Książkę Danielsa czytałem pół roku temu ale dopiero w ostatnią środę wykorzystałem jeden z pomysłów w niej zawartych. Idea jest taka: przebiec 10km w tempie progowym (wyliczonym z aktualnego VDOT). Następnie płynnie przejść do tempa maratońskiego i wytrzymać tak następne 10km.
Danielsc pisze, że po pierwszej części treningu poziom glikogenu w mięśniach jest na tyle niski a ogólne zmęczenie duże, że druga część treningu ma "symulować" to co by się normalnie działo w okolicach 30-go kilometra - gdyby od początku pobiec tempem maratońskim.
Tyle teoria (przynajmniej tak to sobie zapamiętałem, książka była pożyczona i nie mam jak tego sprawdzić teraz).
W praktyce u mnie wyglądało to tak, że druga połowa była katorgą... Utrzymanie tempa maratońskiego po 10 mocnych kilometrach było trudne. Końcówka to już z zaciśniętymi zębami. A po biegu czułem się fatalnie, chyba się odwodniłem, nie zakładałem, że to mnie będzie tyle kosztowało.
Jaka jest Wasza opinia o tym rodzaju treningu? Niewątpliwym plusem jest to, że pozwala w sporo krótszym czasie zamknąć ćwiczenie, na które normalnie należałoby poświęcić 3h lub więcej. Tu jest niecałe 2h. Tylko, czy faktycznie jest to dobry zastępnik długich wybiegań...? Bo ja po ostatnim 37km wybieganiu w tempie "easy run" czułem się o niebo lepiej niż po tym ostatnim biegu

Pozdrawiam!
yacoll