Ależ się tu wątek rozwinął, no spoko, podoba mi się ten kierunek, będę śledził, tylko jeszcze te kobity znaleźć

. Jakby do jakiegoś testu (czy to 1500 czy innego) potrzebny był na terenie Poznania pacemaker to się zgłaszam

.
A co do Danielsa i generalnie upraszczania treningu, to zdecydowanie myślę że to jest słuszna koncepcja. I nie chodzi tutaj żeby sensu stricte z Danielsa brać treningi, po prostu klasyczne podejście w stylu: w tygodniu (lub w cyklu, jeśli to będzie ten 8 dniowy lub dłuższy) jeden trening "krótkie szybkie", jeden trening "średnia intensywność" i do tego dłuższe wybieganie, ewentualnie z jakimiś elementami TM. Śledzę ostatnio jak trenują w Melbourne Track Club bo wielu zawodników z tego klubu wrzuca wszystko na Stravę i do tego chętnie opowiadają o tym w podcastach i to właśnie mniej więcej tak wygląda. Nie ma tam wielkiej filozofii, przez cały rok ich plan wygląda bardzo podobnie, we wtorek robią jakieś interwały na tempach 1,5-10km na stadionie, w czwartek biegają "thresholdy" po jakiejś pętli na trawie (chyba lekko pagórkowatej) i te thresholdy to tak biegają w tempie HM, czasem nieco szybciej, ale czasem też wolniej. W weekend, ci którzy trenują do maratonu robią jakiś dłuższy bieg z TM, czasem dodają jakieś sprinty, podbiegi i resztę tygodnia wypełniają luźnym klepaniem, objętości nie jakieś szalone, 140-160km tygodniowo. Mają jakiegoś tam rzekomego
speca od techniki z którym pracują, ciężko mi ocenić jego metody, ale pewnie yacool by o większości tych zawodników powiedział że kaleki (i pewnie słusznie, nie znam się).
No i wyhodowali na tym patencie m.in Stewarta McSweyna (3:29 na 1500 i 12:56 na 5000), Bretta Robinsona (który złamał godzinę w półmaratonie, a w tym roku pobiegł 2:07 w Fukuoce, a raptem 8 tygodni wcześniej 2:09 w Londynie, co nie jest jakimś kosmosem, no ale przypomnijmy sobie kiedy ostatnio Polak połamał 2:10, 10 lat temu? a tu chłopak sobie co 2 miechy łamie) czy Sinead Diver (2:21 w tym roku w Valencii, lat 45, zaczęła trenować po 30tce i pracuje normalnie w jakiejś biurowej robocie bodajże).
Także no coś w tym jest, albo może właśnie nic szczególnego w tym nie ma, tylko inni (m.in. aktualna polska myśl szkoleniowa) zabrnęli w jakieś dziwne rejony z których niewiele wynika.
Także bardzo ciekaw jestem co wyjdzie z połączenia tego "klasycznego" amerykańsko-autralijskiego podejścia, pobudzenia powięziowego yacoolem i podbicia szybkości Rollim. Wydłużony cykl pozbawi spiny i pozwoli na regenerację między poszczególnymi bodźcami. No nic tylko szukać tych uczestniczek (albo poszerzyć ramy genderowe projektu).