Marc.Slonik - W 2014 wstałem z kanapy i wciąż biegnę

Moderator: infernal

Awatar użytkownika
Marc.Slonik
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 2004
Rejestracja: 20 sie 2014, 16:45
Życiówka na 10k: 44:12
Życiówka w maratonie: 3:23:55
Lokalizacja: Bruksela, Belgia
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Znowu na nogach

Przechorowany weekend trochę wybił mnie z rytmu i źle wpłynął na moje morale. Od wrześniowej połówki byłem zdecydowanie przekonany o tym, że forma jest. Właściwie moje dotychczasowe nastawienie na maraton możnaby nazwać euforią. W ostatnich dniach mam coraz więcej wątpliwości. Najważniejsze, że od wtorku znów trenuję. Jednak nie wszystko jest tak jakbym sobie życzył.

Obrazek
Wtorek, 22 września 2015
Plan: 60min + 8x20s
Wykonanie:
10.2km w 1:00:00 (średnio po 5:53min/km tętno 141/159)
6x30s po: 3:46, 3:52, 3:45, 3:41, 3:36, 3:34, 3:17, 3:56
niecały 1km schłodzenia

Biegło się jakoś tak dziwnie. Ciężko jak na BSa. Nie ciężko w sensie wysiłku, ale w sensie motorycznym - nogi jakieś takie drętwe, aż zacząłem się bać czy to się nie skończy jakąś kontuzją bo pod koniec zaczęło mnie coś boleć w biodrze. Po bieganiu porządnie się porozciągałem.

Czwartek, 24 września 2015
Plan: 8km TM
Wykonanie:
10min po 5:50min/km (1.7km) w ramach rozgrzewki (tętno 132/152)
8km po 4:49min/km (w 0:38:36) - tętno 161/172
krótkie schłodzenie

Tydzień temu było 50minut tego samego tempa, a puls był 155/169, co utwierdza mnie w przekonaniu, że coś się psuje. Ponadto pod koniec treningu (takie wcięcie na wykresie tempa) po ciemku zbiegłem ze ścieżki i wbiegłem w jakieś krzaki. W naszym parku, kilka wieczorów przed i kilka po pełni księżyca nie świecą się latarnie. Nic takiego się nie stało, ale jak człowiek w minorowym nastroju to niewiele potrzeba, żeby mu go jeszcze bardziej popsuć.

Dobra wiadomość to ta, że w ten weekend zaczynam ładowanie węglami - moja najulubiona dieta :)
New Balance but biegowy
Awatar użytkownika
Marc.Slonik
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 2004
Rejestracja: 20 sie 2014, 16:45
Życiówka na 10k: 44:12
Życiówka w maratonie: 3:23:55
Lokalizacja: Bruksela, Belgia
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Co ja biegam? Dalej nie wiem, a maraton tuż...

No dobra, trochę się ostatnio nad sobą poużalałem. Bezpośrednim powodem doła była mała infekcja, zwykłe przeziębienie trwające dwa dni... ale to jak z przyczynami I Wojny Światowej, nikt nie wierzy chyba że tysiące chłopa tłukło się od Marny po Gallipali dlatego, że ktoś gdzieś w Bośni zastrzelił jakiegoś celebrytę, a i tak w szkole uczą że tak było albo ja tyle zapamiętałem.
Moja infekcja przypadła na ostatni ciężki weekend w planie treningowym i przez nią wypadło mi ostatnie długie wybieganie, co mnie bardzo przybiło. Już niby wszystko jest OK, zacząłem trenować, ale trochę bez przekonania i ciągle mi głupoty chodzą po głowie. Nie chcę z takim nastawieniem stawać na linii startu. Dlatego zabrałem się za "urealnianie" założeń. Wiem, wiem, niech ten maraton już się w koncu wydarzy bo ja już w kółko tylko o jednym...
Ale niech mi będzie wolno jeszcze ten jeden raz. Fakty są takie - ostatnim moim testem była połówka w 1:37:59, po płaskim i przy dobrej pogodzie.
To teoretycznie daje papiery na 3:23:51 (Daniels), 3:27:28 (MARCO) albo 3:25:04 (bieganie.pl). Weźmy zatem najbardziej realistyczny z tych scenariuszy czyli MARCO. Ani ten ani żaden inny scenariusz nie uwzględnia, że:
a) połówka była płaska, maraton będzie delikatnie rzecz ujmując mocno niewyprasowany...
b) na połówkę przypadł chyba przedwczesny szczyt formy, która teraz jest w lekkim, ale jednak odwrocie
c) trzeba otwarcie sobie powiedzieć, że mimo iż biegam regularnie to olbrzymiej obiętości nie robię, więc jeżeli nawet jest szybkość na połówkę to wytrzymałości na calaka może nie być (czyt. pewnie nie ma)...
d) pogoda nie może być juz chyba lepsza niż miałem w Lille, może być chyba tylko gorzej.
Punkt D w swoich rozważaniach zignoruję bo co innego mogę zrobić. Na punkty A-C wypadało by lekko licząc dorzucić po 5-6 minut do założeń. To wciąż daje złamanie 3:40 i życiówkę. Jedna okoliczność która trochę łagodzi efekt A to ta, że maraton jest "u siebie", a te dość hardcore'owe podbiegi mam oswojone bo zdarza mi się na nich trenować... Może próbować na 3:35? Wtedy na wiosnę mógłbym myśleć o 3:30... Cholera. Nie wiem. Jutro jeszcze 8km TM, po tym treningu już musze podjąć decyzję bo nic więcej już się chyba nie wydarzy.

Obrazek
Sobota, 26 września 2015
Plan: 8km + 6x30s
Wykonanie:
8km w 0:46:08 (średnio po 5:46km/min), tętno 140/157
6x30s po: 3:47, 3:54, 3:43, 3:40, 3:39 i 3:20
1km schłodzenia

Niedziela, 27 września 2015
Plan: 12km + ćwiczenia
Wykonanie:
12.7km w 1:13:30 (średnio po 5:47), tętno 146/164
Wchodziło niby bardzo lekko - taki tam spacerek, ale tętno jednak wyższe niż powinno...
Awatar użytkownika
Marc.Slonik
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 2004
Rejestracja: 20 sie 2014, 16:45
Życiówka na 10k: 44:12
Życiówka w maratonie: 3:23:55
Lokalizacja: Bruksela, Belgia
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Nie dla psa kiełbasa...

W kwestii wiosennego maratonu - wiem już gdzie nie biegnę. W Londynie nie biegnę bo mnie tam nie chcą. Aplikacji było ćwierć miliona, więc na co ja właściwie liczyłem? Może nabiegam kiedyś 3:15 i się zakwalifikuję jako good-for-age. Mam na to 9 lat ;), a potem będzie jeszcze łatwiej.
Mam dwa pomysły na wypełnienie tej luki - typ numer jeden to Antwerpia. Bo jest blisko. A numer dwa to Orlen, bo jednak Warszawa to miasto najdroższe memu sercu i chciałbym kiedyś pobiec któryś z warszawskich maratonów, a najlepiej oba. Ale to znowu daleko i w ogóle.
Na tą chwilę z resztą nie jest najistotniejsze gdzie nie biegnę. Wiem gdzie biegnę w tą niedzielę. Nie wiem za bardzo po co (w sensie po jaki czas), ale wiem że biegnę. Na razie entuzjazm ustąpił miejsca panice, ale mam nadzieję, że ta znowu grzecznie odda pola euforii kiedy tylko stanę na linii startu.
Biegam mało, ale to dobrze. Nie jem obrzydiwie wielkich ilości makaronu, które powinienem teraz wciągać bo jakoś nie mam ochoty - może to niedobrze? Jutro napewno w siebie trochę wmuszę. Dzisiaj przyjąłem nieco węgli w postaci bananów, chleba i miodu - też powinno być OK.

Obrazek
Wtorek, 29 września 2015
Plan: 8km TM + 6x20s
Wykonanie:
10 min rozgrzewki (po 6:00min/km)
8km po 4:50min/km, tętno 164/180
6x20s po: 3:19, 3:26, 3:26, 3:17, 3:14, 3:36
Wysokie tętno tempowego odcinka to wynik dwóch czynników. Po pierwsze moje tętno ogólnie od ponad tygodnia jest wyższe niż powinno - przy każdym tempie, to raczej zły znak. Po drugie na swój ostatni już akcent przed maratonem wybrałem trasę pagórkowatą. Taka też będzie trasa maratonu.

Czwartek, 1 października 2015
Plan: 6km
Wykonanie: 6km w 35:39 (średnio po 5:51min/km) tętno 144/165
W sumie bez historii. Tyle tylko, że trasę znów wybrałem z długimi podbiegami, żeby je głowa ogarnęła.

