4x1000m w 3'25 (w kolcach), p. 4'
Dobrze, że tylko cztery sztuki, bo mi palce od kolców drętwiały.
1. 3:24.03 hr 177/185
2. 3:22.83 179/188
3. 3:25.73 179/188
4. 3:23.05 179/190
Pomiędzy drugim a trzecim było ok 6' przerwy bo musiałem iść do toitoja.
Wstałem o 5 i od razu na termometr a tam 1 stopień. No nic, ryzykujemy i walę na bieżnie.
2k rozgrzewki, km wchodzą po ok 4'50, bo zimno. Do abc się przykładam, bo jest mimo wszystko zimno. Wyszlo ok 15'.
Zakładam kolce i robię spokojnie 3 przebieżki. I u się pojawia usmiech na mojej twarzy, bo widzę jak lekko wchodzi zakładane tempo.
Chwila na uspokojenie i show must go on! Jak śpiewał freddie mercury.
Założenie było proste, jedno koło w 1'08, co na finiszu daje 3:24. Udało się? Nie
![hej :hej:](./images/smilies/icon_razz.gif)
pierwsza pętla w 1'06. Reszta biegu to już większa kontrola i zamykam. Przerwa 4' okej. Dogrzałem się, zapoznałem z wrogiem. Można walczyć.
Druga seria to ponownie za mocne otwarciw, tylko tym razem ten mocny początek został utrzymany do końca. W połowie trzeciej pętli jak mnie w brzuchu zakręciło, to aż myślałem, że stanę. Spięty dociągnąłem do końca i od razu toi toi, który stoi przy bieżni. Na szczęście była nówka sztuka rolka papieru
Nie będę ukrywał, zbyt długa przerwa mnie trochę wybiła i wystudziła.
Trzecie powtórzenie na ponowne dogrzanie. Tutaj powoli zaczęły się ciężary, bo raz, że zaczęło wiać (dwie pierwsze rundy udało się bezwietrznie pobiec) a dwa pojawiający się mleczan zaczął przeszkadzać w bieganiu i obciążał coraz bardziej nogi. Na ostatnim łuku wiatr i brakuje do domknięcia.
Ostatni kilometr to już mega walka od samego poczatku. Oczywiście otwieram zdecydowanie za mocno (bodajże 1'05) i tak próbuje lecieć. Na prostej drugiego koła dostaje podmuch, ciut mnie wyhamowuje. Tempo spada do 3'35 w dodatku na 500m przychodzi mocny zalew mleczanu. Mam wrażenie, ze nie dojade. Drugie okrążenie to miedzy czas chyba 2'14. Ostatnie koło, co mi zostało. Ok 160m do końca rozpoczynam finisz. Tak, dobrze czytacie. Z tempa ok 3:25 na metę wbiegam w tempie ok 3:12 (
Stryd) . A co. Fakt, że mnie później trochę poskładało, ale domknalem
Bałem się tego treningu. W życiu takich interwałów nie biegałem. A żeby w kolcach? No gdzie.
Luźne wnioski/przemyślenia:
- taki trening tylko w kolcach. Mega przyczepność, o wiele lżejszy bieg.
- dopóki biegłem luźno, to fajnje to wyglądało. Wiadomo, im dalej w las tym mniej siły przez co czułem, że kaleczę.
- jak się skupiałem na luźnym puszczeniu nogi to bieg był przyjemnością na takim tempie.
- jak zaczynało brakować sił to nie byłem w stanie biec wyłącznie ze śródstopia i czułem jak pięta uderza o bieżnie.
- ciezki oddech nie był jakimś problemem mimo niskiej temperatury. Bardziej nie dojeżdżały łydki. Mleczan też nie pomagał.
- mimo wszystko dosyć późno zaczęło mnie zalewać na tyle, żeby był dyskomfort.
Kurcze, skoro jestem teraz w stanie pobiec taki interwał, to czemu nie miałbym pobiec takiej piątki?
Podbudował mnie ten trening.
![uśmiech :usmiech:](./images/smilies/icon_e_smile.gif)