
9,700 km
6:20/km
A na Dolnym Śląsku znowu nie biegałam. Troszkę odzywało się kolano, troszkę się nie chciało, troszkę się odpoczywało. Ale ciągle w ruchu, to znaczy na spacerkach. Mieliśmy stamtąd jechać do Pragi, ale powodzie trochę popsuły szyki i już w środę późnym wieczorem wróciliśmy do Krakowa.
A w czwartek z wielką radością ruszyłam na moją stałą trasę na Błoniach. Zdecydowana na leciutki truchcik. Nadal jest ciepło i duszno. Zdecydowanie nie lubię takiej pogody. Na dodatek na Błoniach coś robią. Nie mam pojęcia co, ale skutecznie to przeszkadza w bieganiu. Cuchnące toi-toi, płoty zwężające alejki i inne zagradzające drogę i zmuszające do biegania po ulicy. Żadna przyjemność. Irytuje mnie to trochę, bo Błonia są olbrzymie i naprawdę mogliby robić to co robią bez mieszania w to alejek. Mam tylko nadzieję, ze nie potrwa to długo.
Nie mam więc pojęcia jaki dystans przebiegłam, bo uciekłam z Błoń. A teraz nie chce mi się mierzyć trasy. Uzupełnię wieczorkiem.
Tak czy inaczej, pomimo irytacji okolicznościami, upałem i duchotą, był to udany bieg. Przy tej prędkości i dystansie kolano nie odezwało się ani razu. A tak godzinkę po bieganiu już zupełnie nie czułam, że biegałam. Mam dziś ochotę na jeszcze, ale powstrzymam się chyba do jutra. Choć kto wie... Jak zacznie padać, to chyba nie odmówię sobie tej przyjemności

KOMENTARZE