Do Krynicy jechałem z doświadczeniem z dystansu sprinterskiego, ostrym treningiem biegowym i wiedzą wyniesioną z kilku filmów z youtube. Wbrew pozorom, to ostatnie było całkiem pomocne. Kiedy zobaczyłem początek trasy, to lekko zbladłem - wiodła idealnie pod liną kolejki na Jaworzynę Krynicką. A kiedy zorientowałem się, że trasę o długości około 15 kilometrów najlepszy z zawodowców pokonał w 1:50, to nogi się pode mną ugięły. Wiedziałem, że łatwo nie będzie, zwłaszcza że słoneczko świeciło jak należy.
Strzał startera i biegnę. Biegnę, to stwierdzenie nieco na wyrost - przebiegłem ze 200 metrów, a potem zaczęła się mozolna wspinaczka. Na co dzień biegam po górach, ale powiem uczciwie - przytkało mnie. Nie wiem co za sadysta ustalał trasę, ale była piekielnie trudna. Na Jaworzynę wbiegaliśmy trzykrotnie. W przerwach skakaliśmy przez płoty, czołgaliśmy się przez błoto i przechodziliśmy przez małpie gaje. W międzyczasie były paliki powbijane w ziemię - wystarczyło po nich przejść, ale mało komu się to udawało. Nie chciałem robić przykrości innym i po spadnięciu z trzeciego słupka poszedłem robić burpees. Na szczycie Jaworzyny ustawione było kilka przeszkód - między innymi ścianka ze zdjęcia poniżej o wysokości 2,40m i rzut oszczepem do celu. W Warszawie poległem na miotaniu tą dzidą, ale od czego internetowe samouczki. Na youtube jest mnóstwo poradników o tym, jak pokonać poszczególne przeszkody - polecam ich obejrzenie przed startem.

A potem było cały czas w dół. I tam mogłem rozwinąć skrzydła. Biegłem w Reebokach All Terrain Super - te buty są stworzone do biegania po błocie, wodzie i bagnach. Na zbiegach pędziłem jak szalony w miejscach, gdzie inni ześlizgiwali się z prędkością ciężarnej żółwicy. Nie przez przypadek chyba 50% startujących biegło w tych butach. Po raz kolejny pompowałem na ściance, którą akurat na Służewcu pokonałem bez problemu. Natomiast wspiąłem się na linie, co jest powodem mojej ogromnej dumy. A wspinaczki po linie nauczył mnie jakiś pan na youtube. Chwała mu.
Na mecie zameldowałem się po niemal 3 godzinach. Brudny, skrajnie zmęczony, obity jak cholera i bardzo szczęśliwy. Dostałem drugą część medalu (do kompletu brakuje mi tego za dystans BEAST), piwo i banana. Brakującą część medalu trzeba zdobyć w Czechach lub na Słowacji - u nas takich biegów jeszcze nie ma. Ale pewnie będą, bo zainteresowanie jest spore - w Krynicy było ponad 1200 startujących. Część z nich niestety podeszła zbyt optymistycznie do biegu i została boleśnie sponiewierana przez Jaworzynę. Rada na przyszłość - ten bieg to nie płaskie 5km, nie każdy sobie poradzi po dwóch tygodniach truchtania. Chcesz pobiec, potrenuj.
Czas na małe podsumowanie.
Plusy:
-ciekawa konwencja biegu
-bardzo wymagająca trasa
-zróżnicowane przeszkody
-fajna atmosfera
-konieczność zróżnicowanego treningu (samo bieganie nie wystarczy)
Minusy:
-kłopoty z wodą w bufetach (koledzy pili wodę z hydrantu do naśnieżania trasy narciarskiej, a jakiś człowiek wodę prosto ze strumienia)
-Harnaś na mecie - ja wiem, że o gustach się nie dyskutuje, ale sikacz z marketu, to nie ta klasa co piwo z małego browaru, jak na mecie Rzeźnika czy Ultramaratonu Bieszczadzkiego.
Generalnie - polecam! I wyścig wcale nie jest znowu taki ciężki - już po 4 dniach zaczynam ruszać rękami. Tylko rany na nogach będą się goić nieco dłużej...
