a) wymiana poglądów jest utrudniona przez fakt, że ludzie dość dowolnie żonglują pojęciami. Pojawia się bieganie na pięcie, bieganie z pięty, lądowanie na pięcie, lądowanie z pięty, bieganie ze śródstopia, lądowanie na śródstopiu itd. itd. Dla jednej osoby lądowanie oznacza już pierwszy kontakt stopy z podłożem, dla innych zaś lądowanie to WYlądowanie, czyli moment/faza pełnego podparcia/obciążenia ciała (osobiście należę do tej 2. grupy). Spory mętlik;
b) na podstawie wielu zdjęć i filmików trudno ocenić, co biegający/ca bohater/ka tak naprawdę robi. Odpowiedzi może dostarczyć specjalistyczny sprzęt, w tym kamerka o wielu klatkach na sekundę. Wtedy nieraz się okazuje, że owszem, ktoś najpierw dotyka podłoża piętą (inaczej: pięta jest pierwszym fragmentem stopy, który dotyka podłoża przy lądowaniu), ale wcale na tejże pięcie nie ląduje (w sensie pełnego obciążenia). To samo z innymi częściami stopy.
Jak mi się wydaje, niektóre powtarzające się i wspólne mianowniki dla tych pasjonujących rozważań łączących indywidualne autopsje speców i leszczy, a także analizę materiałów referencyjnych to:
- ważność dobrego ustawienia tego, co ponad stopą;
- luz i niewymuszanie;
- ostateczne i finalne lądowanie uwzględniające całą stopę (w tym piętę).
Proszę poprawić, jeśli pieprzę
