Niedziela 28.10.2012r.
W sobotę dostałem mailem pytanie od przyjaciela, czy będę jutro na lotnisku..Zapaliła się lampka

: skoro Jurek wybiera się latać, na bank będzie fajna pogoda

Brzmiało to zaskakująco po smętnej sobocie i po widoku zaśnieżonego boiska w Dortmundzie..Szybki rzut oka na zaufany portal pogodowy Uniwersytetu w Kolonii i zaskoczenie: powinno być chłodno, ale
słonecznie. Zmiana czasu daje komfort dłuższego spania, ale ja i tak budzę się tak, jak mi biologiczny zegar podpowiada. Postanawiam jednak jeszcze pół godzinki się pobyczyć..Coś jednak nie daje mi spać, otwieram oczy a tu do sypialni wdziera się
słońce!...Bosko!..W głowie już rodzi się...
Plan na dziś..
Za oknem naprawdę cudnie - to chyba bonus za porażkę ulubionej lokalnej drużyny, nerwy i głęboki smutek okraszony chmielem..Dzień jak z bajki! Siadam do kompa i kombinuję...Dziewczyny mają zajęcie przedpołudniowe, po 15tej mamy pojechać na post-urodzinową posiadówkę do brata za Poznań, a więc muszę "odpalić" jeszcze przed dwunastą..Kierunek?? A niech mnie - lubię improwizować, dziś niespodzianka - kurs na Wielkopolski Park Narodowy

i jego fajny zakątek:
Jezioro Góreckie. Jednym słowem:
mała biegowa wycieczka
Znam okolicę, bo chadzałem tamtędy wiele razy na rajdach, potem zaglądałem tam rodzinnie na spacery i samotnie..Szybki rzut oka na szlaki i na endo, by policzyć trasę 8-10km...Na Pomorzu u teściowej miałem już przedsmak takiego trailu góra-dół, tym razem jednak świadomie jadę tam, gdzie płasko być nie musi

I nie musi być szybko. Wskakuję do auta po jedenastej, mam dość komfortowy dojazd, bo z południa Poznania (pomijając remont wiaduktu na Górczynie) jedzie się tam ekspresówką w stronę Komornik i zaraz za nimi skręca do Parku starą, poniemiecką (płyty) drogą. Ten ostatni kawałek, kilkunastokilometrowy wprowadza w las i wiedzie wprost do pałacu zwanego Greiserówką - wybudował go sobie na okupacyjną siedzibę Arthur Greiser, obergruppenfuhrer SS i namiestnik Rzeszy w tzw. Kraju Warty, znienawidzony hitlerowski urzędnik i oprawca, powieszony po wojnie na stokach cytadeli w ostatniej w Polsce publicznej egzekucji:
Tu droga skręca pod kątem 90stp. w lewo i po 300m doprowadza do parkingu. Na miejscu krótka rozgrzewka i tradycyjne "logowanie", czyli klips na but, słuchawki na uszy, telefon z endo na ramię, plecak na plecy, czapka na głowę i okulary na nos...

No i w drogę...Po 150m jednak stop! - mój Garmin wyświetlił jakiś komunikat, a potem zastrajkował, nie pokazując tempa. Zatrzymuję się, by sprawdzić..Nie widzi footpoda

"Dlaczego mi to robisz?" myślę zirytowany i ponownie wyszukuję FP..Nie wiem, co go "pikło", ot - foch sprzętowy

Startuje więc ponownie, już bez przeszkód...W lesie jest chłodno, ale gdy dobiegam do jeziora, jest idealnie - pełne słonko robi swoje

Trasa jest wyborna - biegnie raz węższą, raz szerszą, przyklejoną do opadającego w kierunku jeziora zbocza, taką ścieżką..
z takimi widokami:
Początkowo mam tempo ok. 6-6:30, ale zwalniam na zbiegach, bo wiem, że z powrotem będzie pod górkę nieco, a po drugiej stronie jeziora teren będzie jeszcze bardziej pofalowany. Zresztą - w bieganiu po terenie, zwłaszcza tak malowniczym, nie czas jest najważniejszy

Tym bardziej, gdy biegnie się rozpoznawczo

...Muszę uważać, bo pod nogami kolorowy dywan z liści, kryjący w niespodzianki, a ja nie mam niestety butów trailowych, a jedynie moje wysłużone New Balance..(czyżby kolejny zakup?)..Dobiegam do małej plaży na łuku jeziora, rzut oka na prawo..
Na jakiś czas je zostawiam, wbiegając ścieżką ok. 100-150m w kierunku pamiątkowego głazu..
Tu krzyżują się szlaki, ja skręcam w prawo, w leśna drogę, którą dalej prowadzi szlak czerwony, a gdy on odbija w prawo (tędy będę wracał), biegnę dalej szlakiem rowerowym..Nawet nie wiem, kiedy mija 4km