Obrazek
We wrześniu nabiegałem 199km. Bez rewelacji - jeden caly weekend wypadł mi z planu powodu choroby, więc 40+km w plecy. Od początku roku nazbierało się 1859 czyli planowane na ten rok 2015km wykonałem w 92%.
Awatar użytkownika
Marc.Slonik
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 2004
Rejestracja: 20 sie 2014, 16:45
Życiówka na 10k: 44:12
Życiówka w maratonie: 3:23:55
Lokalizacja: Bruksela, Belgia
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Gotów

Pakiet startowy odebrałem. Makaron wtrząchnąłem. Sprzęty z checklisty ogarnięte. Na serio - mam taką checklistę na długie wybiegania.
Chciałem bardzo podziękować wszystkim za dobre słowo, którym mnie wspieraliście tu na forum. Ostatnio jakiś taki marudny się zrobiłem i ogarnęło mnie zwątpienie. Już jest OK. Nastrój jest bojowy - także dzięki Wam.

ObrazekObrazek

Obrazek
Dla porządku odnotuję tylko, że wczoraj trochę biegałem, ale to takie tam popierdółki, a nie żaden trening oczywiście.

Piątek, 2 października 2015
Plan: 4km + 6x20s
Wykonanie:
4km w 23:01 (średnio po 5:45min/km)
6x20s po: 3:38, 3:33, 3:42, 3:28, 3:36, 3:37
1km po 5:45

Jutro startuję o 9:00.
http://www.sport.be/brusselsmarathon/20 ... umber=1975
Awatar użytkownika
Marc.Slonik
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 2004
Rejestracja: 20 sie 2014, 16:45
Życiówka na 10k: 44:12
Życiówka w maratonie: 3:23:55
Lokalizacja: Bruksela, Belgia
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Belfius Brussels Marathon 2015

W poprzednią niedzielę przebiegłem mój drugi maraton. Drugi w tym roku, drugi w życiu, w ogóle drugi. W celach na ten rok zakładałem przebiegnięcie dwóch maratonów, przy czym planem minimum na pierwszy było po prostu przebiegnięcie dystansu, a na drugi poprawienie wyniku z tego pierwszego. Psychicznie nastawiałem się do tego już od połowy zeszłego roku. Wybrałem i zrealizowałem wtedy jakiś plan treningowy dla początkującego maratończyka, ale nie zakończyłem go maratonem tylko połówką bo brakowało mi pewności co do swoich możliwości. I dobrze bo na pewno nie byłem gotowy na cały dystans. Połówka była w sam raz, żeby się srawdzić i żeby połknąć bakcyla. To było dokładnie rok temu, też w Brukseli.

Po kilku startach na 10K zamykających sezon 2014 rozpocząłem od nowego roku plan treningowy dla średnio zaawansowanych ze strony bieganie.pl. Średnio zaawansowany biegacz wg. założeń tego planu to taki, któremu nie sprawia większego problemu przebiegnięcie 10km. Taki też był domyślny dystans moich wieczornych biegów, więc plan wydawał się doskonale pasować. I z perspektywy czasu uważam, że to był bardzo dobry wybór. W debiucie nabiegałem 3:49 i do drugiego maratonu przygotowywałem się według tego samego planu. Do kolejnego już raczej będę trenował wg. innego, ale nie dlatego żeby z tym coś było nie tak. Widzę to tak - ten plan jest super na pierwszy maraton bo jest prosty - tej zalety nie da się przecenić. Zwłaszcza jeśli nie ma się bladego pojęcia co to są interwały, progi, rytmy itd. Do drugiego maratonu wybrałem ten sam plan, ale wydaje mi się, że realizowalem go bardziej świadomie no i miałem możliwość bezpośredniego porównania swojej kondycji na poszczególnych etapach planu. Tu jednak wyczerpują się możliwości takiego prostego i sztywnego planu. Po drugim maratonie mam cień pojęcia o swoich słabych stronach co pozwala mi na szukanie planu skupiającego się na tychże.

Plan treningowy wykonywałem tak sumiennie jak tylko moglem. Opuściłem naprawdę niewiele treningów i raczej nie przez niechcemisia, ale z powodu spraw o wyższym priorytecie. Dlatego też plan szedł nieźle, treningi wchodziły przyjemnie o ile nie popełniłem swojego najczęstszego błędu czyli za dużego posiłku na zbyt krótko przed bieganiem. Te biegi z pełnym żołądkiem to naprawdę głupota, za którą organizm od razu wystawia rachunek. Podobnie próbował mnie w penym momencie podsumować za niedostateczne rozciąganie więc szybko to skorygowałem wprowadzając do swojej rutyny zestaw ćwiczeń Bartka Olszewskiego. Przyznaję, że nie rozciągalem się za każdym razem, ale chyba jednak częściej to robiłem niż nie.

Na miesiąc przed docelowym startem trafiła się okazja pobiegnięcia w półmaratonie w Lille. Uznałem to za doskonały moment do sprawdzenia swojej formy. Opis tego biegu można znaleźć wcześniej w tym wątku - krótko mówiąc wróciłem do domu z nową życiówką, zmotywowany i spokojny o swoją formę. Jak jednak powszechnie wiadomo - po każdym Austerlitz musi przyjść Waterloo... Dwa tygodnie przed maratonem, w weekend na który wg planu przypadało najdłuższe wybieganie, dopadła mnie jakaś infekcja. W sobotę obudziłem się z bólem gardła i od razu postanowiłem odpuścić trening (BS) w nadzieji, że do niedzieli mi przejdzie. W niedzielę było jeszcze gorzej. Puściło w poniedziałek, ale drobne objawy typu drapanie w gardle zostały aż do dziś, źle wpływając na moje morale. I bez tego nie wiedziałem po jaki czas powinienem biec.

Bojowe nastawienie wróciło gdzieś koło czwartku przed maratonem. Postanowiłem wziąć się w garść i ustalić plan ataku. Punktem wyjścia są zawsze kalkulatory, ale nie traktuje ich jako wyroczni - raczej jako punkt odniesienia. Wiedziałem, że będę chciał spróbować pobiec NS'a, bo taka strategia świetnie sprawdziła się w połówce. Wklepałem w kalkulator MARCO swój czas z połówki i dostałem rozpiskę na 3:27 z groszami. To ponad dwadzieścia minut lepiej niż mój pierwszy maraton. Wiedziałem, że nie dam rady. Bardzo chciałem się rozprawić z czasem 3:35, który był moim cichym założeniem w pierwszym maratonie, ale gorąca głowa podsycana wynikami z kalkulatorów podszeptywała, że może i 3:30 jest w zasięgu? Najszybszy odcinek w MARCO na 3:27 biegnie się po 4:50, a ja znam to tempo - biegałem je przez kilka ostatnich tygodni, no ale nie po 30km biegu...
Koniec końców postanowiłem przyjąć 3:29 jako plan maksimum. Rozpisałem sobie NS'a wg. MARCO, ale nie na 3:29 tylko na to moje 3:27, a dwie dodatkowe minuty dołożyłem na samym początku. Wymyśliłem, że jak zacznę wolniej to będę miał większe szanse na zachowanie sił na końcówkę. Planu minimum nie określiłem w żaden precyzyjny sposób. Miałem nadzieję, że albo uda mi się zrealizować ten mój tuningowany NS albo spuchnę na tyle późno, że i tak dowiozę czas lepszy od tego z debiutu.

Do carboloadingu zamierzałem tym razem podejść na poważnie, ale wyszło jak zwykle. To znaczy przez tydzień nie prestrzegałem za bardzo żadnej diety. W piątek i sobotę wrzuciłem obowiązkowy makaron - trochę za późno, ale wiadomo bez makaronu nie byłoby maratonu. W piątek wybrałem się też na Expo po odbiór pakietu startowego. Expo to wielkie słowo - dziesięć stoisk na krzyż, z których najfajniejszy był stand artysty maratończyka. Sam pakiet startowy też bardzo skromny. Oprócz koszulki technicznej był tam słoiczek tygrysiej maści, buff i jakaś herbatka ziołowa... tyle. Po powrocie do domu zrobiłem jeszcze króciutki trening - 4km + przebieżki i do łóżka. W sobotę skupiłem się już wyłącznie na nicnierobieniu, z krótkim wypadem do Decathlonu celem poprzymierzania butów pod kątem przyszłego sezonu co jak wiadomo działa motywująco.

Prognoza pogody na niedzielę była trochę niepokojąca - miało być ładnie, ale temperatura miała sięgnąć nawet 18 stopni. Czyli miało być mniej więcej tak jak w wiosennym maratonie, gdzie pogoda dała mi się we znaki za czterdziestym kilometrem... Na szczęście cechą szczególną klimatu w Belgii jest to, że maksymalna temperatura dnia zazwyczaj przypada na późniejszą porę niż np. w Polsce. Godzinowa prognoza Googla mówiła, że o 13-tej czyli mniej więcej wtedy kiedy zamierzałem dobiegać do mety miało być 14 stopni - czyli w sam raz.

