cienkibolek pisze:utytułowani biegacze długodystansowi piszą w swoich książkach o kadencji i podkreślają jej znaczenie dla poprawienia techniki, szybkości, ale co najbardziej znamienne ma to przełożenie na zmniejszenie realnych jednostkowych obciążeń. Pisze o tym Jurek, Galloway, Daniels... po co sobie tym zawracali głowę skoro to takie trzeciorzędne??
Dobre pytanie.
Noakes w Waterlogged pisze samokrytycznie, że spłodził kilka tekstów (artykuły, może nawet coś w książce) na temat konieczności picia "do oporu" Równocześnie w swojej praktyce zupełnie nie stosował się do swoich własnych zaleceń. Pisał jedno, robił drugie.
JS pisze o kadencji, a i owszem. Ale nie przypominam sobie jakoś jego własnych wspomnień z jego własnego treningu kadencji.
Podobnie Galloway.
Daniels wydał trzy książki, mam dwie. Jeżeli w planach pojawia się "o tutaj, w tym treningu trenujemy kadencję" to na przyczepkę, jak u ucznia w polskiej szkole, który jak ma wymienić kilka przyczyn jakiegoś wydarzenia to pod koniec zaczyna dodawać jakieś straszne pierdoły. Jeżeli się pojawia
Dla mnie dobrą nauczką pewnego sceptycyzmu w czytaniu książek "trenerskich" były teksty JS w jego czerwonej książce na temat czterdziestek. W skrócie: "biegałem, teoretycznie uważałem że nie ma potrzeby więc zrezygnowałem, brak wyników zmusił mnie do przeproszenia się z nimi, ale wiecie co? nadal uważam, że to nie ma sensu, więc nie róbcie". Ot, taka wygrana ducha nad materią
Odnośnie samej kadencji - odnośnikiem jest "szkiełko i oko" czyli pomiar na różnych dystansach, z różnymi tempami, w różnych warunkach. Wtedy można mówić z przekonaniem że się samemu ją zwiększyło w efekcie samodoskonalenia.
Bo często gęsto jest to mniemanologia, se biegnę i se policzę. Już widzę jak ktoś liczy sobie kadencję na ostatnim kilometrze dychy czy maratonu na PB

A podczas truchtu - jak się wierzy w kadencję to i człowiek się spina żeby podkręcać wynik. Normalna praca głowy.
klosiu pisze:Bo dla mnie praca nad kadencją w biegu to odpowiednie rozciąganie mięśni ( w moim przypadku biodrowo lędźwiowych, bo z nimi mam największy problem), odpowiednia praca nóg, właśnie praca miednicą, core, żeby zrobić odpowiednią postawę i przeniesienie siły i praca ramion.
To dorzućmy jeszcze odpowiednio długi i zdrowy sen i regenerację solankową, przecież też wpływa, nie?
Tak, praca nad kadencją (w sensie jej zmiany) to wymuszone truchtanie w założonym tempie, innym niż wyjściowe. Kropka.
Rozciąganie i core to ogólnorozwojówka.
klosiu pisze:Najlepsi długodystansowcy nie są silni. Podejrzewam że taki Haile ma znacznie mniejszą siłę nóg niż np ja.
O, i to jest bardzo dobry temat do rozpoznania.
Haile i inni długodystansowcy <-> martwy ciąg. Bo martwy ciąg jest jednym z lepszym sprawdzianów siły.
Pamiętacie, jak kiedyś Małysz opowiadał, że zajrzał na siłownię i wyciskał takie ciężary nogami, że niektórzy nie mogli uwierzyć? Ja wcale bym się nie zdziwił, gdyby okazało się, że w martwym ciągu taki Mo Farah wywala taki ciężar, że szczęka wypada na podłogę.