Robbur - bieganie na czterech łapach
Moderator: infernal
- robbur
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1180
- Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
- Życiówka na 10k: 44:44
- Życiówka w maratonie: brak
Hej. Wracam tutaj po jakichś 10 latach od ostatniego blogowego wpisu. Niestety mój ostatni blog gdzieś przepadł i nie mam dostępu do swoich uprzednich dokonań biegowych.
Kilka słów tytułem wstępu: należę do gatunku biegaczy niebiegających, chociaż robiących wszystko aby jednak biegać. Moje niebieganie wynikło z wady wrodzonej stóp, ktora wynikła akurat gdy byłem na najlepszej drodze do bicia kolejnych rekordów życiowych - tytuł mojego ostatniego bloga brzmiał "40 na 40" - bo chciałem złamać magiczne 40 minut na swoje 40ste urodziny. Byłem na dobrej drodze ku temu, bo według przeprowadzanych przez siebie testów byłem w stanie złamać 42 minut. Sezon biegowy roku 2011 zakończyłem z wynikiem 44:44 na dychę i 1h 41m na połówkę.
Zimę 2011/2012 przetrenowałem bardzo solidnie i już się widziałem w gronie tej elity, która może się pochwalić, że dychę walnęła w nieco ponad półgodziny. To, że to "nieco" będzie wynosiło 9 minut i 59 sek nie miało większego znaczenia - magia tej trójki przed resztą wyniku całkowicie mnie opanowała. Byłem na tyle porąbany, że wstawałem o czwartej w nocy, żeby odbyć trening interwałowy przed pracą. Ponieważ mój poprzedni blog zniknął, mogę pisać takie pierdoły i nikt mnie nie sprawdzi . Na razie musicie mi wierzyć na słowo.
A potem trach - coś się zadziało w prawej stopie i nie tylko nie mogłem biegać ale miałem i kłopoty z chodzeniem - przejście kilometra było dla mnie wyczynem. Trochę się obijałem po ortopedach zanim znalazłem kogoś, kto mnie naprawił. Wada wrodzona o fajnej nazwie - tibius externum (czy jakoś tak) - dodatkowa kostka w stopie o bardzo nieregularnym kształcie i szorstkiej powierzchni spiłowała mi ścięgno na tyle, że nie potrafiłem stanąć na palcach. Właściwie to do końca naprawić się nie dało, ale zostałem na tyle naprawiony, że już w 2013-stym mogłem chodzić dłuższe odległości.
Od tamtego czasu co roku dokonywałem próby powrotu do biegania - niestety po miesiącu, maksymalnie dwóch łapała mnie jakaś kontuzja, zazwyczaj ból stóp lub łydki. Mimo to co roku ponawiałem próby, trenując coraz ostrożniej coraz mniej, ale i tak trafiało mnie to samo.
I tak dotarłem do roku 2021, który zacząłem od przygody z nordic walkingiem i gibaniem się na orbitreku. Nie do końca mnie to satysfakcjonowało, ale cóż, radość z przemieszczania się w miarę szybko po krętych, leśnych traktach na stosunkowo duże odleglości (w międzyczasie zweryfikowałem podejście do odległości i tempa) była dla półinwalidy nie do opisania. Najtrudniej jest wyrzucić z głowy pamięć, że jeszcze niedawno (ledwo dekada) zasuwało się 21 km w tempie 4'48''/km i maszerowanie 5 km w tempie 7'/km też jest wyzwaniem.
Z początkiem obecnego roku dalej maszerowałem z kijami, ale kiedyś coś mnie wzięło i zacząłem coś jakby trucht z kijami. W końcu przerodziło się to w coś w rodzaju biegu z kijami. Zaświeciło się światełko w tunelu. Może to jest to...
Tak sobie uprawiam sport, który nazwałem "Nordic truchting" już od maja. Aktualnie dochodzę do odległości ponad 7 km w czasie 47 minut. Bardzo mocno pracuję rękami więc z pewnością odciążam stopy, dodatkowo jest to chyba bardziej energetycznie wymagające od samego biegania bo dodatkowa praca rąk daje mocno w kość. Biegam z tymi kijami po bardzo pofałdowanym terenie pełnym mocnych podbiegów o długości kilkuset a nawet ponad kilometrowych, więc ciężko określić tempo. Średnie tempo na ostatnim truchtingu wyniosło 6:40, sprawdzałem na odcinku prostym to nawet dochodziło to 5:30. Jak dla mnie to jest całkowicie satysfakcjonujące, biorąc pod uwagę to, że póki co nie czuję żadnych niepokojących sygnałów organizmu.
Dodatkowo uzupełniam ten truchting rowerem. Właściwie to ostatnio proporcje truchtingu do rowerowania się nieco zmieniły, ponieważ zacząłem dojeżdżać do pracy, a mam ponad 30 km w jedną stronę które pokonuję w około 1h i 10 do 15 minut. W życiu nie myślałem, że to będzie możliwe. W ten oto sposób odkryłem pozytywne aspekty inflacji i ubożenia społeczeństwa. Bo nie da się ukryć, że jako przedstawiciel tego społeczeństwa, dostałem nieco finansowo po dupie. Każdy kto dojeżdża ponad 20 km do pracy, bez funkcjonującej komunikacji publicznej będzie wiedział o co chodzi. A jak jeszcze dodam, że ogrzewam się ekogroszkiem to już wszystko będzie jasne .
Takim to cudem odkryłem fakt, że przejechanie 60 km rowerem dziennie może dać sporo satysfakcji. Jeżdżę dość mocno (oczywiście jak na przeciętnego 50 latka) więc sam dojazd zajmuje mi tylko jakieś 25-30 minut więcej niż dojazd samochodem. A przy okazji mam odbębniony całkiem porządny trening i kupę satysfakcji zainkasowaną wprost do łba. Najlepsze jest to, że dzięki temu nie kradnę czasu rodzinie, a to bardzo ważne. Przecież nie chodzi o to, żeby całkowicie zająć się uprawianiem własnego hobby a dzieciaki i żona niech sobie coś w tym czasie wymyślą.
Nie mam żadnych celów trenignowych, nie chcę pobijać żadnych życiówek. Wystarczy mi, że będę mógł bezboleśnie kilka razy w tygodniu biegać po lesie, nawet jeśli ten bieg byłby w formie czworonożnej. Może kiedyś dam radę przebiec dychę. Może kiedyś odrzucę te kijki - ale niekoniecznie.