Maraton startował o 9.00. Żeby dostać się z mojego domu na linię startu potrzebuję maks 25 minut (na piechotę), ale i tak wstałem o 6-tej, bo staram się zachować dwugodzinną przerwę między śniadaniem a bieganiem. Podobnie z piciem, w ciągu dwóch godzin staram się nie pić - dopiero tuż przed startem wypijam z 200ml wody. W ten sposób nie zdąży trafić do pęcherza - zostanie zużyta przez system chłodzenia ;).

W związku z prognozą ubrałem się na krótko. Na plecy wrzuciłem swój plecaczek z nerką, którą napełniłem całkowicie (1l), żeby nie powtórzyć błedu z Paryża gdzie 0.7ml okazało się za mało. W kieszonkach na szelkach plecaczka umieściłem 5 saszetek z żelami PowerBar z tego jeden żel był z kofeiną. Na śniadanie wciągnąłem owsiankę z bananem, miodem i rodzynkami - mało, ale słodko. Do tego kubek kawy z mlekiem. Moi dzielni kibice postanowili towarzyszyć mi od początku chociaż namawiałem ich, żeby pospali chwilę dłużej i przybyli dopiero na metę. Moja żona uznała już jakiś czas temu, że na krótsze biegi będą ze mną chodzić tylko jeśli akurat będzie im to pasować, miejsce będzie ciekawe i pogoda będzie sprzyjać. Maraton to jednak maraton i dwa razy w roku mogę mieć pełną oprawę niezależnie od okoliczności :)

W parku Cinquantenaire (jak mawia Arc "w sękaczu") po raz kolejny zauważyłem jak niesprawiedliwy jest ten sport dla pań. Toi-toi'ów było całkiem sporo bo miały obsłużyć startujący dwie godziny później półmaraton w którym startuje kilkanaście tysięcy biegaczy, a maraton to raptem niecałe 3 tysiące. Mimo to przed kabinami ustawiły się kolejki składające się głównie z pań, bo panowie mogli skorzystać z pisuarów typu "światowid introwertyk" czyli z czterema twarzami patrzącymi sobie w oczy zamiast na cztery strony świata. Kiedy te kestię miałem już za sobą zjadłem jeszcze batona i poszedłem do strefy startowej bo zostało zaledwie kilka minut do 9-tej. Wybór boksu startowego był dowolny, więc poszedłem do tego na 3:30 i stanąłem na jego końcu - uznałem, że to jest odpowiednie miejsce i że tak jest fair.

Zdążyłem odpalić LiveTrack'a w Garminie, złapać fix'a GPS'a przeczytać SMS'a od żony: "za startem po lewej" i rozległ się wystrzał startera. Zacząłem biec jakieś 2-3 min później - to duża zaleta małych imprez. W Paryżu start elity od mojego dzieliło jakieś 50 minut. Tuż za linią startu przybiłem jeszcze piątki z rodzinką i się zaczęło. Rozpiska MARCO na 3:27 przewiduje tempo na pierwsze 3 kilometry 5:04min/km, ja jednak dołożyłem do tego odcinka minutę czyli po 20 sekund na kilometr, a dokładnie ustawiłem alerty tempa w Gremlinie na zakres 5:04-5:24 z mocnym postanowieniem trzymania się tego wolniejszego końca zakresu. Okazuję się jednak, że nikt tak wolno nie startuje i generalnie wszyscy mnie wyprzedzali. Starałem się tym nie przejmować i robić swoje. Ostatecznie tempo tego odcinka wyszło mniej więcej w połowie założonego przedziału - 5:12min/km. W czasie biegu liczenie nie idzie mi najlepiej, więc jedno co wiedziałem to że mam jakiś zapas.

Kolejny odcinek planu MARCO to 11km po 4:59. Tu znowu dodałem minutę czyli po 5 sekund na kilometr, a tak naprawdę znowu ustawiłem alerty - dół MARCO, góra MARCO+5s tj. 5:04min/km. Rozpiska nie uwzględnia oczywiście żadnej specyfiki trasy, jednak ja pamiętałem że pierwsze 4 kilometry z 11-stu będą pod górę, a kolejne 7 płaskie względnie nieco z górki. Rozważałem nawet ustawienie osobnych segmentów w zegarku i rozdzielenie tempa, ale ostatecznie uznałem, że po prostu pobiegnę na początku trochę wolniej ignorując alerty, a po czterech kilometrach zacznę odrabiać. Przez pierwszy kilometr rzeczywiście trzymałem tempo z poprzedniego odcinka czyli 5:12min/km, ale kiedy wybiegałem z jednego z pierwszych tuneli na Avenue Luise, dogonił mnie zając na 3:45. Coś mi się nie zgadzało. Do tej pory mi się nie zgadza bo oni powinni biec po 5:20, a ja cały czas biegłem przecież szybciej. Wtedy jednak nic nie obliczałem tylko postanowiłem wrzucić wyższy bieg i tak pociągnąłem kolejne dwa kilometry, aż zegarek odpikał dolny alert - 4:59. To znaczy, że te dwa kilometry biegłem po 4:52 - pod górę, weszły bez bólu, ale kto wie ile zapłaciłem za to później. Z drugiej jednak strony powrót do "zony" uspokoił mnie i ostatni z czterech kilometrów wspinaczki dałem sobie trochę luzu, pozwalając średniemu tempu spaść aż do 5:02. I tak powinienem trzymać przez kolejne 5-6 względnie płaskich kilometrów, ale czułem się świeżo, noga podawała i dobrze że miałem ustawione alerty bo mogła mnie ponieść euforia - i tak cały czas wychodziłem sekundę poniżej zakresu. Ostatni kilometr odcinka - wreszcie z gorki. Nie mogłem sobie odmówić - poszedłem po 4:39min/km kończąc ze średnią 4:56. Znowu nie potrafiłem przeliczyć co to realnie oznacza, ale jasne było dla mnie, że do zapasu z pierwszego odcinka dołożyłem jeszcze trochę. Zaczęło do mnie też docierać, że to co nazywam zapasem może tak naprawdę okazać się długiem - długiem nie do spłacenia. Żadnego wychodzenia poza zakres, a kolejne zakresy już ustawione są dość ciasno i precyzyjnie.

Kod: Zaznacz cały

          | MARCO na |  Alerty Tempa  | Realizacja
  Odcinek | 3:27:28  |   w Garminie   |
==========+==========+================+===========
 km  1- 3  |    5:04  |  5:04 - 5:24   | 5:12
----------+----------+----------------+-----------
 km  4-14  |    4:59  |  4:59 - 5:04   | 4:56
----------+----------+----------------+-----------
 km 15-28  |    4:55  |  4:55 - 4:58   | 4:57
----------+----------+----------------+-----------
 km 29-41  |    4:50  |  4:50 - 4:53   | 5:12
----------+----------+----------------+-----------
 km 42     |    5:47  | Na ile zdrowie | 5:04
           |          | pozwoli.       |
----------+----------+----------------+-----------
Następny segment zaczyna się dłuugą prawie czterokilometrową prostą lekko w dół po Boulevard du Souverain. Każdy z tych czterech kilometrów wchodzi dokładnie założonym tempem - 4:55min/km. I teraz się zacznie... Zakręcamy w prawo w Avenue du Tervuren i zaczynamy dwa kilometry najostrzejszej na całej trasie wspinaczki. Czuję, że mam przewagę psychiczną nad częścią biegaczy bo mam ten podbieg obcykany - biegam tędy często, wiem jak ciężko będzie, wiem gdzie jest koniec... ta znajomość z podbiegiem uspokaja mnie. Wiem, że warto zwolnić i że da się to odrobić. Biegnę kilometr po 5:29, bardzo spokojnie. Obok mnie jakiś biegacz wpatrzony w pnący się asfalt pyta czy długo jeszcze, mówię, że jeszcze trochę, ale opłaci się bo po nawrocie będziemy wracać tą samą drogą - z góry. Wymieniamy jeszcze kilka uprzejmości po czym gość mówi, że dziękuje za rozmowę, ale kończy mu się oddech. Ja za to zaliczyłem kolejny przyplyw endorfin. Bardzo dobrze zadziałał na mnie dźwięk mojego własnego głosu. Nie mam okazji z nikim rozawiać na długich biegach, więc zdziwiłem się, że mówię zupełnie swobodnie, wyraźnie, bez zadyszki. Przyspieszyłem. Delikatnie, ale to był ten moment kiedy zauważyłem że zdecydowanie więcej osób wyprzedzam niż wyprzedza mnie. Minąłem Szkota w kilcie, grubych wełnianych skarpetach, traperskich buciorach i nagim torsem. W maju na 20Km de Bruxelles, też go mijałem i dobrze zapamiętałem. Wtedy mijałem go wcześniej czyli, pomyślałem sobie, on biegnie ten maraton tym samym tempem co 20K, takie uniwersalne tempo twardzieli z gór. Nareszcie koniec wspinaczki. Średnie tempo odcinka spadło do 5:04min/km, trzeba zacząć odrabiać. Na szczęście tuż za sczytem wzniesienia kawałek trasy jest w dół, szybko zbijam średnie tempo do 4:59, jeszcze trochę zostało do planowanego 4:55, ale przede mną jeszcze duża długa prosta - powinienem dać radę. Na półmetku mijam starszego pana, dobrze po siedemdziesiątce jeśli nie po osiemdziesiątce. Wiek wpłynął na jego postawę, biegnie przygarbiony, nieco utykając, ale napewno nie jest zmęczony po prostu wie co ma biec i dokładnie to biegnie. Łykam żel z kofeiną, wcześniej połknąłem już dwa bez. Mimo, że mam wodę w nerce, na każdym wodopoju chwytam kubeczek z wodą - łyk do paszczy, reszta na głowę.

