Nagor pisze:
Jurek - superkompensacja i odpoczynek to jedno i to samo, tylko jedno nazwane po polsku, a drugie w języku bardziej naukowym ; )
Zgoda; chodziło Mi raczej o fakt że niektórzy zawodnicy wierzą w superkompensację jek w jakiś omen i uważają że trafiając w ten dzień, w tą chwilę, można zrobić niewiarygodne rzeczy na zawodach. Jestem przeciwny tej teorii w związku z tym " ... pobożnym życzeniem zawodnika że pobije swoją życiówkę tylko i wyłącznie opierając się na tym że trafi w superkompensację gdy czasy treningów tego nie pokazują".
Po nieudanym starcie przeważnie zrzuca się wtedy winę na nietrafienie z superkompensacją ... no bo tak wygodniej.
Jurek Kuptel pisze:Chodziło Mi raczej o fakt że niektórzy zawodnicy wierzą w superkompensację
no a nie o wiarę w tym wątku chodzi? . Czyli właśnie o coś, co kłóci się z realiami, a dzięki czemu można osiągnąć więcej niż wynikałoby z chłodnej kalkulacji. Od razu napiszę, że nie chodzi mi o to, że ktoś w 3 tygodnie przeskakuje z życiówki 45'/10km na 35'. To oczywiste, ale pewnie by się ktoś doczepił.
Oczywiście masz rację, że szukanie winnych wszędzie tylko nie u siebie to pójście na łatwiznę. Moim zdaniem prawie zawsze można osiągnąć lepszy wynik niż się osiągnęło. To chyba „tylko” kwestia nastawienia, odporności psychicznej i odporności na ból no i tej wiary w siebie.
Co do tej wiary, to mam ciekawe przemyślenia. Kiedy trenowałem polskim systemem, wynik był rzeczywiście w dużej mierze kwestią wiary. Zarówno w roku, kiedy biegałem na 800m 1:56, jak i w roku, kiedy pobiegłem 1.48, czasy na kluczowych treningach były podobne, to mogło być np. 5x200m w 26-25s lub 3x400m w 55-53s. Różnica tkwiła gdzie indziej, ale ciężko było wyobrazić sobie, co zrobić, żeby pobiec jeszcze szybciej - więcej rozbiegań? Więcej siły? Więcej tempa? Szybciej? Wszystkiego po trochę?
Było jednak tak, że wiele osób nie poprawiało się, chociaż wykonywały treningi teoretycznie np. na poziom 1:50 na 800m - biegały jednak 1:56.
Odkąd trochę doczytałem, dokształciłem się, sprawdziłem pewne rzeczy na sobie i innych, widzę, że przy systemie, który nazwę umownie "światowym", sprawa jest dużo prostsza - widać wyraźnie, czego się można spodziewać, widać wyraźnie, co trzeba zrobić, żeby wejść na poziom wyżej. Czyli - wcześniej to było modlenie się o "superkompensację", teraz jest rozsądny trening, który daje spory przegląd tego, co jestem w stanie osiągnąć na różnych dystansach.
Ma to wady: w polskim systemie i lepsi, i gorsi robią praktycznie to samo - zawsze mogłem więc łudzić się nadzieją, że nagle, znienacka pobiegnę np. 1:45 na 800m lub 3:35 na 1500m. To jest trochę anegdotyczny rodzaj treningu, dziś mnie to śmieszy - jak się biega ciągły, to po 3:30, jak 200tki, to po 26-28 sekund, jak jest wtorek, to mamy skipy, a jak środa to bieg ciągły - i tak dalej, niezależnie od tego, jaki poziom zawodnik reprezentuje.
System, który stosuję teraz, odziera nieco z tych złudzeń. Czasami mogę siebie zaskoczyć i wykręcić trochę lepiej niż wychodzi z treningów, ale zwykle jest tak, że jeśli trening mówi mi, że jestem na taki a takim poziomie - to za cholerę tego poziomu nie przeskoczę, choćbym próbował co tydzień. Ma to też zalety - widać konkretnie, co trzeba zrobić, żeby pobiec szybciej, gdzie jest ta rezerwa, o ile jest. Oczywiście zawsze trzeba znaleźć indywidualną drogę do tej poprawy, ale w takim bardziej poukładanym systemie widać pewne zależności między prędkościami na treningu a prędkościami zawodów.
