Właśnie natrafiłem na ten komentarz i nie mogę wyjść z podziwu jak niezwykle różne mogą być przekonania o właściwej drodze rozpoczynania przygody z bieganiem

Jako że mój punkt widzenia na współpracę z trenerem jest diametralnie różny, to sobie pozwoliłem na swoje uwagi, bo może za kolejne 3 lata ktoś to przeczyta i mu się przyda
rosomak pisze:Debiutowałem w zawodach jedenaście lat temu. Zrobiłem w debiucie 49 minut na dychę i 1:53 na połówkę. Wyniki megasłabe, to był wówczas ogon stawki. Świadomość słabości tych wyników dała mi motywację do dalszej pracy.
Kiedy dzisiaj widze grupy na łamanie dwóch godzin w połówce, grupy składające się z młodych mężczyzn, ogarnia mnie pusty śmiech.
Uważam, że zdrowy facet między 20 a 50 rokiem życia, jeżeli nie prowadzi kogoś bądź nie wykonuje jakiegoś specyficznego treningu, natomiast biegnie zupełnie na poważnie dychę - powinien ją biegać poniżej 50 minut.
Jeżeli nie jest w stanie pobiec poniżej 5 minut na kilometr, a jest, powtarzam, zdrowym mężczyzną między 20 a 50 rokiem życia, to jest to po prostu żałosne i tyle.
Facet to ma być facet, nie kalesony.
Dycha poniżej 50 minut to czas niewyobrażalny dla większości amatorów rozpoczynających przygodę z bieganiem, którzy mają 30+ lat od 15 lat siedzą przed kompem i dorobili się nadwagi. Dla znacznej części tej grupy facetów samo przebiegnięcie 10 km, obojętnie w jakim czasie, będzie wyzwaniem. Mogą oczywiście przyjąć, że są żałośni i powinni się schować w mysiej norze ale sądzę, że można im dać trochę czasu na przepracowanie tematu ;]
I drogi są dwie - albo ktoś będzie to robił samodzielnie, zgłębiał tajniki treningu, testował na sobie poziomy obciążeń, o których nie ma pojęcia, zadawał losowe jednostki treningowe, które często będą zupełnie nieadekwatne, albo jednak oprze się o czyjąś wiedzę, by ten najtrudniejszy mentalnie etap zapoznawania się z bieganiem przejść jak najefektywniej. Czyli na jak najmniejszym zmęczeniu osiągać jak najszybsze postępy. By mieć kogo zapytać o to jak ma wykonać trening. By usłyszeć, że wolne biega za szybko, że zwiększanie obciążeń co tydzień nie jest najlepszym rozwiązaniem, skoro postępy są widoczne mimo braku zwiększania kilometrażu itd.
rosomak pisze:
Jak ktoś ma za dużo pieniędzy, proszę bardzo, niech wydaje na trenera. Jego sprawa i gajowego, co robi ze swoją kasą. Tyle tylko, że zatrudnianie trenera, żeby poprawić się np. z powiedzmy 50 na 45 minut na dychę, to kompletne nieporozumienie.
Zatrudnienie trenera przez osobę, która nie ma pojęcia o treningu i nie wie ile km ma biegać, ile razy w tygodniu, jakie to mają być jednostki, a z drugiej strony chciałaby robić postępy jak najszybciej jest to możliwe i bezpieczne, jest niezbędne. Oczywiście można źle wybrać trenera, ale to jest ryzyko innego rodzaju. Ale jak się już dobrze dobrało trenera, to ma to ogromne zalety, bo w dzisiejszych, specjalistycznych czasach, mało kto ma możliwość zajmowania się poza pracą jeszcze zdobywaniem specjalności trener biegania.
Mi zejście z poziomu "jestem w stanie przebiec ciągiem 5km" do poziomu <50 minut na dychę zajęło 10 miesięcy systematycznej pracy z trenerem. Czy sam byłbym w stanie to zrobić w tym samym czasie? Nie. Dlaczego? Bo biegałem za szybko, za rzadko i za dużo na raz. Czy jakbym skorzystał z jakiegoś gotowe planu to byłoby lepiej? Byłoby, ale problem polegał na tym, że początkujący nie wie jakim tempem te plany biegać, czy też na jakim tętnie. Nie ma nikogo, kto mu powie - zwolnij, bo się niepotrzebnie przemęczasz.
A jak się już zeszło poniżej tych 50 minut, to rezygnacja z trenera, z którym współpraca się układa jest bez sensu, bo po co zmieniać coś, co działa?
rosomak pisze:
Nie jestem przeciwko trenerom, ale uważam, że wynajęcie trenera ma sens dopiero wtedy, jak jesteśmy na przyzwoitym poziomie, i z takich czy innych powodów szukamy jakiejś zmiany bodźców, która popchnie nas do przodu.
Początkujacy nie potrzebują trenera. Cała ta gromada "trenerów personalnych", specjalistów i fachowców ... zabawne, im jest ich więcej, tym średnie tempo zawodów jest wolniejsze.
Podstawa to motywacja. Nauczyciel języka obcego nie nauczy nas, jeżeli my nie chcemy się nauczyć. Jak to wspaniale ujął Suworow w jednej z książek - do zaistnienia łączności potrzeba przede wszystkim dwóch stron, które chcą tę łączność nawiązać. Do zrobienia postępu przez amatora potrzebna jest chęć dokonania postępu. Motywacja do wychodzenia na trening.
Ryszard pisze, że wynajął trenera, bo to go motywuje. Przyznam, że jestem raczej sceptyczny. Jakiego wymiernego postępu dokonałeś? O ile się poprawiłeś? Ile kosztowała każda sekunda poprawy na dystansie 10km? Jak nie ma wewnętrznej motywacji to człowiek z zewnątrz niewiele pomaga - w sensie wymiernym. Choć oczywiście jest to dobry sposób na uciszenie własnego sumienia.
Ludzie są różni i związku z tym różnych motywacji potrzebują. Dla mnie np. perspektywa wyjaśnienia trenerowi, że nie wykonałem treningu jest czymś tak nieprzyjemnym, że przez rok współpracy nie zdarzyło się chyba ani razu, z wyjątkiem sytuacji chorobowych. Dla mnie święty spokój objawiający się tym, że się nie muszę zastanawiać, jaki trening będzie właściwy, aby go zrobić jutro, jest nieoceniony. Ja nie mam wiedzy, więc nie ma żadnego powodu, bym miał sobie ufać, że dobrze dobieram obciążenia itd. A źle dobrane obciążenia, to przerwy, przemęczenia i wolniejszy rozwój. A wolniejszy rozwój to stres, że nie jest optymalnie. To z kolei wywołuje niecierpliwość, tak niekorzystnie działającą - jak piszą mądrzy

