LadyE pisze:a na maratonie wszystko moze sie zdarzyc ... dla wiekszosci to max wysilek jakiego sie podejmuja raz na pol roku, zaskoczenie z powodu takiej a nie innej reakcji organizmu? jak moze w takim razie dziwic. wiekszosc biegnie na czas wyznaczony przez kalkulatory. malo kto trenuje pod maraton robiac sprawdziany o takim samym dystansie na treningach ...
Plus emocje - i nie, że koniecznie w rozumieniu amoku urwania minuty... niektórzy w biegu wpadają w emocjonalny haj... hm... zastanawiam się na ile to może wpłynąć z jednej strony na zużywanie energii (to machanie rękoma, wołanie że życie jest piękne, że uwielbia się wszystkich...), z drugiej na zagłuszanie ciała...
Księżna pisze:
Plus emocje - i nie, że koniecznie w rozumieniu amoku urwania minuty... niektórzy w biegu wpadają w emocjonalny haj... hm... zastanawiam się na ile to może wpłynąć z jednej strony na zużywanie energii (to machanie rękoma, wołanie że życie jest piękne, że uwielbia się wszystkich...),
Według Panów :Jerzego Skarżyńskiego i Dariusza Sidora (oraz ich ucznia Iwana) to zbędny wydatek energetyczny, na który można pozwolić sobie po minięciu mety (jak jeszcze będzie ochota).
Księżna pisze: z drugiej na zagłuszanie ciała...
Ja stosuję MP3 z ulubioną muzyką.
Ostatnio zmieniony 26 kwie 2012, 22:00 przez Iwan, łącznie zmieniany 1 raz.
"Nie żyję, by lepiej biegać. Biegam, by lepiej żyć" R.W.
Księżna pisze:
Plus emocje - i nie, że koniecznie w rozumieniu amoku urwania minuty... niektórzy w biegu wpadają w emocjonalny haj... hm... zastanawiam się na ile to może wpłynąć z jednej strony na zużywanie energii (to machanie rękoma, wołanie że życie jest piękne, że uwielbia się wszystkich...),
Według Panów :Jerzego Skarżyńskiego i Dariusza Sidora (oraz ich ucznia Iwana) to zbędny wydatek energetyczny.
Domyślam się, acz w aurze szczęśliwości ciężko tego nie czynić... czasem...
W ogóle nie ma sensu startować w zawodach, jeśli nie ma się zamiaru dać z siebie wszystkiego. Inna sprawa, że jeśli ktoś regularnie mdleje na zawodach, to prawdopodobnie ma jakieś przeciwskazania zdrowotne i biegać nie powinien. Jednorazowe epizody, spowodowane np upałem to chyba nic nadzwyczajnego, mnie się jeszcze nie zdarzyło, ale też nie biegałem przy trzydziestu stopniach.
A jeśli ktoś chce sobie pobiegać dla przyjemności i powoli, to po co startować w zawodach? Bo "wszyscy tak robią"? To żaden powód.
Ja w zawodach cenię właśnie to, że atmosfera rywalizacji i pościg za uciekającymi pozwala mi osiągnąć intensywność wysiłku niemożliwą do osiągnięcia na treningu. To jest oczyszczające doświadczenie i staram się powtarzać, mimo że na mecie czasem wypluwam płuca. Ale startować i zastanawiać się "ojej, ojej, bo mi się coś stanie"? Nie ma sensu w takim stanie umysłu brać udziału w zawodach.
Też uważam, że start w zawodach jest po to, żeby wypruć sobie flaki. Zresztą to chyba i tak nie jest jakoś dużo bardziej niebezpieczne niż np sporty walki czy ekstremalne.
klosiu pisze: Ale startować i zastanawiać się "ojej, ojej, bo mi się coś stanie"?
Wychodząc z takiego założenia to tak na prawdę nie powinniśmy w ogóle z domu wychodzić bo może się coś stać
Czytałem gdzieś, że bardzo dobrze jest czasem pobiegać, podnieść sobie ospałe tętno, obniżyć ciśnienie... Że to dla zdrowotności, że niczemu nie szkodzi, że od tego się nie umiera, a plusy są wyłącznie dodatnie.
Niestety, jak to czasem się zdarza, na szarym końcu był... dopisek (taką drobną czcionką, jak w banku czy w erze), żeby się nie rozpędzać, bowiem grozi to śmiercią, trwałym kalectwem, lub poważnym uszczerbkiem na zdrowiu – a i to w najlepszym razie, bo zwykle jest dużo gorzej. No, ale kto czyta tę drobnicę...
PS. Moim zdaniem (a nie jestem w tym odosobniony), bezpośrednio przed maratonem, przez głośniki, powinno się to startującym głośno czytać, a na każdym wodopoju jeszcze ze dwa razy powtarzać.
klosiu pisze:W ogóle nie ma sensu startować w zawodach, jeśli nie ma się zamiaru dać z siebie wszystkiego.
grzlew pisze:Też uważam, że start w zawodach jest po to, żeby wypruć sobie flaki.
Ależ koledzy…. Wypruwajcie sobie flaki. Kto wam broni. Jeśli więcej biegaczy będzie miało moje podejście do tematu to zajmiecie nawet lepsze miejsca w klasyfikacji. Czyż nie…?
