nowy rok powitał mnie piękną pogodą.
15 stopni, piękne słoneczko. a także posylwestrowy kac.
no nic. jako, że zawodnik starej daty jestem, to daje z siebie 100% przy stole i na treningu. więc nie było wyjścia. niedziela, zgodnie z polską szkołą biegania - long. i to taki 25km.
nie powiem. zmiótł mnie z planszy na tyle, że dostałem w domu gorączki ze słabości.
to był jeden też z czynników, który poskutkował legendarnym postanowieniem noworocznym: nie pije alkoholu.
chciałem też znowu schudnąć. bo niby listopad i grudzień trenowałem mocno, ale też mocno hulaszczy tryb życia prowadziłem. pod koniec października na testach wydolnościowych ważyłem 72,6kg a nowy rok powitałem liczbą 79.
poza tym coraz to wymyślniejsze treningi zaczęły się pojawiać, które na tamten moment były mocne a mocne być nie powinny:
- 3x (5x 200m p. 40s) p. 5'
- 2x (10x200m, p. 40Sek) p. 8' [1seria w 40s, 2seria w 38]
czy 600 – 800 – 1000 w ~3'50 – 800 w ~3'40 – 600 w ~3'20 – 400 w ~3'00 p. 2'.
ale wraz z upływem czasu forma zaczęła wracać, waga spadać. wszystko szło w dobrym kierunku.
generalnie reszta tygodnia była dosyć zapętlona czyli sprawność, jakieś podbiegi, ze dwa rozbiegania.
bnp też były, tylko robiły się coraz intensywniejsze w wykonie. dwa tygodnie pod rząd we wtorek był BNP w formie 3km ~4'15 + 3km ~4'00 + 2km ~3'40.
jednego dnia poszedł tak:
4'14 (śHR 161), 4'11 (171), 4'09 (172)
3'57 (180), 3'56 (180), 3'56 (183)
3'38 (187), 3'40 (190)
po drodze jeszcze w sobotę zaatakować tysiączki w liczbie sześciu na przerwie dwuminutowej:
3'38.2 (śHR 175/max 184)
3'36,5 (177/187)
3'31,6 (179/191)
3'27,7 (181/191)
3'23,6 (183/195)
3'17,7 (185/195)
by za tydzień ten sam bnp pobiec tak:
4'12 (śHR 164), 4'09 (171), 4'05 (174)
3'56 (177), 3'54 (179), 3'53 (180)
3'38 (185), 3'35 (186)
kończąc te dwa tygodnie tymi samymi tysiącami:
3'38,9 (śHR 165)
3'36,5 (172)
3'31,7 (173)
3'26,6 (178)
3'22,7 (178)
3'16,7 (182)
no nie ma co ukrywać. zaczynało iść. jak to się potocznie mówi: żreć.
na tyle żreć, że nawet zacząłem myśleć o jakichś zawodach na hali. fajnie noga podawała, wypadałoby wziąć i sprawdzić dyspozycję w boju.
szybka decyzja: za miesiąc mają być zawody na hali. fajna sprawa. na miejscu, nigdzie nie trzeba jeździć. atakujemy. a co:
1000m i 600m na jednych zwodach.
i tak zleciał cały styczeń, który zakręcił się wokół 343km ze względu na city trail. nie opisuje ich, bo traktowałem ten cykl typowo treningowo jako mocna jednostka gdzieś tam po drodze.
dzięki Bogu nastał luty.
plan się trochę zaczął zmieniać, żeby złapać trochę prędkości przed zawodami.
zacząłem od 2x (8x200) s1, p. 40Sek, s2. 1', pomiędzy 6'30. tu już czuć było luz w nodze:
1s – 40.7, 35.8, 37, 36.7, 36.4, 37.6, 36.4, 36.3
2s – 34.3, 35.2, 34.5, 33.4, 34.4, 34, 33.4, 31.1
ostatnie 200m dosyć mocno, żeby zobaczyć na co mnie stać. 31sek na hali bez kolców. fajnie.
po tym jak zobaczył to trener, wywiązał się dialog:
T: po co tak szybko?
P: chciałem się sprawdzić, jak noga poda
T: na treningu nie ma sprawdzania. jak chcesz się sprawdzić to robisz 3x1km w 3:00 i wtedy sprawdzimy jak noga daje. trening jest od trenowania, zawody od ścigania.
ale po drodze jeszcze raz były tysiące, które opisywałem tu
viewtopic.php?p=1073171#p1073171
czekaj czekaj, jak to było? aaa. nastał dzień dzisiejszy. 08.02.2023. początek końca w sumie, tak to określę.
hala, szybka robota do zrobienia, w planach ostatnia seria w kolcach. pierwszy raz chyba od września miałem założyć kolce.
na karteczce widnieje: 5x (200 – 150 – 100m) p. 5' 18s/100 -1s co seria. Ci bardziej oblatani sobie na szybko policzą co i jak.
dodatkowo miałem przyjemność biegać ten trening z chłopakiem, który posiada życiówkę na poziomie sub51/400m.
więc nawet nie pchałem się na afisz żeby coś prowadzić
od początku biegało mi się źle. nie mogłem się dogrzać, źle wchodziłem w łuki (kto biegał na hali wie, że są one bardzo ciasne i ustawione pod kątem).
ale pierwsze cztery serie w butach poszły bardzo dobrze:
1. 36 – 26,7 – 17,6 p.30s
2. 33,6 – 24,8 – 16,7 p. 1'
3. 30,6 – 22,7 – 14,7 p. 1'30
4. 28,3 – 21,7 – 14,2 p. 2'
zmiana butów na kolce. kilka skipów i do roboty.
ustawiamy się na linii. HOP.
kumpel ruszył, ja zanim próbuję nadążyć. tempo bardzo mocne. na tyle mocne, że źle wchodzę w łuk. siła odśrodkowa wyrzuca mnie na zewnątrz toru. noga zewnętrzna przejmuje całe przeciążenie.
i wgniata mnie w tartan. dosłownie ugięła się pode mną noga. nie wiele brakło, żebym się przewrócił. odzyskałem równowagę, dokończyłem odcinek. tak samo skończyłem trening.
piątą serię zamknąłem w:
27,7 – 21 – 14,1 (realnie 13.9x bo nie trafiłem w guzik) p. 2'30.
ale wtedy już wiedziałem. gdzieś tam podskórnie czułem, że coś jest nie tak. lecz na tamten moment zbyt dużych oznak nie było.