No właśnie, tylko czy biegacze mają odwagę, żeby odejść od schematu?beata pisze:W sumie, tak jak w każdej dziedzinie życia - przychodzi moment, że czas na zmiany, bo brak zmian oznacza stagnację, brak rozwoju.
Ja dam za przykład mój pierwszy powazny sezon biegowy w którym biegałem bez żadnego pojęcia o zakresach.
Ogólny schetamt był oparty o amerykańską szkołę, o Halla Higdona (moze stąd mój sentyment do amerykańskiej szkoły).

To były przygotowania do maratonu w Berlinie.
Raz w tygodniu (zazwyczaj wtorek) był akcent szybki - starałem się dać radę zrobić 8x800 m, tak, aby na końcówce każdej 800-metrówki dawać sobie nieźle w kość. Przerwa 400 m w truchcie.
Drugi trening wg Higdona i Danielsa to miało być TEMPO, co w amerykańskim ujęciu znaczy mniej więcej tempo godzinnego wyścigu na odcinkach przynajmniej kilkunastominutowych. Ale ja wtedy nie rozumiałem co znaczy tempo godzinnego wyściugu. Wydawało mi się, że mam poprostu mocno biegać przez kilkanaście minut. Na Młocinach jest pętla 3 km - i ja robiłem 3 takie pętle z przerwą na odpoczynek - a na pętlach naciskałem naprawdę jak na mnie mocno. 3 km biegałem w 11:15 - do 12:00.
Trzeci trening - długi, wolny bieg. 25-30 km.
Pewnie kiedy biegałem z Darkiem Błachnio to na pewno biegałem za szybko. Ale to było rzadko.
Poza tym - były treningi zupełnie wolne.
I co? Nie robiłem Polskiego II zakresu, nie robiłem nawet amerykańskiego II zakresu (czyli ichniego TEMPA). Biegałem albo powoli albo naprawdę szybko (jak na mnie).
I ten maraton poniżej 3 godzin był wprawdzie wymęczony bo najpierw biegłem za szybko ale był.
Chodzi mi o to, że przypadkowo dobrałem jakąś strukturę treningu która w efekcie dała stosunkowo dobra jak na początkującego formę.