A nie - jakiś cel jednak mam - przypomniało mi się, że na początku czerwca zawarłem sam z sobą pakt, że co miesiąc będę sobie w moim bieganiu wyznaczał nową odległość do przebiegnięcia. Klucz jest bardzo prosty - w czerwcu biegać około 6 km, w lipcu 7 km, w sierpniu 8 i tak do października, bo powyżej 10 km to już byłoby zbyt ryzykowne dla moich nóg.
Na razie tyle. Następne wpisy będą bardziej rzeczowe i techniczne.
A tutaj odnaleziony dzięki użytkownikowi RysK0 stary blog: viewtopic.php?f=27&t=22832&hilit=Robbur
Kilka słów tytułem wstępu: należę do gatunku biegaczy niebiegających, chociaż robiących wszystko aby jednak biegać. Moje niebieganie wynikło z wady wrodzonej stóp, ktora wynikła akurat gdy byłem na najlepszej drodze do bicia kolejnych rekordów życiowych - tytuł mojego ostatniego bloga brzmiał "40 na 40" - bo chciałem złamać magiczne 40 minut na swoje 40ste urodziny. Byłem na dobrej drodze ku temu, bo według przeprowadzanych przez siebie testów byłem w stanie złamać 42 minut. Sezon biegowy roku 2011 zakończyłem z wynikiem 44:44 na dychę i 1h 41m na połówkę.
Zimę 2011/2012 przetrenowałem bardzo solidnie i już się widziałem w gronie tej elity, która może się pochwalić, że dychę walnęła w nieco ponad półgodziny. To, że to "nieco" będzie wynosiło 9 minut i 59 sek nie miało większego znaczenia - magia tej trójki przed resztą wyniku całkowicie mnie opanowała. Byłem na tyle porąbany, że wstawałem o czwartej w nocy, żeby odbyć trening interwałowy przed pracą. Ponieważ mój poprzedni blog zniknął, mogę pisać takie pierdoły i nikt mnie nie sprawdzi . Na razie musicie mi wierzyć na słowo.
A potem trach - coś się zadziało w prawej stopie i nie tylko nie mogłem biegać ale miałem i kłopoty z chodzeniem - przejście kilometra było dla mnie wyczynem. Trochę się obijałem po ortopedach zanim znalazłem kogoś, kto mnie naprawił. Wada wrodzona o fajnej nazwie - tibius externum (czy jakoś tak) - dodatkowa kostka w stopie o bardzo nieregularnym kształcie i szorstkiej powierzchni spiłowała mi ścięgno na tyle, że nie potrafiłem stanąć na palcach. Właściwie to do końca naprawić się nie dało, ale zostałem na tyle naprawiony, że już w 2013-stym mogłem chodzić dłuższe odległości.
Od tamtego czasu co roku dokonywałem próby powrotu do biegania - niestety po miesiącu, maksymalnie dwóch łapała mnie jakaś kontuzja, zazwyczaj ból stóp lub łydki. Mimo to co roku ponawiałem próby, trenując coraz ostrożniej coraz mniej, ale i tak trafiało mnie to samo.
I tak dotarłem do roku 2021, który zacząłem od przygody z nordic walkingiem i gibaniem się na orbitreku. Nie do końca mnie to satysfakcjonowało, ale cóż, radość z przemieszczania się w miarę szybko po krętych, leśnych traktach na stosunkowo duże odleglości (w międzyczasie zweryfikowałem podejście do odległości i tempa) była dla półinwalidy nie do opisania. Najtrudniej jest wyrzucić z głowy pamięć, że jeszcze niedawno (ledwo dekada) zasuwało się 21 km w tempie 4'48''/km i maszerowanie 5 km w tempie 7'/km też jest wyzwaniem.
Z początkiem obecnego roku dalej maszerowałem z kijami, ale kiedyś coś mnie wzięło i zacząłem coś jakby trucht z kijami. W końcu przerodziło się to w coś w rodzaju biegu z kijami. Zaświeciło się światełko w tunelu. Może to jest to...
Tak sobie uprawiam sport, który nazwałem "Nordic truchting" już od maja. Aktualnie dochodzę do odległości ponad 7 km w czasie 47 minut. Bardzo mocno pracuję rękami więc z pewnością odciążam stopy, dodatkowo jest to chyba bardziej energetycznie wymagające od samego biegania bo dodatkowa praca rąk daje mocno w kość. Biegam z tymi kijami po bardzo pofałdowanym terenie pełnym mocnych podbiegów o długości kilkuset a nawet ponad kilometrowych, więc ciężko określić tempo. Średnie tempo na ostatnim truchtingu wyniosło 6:40, sprawdzałem na odcinku prostym to nawet dochodziło to 5:30. Jak dla mnie to jest całkowicie satysfakcjonujące, biorąc pod uwagę to, że póki co nie czuję żadnych niepokojących sygnałów organizmu.
Dodatkowo uzupełniam ten truchting rowerem. Właściwie to ostatnio proporcje truchtingu do rowerowania się nieco zmieniły, ponieważ zacząłem dojeżdżać do pracy, a mam ponad 30 km w jedną stronę które pokonuję w około 1h i 10 do 15 minut. W życiu nie myślałem, że to będzie możliwe. W ten oto sposób odkryłem pozytywne aspekty inflacji i ubożenia społeczeństwa. Bo nie da się ukryć, że jako przedstawiciel tego społeczeństwa, dostałem nieco finansowo po dupie. Każdy kto dojeżdża ponad 20 km do pracy, bez funkcjonującej komunikacji publicznej będzie wiedział o co chodzi. A jak jeszcze dodam, że ogrzewam się ekogroszkiem to już wszystko będzie jasne .
Takim to cudem odkryłem fakt, że przejechanie 60 km rowerem dziennie może dać sporo satysfakcji. Jeżdżę dość mocno (oczywiście jak na przeciętnego 50 latka) więc sam dojazd zajmuje mi tylko jakieś 25-30 minut więcej niż dojazd samochodem. A przy okazji mam odbębniony całkiem porządny trening i kupę satysfakcji zainkasowaną wprost do łba. Najlepsze jest to, że dzięki temu nie kradnę czasu rodzinie, a to bardzo ważne. Przecież nie chodzi o to, żeby całkowicie zająć się uprawianiem własnego hobby a dzieciaki i żona niech sobie coś w tym czasie wymyślą.
Nie mam żadnych celów trenignowych, nie chcę pobijać żadnych życiówek. Wystarczy mi, że będę mógł bezboleśnie kilka razy w tygodniu biegać po lesie, nawet jeśli ten bieg byłby w formie czworonożnej. Może kiedyś dam radę przebiec dychę. Może kiedyś odrzucę te kijki - ale niekoniecznie.