Wspomniana długa prosta przynosi jednak coś o czym nie pomyślałem - ostre słońce. W połowie 22-go kilometra wybiegamy z lasu przez który przebiega Avenue de Tervuren, przebiegamy przez obwodnicę i wybiegamy na otwartą przestrzeń. Od razu poczułem, że to nie będzie bez znaczenia, ale przecież mam jeszcze kilka sekund tempa do odrobienia. No to odrabiam.

Wolontariusze na wodopojach starają się czytać imiona biegaczy z bib'ów i dopingowac po imieniu. Po wybiegnięciu z Brukseli czuć wyraźną zmianę - moje imię zaczyna brzmieć dużo bardziej zrozumiale. Frankofoni wypowiadają je "Marsą", z tym że ta ostatnia głoska to taka jaką wiele osób niepoprawnie wymawia w słowie "wyłączać". Krótko mówiąc moje imie z francuska brzmi mniej więcej jak słowo "Marsjanin" w tymże języku.

Kilometry 26-28 wiodą przez park gdzie drzewa dają nieco cienia. Ulga. W połowie 27-mego kilometra nawrót. Średnie tempo odcinka 4:56. Myślę sobie, że trzymać je mogę jeszcze długo, ale za nieco ponad kilometr zaczynam ostatni segment i powinienem przyspieszyć do 4:50min/km. Czarno to widzę. Postanawiam nie szarpać się ze zbijaniem tempa tego odcinka do 4:55min/km, mam przecież jakiś zapas z poprzednich. Wystarczy, że mieszczę się w zakresie. Próbuję robić w głowie jakieś kalkulacje, ale mimo, że z matmy jestem niezły to po dwóch godzinach biegu moja niezłość już nie imponuje.

Po 28-mym kilometrze kończy się segment, kończy się park, kończy się cień. Zaczyna się patelnia, powinna zacząć się walka o 4:50min/km, tempo które tak dobrze znam, które przecież ćwiczyłem tyle razy. A ja czuję, że walka to będzie, ale o przeżycie. Byle do lasu, byle do cienia może tam coś się zmieni, na razie nie patrzę na zegarek zbyt często biegnę co mogę - grubo powyżej 5min/km. Na trzydziestym mija mnie dziadek, którego wyprzedzałem w połówce - to samo tempo, ten sam fason, ta sama świeżość. Podziwiam.

32 kilometry, jak mawiają maratonczycy - rozgrzewka skończona, czas zacząć bieg. To jest ten moment, kiedy maraton mówi "sprawdzam", a u mnie karta nie za mocna. Na szczęście upragniony cień dał mi nieco nowej energii. Nie tyle, żeby nadrobić stratę tempa, które po czterech kilometrach tego segmentu spadło aż do 5:14min/km. Po malutku odrabiam tempo rośnie 5:10, 5:05 aż nareszcie przychodzi czas wypłaty za wspinaczkę pod Tervuren - ten sam dwukilomterowy odcinek tyle że w przeciwnym kierunku. 34-ty kilometr lecę z górki jak wściekły po 4:37min/km, a 35-ty jeszcze szybciej po 4:30min/km - to będzie mój najszybszy kilometr w calym biegu. Niestety tempa odrobić już się nie da, teraz na 6 kilometrów przed końcem tego wg. założeń najszybszego segmentu jego średnie tempo to 5:00min/km, daleko od planowanego 4:50. Na dodatek teraz znajduję się w najniższym punkcie trasy, teraz do 37-mego kilometra znowu pod górę, potem już trasa będzie sprzyjała, ale to dopiero za dwa kilometry czyli przy wspinaczkowym tempie za sporo ponad 10 minut. Jakby tego było mało w tym miejscu trasa maratonu spotyka się z półmaratonem. Do tej pory na trasie nie było tłoku, a teraz nagle robi się ciasno. Średnie tempo znowu zaczyna spadać podobnie jak z poprzednim podbiegiem na Tervuren to jest znajomy podbieg, ale tym razem nie daje mi to już takiego psychicznego komfortu - pod górkę to pod górkę, nie da się "po znajomości". Strasznie długie dwa kilometry. W końcu dobiegam do Montgomery kończy się podbieg i o ile pamiętam profil trasy powinno być znowu z górki. Pewnie jest, ale mi noga już nie podaje nawet z pomoca grawitacji. Próbuję sobie przypomnieć po co mi to całe bieganie. Robi się gorąco, próbuję pociągnąć jeszcze łyk wody... skończyła się. No poprostu niemożliwe - ta sama historia, a przecież miałem jej tym razem więcej. Przebiegam znowu przez park Cinquantenaire skąd zaczynał się bieg. Mijam 39-ty znacznik - kiedy byłem tu ponad trzy godziny temu na linii startu meta nie wydawała mi się tak daleko jak teraz. Dystans maratonu to nie jest "około 40km" - wiedzieliście? Są też pozytywy - między parkiem, a rondem Schumana jest wodopój. Zamiast kubka wody biorę butelkę izotoniku. Nie znam tej marki i nie próbowałem jej wcześniej, ale co tam - nie dostanę precież nagłej sraczki - z butelki napiję się więcej niż z kubka - mogę z nią biec. Pociąm łyk - bleee... ulepek lepiej chyba nic nie pić. Kątem oka zauważam kosz na śmieci na chodniku, ciskam butelkę trafiam w krawędź, butelka ląduje pod nogami stojącej tam pani obryzgując ją zawartością. Przez głowę przelatuje mi myśl, że jak przez prawie 40km mijałem na trasie tysiące obcych ludzi z których najbardziej "znajomy" wydał mi się Szkot w kilcie, to butelką musiałem trafić własnie w mamę koleżanki ze szkoły mojej córki... Może mnie nie poznała.
Za rondem dopada mnie najgorszy kryzys w całej tej imprezie. Fizycznie nie jest dobrze, ale to z pewnością nie jest jeszcze owiana złą sławą "ściana", jednak psychika bardzo źle przyjmuje spostrzeżenie, że znowu jest pod górkę - przecież miało być w dół już do końca, nie? Ten podbieg ma raptem pół kilometra, za mną już dłuższe i bardziej strome, ba - nawet ten konkretny już raz dziś biegłem, ale wtedy to był pierwszy czy drugi kilometr i takie podbiegi to ja wtedy wciągałem nosem. Teraz odbierałem go jako złośliwość losu. 41-szy kilometr był z pewnością najgorszy, ale przetrwałem i zasłużyłem na nagrodę - stromy zbieg w dół Rue des Colonies. Normalnie bieganie w dół po kocich łbach nie należy do przyjemności i wcale nie można się tam jakoś specjalnie rozpędzić, ale nade wszystko miałem dość podbiegów, a w dół to nie pod górę, tak? Jeszcze jeden zakręt, dworzec centralny. Jacyś uprzejmi kibice próbowali częstowac biegnących piwem, ale jakoś już mi nie dokuczało pragnienie. Starówka, galerie św. Huberta i Grand Place, pamiętałem z zeszłorocznej połówki, że między innymi tu czają się fotopstryki, więc biegłem z gracją na jaką tylko mogłem się zdobyć. Wybiegam Grand Place, mijam budynek giełdy i 42-gi znacznik. Niektórzy niebiegający znajomi upewniają się czasami - maraton ma 42km, tak? Nie. Przede mną jeszcze minuta biegu, próbuję o tym nie myśleć - całą uwagę skupiam na wypatrywaniu żony i dzieci w publiczności. Założyliśmy, że organizacja finiszu będzie identyczna jak rok temu i umówiliśmy się, że będą stać po lewej stronie bo na mecie są dwie bramki - maraton na lewo, połówka na prawo. Mimo całej mojej koncentracji, to oni wypatrzyli mnie pierwsi - usłyszałem swoje prawidłowo wypowiedziane imię. Od razu minęło całe zmęczenie. Przypomniało mi się wreszczcie po co to robię. Między innymi właśnie po to.
W takim euforycznym nastroju przekorczyłem linię mety, zatrzymując zegarek na 3:32:59 - ładnie! Zwłaszcza tą końcówkę lubię - ostatnią połówkę też tak pobiegłem na 59''. Odbieram medal i inne dobra. W sumie pakiet finiszera jest fajniejszy od startowego bo oprócz butelki izotoniku, butelki wody, ciastek, gofrów, dezodorantu, koca termicznego w jego skład wchodzi... browarek. Mała buteleczka Duvel'a :))