- na zawodnika choćby był amatorem.
Każda sekunda poprawy wymagała mnóstwa pracy. Jednak wykonywanie tej pracy z poczuciem, że jest to najlepsze, co może mnie spotkać, jest znacznie łatwiejsze niż, bieganie z obawą, że się coś robi źle, można byłoby lepiej i postępy mogłyby przychodzić szybciej.
rosomak pisze:
Ale jeżeli dopiero zaczynamy biegać - pieprzyć ten cały balast. Trochę rozciągania, trochę siłowni, trochę ogólnorozwojówki, trochę okazyjnie innych sportów, jak jest chęć - i do tego spokojne kilometry, trzy, cztery razy w tygodniu. Jak mamy ochotę na coś więcej to wystraczy wpleść zwykły fartlek, najlepiej ten opisany przez Danielsa, bo najprostszy. Bez zegarka, bez pulsometru, bez tego całego technicznego badziewia. Jak musi być mp3 to audiobook albo podcasty w obcym języku. Nie wchodzić w żadne obozy biegowe w pierwszych trzech latach, po prostu szkoda na nie pieniędzy. Konsekwencja w działaniu wystarczy, żeby mieć postęp. Po paru latach człowiek zbierze wystarczająco wiele własnego doświadczenia, żeby móc świadomie wybierać to, co najprawdopodobniej będzie mu służyło.
No właśnie - miałbym parę lat czekać, by biegać dychę < godzinę, co było dla mnie rok temu niewyobrażalnym wyczynem?

Bez jaj, nikt nie ma tyle cierpliwości, dlatego potrzebny jest trener ;]