Rano: 10x200 w 34s, p. 2'
tak jak wczoraj, odcinki biegane na stryd
Od rana ciepło, przed 8 było już ponad 20 stopni.
Tradycyjnie uciekłem do lasu.
Rozgrzewka, pełniejsze abc bo to jednak w miarę szybkie bieganie i trzeba się brać za robotę.
Starałem się lecieć mniej więcej na tempo ~2'50 na odczycie chwilowym. Wiadomo, nie ma się co sztywno trzymać założeń w takim momencie, bo idealnie nie odda.
Jeśli miałbym coś powiedzieć na temat odcinków, to wysiłek był porównywalny o 1-1,5sek szybciej po tartanie i kolcach, jak nie więcej.
Generalnie dobre, mocne bieganie jak na warunki.
Delikatny obiad zjadłem o 13, nawet udało się godzinę zdrzemnąć aby się troszkę zregenerować.
Po południu:3x 2km w 7:20, p. 2'
sam nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć. Nie śmieszny żart wyszedł
Nastało apogeum pogodowe. 30stopni, więc odczuwalna większa.
Zdecydowanie uciekłem do lasu, ale dzisiaj zbytnio to nic nie dało. asfalt był tak nagrzany, że stopy piekły przez buty.
Przy rozgrzewce i abc nogi dosyć ciężkie, więc poranne dwusetki siedziały.
Abc też lepsze niż gorsze, bo trzeba te kopyta rozruszać.
No to hop.
Pierwsza dwójka to jakaś farsa systemowa. Lecę mocno, a tam tempo chwilowe ani drgnie. Dobra, coś się ruszyło. Ale odczuciowo na pewno to nie jest 3'40. Ba, nawet 3:30 na parkrunie biegło mi się lżej. Ale nic, tempo pokazuje ok 4'00. Ostatecznie pierwszy pika w 3'34 a ja już jestem ugotowany. Drugi odpikuje w 3'44 a ja najchętniej bym skończył. Co jest @#$%^ grane?
2' min przerwy i spowrotem w bój.
Zaczynam, tempo chwilowe znowu stoi. Nie no @#$%^. Zatrzymuje zegar i się. Sprawdzam czujniki a tam stryd nie połączony. Czyli ponad 2km leciałem na tempo brane z gps w lesie...
Czyli spokojnie to 3'34 to było szybciej niż 3'30.
Stryd załapał i zupełnie "inna robota" była. Ale i tak już byłem zajechany.
2' min i kolejna nawrotka.
W miare spokojnie próbuje zacząć. Ale się zaczęło.
Mam problem z jelitami. Nie ważne co zjem i w jakiej ilości. Biegając po południu akcenty czy ogólnie coś mocniejszego mam rewolucję. Wczoraj nie jadłem prawie nic, dzisiaj też tyle o ile a i tak musiałem się w trakcie zatrzymać. Jest to o tyle uciążliwe, że po powrocie mam zamiar iść do dietetyka. Może mam jakąś nietolerancję czy jakieś niedobory. Nie wiem. Biegając na czczo nie miałem aż takich problemów.
Wracając do ostatniej trójki. Pierwszy km na raty, drugi to męka i katorga.
O ile oddechowo było w miarę, tak zwyczajnie nie miałem siły biec. Powłóczyłem nogami i nie byłem w stanie przyspieszyć.
Zapewne ma na to wpływ niska kaloryczność wczoraj i dziś, przestrzelona pierwsza dwójka, pogoda.
Generalnie miało być spokojne bieganie z pewnym marginesem komfortu. A tu była zajezdnia.
Ogólnie zdaje sobie sprawę, że od ponad 5tygodni jestem w dosyć mocnym treningu, gdzie ta adaptacja do zwiększonego kilometrażu trwa.
Ale dzisiaj to już zmęczony jestem.
Z drugiej strony jestem na urlopie, więc też wszystkiego nie mogę sobie odmawiać. Wystarczy, że mam wyrozumiałą żonę.