A nie - jakiś cel jednak mam - przypomniało mi się, że na początku czerwca zawarłem sam z sobą pakt, że co miesiąc będę sobie w moim bieganiu wyznaczał nową odległość do przebiegnięcia. Klucz jest bardzo prosty - w czerwcu biegać około 6 km, w lipcu 7 km, w sierpniu 8 i tak do października, bo powyżej 10 km to już byłoby zbyt ryzykowne dla moich nóg.
Na razie tyle. Następne wpisy będą bardziej rzeczowe i techniczne.
A tutaj odnaleziony dzięki użytkownikowi RysK0 stary blog: viewtopic.php?f=27&t=22832&hilit=Robbur
Ostatnio zmieniony 12 lip 2022, 07:57 przez robbur, łącznie zmieniany 1 raz.
- robbur
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1180
- Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
- Życiówka na 10k: 44:44
- Życiówka w maratonie: brak
30.06.2022 - czwartek
Na razie nie biegam, tylko roweruje. Wczoraj tradycyjny dojazd do pracy - 30 km w jedną i 30 w drugą.
Tempo raczej mocne. Najbardziej zadowolony jestem z powrotu - deptanko na pedały przyniosło efekt w postaci 1h i 11 minut. Mniejsza o część miejską w Grudziądzu, bo tutaj czas o niczym nie świadczy, ale w bardziej płaskiej części wiejskiej nieco przycisnąłem i udało mi się na tych 21 km utrzymać średnią prędkość 30 km/h.
Ciekawostka - urwałem ostatnio opór pancerza przedniej przerzutki i musiałem ją chwilowo zdemontować. Ponieważ jednak teren mam częściowo pofałdowany nie byłbym chyba w stanie wjechać na największej tarczy na gorkę na osiedlu Strzemięcin, więc przerzucam sobie łańcuch ręcznie. Dosłownie. Na szczęście tak ruch wykonuje tylko raz na trasie w drodze "do" i raz w drodze "z". Największa zaleta takiego rozwiązania - łańcuch nigdy nie ociera się o wózek przedniej przerzutki. Największy minus - łapy trzeba wytrzeć w spodenki.
Dzisiaj do pracy dojazd samochodem, a szkoda bo padało. Muszę jednak się trochę zregenerować po wczorajszym 2x30km. Biegać też już dziś nie będę bo zbieram siły na jutrzejszy dojazd do pracy. Mogę więc ze spokojem podsumować czerwiec.
Czerwiec
nordic truchting łączny czas: 3h 55min łączny dystans: 32km 398m średnie tempo: 07:16/km
rower łączny czas: 11h 57min łączny dystans: 300km 056m średnia prędkość: 25.11 km/h
Waga zjechała z 96 kg na 93,3 kg. Na początku roku ważyłem stówkę, więc jakiś postęp jest.
Nordic truchting to właściwie bieg z kijami. Jakoś nie potrafię tego nazwać jeszcze biegiem.
Nie wygląda to może zbyt imponująco, jednak biorąc pod uwagę to, że jeszcze nie tak dawno nie mogłem przejść bezboleśnie 500 m - uważam to za duży sukces.
Docelowo chciałbym zachować proporcję: 3 x rower i 2 x truchting w tygodniu. Tylko jak to zrobić, żeby po wieczornym bieganiu mieć siły na poranny rower? Mógłbym oczywiście wybrać wariant 2x rower - 2x truchting, tylko, że ten rower ma poza sportowym również wymiar ekonomiczny. A na razie bieganie do pracy sobie odpuszczę... Przynajmniej w najbliższym dziesięcioleciu.
Na razie nie biegam, tylko roweruje. Wczoraj tradycyjny dojazd do pracy - 30 km w jedną i 30 w drugą.
Tempo raczej mocne. Najbardziej zadowolony jestem z powrotu - deptanko na pedały przyniosło efekt w postaci 1h i 11 minut. Mniejsza o część miejską w Grudziądzu, bo tutaj czas o niczym nie świadczy, ale w bardziej płaskiej części wiejskiej nieco przycisnąłem i udało mi się na tych 21 km utrzymać średnią prędkość 30 km/h.
Ciekawostka - urwałem ostatnio opór pancerza przedniej przerzutki i musiałem ją chwilowo zdemontować. Ponieważ jednak teren mam częściowo pofałdowany nie byłbym chyba w stanie wjechać na największej tarczy na gorkę na osiedlu Strzemięcin, więc przerzucam sobie łańcuch ręcznie. Dosłownie. Na szczęście tak ruch wykonuje tylko raz na trasie w drodze "do" i raz w drodze "z". Największa zaleta takiego rozwiązania - łańcuch nigdy nie ociera się o wózek przedniej przerzutki. Największy minus - łapy trzeba wytrzeć w spodenki.
Dzisiaj do pracy dojazd samochodem, a szkoda bo padało. Muszę jednak się trochę zregenerować po wczorajszym 2x30km. Biegać też już dziś nie będę bo zbieram siły na jutrzejszy dojazd do pracy. Mogę więc ze spokojem podsumować czerwiec.
Czerwiec
nordic truchting łączny czas: 3h 55min łączny dystans: 32km 398m średnie tempo: 07:16/km
rower łączny czas: 11h 57min łączny dystans: 300km 056m średnia prędkość: 25.11 km/h
Waga zjechała z 96 kg na 93,3 kg. Na początku roku ważyłem stówkę, więc jakiś postęp jest.
Nordic truchting to właściwie bieg z kijami. Jakoś nie potrafię tego nazwać jeszcze biegiem.
Nie wygląda to może zbyt imponująco, jednak biorąc pod uwagę to, że jeszcze nie tak dawno nie mogłem przejść bezboleśnie 500 m - uważam to za duży sukces.
Docelowo chciałbym zachować proporcję: 3 x rower i 2 x truchting w tygodniu. Tylko jak to zrobić, żeby po wieczornym bieganiu mieć siły na poranny rower? Mógłbym oczywiście wybrać wariant 2x rower - 2x truchting, tylko, że ten rower ma poza sportowym również wymiar ekonomiczny. A na razie bieganie do pracy sobie odpuszczę... Przynajmniej w najbliższym dziesięcioleciu.
- robbur
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1180
- Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
- Życiówka na 10k: 44:44
- Życiówka w maratonie: brak
Lipiec rozpoczęty. Zgodnie z planem.
01.07.2022 - piątek
Rowerowanie - do pracy i z pracy. Tradycyjne 60 km, czas w siodle: 2 h 29 min.
