudycza bo on ma ciekawe koncepcje.