No to było by na tyle. Dzwonię do żony ustalamy miejsce spotkania za strefą finiszu... i wtedy dostrzegam coś co nawet moje nadwątlone synapsy interpretują jako błąd rzeczywistości. Niektórzy kolesie, którzy wyszli już ze strefy mają medale na taśmie w kolorach flagi belgijskiej, a moja taśma podobnie jak taśmy wszystkich osób wokół mnie w strefie są w gustownym różu... Rzut okiem na medal - "Belfius Brussels HALFmarathon 2015 finisher". WTF??? Odwracam się i już wiem - w tym roku bramki są ustawione odwrotnie niż w ubiegłym. Przebiegłem przez metę półmaratonu. W głowie najczarniejszy scenariusz - DNF... po trzech i pół godziny walki będę niesklasyfikowany. Wracam na początek strefy i oddaję swój medal. Przechodzę przez płotek dzielący strefy i odbieram właściwy medal. Chociaż tyle z tego będę miał. Wychodzę ze strefy dołączam do żony, dzieciaków i koleżanki, która też przyszła z córką przywitać mnie na mecie. Dzielę się z nimi swoim zmartwieniem i znajdujemy jedyne rozsądne rozwiązanie - idziemy do pierwszej knajpy gdzie znajdziemy wolny stolik i zamawiamy piwko. Mimo tłumu i słoneczka z miejscami w kajpianych ogródkach nie było problemu. Sącząc zimny browarek odpalam stronę z wynikami - ufff, jest i mój - taki sam jak na Gremlinie. Bramki jak się okazuje mają znaczenie jedynie organizacyjne.

Teraz już mogę to zmartwienie zastąpić kolejnymi - gdzie biegnę na wiosnę i po jaki czas? Z 3:30 trzeba by się rozprawić chyba?
Awatar użytkownika
Marc.Slonik
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 2004
Rejestracja: 20 sie 2014, 16:45
Życiówka na 10k: 44:12
Życiówka w maratonie: 3:23:55
Lokalizacja: Bruksela, Belgia
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Życie po maratonie

Wujek Daniels powiada, że po zawodach biegamy wyłącznie BSy przez jeden dzień na każde 3km dystansu zawodów. To po maratonie daje dwa tygodnie bez akcentów. Z resztą i tak do niczego się nie przygotowuję, więc z przyjemnością sobie poszuram. W przyszłą niedzielę biegnę co prawda dychę w sztafecie maratońskiej, ale bez napinki. Firma funduje to grzech byłoby nie skorzystać, ale nie mam jakiegoś specjalnego celu. To znaczy zamierzam dać z siebie wszystko, ale nie zamierzam już maksymalizować tego "wszystkiego". W ten sposób będę mógł się uczciwie odnotować w ankiecie.

Moja firma w przyszłym roku łączy się z inną, co dla nikogo kogo mogłoby to interesować nie jest jakąś tajemnicą, ale w firmie co i rusz przypominają nam, żeby wszelkie informacje na ten temat traktować jako poufne. Jednocześnie na sobotnią sztafetę zorganizowaliśmy się w mieszane zespoły i dostaliśmy koszulki z logiem jednej firmy na prawym rękawie, drugiej na lewym i napisem "together for growth" z przodu i z tyłu. Nie probuję niczego rozumieć - nie za to mi przecież płacą ;)

Obrazek

A propos koszulek. Moja półka na t-shirty do biegania zaczyna się przepełniać. Niektóre trzymam ze względów sentymentalnych, ale chyba już czas by je "zarchiwizować". Nie startuje tyle co niektórzy, ale jednak jeżeli organizatorzy zapewniają koszulkę to raczej daję się na nią skusić. Ze swojego pierwszego maratonu mam nawet dwie różne. Pomyslałem, żeby czas życia koszulki ustalić na jeden rok. Zakladając ilość startów taką jak w tym roku to daje jakieś 7-8 koszulek. Wystarczy. Teraz, żeby łatwiej było się pozbyć tych "zabytkowych", pomyślałem, żeby robić im zdjęcia. Znacie jakieś triki, zeby koszulki wyglądały fajnie na zdjęciu, a nie jak kawałek szmaty? Pewnie manekin byłby tu pomocny, ale nie dysponuję takim udogodnieniem.

Obrazek

Czwartek, 8 października 2015
9km w 52:23, średnie tempo 5:49, tętno 140/160
Pierwsze bieganie od niedzielnego maratonu. Delikatnie i spokojnie.

Sobota, 10 października 2015
10.01 km w 57:12, średnie tempo 5:43 min/km, tętno 143/158
Ciut dalej, ciągle delikatnie.

Niedziela, 11 października 2015
16 km w 1:24:11, średnie tempo 5:16 min/km, tętno 151/170
Miałem ochotę się wybiegać, ot tak dla przyjemności bez patrzenia na tempo i tętno - tak poprostu jak wyjdzie, byle by było lekko. Pod koniec czułem zmęcz. Nogi chyba jeszcze trochę pamiętają maraton.

Wtorek, 13 pażdziernika 2015
10.66km w 58:08, średnie tempo 5:27 min/km, tętno 150/167
Byłoby całkiem przyjemnie gdybym się znowu nie nażarł jak kleszcz przed bieganiem. Zdarza mi się to zdecydowanie za często. Co więcej przeglądając swoje zapiski odkryłem, że z jakiegoś absolutnie tajemniczego powodu przydaża mi się to zazwyczaj we wtorki... W czasie bieg z przerażeniem zauważyłem u siebie pierwsze objawy znudzenia. Muszę szybko zacząć jakiś program, ustalić jakiś plan, zmienić trasę albo zrobić sam-nie-wiem-co. Może po sobotniej dyszce wróci motywacja.
Awatar użytkownika
Marc.Slonik
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 2004
Rejestracja: 20 sie 2014, 16:45
Życiówka na 10k: 44:12
Życiówka w maratonie: 3:23:55
Lokalizacja: Bruksela, Belgia
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Przebieżki jako ersatz treningu szybkościowego

Właśnie dostałem pocztą swoją "wlepkę" do medalu. Na szczęście czas jest taki jak ma być bo na stronie z wynikami kilka dni po imprezie wynik zmienił się na 3:33:00. A to duża różnica :)
Obrazek

Od maratonu biegam same BS'y, ale ze względu na imprezę w sobotę na której biegnę dyszkę do wczorajszego dorzuciłem kilka przebieżek. Trasa sobotniej dyszki jest chyba równie hardcore'owa jak brukselskiego maratonu. W zeszłym roku wykręciłem na niej zawrotny wynik 49:33 :) To ponad 3 i pół minuty wolniej niż moja druga dyszka w półmaratonie :) Główny cel na jutro to pobiec lepiej niż rok temu - cel maksimum jak forma pozwoli to pobiec 46:xx. Po płaskim celował bym w złamanie 45 minut, ale na tej trasie to no-can-do.