Upał nieziemski, coś było nie tak z powietrzem, bo nawet z przedszkola dzwonili że Ania zasłabła a nie mogą się do żony dodzwonić. Sam do przedszkola Ani mam ponad 30 km, na dodatek rowerem, ale udało mi się w końcu dodzwonić do Kasi do pracy i odebrała Anię szybciej. Okazało się, że młodą dopadło jakieś przegrzanie - temperatura jej skakała od 36 do 40 stopni. Na szczęście odpoczynek, nawadnianie i chłodzenie ustabilizowało sytuację i w sobotę rano znowu mieliśmy w domu nie mogącego usiedzieć na miejscu bąka.
Droga do pracy była bardzo przyjemna, wydawało się, że rower leci w powietrzu a ja sam czułem się jak cudowne dziecko dwóch pedałów. Do czasu gdy podniosłem nogę ponad siodełkiem w celu zejścia z roweru i pokonaniu kilku schodków na piechotę. Coś mnie łupnęło z prawej strony pleców w odcinku lędźwiowym. To mnie trochę sprowadziło na ziemię. Później już jakoś rozchodziło się.
Sam powrót z pracy rowerem był jakąś mordęgą, pod koniec trasy zaczął wiać taki wiatr, że chciałem pizgnąć ten rower w pobliską kukurydzę i sam się położyć pod jakąś kolbą.
Miałem wrażenie, że opony się rozpuściły a zamiast asfaltu ktoś wyłożył wielki płat srebrnej taśmy montażowej, klejem do góry.
Jak w końcu dotarłem umęczony do domu, okazało się, że wielkiej różnicy w czasie obu dzisiejszych jazd nie ma - więc to tylko subiektywne odczucie.
02.07.2022 - sobota
No i nareszcie bieg. Trzeba jakoś zasłużyć sobie na obecność na forum biegowym. Bieg wspomagany kijami ale zawsze. Po drodze wysiadł mi Garmin (używam starożytnej wersji forerunnera 205). Biegło się wyjątkowo orzeźwiająco, myślałem, że po tygodniowym rowerowaniu, a szczególnie po piątkowych bojach z wiatrem, temperaturą i samym sobą będzie tragicznie, a tu miła niespodzianka. Łącznie wyszło:
7,3 km, w czasie 48 minut. Długość trasy znam, a czas określiłem na zegarku. Jak jeszcze garmin działał to na płaskich odcinkach poruszałem się w tempie 5'30 min. Na tym etapie i z kijami oceniam to jako bardzo zadowalające.
Plcecki trochę pobolewują ale nie na tyle, żeby mi przeszkadzać. Trochę ćwiczeń, trochę smarowania końską maścią z marihuaną i życie toczy się dalej. Kiedyś stare pierniki mówiły, że jak nic po przebudzeniu nie boli to znaczy że się już nie żyje. Zaraz, zaraz ile te stare pierniki miały lat?
03.07.2022 - niedziela
Rano korciło mnie, żeby znowu pobiec, bo znowu zacząłem odczuwać podszepty białego kenijczyka, siedzącego mi na ramieniu, żeby się nie przejmować girami, że w sumie to jestem skrzyżowaniem supermena i batmana a urazy leczą się na mnie szybciej niż na wolwerinie. Ale ostatecznie zwyciężył rozsądek. Było za to trochę rozciągania i ćwiczenia brzuchoplecowego.
01.07.2022 - piątek
Rowerowanie - do pracy i z pracy. Tradycyjne 60 km, czas w siodle: 2 h 29 min.
Upał nieziemski, coś było nie tak z powietrzem, bo nawet z przedszkola dzwonili że Ania zasłabła a nie mogą się do żony dodzwonić. Sam do przedszkola Ani mam ponad 30 km, na dodatek rowerem, ale udało mi się w końcu dodzwonić do Kasi do pracy i odebrała Anię szybciej. Okazało się, że młodą dopadło jakieś przegrzanie - temperatura jej skakała od 36 do 40 stopni. Na szczęście odpoczynek, nawadnianie i chłodzenie ustabilizowało sytuację i w sobotę rano znowu mieliśmy w domu nie mogącego usiedzieć na miejscu bąka.
Droga do pracy była bardzo przyjemna, wydawało się, że rower leci w powietrzu a ja sam czułem się jak cudowne dziecko dwóch pedałów. Do czasu gdy podniosłem nogę ponad siodełkiem w celu zejścia z roweru i pokonaniu kilku schodków na piechotę. Coś mnie łupnęło z prawej strony pleców w odcinku lędźwiowym. To mnie trochę sprowadziło na ziemię. Później już jakoś rozchodziło się.
Sam powrót z pracy rowerem był jakąś mordęgą, pod koniec trasy zaczął wiać taki wiatr, że chciałem pizgnąć ten rower w pobliską kukurydzę i sam się położyć pod jakąś kolbą.
Miałem wrażenie, że opony się rozpuściły a zamiast asfaltu ktoś wyłożył wielki płat srebrnej taśmy montażowej, klejem do góry.
Jak w końcu dotarłem umęczony do domu, okazało się, że wielkiej różnicy w czasie obu dzisiejszych jazd nie ma - więc to tylko subiektywne odczucie.
02.07.2022 - sobota
No i nareszcie bieg. Trzeba jakoś zasłużyć sobie na obecność na forum biegowym. Bieg wspomagany kijami ale zawsze. Po drodze wysiadł mi Garmin (używam starożytnej wersji forerunnera 205). Biegło się wyjątkowo orzeźwiająco, myślałem, że po tygodniowym rowerowaniu, a szczególnie po piątkowych bojach z wiatrem, temperaturą i samym sobą będzie tragicznie, a tu miła niespodzianka. Łącznie wyszło:
7,3 km, w czasie 48 minut. Długość trasy znam, a czas określiłem na zegarku. Jak jeszcze garmin działał to na płaskich odcinkach poruszałem się w tempie 5'30 min. Na tym etapie i z kijami oceniam to jako bardzo zadowalające.
Plcecki trochę pobolewują ale nie na tyle, żeby mi przeszkadzać. Trochę ćwiczeń, trochę smarowania końską maścią z marihuaną i życie toczy się dalej. Kiedyś stare pierniki mówiły, że jak nic po przebudzeniu nie boli to znaczy że się już nie żyje. Zaraz, zaraz ile te stare pierniki miały lat?
