1 lipca przebiegłem kontrolny park run w 20:06. tego potrzebował Adam, żeby ustalić jakiś poziom wyjściowy i zobaczyć, nie jak głęboko jestem w dupie tylko czemu aż tak tam się urządziłem.

wyszło jak wyszło, plan rozpisany. możemy ruszyć z robotą.
nic szczególnego nie biegałem. żadnych wygibasów, tylko klasyka:
6-8x 1000,
4x 2000,
jakiś drugi zakres.
wpadł też TWL 18x 1'/1'.
z "mocniejszych" treningów było 6x500m + 5x200m, piramidka 2000 - 1600 - 1200 - 800 - 400m.
i na koniec ta jedna mila na przetarcie.
czułem się dobrze przygotowany, mentalnie głowa też była na miejscu.
ale znowu kichy nie dojechały

mając w pamięci swoje perypetie, obiad zjadłem o 13:30 (start był o 19:30) przed 17 banana. a na rozgrzewce po dwóch krokach już miałem kolkę po obu stronach.
myślałem, że po rozgrzewce i przetarciu przejdzie.
no, przeszło. ale po 300 czy 400m od startu znowu biegłem ze spiętą przeponą i mini kolką. gorzej niż tamtym roku, gdzie tylko 2km biegałem z kolką

ale jakoś poszło.

co prawda 18:03 (ofi czas od orga) chluby nie przynosi (cały czas ponad 20sek wolniej niż życiówka), ale mogę zaryzykować stwierdzenie, że wróciłem na miejsce w którym już byłem.
zresztą jak na bieg z zaciągniętym ręcznym (żeby mnie kolka nie zabiła do końca) to mogę być zadowolony.
zadowolony, bo w ciągu dwóch miesięcy zdjąłem dwie minuty.
niezadowolony, bo to tylko i aż 3 sekundy do rozmienienia 18 minut.
kończę. wracam sobie po cichu tuptać. za kolejne dwa miesiące może znowu coś napiszę. SIEMA!
PS. ciekawostka: w tamtym tygodniu kilometr podczas mili złapało w 3:13. tutaj piąty dałem w 3:17.
czyli 4km się opierdalałem, hehe.