Zastanawiam się czy nie robię czegoś źle, biegam już ponad 2 lata, przebiegłem 2 maratony.. niestety nie potrafię biec drugiej połowy szybciej tak jak jest zalecane.. nie wiem, może to kwestia psychologiczna, że boję się że nie dam rady przyśpieszyć od któregoś kilometra, że nie starczy sił. Nie jestem szybkim biegaczem, mam 182 cm, 84 kg (20% tkanki tłuszczowej, cały czas się zmniejsza

), 38 lat.. oprócz biegania ćwiczę na siłowni 5,6 razy w tygodniu.. Moje życiówki to: test Coopera - 3000m, 5km - 21 minut, 10km niecałe 43 minut, 21,1km - 1:39, 42,2km 3:28..
Przejdę do rzeczy, czy zalecacie żebym za wszelką cenę starał się robić te negative splity, czy może lepiej żebym skupił się na równym tempie przez cały bieg podczas zawodów? Podczas ostatniego Maratonu Warszawskiego pierwsze 6km biegłem szybko, za zającem na 3:20, potem aż do 40ego km biegłem w swoim stałym ulubionym tempie, 4:50/km.. między zającami 3:20 a 3:30.. na ostatnich kilometrach tempo zaczęło mi siadać, choć jestem z siebie dumny że nie przechodziłem w marsz ani na sekundę i na 40-tym km dogoniły mnie baloniki z napisem 3:30, podłączyłem się do nich i już nie odpuściłem

Na długich wybieganiach przed maratonem biegałem ze stałym tempem (5:00/km) po 20-30km.. Mój najbliższy bieg to 10km, Bieg Niepodległości, chciałbym pobiec 4:15/km a może i 4:10.. i teraz pytanie, czy lepiej dalej na treningach biegać ze stałą czy może z narastającą prędkością? Może powinienem na treningu próbować przebiec 10km zaczynając od 4:30 a kończąc na 4:00..? Czy przez ten miesiąc mam robić jeszcze siłę biegową? I jakie interwały polecacie w przygotowaniu do 10km? z góry dziękuję za pomoc..