03.07.2022 - niedziela
Rano korciło mnie, żeby znowu pobiec, bo znowu zacząłem odczuwać podszepty białego kenijczyka, siedzącego mi na ramieniu, żeby się nie przejmować girami, że w sumie to jestem skrzyżowaniem supermena i batmana a urazy leczą się na mnie szybciej niż na wolwerinie. Ale ostatecznie zwyciężył rozsądek. Było za to trochę rozciągania i ćwiczenia brzuchoplecowego.
- robbur
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1180
- Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
- Życiówka na 10k: 44:44
- Życiówka w maratonie: brak
11 lipca 2022
Podsumowanie tygodnia 04-10 lipca.
Poniedziałek, środa, piątek - rowerowy dojazd do i z pracy 2 x 30 km z małym hakiem. Pracuję nad tempem. Udało mi się skrócić czas dojazdu z 1h i 15 min do 1h i 4 minuty. Mocne deptanie po części wiejskiej oraz brak wiatru poskutkowało że udało mi się te wiejskie 21 km pokonać ze średnią prędkością 32 km/h. Wiem, że to żadna prędkość a tak w ogóle to tylko buraki patrzą na średnią prędkość, ale ja akurat jestem burakiem.
09.07.2022 - sobota - nareszcie bieganko. Początek dość trudny, bo piątkowa droga do i z pracy, podczas której biłem własne, skromne rekordy, się mocno odłożyła w nogach ale po pierwszej górce nogi się rozbiegały. Oczywiście bieg z kijami. Może jak waga spadnie poniżej 85 kg to je odrzuce.
Po około 4 km truchtania i zdobywania górek zrobiłem sobie kilkusetmetrową przebieżkę. Może na to zbyt szybko, ale nie mogłem się powstrzymać. Przebieżka około 650 m w tempie poniżej 4'50'', ale trochę z górki. Podstawowe pytanie jakie sobie zadaje brzmi: jakim cudem kiedyś w takim tempie przebiegłem półmaraton? Na dodatek pod koniec zacząłem czuć twardość w prawej łydce i tym mięśniu z przodu uda.
Odpowiedź brzmi - 10 lat mniej i nie rozpieprzona stopa. To tylko mi przypomniało, że aby cieszyć się ruchem muszę wyrzucić z głowy ambicję i przestać się ścigać z młodszym sobą. Jak o tym zapomnę to czeka mnie znowu kilka miesięcy odpoczynku jak w latach poprzednich. Myślę, że budowanie kondycji na rowerze, połączone z traceniem wagi jest kluczem do tego aby móc biegać bezpiecznie. Docelowo dwa a może nawet trzy razy w tygodniu. Chociaż te trzy to może niekoniecznie.
Korciło mnie aby pobiegać w niedzielę, ale czułem łydę i udo - dałem se spokój.
11.07.2022 - poniedziałek - na razie mam poranne 30 km na rowerze. Fajnie bo w deszczu Mam nadzieje że mi ubranko rowerowe wyschnie na powrót.
Podsumowanie tygodnia 04-10 lipca.
Poniedziałek, środa, piątek - rowerowy dojazd do i z pracy 2 x 30 km z małym hakiem. Pracuję nad tempem. Udało mi się skrócić czas dojazdu z 1h i 15 min do 1h i 4 minuty. Mocne deptanie po części wiejskiej oraz brak wiatru poskutkowało że udało mi się te wiejskie 21 km pokonać ze średnią prędkością 32 km/h. Wiem, że to żadna prędkość a tak w ogóle to tylko buraki patrzą na średnią prędkość, ale ja akurat jestem burakiem.
09.07.2022 - sobota - nareszcie bieganko. Początek dość trudny, bo piątkowa droga do i z pracy, podczas której biłem własne, skromne rekordy, się mocno odłożyła w nogach ale po pierwszej górce nogi się rozbiegały. Oczywiście bieg z kijami. Może jak waga spadnie poniżej 85 kg to je odrzuce.
Po około 4 km truchtania i zdobywania górek zrobiłem sobie kilkusetmetrową przebieżkę. Może na to zbyt szybko, ale nie mogłem się powstrzymać. Przebieżka około 650 m w tempie poniżej 4'50'', ale trochę z górki. Podstawowe pytanie jakie sobie zadaje brzmi: jakim cudem kiedyś w takim tempie przebiegłem półmaraton? Na dodatek pod koniec zacząłem czuć twardość w prawej łydce i tym mięśniu z przodu uda.
Odpowiedź brzmi - 10 lat mniej i nie rozpieprzona stopa. To tylko mi przypomniało, że aby cieszyć się ruchem muszę wyrzucić z głowy ambicję i przestać się ścigać z młodszym sobą. Jak o tym zapomnę to czeka mnie znowu kilka miesięcy odpoczynku jak w latach poprzednich. Myślę, że budowanie kondycji na rowerze, połączone z traceniem wagi jest kluczem do tego aby móc biegać bezpiecznie. Docelowo dwa a może nawet trzy razy w tygodniu. Chociaż te trzy to może niekoniecznie.
Korciło mnie aby pobiegać w niedzielę, ale czułem łydę i udo - dałem se spokój.
11.07.2022 - poniedziałek - na razie mam poranne 30 km na rowerze. Fajnie bo w deszczu Mam nadzieje że mi ubranko rowerowe wyschnie na powrót.
- robbur
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1180
- Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
- Życiówka na 10k: 44:44
- Życiówka w maratonie: brak
Podsumowanie lipca
Nie da się ukryć, że miniony miesiąc był moim najaktywniejszym sportowo miesiącem do kilku lat. Nie chcę zapeszać, więc nie napiszę, że obyło się bez tego słowa na "k" a kończącego się na "a" (i nie chodzi o kurtyzanę w mniej lub bardziej wulgarnym wydaniu).
Dawno się już tak nie czułem. Myślę, że kluczem do sukcesu było połączenie aktywności biegowej i rowerowej oraz wspomaganie kończyn dolnych kończynami górnymi podczas biegania. Nawet przestały mi przeszkadzać te kijki. Obiecałem sobie, że odrzucę je dopiero po spadku wagi poniżej 85 kg, ale wcale mi się z tym nie spieszy.
Blogowanie nieco mi stanęło, głównie z powodu dwutygodniowego urlopu, podczas ktorego nie włączałem komputera.
Najpierw suche podsumowanie liczbowe (za runlogiem):
###########Całk. czas######Całk. dystans########Średnie tempo#######Śr. prędkość
Bieganie:#####7h 56min######72km 665m######### 06:33/km##########9.15 km/h
rower:#######15h 29min#####402km 834m########02:18/km###########26.00 km/h
Samych wybiegań było 9 sztuk, od 7,2 km na początku miesiąca do 8,98 km w ostatnim dniu lipca. Przez pierwsze dwa tygodnie lipca bieganie było raz w tygodniu, zbyt dużo sił kosztowało mnie trzykrotne w ciągu tygodnia pedałowanie "do" i "z" pracy, czyli dwa razy po 30 km dziennie w tempie treningowym.