..Wokół jest tak pięknie i kolorowo, że człowiek chłonie chwilę...Dobiegam do kolejnego węzła szlaków, tu muszę uczepić się ponownie czerwonego, skręcając w prawo, w stronę jeziora..Droga biegnie lasem, lekko wznosząc się początkowo w górę..Spodziewałem się widoku jeziora szybciej, tymczasem troszkę muszę potruchtać..Wreszcie jest - widzę je z wysoka, z zalesionej skarpy, tu trasa skręca znów w prawo, by poprowadzić mnie dalej wąziutką ścieżką wykrojoną w zboczu, jakieś kilkanaście metrów ponad taflą jeziora..
Zawieszone na drzewach kolorowe wstążki podpowiadają, że pewnie niedawno przebiegała tędy trasa jakiejś imprezy marszowej, rowerowej lub biegowej..Pomagają mi w orientacji, nie muszę wypatrywać potwierdzenia w znakach na drzewach..Ścieżka faluje, raz mały podbieg, za chwilę zbieg, kawałek równego i od nowa..Serducho pracuje solidnie ponad 170bps, przy tempie joggingowym (!)...Po lewej zza drzew pokazuje się na przeciwnym brzegu Greiserówka, tym razem z południowo-zachodniej strony..
Droga stopniowo się obniża względem jeziora, by się z nim zrównać, co mnie niezbyt cieszy, gdyż wiem, co jest na jej końcu...I tak dobiegam do zakrętu szlaku w prawo i sporego podbiegu...Jako, że tętno moje wkracza już w "ostatnią dziesiątkę" z HRmax, postanawiam się nie forsować i wdreptuję pod górę marszem, a potem jeszcze kilkadzieścia metrów do leśnej drogi, by dać sercu trochę wytchnienia..Jestem znów na ścieżce rowerowej, którą biegłem w przeciwnym kierunku, tętno 170, więc zaczynam powrót..Głaz, plaża i dalej znanym już brzegiem..Mijam wielu spacerowiczów, starsze wiekowo pary z kijkami, które ustępują mi drogi, a ja im dziękuję uśmiechem..Wszyscy solidnie, niemal zimowo ubrani, myślę, że na wyrost, bo słońce dziś wygrywa z chłodem powietrza...Truchtam, zerkając to na taflę jeziora, to pod nogi, by w końcówce nie skontuzjować się w tych romantycznych okolicznościach

...Endo komunikuje ósmy kilometr, Garmin nie chce się z nim zgodzić...Postanawiam nie biec podbiegiem w stronę parkingu, ale zastopować jeszcze nad jeziorem, by po rozciąganiu, jeszcze chwilę tu posiedzieć...Wiem, że nie mogę za długo, by nie wystygnąć - licho nie śpi

, ale nie mogę sobie odmówić jeszcze kilku minut w słońcu i ciszy tego miejsca...Kiedy ruszam w stronę parkingu i chowam się w lesie dociera do mnie, czemu spacerowicze byli tak solidnie ubrani - w cieniu drzew jest bardzo chłodno, tym bardziej, gdy jest się spoconym po biegu...Truchtam więc do auta, żeby nie zacząć ciągnąć nosem..Szkoda, że muszę już wracać, ale może zdążę jeszcze tu zrobić powtórkę, nim wszystko okryje śnieg...
Podsumowanie..
Trasa: Wielkopolski Park Narodowy - brzegami Jeziora Góreckiego
Start: 11:52
Czas: 55:28 (Garmin) + 1:13 (do pauzy na sparowanie FP) = 56:41
Dystans: 7,77+ok.0,20=7,97/8,15km (Garmin/endo)
Tempo śr.: 7:08/6:58km (G/e)
Max tempo: 5:44/5:17km (G/e)
Śr. HR: 166bpm
Max HR: 181bpm
Śr. kad.: 82spm
Max kad.: 98spm
Samopoczucie (1 świetne -10 złe): 3
Zmęczenie (1 brak - 10 padam na twarz): 7-8
Wrażenia..
O estetycznych doznaniach pisałem, jednym słowem 10/10. Zebrałem nowe doświadczenia - pobiegłem w nowy biegowo teren, gdzie musiałem lepiej gospodarować siłami..Dowiedziałem się, jeśli chciałbym tam biegać zimą, w obecnych butach nie dam raczej rady z uwagi na kiepską przyczepność, bo już na łagodnych zbiegach po liściach nie czułem się pewnie..Raz też zahaczyłem o korzeń, szczęśliwie bez następstw..Przydałyby się dobre buty trailowe...Serducho mocno pracuje w terenie, nawet biegnąc tempem rozrywkowym..Nie znając swojego HRmax, a jedynie je szacując, wciąż nie wiem, czy go nie przeciążam..Samopoczucie mam dobre, staram się zwalniać, gdy "pompka" za szybko pracuje, przy wysokich obrotach czuje gdzieś w klatce delikatny ucisk, który mówi mi "zwolnij". I to robię. Poza tym bardzo mnie cieszy to, że po powrocie do domu, po prysznicu i zajęciu się innymi sprawami, nie czuję w ogóle, jakbym biegał

W miarę systematyczne bieganie chyba robi jednak swoje

I jeszcze jedna dość zaskakująca obserwacja z dnia dzisiejszego..Kiedy usiadłem spokojnie jeszcze przed wyjazdem na chwilę, mając już pasek Garmina na piersi, spojrzałem na pulsometr i dostrzegłem, że moje tętno utrzymuje wartość
56-57bpm..czyżby to też znak,
że troszkę już biegam??