Obrazek

Czwartek, 15 października 2015
7.5km w 39:46: średnie tempo 5:18 min/km, tętno 151/164
6x20s i schłodzenie:
20-tki po: 3:32, 3:15, 3:07, 2:53, 3:05, 3:09.
Schłodzenie 0.9km po 5:35min/km
Awatar użytkownika
Marc.Slonik
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 2004
Rejestracja: 20 sie 2014, 16:45
Życiówka na 10k: 44:12
Życiówka w maratonie: 3:23:55
Lokalizacja: Bruksela, Belgia
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Acerta Brussels Ekiden 2015

Ekiden to bardzo szczególna impreza. Jak dla mnie to trochę stracony dzień, bo bieg jest na maksimum 10km, a czasu zajmuje więcej niż udział w maratonie. Z drugiej jednak strony ta konkretna impreza ma dla mnie pewną wartość sentymentalną. Bardzo możliwe, że to właśnie tam połknąłem bakcyla, bo brukselski Ekiden był pierwszą imprezą biegową w jakiej w ogóle wziąłem udział. To było w 2010 roku. Właśnie zaczynałem biegać i raczej nie myślałem o startach, ale koleżanka z pracy zapytała mnie czy nie mógłbym jej zastąpić w zespole bo coś jej wypadło, a nie chciała żeby bieg przepadł znajomym z którymi się zarejestrowała. Biegłem 5km i trochę miałem stresa czy dobiegnę do mety bo był to dystans u kresu moich możliwości. Moje najdalsze "wybiegania" miały wtedy około 6km. Jednak dobiegłem i mimo dość wrednej trasy zmieściłem się w pół godziny - być może po raz pierwszy w życiu na tym dystansie. Wystąpiłem wtedy jak na zdjęciu poniżej czyli bardzo odpowiednio bo czarny, jak wiadomo, wyszczupla :)
Obrazek

Obrazek
Wczoraj drugi raz z rzędu wziąłem udziałw Ekidenie w barwach swojego chlebodawcy. Jak firma płaci to grzech nie skorzystać, a trzeba im przyznać, że na takie sportowe eventy to nawet chętnie łożą. Podliczyłem, ze w tym roku zasponsorowali mi ponad 50km zawodów :)
Start Ekidenu odbywa się przed, a zmiany i meta na bieżni stadionu Króla Baldwina czyli tak naprawdę słynnego Heysel (po tragedii z '85 oficjalną nazwę zmieniono). Stadion znajduje się koło Atomium i w pobliżu miejsca zamieszkania króla i jego ćwierć-polskiej małżonki, więc możnaby pomyśleć, że to turystycznie ciekawa okolica. Nic bardziej mylnego. Niemniej jednak stadion ma adres, który bardzo mi sie podoba:
Obrazek
Trasa jak wspomniałem jest nieco wredna, więc nie miałem szczególnych ambicji co do wyniku - poza jedną tj. poprawić wynik z zeszłego roku. Nie trenowałem specjalnie pod dychę, to był start z treningu maratońskiego. W ciągu dwu tygodni między maratonem a Ekidenem biegałem tylko BS'y nawet bez przebieżek za wyjątkiem ostatniego czwartku kiedy to dla odmulenia dorzuciłem na koniec BS'a 6x20s. Rok temu sytuacja była identyczna, tyle że dwa tygodnie przed Ekidenem była połówka, a nie cały maraton.
Ze względu na kilka męczących podbiegów na trasie, strategia była taka - pierwszą połowę pobiec w przedziale 4:30-4:36, zwalniając na podbiegach i odrabiając na zbiegach, a drugą w 4:30-4:33. Trasa odcinka 10km to dwie pięciokilometrowe pętle po parku ze startem i metą na bieżni stadionu. Jak zauważyłem już przy okazji półmaratonu w Lille - o ile na treningach nie znoszę biegania w pętlach, o tyle na zawodach taki układ trasy bardzo mi odpowiada, bo po pierwszej połowie dokładnie wiem ile sił potrzebuję na resztę.
Obrazek
Bieg zaczynał się o 13, ale byliśmy umówieni o 11.30, żeby była pewność, że wszyscy są, że wszystkie zespoły są kompletne itp. Ja startowałem jako czwarty (sekwencja jest taka: 5-10-5-10-5-7.2km), co oznaczało kolejne dwie godziny marznięcia i nudy. Kiedy w końcu przyszła moja kolej ruszyłem dość żwawo bo pierwsze 1200m to z małym wyjątkiem zbieganie. Potem niestety taki sam albo nawet nieco dłuższy odcinek pod górę. Zgodnie z założeniami nie szarpałem się, wyhamowałem tak by średnie tempo zawierało się w zakresie, a dokładnie na jego szybszym końcu - 4:30. Tętno dobiło do mojego teoretycznego maksimum i spokojnie pięło się dalej w górę, ale ponieważ nie patrzyłem na wskazania tętna to mnie to nie obeszło. Czułem się zupełnie świeżo. Pół kilometra przed stadionem jeszcze jedna górka dość stroma i ciężka, ale zaletą górek jest to, że pdbiegi są wynagradzane zbiegami. Na dłuższym dystansie do takiego stromego zbiegu podszedłbym z większym szacunkiem, ale tu puściłem się co noga dała i na stadion wbiegłem z czasem połówkowym 22:12 czyli w średnim tempie 4:26min/km i z poczuciem, że mam z czego przyspieszać. Drugą pętelkę wykręciłem w 22:00 czyli po 4:24min/km.
Obrazek
Czas 44:12 to moja nowa życiówka. I chyba na ten rok starczy. Wcześniej myślałem, żeby pobiec jeszcze jedną dyszkę w grudniu, ale chyba zamiast tego polecę piątkę bo na tym dystansie moja życiówka z zawodów to... 25:56 i wypadałoby coś z tym zrobić.

Poza tym zaczynam po mału planować kolejny rok. Zamierzam pobiec trzy maratony - na wiosnę coś w okolicy bo ze względu na komunię córki raczej turystyka w sezonie wiosennym nie wchodzi w grę. Na jesień - zaaplikowałem do Berlina i czekam na werdykt - jak będzie taki jak w Londynie to pomyślę nad planem B. Za to trzeci maraton chcę pobiec bez celu czasowego - powoli dla samej radości uczestnictwa. Umówiłem się z przyjacielem na coś takiego.
Awatar użytkownika
Marc.Slonik
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 2004
Rejestracja: 20 sie 2014, 16:45
Życiówka na 10k: 44:12
Życiówka w maratonie: 3:23:55
Lokalizacja: Bruksela, Belgia
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Skichane mięśnie brzucha

Ta historia mogłaby być zabawna. W którymś ze swoich wpisów w czasie wakacji wspominałem, o pewnym zdarzeniu. Biegłem sobie co tam miałem biec, a z przeciwka nadchodziła jakaś pani. Akurat w tym momencie zachciało mi się kichnąć, ale postanowiłem zrobić to kulturalnie i taktownie. Zatkałem nos i okazało się, że manewr który jak wydawało się mam tak dobrze opanowany nie współgra z motoryką biegową. Kichnięcie spowodowało takie szarpnięcie mięśniami brzucha, że mało nie usiadłem z bólu. To co nie pozwala mi się z tego śmiać z perspektywy czasu to fakt, że wygląda na to że coś sobie w te mięśnie brzucha zrobiłem. Trzy miesiące później wciąż mnie bolą. Oczywiście nie cały czas - raz bardziej raz mniej. Szczególnie po dłuższym bieganiu. Wczoraj w czasie przebieżek było to naprawdę nieprzyjemne.
Trochę nie wiem co z tym robić bo to takie mięśnie, że nie za bardzo (chyba) nadają się do masowania czy rolowania...

Obrazek

Wtorek, 20 pażdziernika 2015

BS: 13.3km w 1:13:59, średnie tempo 5:34min/km, tętno 145/160

6x20s + schłodzenie:,
20tki po 3:35, 3:38, 3:00, 3:20, 3:17, 3:34 [min/km]
schłodzenie: 0.95km po 5:58min/km
Awatar użytkownika
Marc.Slonik
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 2004
Rejestracja: 20 sie 2014, 16:45
Życiówka na 10k: 44:12
Życiówka w maratonie: 3:23:55
Lokalizacja: Bruksela, Belgia
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Cele na rok 2015 zrealizowane. Prawie.

Obrazek
Październik zamknąłem nabiegawszy 201km, czyli trochę lepiej niż we wrześniu, ale o 87km mniej niż w marcu, który pozostaje moim najlepszym miesiącem ever. Od początku roku nabiegałem 2062km i w ten sposób zrealizowałem z nawiązką swój cel: 2015km w 2015. To był z resztą ostatni mój cel biegowy na ten rok, więc wszystko co od tej pory zrobię liczy się jako nadgodziny (albo nadkilometry ;)). Wśród celów, miałem też jeden niebiegowy, takie zadanie na szóstkę czyli zrobić ciągiem sto pompek. O tym raczej muszę chyba jednak zapomnieć - wymiekam po trzydziestu-paru i raczej w dwa miesiące tego nie nadgonię.

Obrazek

Sobota, 24 października 2015
14.2km w 1:18:24 (średnio po 5:31 min/km)
Zwykły BS, ale dał mi w kość. Przez większą część towarzyszył mi ból głowy charakterystyczny dla kaca/odwodnienia - to pozostałość po jakimś wirusowym świństwie przez które przeszliśmy wszyscy w domu i przez które nie biegałem w czwartek.

Niedziela, 25 października 2015
14.2km w 1:17:57 (średnio po 5:29 min/km)
W zasadzie bez historii jeżeli chodzi o trening - ten sam dystans, to samo tempo co wczoraj, a dużo fajniej. Trasa też ta sama, ale zacząłem w przeciwnym kierunku i zmieniłem kolejność pętelek. Tak jest dużo fajniej. To chyba będzie moja domyślna trasa do nabijania kilometrów na najbliższy czas.

