Priviet druzja!
Tak naprędce zapodam info, bo na wpisy na blogu czasu nie ma za mocno. Przed 20 minutami wróciłem do domu po trasce po Rosji i Białorusi. Moje plany biegania w tamtejszych miastach nie miały najmniejszego sensu niestety. Odległości po 1200 km, bus, kolana cały czas w zgięciu, wóda, whiskey i browary strumieniami, spanie w busie podczas jazdy 20 x bardziej dziurawymi drogami niż w naszej Polszy... Ciuchy biegowe nawet nie rozpakowane z torby. Cała trasa przejechana szmatą, w brudzie i swądzie... Szatan się cieszy

. A ciuchy koncertowe śmierdzą gorzej od niepranych przez tydzień biegowych

. Nie było absolutnie czasu choćby na zwiedzanie, a co dopiero na bieganie. Zresztą sił też nie było, bo po nocy w busie, zapijanej solidnie, w doborowym towarzystwie myślało się tylko o tym, żeby coś zjeść, rozprostować nogi i jak najszybciej rozstawiać graty, żeby zdążyć choć dupę umyć przed koncertem... Eta nie nada!
Mam dziką nadzieję, że jak już wstawię pranie, wykąpię się, zjem, to wyjdę do lasu pobiegać. Forma będzie gorsza niż po powrocie do biegania w styczniu. Tego akurat jestem całkiem pewien. Codzienne pijaństwo i permanentne zmęczenie musi dać znać o sobie... No i co!? Jutro z powrotem w busa i paszli w dalszą część trasy :D
A w Rosji, a szczególnie na Białorusi dziewoczki priekrasnyje, oj priekrasnyje!
A i jeszcze... Widziałem tylko jednego biegającego kolesia tam. W jakiejś totalnej dziczy, gdzie nic nie było - tylko dziurawa droga, z przodu i z tyłu po sam horyzont, a dokoła las... Wot marafiończik!
Jak wyjdę na to bieganie, to zrobię wpisa
