Zupełnym przypadkiem termin mojego wyjazdu służbowego zbiegł się w czasie z maratonem w Linzu. Jak więc nie skorzystać z okazji? Mimo, że nie planowałem biegania maratonu w tym roku, postanowiłem spróbować i dołączyć do reprezentacji mojej firmy. Decyzję wspomógł profil trasy (całkiem płaski) i nadzieja na sprzyjającą temperaturę o tej porze roku (co z kolei okazało się złudne).

Miejsce startu maratonu
Bieganie na Dunajem
Do Linzu przyjechałem tydzień wcześniej, więc był czas na kilka drobnych treningów. Tereny do biegania - wymarzone. Wzdłuż Dunaju biegną dobrej jakości ścieżki asfaltowe, gruntowe, trawa króciutko przystrzyżona wzdłuż całego miasta. Ludzi trenujących sporty wszelakie naprawdę sporo - nawet w takich godzinach jak 5:30 rano spotyka się sporo biegaczy i rowerzystów, popołudniami to już zatrzęsienie. Osoby preferujące bardziej urozmaicony teren skuszą wzgórza otaczające miasto od północnej strony.
Przed maratonem
Pakiet startowy należało odebrać w piątek lub sobotę na stadionie miejskim, gdzie również odbywały się targi. Odbiór numeru przebiegł sprawnie i bezproblemowo, mimo mojej znikomej znajomości niemieckiego. Od samego expo oczekiwałem odrobinę więcej, wystawców nie było jakoś szczególnie dużo, a ceny nie do końca nazwałbym okazjami życia - ale w końcu nie na zakupy tu przyjechałem.
Start
Linia startu została umiejscowiona na moście autostradowym - dystans maratoński i sztafety na jednej stronie, półmaraton po drugiej. Mogę sobie wyobrazić lament prasy i kierowców z okazji wyłączenia z ruchu na pół dnia mostu i autostrady... ale żaden z podpytywanych na tę okoliczność kolegów nie pisnął nawet o jakichkolwiek narzekaniach ze strony nie-biegaczy.
Moment startu poprzedziła, jak myślę większość imprez masowych tego dnia, minuta ciszy ku pamięci dla wydarzeń w Bostonie. Potem już tylko odliczanie i biegniemy.
Na trasie do połowy dystansu kibiców mnóstwo, naprawdę widać było, że ludzie się cieszą i kibicują.
There are 'toi's for every girl and boy
Trawersując słowa piosenki, którą moje dzieciaki uczyły się ostatnio na angielskim, co 5 km były punkty odżywcze i toi-toie zaraz za nimi, choć i sikanie po krzakach niektórym się zdażało. Trasa maratonu nie była jakoś porywająca widokowo, z wyjątkiem miejsca startu i przekraczania Dunaju na ok. 10km. Otoczenie raczej poprawnie schludne, choć widać, że przemysłowe. W okolicach 30km trasa wkraczała w bardziej rekreacyjne tereny, co dało chwilę oddechu.
Kilometr za kilometrem...
Oznaczenia trasy były co 1km. W zasadzie przy każdym kilometrze miałem nadzieję (rosnącą wraz z przebiegniętym dystansem), że chociaż jedno oznaczenie przegapiłem, ale nie, były wszystkie...

(c)Erhard Pointl
Mój plan był prosty - do połówki biec razem z pacemakerem na 4:15, potem odpuścić i dać się złapać pacemakerowi na 4:30 nie wcześniej niż na 30km. Mniej więcej udało mi się go wcielić w życie, bo niestety o ile rzeczywiście zobaczyłem chorągiewkę 4:30 na trzydziestce, to utrzymać się jej już nie dałem rady. Cóż, brak właściwego przygotowania musiał się zemścić.
Nareszcie meta!
Ostatnie trzy kilometry towarzyszył mi kolega z firmy, który wcześniej ukończył 'ćwiartkę'. Naprawdę siłą się powstrzymałem, żeby nie dać mu lekcji co barwniejszych polskich przeklęństw


Swoją drogą ci kolorowi goście nieźle się bawili, łącznie z zaliczaniem piwka na mijanych ogródkach. Jeden z nich biegł w klapkach japonkach, był też jeden biegnący boso.
Podsumowanie
Może to nie jest jeden z tych maratonów, które z pozycji naszego kraju uwzględnia się w pierwszym rzędzie, ale zdecydowanie impreza godna uwagi. Rozmach całkiem spory, pod względem organizacyjnym bardzo dobre przygotowanie. Spodobało mi się również połączenie kilku dystansów (maraton, połówka, ćwierćmaraton, sztafeta, półmaraton na rolkach), dzięki czemu każdy znajdzie coś dla siebie.
Polskich zawodników naliczyłem w sumie 7. 20 miejsce w generalce zajął Jacek Kurek, z czasem 2h 46m 21s.