Po tym jak 11 listopada wykręciłem życiówkę na 10km - 35:30, co było bardzo satysfakcjonującym mnie wynikiem, pełen optymizmu zabrałem się do ciężkiej pracy nad wiosenną formą. Plany narzuciłem sobie ambitne, celowałem w wynik 34:XX na 10 km podczas biegu 8.03 oraz czas w okolicach 1:17 na półmaratonie w Gdyni. Wszystko szło w dobrym kierunku, listopad i grudzień klepanie kilometrów (ok. 90-100 km/tydzień), od stycznia dorzucenie akcentów. Tydzień układałem wg schematu - poniedziałek: wolne; wtorek: akcent typu 3x3km, 5x2km, łącznie ~15-16km; środa: 17km; czwartek, piątek i sobota - 13-14km, jak miałem siły to w piątek jakieś podbiegi lub zabawa biegowa; niedziela - ok. 23-25km, z reguły w schemacie 13km easy a potem mocne BC2 z tempem narastającym 4:05-3:45min/km. Po niedzielnym biegu zawsze czułem się zmęczony i usatysfakcjonowany tygodniem. Niestety, pod koniec stycznia zacząłem odczuwać problemy z prawym Achillesem. Miałem nadzieję, że wzmocnione rolowanie i okłady z lodu uspokoją ścięgno i będę mógł kontynuować treningi w niezmienionej formie, jednak w pierwszą niedzielę lutego (2.02) poczułem, że przesadziłem i spotkało mnie suche zapalenie ścięgna. Uraz znałem, zaledwie 8 miesięcy temu walczyłem z tym samym, tylko w przypadku lewego Achillesa. Kontuzja przytrafiła się w bardzo niestosownym momencie, przez 2 tygodnie nie byłem w stanie biegać, ten tydzień to cztery 5km truchty, wczoraj osteopata potraktował mnie igłami i zalecił odpoczywać do końca tego tygodnia, zatem do treningu mogę zacząć wracać od 24 lutego. Początkowo zapewne będą to krótkie i spokojne biegi, więc o zakładanych wynikach w zawodach mogę zapomnieć (chyba, że jest la mnie jeszcze nadzieja, to bardzo proszę o wyprowadzenie mnie z błędu


Pozdrawiam