Za to nadrobiłem to w trakcie urlopu z nawiązką - regularnie 3 razy w tygodniu. Średnie tempo biegu to 06'30'', co biorąc pod uwagę górzysty charakter mojego lasu oraz wydmowe aspiracje części biegowych ścieżek uważam za bardzo zadowalające. Na sczęście szybko zgasiłem ambicję aby włączać szybsze przebieżki na odcinkach "w dół" - twardniejąca łydka szybko zmiękła .
Rower - okazało się, że przejechanie dwukrotne 30 km w ciągu dnia wcale nie jest takie trudne jak mi się wydawało i nie musi zajmować drastycznie więcej czasu niż jazda samochodem. Samochodem do pracy dojeżdżam ok 40 minut - rowerem najszybciej do tej pory było to 1h i 2 minuty. Dzisiaj dojechałem samochodem, bo musiałem sobie dowieść ubrania na zmianę i inne takie, ale już się cieszę na jutrzejsze zmęczenie. Nie ma znaczenia czy będzie padać czy nie.
Kolejna ważna rzecz - waga spadła poniżej 90 kg. Dzisiaj poranne ważenie wykazało dokładnie 89 kg, na co zanosiło się od kilku dni. Tym samym osiągnąłem zakładany na lipiec cel spadku poniżej 90 kg. W sierpniu chciałbym zgubić kolejne 3 kg, czyli ważyć na początku września 86 kg. Cieszy mnie to ogromnie, na początku roku ważyłem stówkę, a 1 maja, gdy zacząłem rejestrować swoją aktywność ruchową było to 97 kg.
Dygresja sprzętowa: umarł mój wysłużony forerunner 205. Co z tego, że sprzęt archaiczny jak sprawdzał się znakomicie zarówno na rowerze jak i podczas biegania. Szukając zastępcy dowiedziałem się, że obecne zegarki treningowe są tak mądre, że nawet monitorują sen, przypominają o konieczności odpoczynku, monitorują stres w pracy (jak, k..a?) i pokazaują poziom energii organizmu (body batery) i same ustawiają trening. Kiedyś się mówiło o taki sprzęcie, że "Goli, pier.oli, krawaty wiąże i przerywa ciąże. Po analizie wszystkich tych arcypotrzebnych funkcji stwierdziłem, że poszukam gdzieś działającej 205tki i nawet wziąłem udział w aukcji ale zostałem przebity
Ostatecznie jednak przebrnąłem przez dziesiątki recenzji i zakupiłem forerunnera 45. Według tego co wyczytałem umi wincyj niż mi potrzeba i jakoś mieści się w moim budżecie. To znaczy, z uwagi na fakt, że mój budżet jest zerowy to go lekko przekroczył . W końcu trzeba dzieciakom jakieś wakacje zapewnić a nie obwieszać się bibelotami za kilka stówek. Budżet podratowałem sprzedając jeden ze starożytnych obiektywów manualnych. Trochę mi szkoda, bo obiektyw był starszy ode mnie ale zdjęcia robił świetne, jak kto umiał bez "autowszystko". Dzięki temu czekam obecnie na tę 45tkę.
Według tego co wyczytałem powinien mieć wszystko co mi potrzebne, szczególnie cieszy mnie współpraca z bezprzewodowym czujnikiem kadencji, którego w przyszlości postanowiłem nabyć. Do rejestracja prędkości wystarczy mi GPS, dokładną mam na zwykłym przewodowym liczniku rowerowym. Brałem pod uwagę jeszcze młodszego brata 45tki czyli forerunnera 55 ale nie znalazłem niczego co byłoby dla mnie warte tych kilku stówek różnicy. Dwukrotnie dłuższy czas pracy na baterii jako zegarka jest dla mnie bez znaczenia, ponieważ na codzień jestem miłośnikiem zegarków mechanicznych, takich w ogóle pozbawionych baterii. Były kiedyś takie i nawet obecnie mają się całkiem dobrze mimo, że modułu GPS opartego na zębatkach, wahadełkach i sprężynkach jeszcze nikt nie wymyślił.
Wymyśliłem sobie za to nowy cel biegowy - przebiec 10 km na 50 urodziny, które mam pod koniec sierpnia. W celu tym dystans jest najważniejszy, ponieważ ta dyszka ma dla mnie jakieś takie wręcz metafizyczne znaczenie, chociaż chciałbym zachować również tempo nie przekraczające 6:30, czyli takie w jakim biegam obecnie. Korci mnie aby podkręcić jeszcze tempo do 6:00. Byłoby to stosunkowo proste, wystarczyłoby wybrać po prostu ograniczyć trasę do odcinków bez górek albo z minimalnymi wzniesieniami (moje tempo biegu na na prostych odcinkach wynosi 5:40 do 5:50). Tylko, że ja bardzo lubię te górki, uwielbiam zmordować się na podbiegach, natomiast jakoś niespecjalnie leżą mi odcinki w dół, jakoś inaczej mi się nogi układają. Pozostawiam więc cel 10 km na mojej standardowej trasie. W sumie to bardzo realny cel. Jeśli tylko nie dam się ponieść ambicji podczas przygotowań i nie zapomnę o tym dlaczego biegam z kijkami.
To na razie tyle.
Nie da się ukryć, że miniony miesiąc był moim najaktywniejszym sportowo miesiącem do kilku lat. Nie chcę zapeszać, więc nie napiszę, że obyło się bez tego słowa na "k" a kończącego się na "a" (i nie chodzi o kurtyzanę w mniej lub bardziej wulgarnym wydaniu).
Dawno się już tak nie czułem. Myślę, że kluczem do sukcesu było połączenie aktywności biegowej i rowerowej oraz wspomaganie kończyn dolnych kończynami górnymi podczas biegania. Nawet przestały mi przeszkadzać te kijki. Obiecałem sobie, że odrzucę je dopiero po spadku wagi poniżej 85 kg, ale wcale mi się z tym nie spieszy.
Blogowanie nieco mi stanęło, głównie z powodu dwutygodniowego urlopu, podczas ktorego nie włączałem komputera.