Wtorek, 27 października
13. 3km w 1:12:35 (średnio po 5:28), potem 6x20s i schłodzenie

Czwartek, 29 października 2015
10min BS + 40min TM + schłodzenie:
10 min po 5:30min/km, tętno 136/153
40 min po 4:49min/km, tętno 163/177
500m schłodzenia po 5:40min/km
Mimo, że nie przygotowuję się do żadnego konkretnego biegu to postanowiłem trzymać się rozkladu w którym czwartek jest dniem treningu "jakościowego". W związku z tym nawet jak mi się nic nie chce jak w ten czwartek to jakiś element nie-beesa, choćby krótki musi być.

Sobota, 31 października 2015
10.6km w 57:42 (średnio po 5:26 min/km), tętno 148/163
Planowałem wspomnianą wcześniej pętelkę 14.2km, ale jakoś mi się odechciało w trakcie.
Awatar użytkownika
Marc.Slonik
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 2004
Rejestracja: 20 sie 2014, 16:45
Życiówka na 10k: 44:12
Życiówka w maratonie: 3:23:55
Lokalizacja: Bruksela, Belgia
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Przygotowanie do przygotowania do maratonu

Zapanowało biegowe rozpasanie :) Nie przygotowuje się już do żadnego startu w tym roku (chociaż zapisałem jeszcze na dwa grudniowe biegi), więc mogę biegać co mi tylko przyjdzie do głowy. Myślę już o wiosennym maratonie, do którego zamierzam trenować wg. Danielsowskiego programu z dwoma treningami jakościowymi na tydzień. Plan jest 18-to tygodniowy, więc początek wypadnie mi gdzieś w połowie grudnia. Program treningowy, który realizowałem przed swoimi pierwszymi dwoma maratonami był o wiele prostszy, więc muszę jakoś ogarnąć logistykę tego nowego planu.
W każdym tygodniu planu jest zasadniczy trening jakościowy (J1) i ten drugi (J2). To właśnie tych "drugich" treningów trochę się obawiam, bo pierwsze będę robił w niedzielę rano, kiedy mogę dysponowac swoim czasem w miarę swobodnie. Natomiast trening J2 powinien wypadać w środę albo w czwartek i to może być problem. W tygodniu mogę biegać tylko wieczorami po pracy, a mówimy o dwugodzinnych jednostkach treningowych.
W ostatnie dwie niedziele biegałem właśnie takie treningi celem zapoznania się z nimi. Było fajnie, ale nie wiem czy wieczorem po robocie dałbym radę... Sprawdzę to może w ten lub przyszły czwartek.
Ze względu na to, że nowy program uwzględnia takie akcenty jak rytmy i interwały, których nie było w moim dotychczasowym treningu, pomyślałem, że może potrzebna jest do ich wykonywania bieżnia. W sobotę pobiegłem do Cinquantenaire na bieżnie, o której pisuje Arc, celem rozpoznania. Nie biegałem za bardzo po niej, wbiegłem, zbiegłem i pobiegłem dalej. Za to w niedzielę kręciłem po niej kółka przez bez mała 50 minut.

Obrazek

Niedziela
Plan: 12km BS + 2x(3.2km P/2min reg.) + 1.6km P + 3.2km BS
Wykonanie:
12.8km po 5:28min/km, tętno 151/164
3.2km po 4:30min/km, tętno 171/181
2min po 5:31min/km, tętno 163/173
3.2km po 4:30min/km, tętno 176/182
2min po 5:30min/km, tętno 169/180
1.6km po 4:29min/km, tętno 178/184
3.2km po 5:20min/km, tętno 168/183
Pierwszy z brzega trening J2. W sumie 24.72 km w 2:07:06 (średnio po 5:08min/km).

Wtorek
15.89km w 1:24:11 [średnio po 5:18min/km]
W poniedziałek przyleciała do nas moja mama i na tą okazję wziąłem dwa dni wolnego, dzięki temu mimo wtorku mogłem pobiegać rano. Normalnie wolę biegać przed sniadaniem niż po kolacji, ale zazwyczaj jest mi to dane tylko w weekendy. Okazało się jednak, że w tygodniu ranne bieganie nie jest zupełnie inne niż w weekend i chyba już wieczorne jest lepsze. Na swojej trasie przekraczam kilka małych uliczek, które są w weekend i wieczorami kompletnie wymarłe i nawet specjalnie nie zatrzymuję się na przejściach dla pieszych, a dziś musiałem zatrzymać się kilka razy. Dlatego zmodyfikowałem końcówkę trasy i z planowanych 14km zrobiło się prawie 16, ale z mniejszą ilością przejść.

Sobota
13.57km w 1:15:14 (średnio po 5:33 min/km
Bieg "do miasta" i rozpoznanie bieżni.

Niedziela
Plan: 9.6km BS+5x(3 min I/2min tr)+6x(1min R/2 min tr)+3.2km BS
Wykonanie:
9.6km po 5:32min/km, tętno 153/165

3min po 4:13min/km, tętno 172/175
2min po 5:38min/km, tętno 156/173
3min po 4:09min/km, tętno 171/177
2min po 5:54min/km, tętno 156/175
3min po 4:10min/km, tętno 170/177
2min po 5:45min/km, tętno 157/177
3min po 4:10min/km, tętno 170/177
2min po 5:30min/km, tętno 159/174
3min po 4:06min/km, tętno 170/178
2min po 5:51min/km, tętno 159/178

1min po 3:46min/km, tętno 171/177
2min po 5:52min/km, tetno 158/177
1min po 3:35min/km, tętno 170/179
2min po 5:44min/km, tętno 161/179
1min po 3:46min/km, tętno 170/176
2min po 5:25min/km, tętno 160/176
1min po 3:34min/km, tętno 170/178
2min po 5:49min/km, tętno 161/178
1min po 3:46min/km, tętno 170/177
2min po 5:37min/km, tętno 161/177
1min po 3:40min/km, tętno 170/177
2min po 5:48min/km, tętno 160/177

3.2km po 5:26min/km, tętno 162/172
i na dokładkę 700m po 5:29min/km, bo trening zasadniczy skończył mi się taki kawałek od domu :)

Kolejny trening J2 z Danielsowskiego programu treningowego do maratonu. Bardzo fajny, ale tego biegania w kółko to trochę za dużo. Dochodzę do wniosku, że bieżnia jest fajna przy szybkich akcentach na określoną odległość (200m, 400m itd), albo przy krotkich czasówkach jak np. rytmy po 1min. Do interwałów też się nada, ale nie jest niezbędna. A ponieważ bieganie w tamtą stronę (do miasta) nie jest tak fajne jak w przeciwną, to uznaję, że będę korzystał z bieżni tylko w te dni gdzie występują rytmy, a takich dni jest w planie nie tak dużo.
Awatar użytkownika
Marc.Slonik
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 2004
Rejestracja: 20 sie 2014, 16:45
Życiówka na 10k: 44:12
Życiówka w maratonie: 3:23:55
Lokalizacja: Bruksela, Belgia
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Masa(ż)kra

Na imieniny dostałem od żony wałek do masażu. Długo już mi takie cudo chodziło po głowie bo mięśnie miałem strasznie pozbijane. Od razu zabrałem się za wałkowanie się. Bolało jak cholera - zwłaszcza łydki, a najzwłaszcza lewa. Następnego dnia powtórzyłem wałkowanie i różnica była ogromna - poza wspomnianą lewą łydką już właściwie nie bolało. Nie wiem czy to efekt placebo, ale wałkowanie przyniosło w miarę natychmiastową i dość radykalną poprawę. Na razie wałkuję się codziennie.

Obrazek

Środa, 11 listopada 2015
14.22km w 1:18:09 [średnio po 5:30min/km], tętno 150/167
W mojej okolicy nie odbywa się żaden Bieg Niepodległości. To sobie pobiegłem własną pętelkę.