najważniejsze to znać swój poziom i wiedzieć kiedy zrobić wolne a kiedy nie, liczenie, że się pobiegnie szybciej czy wolniej bo "może się uda" lub że nagle pobiegnie się szybciej niż wychodzi to z treningów i że głowa pomorze to troche jak wiara we wróżki
Ciągle do przodu pokonując własne słabości 10k- 40:32 - 05.1015k- 01:04:39 - 09.1021,097k- 1:29:57 - 09.1042,195k- 03:22:36 - 09.09 Mój BlogAktywni Sportowo
GG 730243
Nagor pisze:Czasami mogę siebie zaskoczyć i wykręcić trochę lepiej niż wychodzi z treningów(...)
no właśnie o coś takiego mi chodzi (mniej więcej), sam tego doświadczasz. Potrafisz to racjonalnie wytłumaczyć?;-) Teoretycznie powinniśmy pobiec na jakiś czas, a udało się krócej. Może to jakaś wewnętrzna mobilizacja, sprzyjające warunki, adrenalina itd.itp. Oczywiście wygląda to inaczej u ścigaczy na wysokim poziomie jak Ty, gdzie o poprawę wyniku już trzeba mocno walczyć (na zawodach, ale przede wszystkim na treningach), inaczej u kogoś, kto biega rok-półtora, u kogo jest praktycznie ciągły progres (o ile nie partoli treningu), a jeszcze inaczej u kogoś takiego jak ja - biegowego beztalencia z życiówką 52,5/10, którego ambitnym celem jest zdobycie 4 z przodu (co pewnie u większości tutaj wywołuje uśmiech), a ostatnio nie miał czasu na bieganie, a osiągał niezłe jak na siebie wyniki. Chodzi mi właśnie o ten element zaskoczenia, że poszło nadspodziewanie dobrze, że nic nie wskazywało, że tak może być. Bieganie to nie matematyka, że da się coś wyliczyć. Przecież tak samo jak ktoś może przeliczyć się i wystartować w tempie, jakiego później nie utrzyma do mety i nie osiągnie celu jaki sobie postawił na starcie, to tak samo ktoś wiedząc na co go stać może podjąć ryzyko i osiągnie swój cel niemal zaprzeczający temu co wynikałoby z treningów. Aczkolwiek przeważa pewnie to 1. Oczywiście może być tak, że 1. trenował solidnie i spieprzył start, a ten 2. trenował nie do końca adekwatnie do swoich możliwości, z rezerwami i okazało się, że stać go na więcej niż sądził. Dobra, bo mi się gdybologia zrobiła, a pewnie i tak nie wyczerpałem wszystkich możliwości bo jest ich mnóstwo i ktoś pewnie może mieć do tego jakieś „ale”.
Bartess, ten element jest zawsze obecny, bo nie istnieje sposób na dokładne zmierzenie swoich możliwości. Mówi się o tym, że w sytuacjach zagrożenia życia człowiek jest w stanie dokonać niewiarygodnych rzeczy. Podobnie jest w sporcie - czasami robisz taki progres, bariery pryskają jedna za drugą, że sam nie wiesz, co o tym sądzić. Po takich przełomach najczęściej jednak idzie też przełom w treningu - po niespodziewanym progresie okazuje się, że i na treningu nagle biegasz o wiele szybciej. To takie momenty chwały, jakieś przejścia na zupełnie inny poziom. Coś nagle zaskoczy - i jesteś nagle zupełnie innym człowiekiem.
OK, eksperyment wykonany. Tętno średnie 175, zakres 172-178. Wyszły mieszane wyniki. Pulsometr mnie nie spowalniał. Raczej przyspieszał. W każdym razie plan był taki, żeby przebiec z zapasem połówkę, a potem przyspieszyć. To się zupełnie nie udało. Może nie znałem swoich aktualnych możliwości. Także tu mieliście rację.
Natomiast ewidentnie pulsometr przydał się jako prędkościomierz, bo przy fatalnie oznaczonych pierwszych dwóch kilometrach, na stoper w ogóle nie dało się biec. Poza tym dwa porządne podbiegi i zbiegi też wypaczały międzyczasy, więc można było o tym w ogóle zapomnieć. Pulsometr okazał się dużo bardziej przydatny od stopera - taki jest wniosek. Gdybym jednak na każdym biegu wiedział dokładnie gdzie jest który kilometr można by biec na stoper (można nawet na początku co 500m mierzyć). Także tu ja miałem rację, bo oznaczenia kilometrów prawie zawsze są do niczego(a nawet przeszkadzają). Dla przykładu na Biegu Powstania miałem 1km/4:30 2km/3:45. Taki pomiar jest do kosza. Albo wsiadam na swój własny rowerek i mierzę te km, albo zakładam pulsometr.