Nie wiem ile wiosen sobie liczycie ale sądząc po fotce grzelewa - niewiele . To żaden przytyk! Zazdroszczę. Mylę, że punkt widzenia zmieni się Wam wraz z wiekiem i doświadczeniem. Na razie wypruwajcie co się da. Pamiętajcie tylko, że przyjdzie taki dzień, że już nie da się poprawić życiówki. Zawsze jest gdzieś ta granica możliwości. I co? Przestaniecie brać udział w zawodach , bo nie będziecie w stanie poprawiać życiówek? Nawet jeśli sam udział bawi?
"Nie żyję, by lepiej biegać. Biegam, by lepiej żyć" R.W.
Życiówki są w ogóle bez sensu, bo są zależne od trasy i warunków. Wychodzę z mtb, gdzie wpływ trasy jest wielokrotnie większy, i dlatego na "życiówki" nikt nie patrzy, po prostu są nieporównywalne. Dla mnie liczy się miejsce na tle innych w kategorii wiekowej. Z takim podejściem z przyjemnością będę startował nawet w M70 .
Nawiasem mówiąc, moja kategoria to późne M30, więc nie takim znów młody, hehe. Ale życie bez jakiegoś ryzyka, czy choćby ekstremalnego wysiłku od czasu do czasu nie jest warte przeżycia. Jestem księgowym i mam nudną robotę na codzień, może to dlatego, potrzebuję odskoczni .
klosiu pisze:W ogóle nie ma sensu startować w zawodach, jeśli nie ma się zamiaru dać z siebie wszystkiego. Inna sprawa, że jeśli ktoś regularnie mdleje na zawodach, to prawdopodobnie ma jakieś przeciwskazania zdrowotne i biegać nie powinien. Jednorazowe epizody, spowodowane np upałem to chyba nic nadzwyczajnego, mnie się jeszcze nie zdarzyło, ale też nie biegałem przy trzydziestu stopniach.
A jeśli ktoś chce sobie pobiegać dla przyjemności i powoli, to po co startować w zawodach? Bo "wszyscy tak robią"? To żaden powód.
Ja w zawodach cenię właśnie to, że atmosfera rywalizacji i pościg za uciekającymi pozwala mi osiągnąć intensywność wysiłku niemożliwą do osiągnięcia na treningu. To jest oczyszczające doświadczenie i staram się powtarzać, mimo że na mecie czasem wypluwam płuca. Ale startować i zastanawiać się "ojej, ojej, bo mi się coś stanie"? Nie ma sensu w takim stanie umysłu brać udziału w zawodach.
Nie jestem pewna, czy powyższą wypowiedzia nie odbiegamy od głównego tematu wątku, ponieważ co innego jest na zawodach dać z siebie wszystko, co innego pobiec na maxa i w granicach swoich mozliwości - a co innego te granice przekroczyc, co dla mnie równoznaczne jest wcale nie z wymiotowaniem na mecie, bo to się zdarza, ale właśnie z lądowaniem w karetce. Czy jak ktos skończył bieg na własnych nogach to znaczy, że pobiegł powoli? Dla mnie w dalszym ciągu jest to kwestia wybiegania, wytrenowania i znajomości swojego organizmu i jego reakcji na różne bodźce.
Ewa, dyskusja już dawno odbiegła od głównego nurtu.
Temat dotyczył właśnie przekraczania granic po za którymi jest już tylko karetka i szpital. Nie ma to jakiegokolwiek związku z dawaniem z siebie wszystkiego na zawodach. To dwa różne byty które oddzielone są cienką linią. Pytanie brzmi, czy pomimo maksymalnego wysiłku wszystko nadal kontroluję, czy gdy czuję, że coś jest nie tak, gdy czuje, że tracę kontakt z rzeczywistością,...biegnę dalej czy mówię dosyć, stop.
Rzecz nie dotyczy wytrenowanych amatorów którzy biegną na maksymalnym poziomie swoich możliwości i jeszcze trochę więcej. Rzecz dotyczy osób z nierozpoznanym problemem zdrowotnym, z przeszacowanym tempem ( często Ci ludzie sami się wtłaczają w ten problem lub jakiś "spec" im powiedział, że dadzą radę ), oraz osób zdrowych lecz niedotrenowanych.
Jest jeszcze jedna kategoria. To tzw. artystyczne upadki. Jest taki gatunek co to w ramach atrybucji zewnętrznej porażki lubią jak ich "dotaszczyć" do mety.
Oj tam, zaraz świete.
Takie finisze - mogą być nawet maratońskie - to jest małe piwko przed śniadaniem. Nawet leciane w trzy trupy... to betka.
Nie wiem co na to statystyki, ale akurat ja najbardziej zagrożony zejściem jestem w filharmonii. Najgorszy, wg mnie, jest Mahler, a już na pewno w wykonaniu filharmoników berlińskich. Gdyby udało mi się, kiedyś, dołożyć do tego batutę Dudamela... wtedy zejdę na pewno.
Doubezpieczę się ale i tak pojadę.
Wow!
to ja następnym razem tak teatralnie
już się nie mogę doczekać jak mnei przystojni (upewnię się wcześniej) panowie ratownicy na nosze będą wtaszczać (chyba zrzucę parę kilo do tego czasu - co by wtopy nie bylo że nie dadzą rady)
joanna1012 pisze:już się nie mogę doczekać jak mnei przystojni...
chodzi o "mnie przystojni...", czy o "mniej przystojni..." ?
------------ mniej przystojny ratownik pozna panią, celem...hmmm...celem... no w każdym razie do utraty tchu.