Wczoraj wyszedłem potruchtać wzdłuż wiślanego wału. Było dość późno. Od połowy biegu było już po zachodzie słońca. Wracałem traciłem z widoku ścieżkę w mroku. Było bardzo cicho. Nawet ptaki przestały śpiewać i poszły spać. Słyszałem tylko swój oddech i bicie serca. Wydawało mi się, że jestem zawieszony w próżni, i że mogę tak biec bez końca w równym tempie. Nade mną świecił cienki rogalik księżyca, nosem wciągałem zapachy torfowej ziemi i dymu z przedwiosennych ognisk, z pobliskich ogródków działkowych i pól. Dopiero jak dobiegłem do ogródków zaczęły dochodzić do mnie dalekie odgłosy miasta. Zaczął się powrót do rzeczywistości. Myślę, że dla takich chwil warto żyć!
Krzysiek