Wiek: 40 lat.
Wzrost: 180 cm.
Waga: ok. 97 kg.
Budowa ciała: mocna, grubokoścista. Wciąż sporo sadła, choć bebzon już nie sterczy. Biegowo - z natury raczej krótkodystansowiec; w czasach szkolnych miałem niezłe oceny w sprintach i fatalne w biegach długich.
Aktualny (od soboty) rekord długości biegu: 30 km (ze średnim tempem 7 min/km). Od początku roku poprawiłem się o ok. 10 km.
Z krótszych dystansów: 1 km jestem w stanie przebiec w granicach 4 minut. 5 km - poniżej 25 minut. "Dychy" dawno nie testowałem, w roku ubiegłym "robiłem" taki dystans w circa 53 minuty.
Jestem takim biegowym self-made-manem, jak na razie biegam sobie bez jakiegoś konkretnego planu, acz staram się robić to w miarę zdroworozsądkowo - łączę spokojne weekendowe wybiegania na maksymalny dystans, jaki w danym dniu "czuję", z dwoma szybszymi treningami na bieżni mechanicznej (np. kilkakrotnie powtórzone szybkie 300-400 metrów + trucht dla odpoczynku) w tygodniu. Intensywne treningi na świeżym powietrzu o tej porze roku odpadają - zawsze je odchorowuję (mam skłonność do zapadania na wirusowe infekcje gardła).
Aktualny cel: ukończyć tegoroczny maraton w Dębnie w limicie trasy (5 godzin).
Mam wrażenie, że cel ten jest zagrożony - jakkolwiek jestem przekonany, że przed kwietniem uda mi się długimi wybieganiami dobić do tych circa 40 km, co sprawi, że pokonanie maratońskiego dystansu będzie wykonalne, to pozostaje kwestia tempa. Jeśli potrzebuję 3,5 godziny na przebiegnięcie 30 km, to mogę się nie zmieścić w 5 godzinach dla pełnych 42 kilometrów. A to byłby ból - dociągnąć do mety i nie być sklasyfikowanym.
Stąd moja prośba o sugestie odnośnie treningu na najbliższych kilka tygodni. Z jednej strony muszę nadal robić objętościówkę, bo te 30 kilometrów, to był już naprawdę spory wysiłek i muszę popracować nad wydłużeniem dystansu oraz czasu ciągłego biegu. Z drugiej - muszę choć trochę podkręcić średnie tempo tak, aby przy dystansie maksymalnie zbliżonym do maratońskiego być w stanie biec średnio poniżej tych magicznych 7 min/km.
Zakładam, że długie wybiegania powinny pozostać, z założeniem, że co weekend będę próbował dorzucić coś do dotychczasowego rekordu. Do dyspozycji pozostają więc te dwa dni "bieżniowe". Stąd pytanie - jak (przy z grubsza opisanym powyżej poziomie wytrenowania) wykorzystywać czas na bieżniach? Czy lepiej jest np. robić sprinty przemieszane z odpoczynkiem w lekkim truchcie lub chodzie, czy może mocne (wyżyłowujące) biegi na dłuższym dystansie, w rodzaju 15 km, czy nawet półmaratonu w dość ostrym (jak na mnie) tempie? A może jeszcze coś innego?
Jak napisałem wcześniej - do tej pory biegałem totalnie na czuja. Brak mi przygotowania merytorycznego do bardziej efektywnego zaprogramowania sobie treningu, stąd prośba o pomoc do bardziej "uczonych w Piśmie". Przejrzałem sporo starszych wątków, ale jakoś nie rzucił mi się w oczy żaden, w którym poruszony byłby problem taki, jak mój.
Thank you from the mountain, jak mawiają