Najpierw suche podsumowanie liczbowe (za runlogiem):
###########Całk. czas######Całk. dystans########Średnie tempo#######Śr. prędkość
Bieganie:#####7h 56min######72km 665m######### 06:33/km##########9.15 km/h
rower:#######15h 29min#####402km 834m########02:18/km###########26.00 km/h
Samych wybiegań było 9 sztuk, od 7,2 km na początku miesiąca do 8,98 km w ostatnim dniu lipca. Przez pierwsze dwa tygodnie lipca bieganie było raz w tygodniu, zbyt dużo sił kosztowało mnie trzykrotne w ciągu tygodnia pedałowanie "do" i "z" pracy, czyli dwa razy po 30 km dziennie w tempie treningowym.
Za to nadrobiłem to w trakcie urlopu z nawiązką - regularnie 3 razy w tygodniu. Średnie tempo biegu to 06'30'', co biorąc pod uwagę górzysty charakter mojego lasu oraz wydmowe aspiracje części biegowych ścieżek uważam za bardzo zadowalające. Na sczęście szybko zgasiłem ambicję aby włączać szybsze przebieżki na odcinkach "w dół" - twardniejąca łydka szybko zmiękła .
Rower - okazało się, że przejechanie dwukrotne 30 km w ciągu dnia wcale nie jest takie trudne jak mi się wydawało i nie musi zajmować drastycznie więcej czasu niż jazda samochodem. Samochodem do pracy dojeżdżam ok 40 minut - rowerem najszybciej do tej pory było to 1h i 2 minuty. Dzisiaj dojechałem samochodem, bo musiałem sobie dowieść ubrania na zmianę i inne takie, ale już się cieszę na jutrzejsze zmęczenie. Nie ma znaczenia czy będzie padać czy nie.
Kolejna ważna rzecz - waga spadła poniżej 90 kg. Dzisiaj poranne ważenie wykazało dokładnie 89 kg, na co zanosiło się od kilku dni. Tym samym osiągnąłem zakładany na lipiec cel spadku poniżej 90 kg. W sierpniu chciałbym zgubić kolejne 3 kg, czyli ważyć na początku września 86 kg. Cieszy mnie to ogromnie, na początku roku ważyłem stówkę, a 1 maja, gdy zacząłem rejestrować swoją aktywność ruchową było to 97 kg.
Dygresja sprzętowa: umarł mój wysłużony forerunner 205. Co z tego, że sprzęt archaiczny jak sprawdzał się znakomicie zarówno na rowerze jak i podczas biegania. Szukając zastępcy dowiedziałem się, że obecne zegarki treningowe są tak mądre, że nawet monitorują sen, przypominają o konieczności odpoczynku, monitorują stres w pracy (jak, k..a?) i pokazaują poziom energii organizmu (body batery) i same ustawiają trening. Kiedyś się mówiło o taki sprzęcie, że "Goli, pier.oli, krawaty wiąże i przerywa ciąże. Po analizie wszystkich tych arcypotrzebnych funkcji stwierdziłem, że poszukam gdzieś działającej 205tki i nawet wziąłem udział w aukcji ale zostałem przebity
Ostatecznie jednak przebrnąłem przez dziesiątki recenzji i zakupiłem forerunnera 45. Według tego co wyczytałem umi wincyj niż mi potrzeba i jakoś mieści się w moim budżecie. To znaczy, z uwagi na fakt, że mój budżet jest zerowy to go lekko przekroczył . W końcu trzeba dzieciakom jakieś wakacje zapewnić a nie obwieszać się bibelotami za kilka stówek. Budżet podratowałem sprzedając jeden ze starożytnych obiektywów manualnych. Trochę mi szkoda, bo obiektyw był starszy ode mnie ale zdjęcia robił świetne, jak kto umiał bez "autowszystko". Dzięki temu czekam obecnie na tę 45tkę.
Według tego co wyczytałem powinien mieć wszystko co mi potrzebne, szczególnie cieszy mnie współpraca z bezprzewodowym czujnikiem kadencji, którego w przyszlości postanowiłem nabyć. Do rejestracja prędkości wystarczy mi GPS, dokładną mam na zwykłym przewodowym liczniku rowerowym. Brałem pod uwagę jeszcze młodszego brata 45tki czyli forerunnera 55 ale nie znalazłem niczego co byłoby dla mnie warte tych kilku stówek różnicy. Dwukrotnie dłuższy czas pracy na baterii jako zegarka jest dla mnie bez znaczenia, ponieważ na codzień jestem miłośnikiem zegarków mechanicznych, takich w ogóle pozbawionych baterii. Były kiedyś takie i nawet obecnie mają się całkiem dobrze mimo, że modułu GPS opartego na zębatkach, wahadełkach i sprężynkach jeszcze nikt nie wymyślił.
Wymyśliłem sobie za to nowy cel biegowy - przebiec 10 km na 50 urodziny, które mam pod koniec sierpnia. W celu tym dystans jest najważniejszy, ponieważ ta dyszka ma dla mnie jakieś takie wręcz metafizyczne znaczenie, chociaż chciałbym zachować również tempo nie przekraczające 6:30, czyli takie w jakim biegam obecnie. Korci mnie aby podkręcić jeszcze tempo do 6:00. Byłoby to stosunkowo proste, wystarczyłoby wybrać po prostu ograniczyć trasę do odcinków bez górek albo z minimalnymi wzniesieniami (moje tempo biegu na na prostych odcinkach wynosi 5:40 do 5:50). Tylko, że ja bardzo lubię te górki, uwielbiam zmordować się na podbiegach, natomiast jakoś niespecjalnie leżą mi odcinki w dół, jakoś inaczej mi się nogi układają. Pozostawiam więc cel 10 km na mojej standardowej trasie. W sumie to bardzo realny cel. Jeśli tylko nie dam się ponieść ambicji podczas przygotowań i nie zapomnę o tym dlaczego biegam z kijkami.
To na razie tyle.
- robbur
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1180
- Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
- Życiówka na 10k: 44:44
- Życiówka w maratonie: brak
03.08.2022 - środa
Wczoraj pedałowanie do pracy i z pracy, czyli ponad 60 km w czasie około 1h i 4 minuty i 1h i 5 minut. Prędkość średnia na odcinku typowej szosy (21 km) lekko ponad 30 km/h. Prędkość na całym odcinku - 27,93 km/h w stronę "do" i 27,66 km/h "z".
Dane z licznika rowerowego. Jak zwykle powrót zawsze wiąże się z większym wysiłkiem fizycznym, po pierwsze na samym początku trasy górka, po drugie zawsze wiatr wieje w oczy, po trzecie gorąco jak diabli. Do domu wpadłem zmęczony ale szczęśliwy bo w trakcie urlopu brakowało mi roweru.