Sobota, 14 listopada 2015
16.01km w 1:25:29 [średnio po 5:20min/km], tętno 155/173
Taki dłuższy BS. Wg. Danielsa BS'y powinienem biegać nie szybciej niż 5:28 i tętno zdaje się potwierdzać, że było ciut za szybko, ale dobrze się biegło, a poza tym musiałem wypróbować swoje nowe wymasowane nogi ;)
Awatar użytkownika
Marc.Slonik
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 2004
Rejestracja: 20 sie 2014, 16:45
Życiówka na 10k: 44:12
Życiówka w maratonie: 3:23:55
Lokalizacja: Bruksela, Belgia
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Sponsorami odcinka są "wmordewind" i "zajezdnia"

Nie udało mi się dzisiaj zrealizować założonego treningu, ale nie mogę powiedzieć żebym był kompletnie niezadowolony. Może poprostu założenia były z doopy? W dwie ostatnie niedziele ćwiczyłem treningi Q2 z danielsowskiego planu, który zamierzam robić pod wiosenny maraton. Jak już pisałem poprzednio - wchodziły lekko bo w niedziele rano w ogóle treny lepiej wchodzą. Jednak Q2 to treningi, które planuję robić we czwartki i w najbliższy czwartek planowałem sprawdzić jak taka jednostka wchodzi w tygodniu wieczorem po robocie. Po dzisiejszej zajezdni chyba jednak zweryfikuję ten plan. Plan, który tak naprawdę był jeszcze bardziej złożony. Realizacja jednostki czwartkowej po lekkim tygodniu byłaby testem w warunkach "laboratoryjnych", a ja chciałem przeprowadzić eksperyment bliższy realiom. Dlatego chciałem zaliczyć cały tydzień wg. planu - od niedzieli do niedzieli. Wybrałem na ten eksperyment moim zdaniem najcięższy tydzień z rospiski (14-ty) z zamiarem wykonania w całości, ponadto wczoraj zrobiłem 16km BSa, żeby nogi nie były super świeże i na dzisiaj miało być coś takiego: 3.2km BS + 4.8km P + 60min BS + 3.2km P + 3.2km BS. Nie dałem rady drugiemu odcinkowi progowemu - z ledwością zrobiłem go w tempie maratońskim. Od rana sobie gdybam czy jakby nie wiało jak wieje to dałbym radę czy też nie? Wmordewind jest dziś naprawdę nieznośny i chociaż na odcinku gdzie robiłem te progi byłem dobrze osłoniety z obu stron szpalerami drzew to w czasie godzinnego BSa między nimi miałem parę takich momentów gdzie stawiało mnie w miejscu i to mogło mnie kosztować sporo energii. Ostatni odcinek BS'a czyli powrót do domu to była masakra na granicy porzygu. Myślałem nawet żeby już nie biec, ale jakoś się zmusiłem.

Obrazek
Plan: 3.2km BS + 4.8km P + 60min BS + 3.2km P + 3.2km BS
Wykonanie:
3.20km w 17:37 [po 5:30min/km], tętno 149/165
4.80km w 21:42 [po 4:31min/km], tętno 177/187
10.96km w 1:00:00 [po 5:30min/km], tętno 164/185
3.20km w 15:26 [po 4:49min/km], tętno 177/183
3.20km w 17:32 [po 5:29min/km], tętno 170/181
W sumie 25.36km w 2:12:22 [średnio po 5:13min/km]

Maksymalne tętno BS'ów nie mówi wiele bo wynika głównie z poprzedzejacych akcentów, ale średnie już tak... 164 i 170 przy tempie 5:30, kiedy normalnie mam 150...

Od początku listopada mam zagwarantowany dodatkowy trening siłowy bo wymieniają u nas windę. Dotychczasowa podobno nie spełniała standardów europejskich ;) Normalnie pięć pięter to nie jest jakieś wyzwanie, nawet po treningu, ale dzisiaj dwa razy się zatrzymałem zanim dotarłem na górę...
Obrazek
Awatar użytkownika
Marc.Slonik
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 2004
Rejestracja: 20 sie 2014, 16:45
Życiówka na 10k: 44:12
Życiówka w maratonie: 3:23:55
Lokalizacja: Bruksela, Belgia
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Bieganie w mieście duchów...

Atmosfera w mieście zrobiła się trochę gęsta i mocno przygnębiajaca. W sobotę na wszelki wypadek stosując się do zalecenia policji, żeby unikać tłumów pojechaliśmy na zakupy 30km za Brukselę. Zdaje się z resztą, że sklep w Brukseli do którego normalnie byśmy na owe zakupy się wybrali i tak nie otworzył się tego dnia. Po zakupach poszliśmy coś zjeść do małej knajpki i kiedy wchodziliśmy mieliśmy wrażenie, że wszyscy ludzie przy stolikach podnoszą wzrok, żeby na nas spojrzeć. A potem kiedy siedzieliśmy już przy stoliku sami patrzyliśmy odruchowo na drzwi za każdym razem kiedy ktoś wchodził. Brrr. Dziwnie.
W niedzielę poszedłem biegać rano, ale póżniej niż zwykle. Jednak ruch, który normalnie w niedziele rośnie z upływem dnia był mniejszy niż zwykle o wcześniejszej porze. Mówię o ruchu ulicznym, bo biegaczy na trasie było mniej więcej tylu co zwykle. Szczególnie udeżyło mnie spostrzeżenie, że kiedy wybiegłem z parku w osiedle, mimo słuchawek w uszach słyszałem własne kroki. Normalnie ten dźwięk jest wchłaniany przez tło - w parku przez szum drzew, a poza parkiem przez odgłosy miasta. Tych ostatnich nie było. W miejscu w którym wybiegam z parku ruch samochodowy jest zawsze niewielki, więc brak aut nie zwócił tak mojej uwagi jak właśnie brak dźwięków. Dźwięków, których świadomie nie odnotowuje, ale których brak tworzy poczucie upiornej pustki. To trochę głupie bo ten szum generuje głównie nieodległa autostrada i przelatujące nisko w tej części miasta samoloty. Nie pomyślałbym w życiu, że takich dźwięków może mi brakować, ale świadomość, że te dźwięki wyparł z miasta strach... Naprawdę, dołująca.

Obrazek

Wtorek, 17 listopada 2015
BS. Przez pierwsze dwa kilometry GPS kompletnie sobie nie radził. Mimo, że jak zwykle ruszyłem dopiero kiedy Gremlin powiedział, że sygnał jest silny i wszystko OK. Nie wiem, więc ile przebiegłem, ale w miejscu gdzie powinien piknąć pierwszy kilometr spojrzałem na zegarek i zobaczyłem... nieco ponad 400m. W sumie myślę, że zostałem "obrabowany" z około kilometra. To niby nic takiego, nie wykonywałem żadnego konkretnego treningu, ale jakoś zawsze niedziałający sprzęt mnie wkurza i demotywuje. Wiatr próbujący mi urwać głowę przez cały bieg, też nie czynił tego beesa specjalnie fajnym.
Wykonanie wg. zegarka: 9.4km w 54:25 [średnio po 5:47min/km]

Czwartek, 19 listopada 2015
16.0km w 1:25:59 [średnio po 5:22min/km]

Sobota, 21 listopada 2015
14.2km w 1:15:57 [średnio po 5:21min/km]

Niedziela, 22 listopada 2015
Plan: 6.4km BS + 12.8km TM + 1.6km P + 1.6km BS
BS: 6.4km po 5:28min/km
TM: 4.8km po 4:49min/km
P : 1.6km po 4:32min/km
BS: 1.6km po 5:20min/km
Nie mogę wszystkiego zwalić na atmosferę. Już od rana mi się nie chciało - najpierw wstać z łóżka, potem wyjść na zewnątrz. Ale jak już się przemogłem i pobiegłem to mi się znowu odechciało i uciąłem fragment TM.
W sumie 14.4km w 1:13:57 [średnio po 5:08min/km]

Wtorek, 24 listopada 2015
11km w 58:05 [średnio po 5:17min/km]
6 x 20s i schłodzenie: 20-tki po 3:38. 3:17, 3:26, 3:16, 3:36 i 3:06min/km i kilometr z kawałkiem po 5:36min/km
Awatar użytkownika
Marc.Slonik
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 2004
Rejestracja: 20 sie 2014, 16:45
Życiówka na 10k: 44:12
Życiówka w maratonie: 3:23:55
Lokalizacja: Bruksela, Belgia
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Znów mi się nie chce

Od zeszłego wpisu biegałem tylko raz - wczoraj. W czwartek odpuściłem bo mi się nie chciało, a dzisiaj - bo też mi się nie chciało. Jak na mnie to nie jest normalne podejście - raczej rzadko zdarzają mi się odstępstwa od mojego cyklu i przeważnie są spowodowane chorobą, albo wydarzeniami o wyższym priorytecie. A tym razem nie. Tym razem najzywczjniej mi się nie chce i czuję się zmęczony. Za dwa tygodnie zaczynam swój plan treningowy pod wiosenny maraton i właściwie jeżeli kiedykolwiek jest dobry czas na opieprzanie i lenistwo to chyba właśnie teraz.

Obrazek

Sobota, 28 listopada 2015 Po przebieżkach byłem tak sponiewierany, że chciało mi się rzygać, a w czasie schłodzenia powłóczyłem nogami tak, że zastanawiałem się czy się nie przewrócę.

Zmęczenie zupełnie nie proporcjonalne do wysiłku. Coś jest nie tak. Nie mam żadnych objawów infekcji ani nic w tym stylu. Stawiam na przemęczenie i niedobór snu. Będę probował rozwiązać problem trzymając się tej diagnozy.
ODPOWIEDZ