Dzisiaj postanowiłem, zamiast odpocząć, powtórzyć wczorajszy wyjazd, bez dnia na odpoczynek. Nie byłem pewien czy dam radę dzień po dniu, ale ponieważ wczoraj doszedł do mnie Garmin 45 nie mogłem oprzeć się pokusie żeby go sprawdzić.
Było zdecydowanie ciężej niż wczoraj. Garmin pokazał mi 1:07:57 (czas ruchu 1:06:35 - prawie dwie minuty stania na światłach), licznik rowerowy rejestruje tylko czas ruchu. Na dodatek wyjątkowo źle jechało się ostatnie 400 m, na których straciłem kolejne minuty. Jest to odcinek brukowany, chodniki, przejścia dla pieszych, schody itp. Dzisiaj akurat panował na nim wyjątkowy ruch i prawie, że szedłem zamiast jechać. Postanowiłem, że od tej pory podzielę sobie trasę na kilka odcinków, będę miał porównanie niezależne od aktualnej sytuacji na drodze/ ścieżce. Początek i koniec trasy potraktuję jako rozbiegówkę i schłodzeniówkę.
Średni puls mi wyszedł 149 bpm, czyli właściwie powinienm być już lekko nieżywy.
Dygresja sprzętowa - Garmin Forerunner 45 w akcji
Tak jak myślałem, Garmin ma więcej funkcji niż mi potrzeba. Stworzony został dla ludzi, którzy chcą cały czas mieć nad sobą kontrolę, potrzebują gadżetu, który powie im jak się czują w danej chwili, zmotywuje jakimiś śmiesznymi odznaczeniami. Mnie osobiście szlag trafia, od rana dostaję od garmina same gratulacje za zdobyte oznaki, a to za wczesny wyjazd (odznaka rannego ptaszka czy jakoś tak), a to za pierwszą aktywność, a to za rekord dystansu, łącznie nastukało mi 11 odznak i tyle samo punktów. Podobno jeszcze 9 i będe na drugim poziomie. Świat zwariował.
Na szczęście można na to nie zwracać uwagi i cieszyć się tym co jest czyli normalnym stoperem z pomiarem prędkości i odległości i rejestracją trasy. Nawet ten pomiar pulsu mnie nie drażni.Chociaż według garmina wyczerpałem prawie jakiś limit minut tygodniowej intensywności czy czegoś takiego. Dodatkowo dowiedziałem, się że mam w organiźmie tylko 50% energii na cały dzień. Taki komunikat: "Twój poziom Body Battery jest taki sam jak w momencie pójścia spać". Czyli, że właściwie powinienem iść spać.
Cieszę się, że nie wziąłem droższego sprzętu. Jednej, jedynej rzeczy, której mi brakuje to automatyczne zaliczanie okrążeń (lapów) na podstawie GPS. Nie chodzi o autolapy o stałej odległości, tylko konkretne miejsce na trasie kończące jakiś odcinek. Coś takiego miała starożytna 205tka. Cóż, jak nie zapomnę to będę sobie musiał sam lapnąć koniec odcinka. Ogólnie oceniam sprzęt na plus, ale dostrzegam niepokojący krok wstecz w stosunku do 205/305. To znaczy teoretycznie jest to krok w przód, a w moim odczuciu w jakąś taką dziwną stronę. Zamiast skupić się na wygodniejszym przezentowaniu podstawowych danych treningu (205tka miała 100 razy lepszy układ prezentacji ekranu i łatwiej konfigurowalny) to poszli w kierunku zrobienia ze zwykłego zegarka czegoś w rodzaju całodniowego towarzysza, trenera personalnego i w ogóle czegoś co daje człowiekowi namiastkę kontaktu z inną istotą. Jak tak dalej pójdzie to skończymy jako gatunek samotników obwieszonych elektronicznym badziewiem dającym nam ułudę życia pełnego kontaktów międzyludzkich.
Na pewno nie mam zamiaru nosić tego sprzętu poza treningami (no może w pracy, żeby drugiego zegarka nie brać), a już absolutnie w trakcie spania. Chociaż przez chwilę kusiła mnie możliwość obejrzenia wykresu tętna podczas..... nie, nie idźmy tą drogą!!!
Wczoraj pedałowanie do pracy i z pracy, czyli ponad 60 km w czasie około 1h i 4 minuty i 1h i 5 minut. Prędkość średnia na odcinku typowej szosy (21 km) lekko ponad 30 km/h. Prędkość na całym odcinku - 27,93 km/h w stronę "do" i 27,66 km/h "z".
Dane z licznika rowerowego. Jak zwykle powrót zawsze wiąże się z większym wysiłkiem fizycznym, po pierwsze na samym początku trasy górka, po drugie zawsze wiatr wieje w oczy, po trzecie gorąco jak diabli. Do domu wpadłem zmęczony ale szczęśliwy bo w trakcie urlopu brakowało mi roweru.
Dzisiaj postanowiłem, zamiast odpocząć, powtórzyć wczorajszy wyjazd, bez dnia na odpoczynek. Nie byłem pewien czy dam radę dzień po dniu, ale ponieważ wczoraj doszedł do mnie Garmin 45 nie mogłem oprzeć się pokusie żeby go sprawdzić.
Było zdecydowanie ciężej niż wczoraj. Garmin pokazał mi 1:07:57 (czas ruchu 1:06:35 - prawie dwie minuty stania na światłach), licznik rowerowy rejestruje tylko czas ruchu. Na dodatek wyjątkowo źle jechało się ostatnie 400 m, na których straciłem kolejne minuty. Jest to odcinek brukowany, chodniki, przejścia dla pieszych, schody itp. Dzisiaj akurat panował na nim wyjątkowy ruch i prawie, że szedłem zamiast jechać. Postanowiłem, że od tej pory podzielę sobie trasę na kilka odcinków, będę miał porównanie niezależne od aktualnej sytuacji na drodze/ ścieżce. Początek i koniec trasy potraktuję jako rozbiegówkę i schłodzeniówkę.
Średni puls mi wyszedł 149 bpm, czyli właściwie powinienm być już lekko nieżywy.
Dygresja sprzętowa - Garmin Forerunner 45 w akcji
Tak jak myślałem, Garmin ma więcej funkcji niż mi potrzeba. Stworzony został dla ludzi, którzy chcą cały czas mieć nad sobą kontrolę, potrzebują gadżetu, który powie im jak się czują w danej chwili, zmotywuje jakimiś śmiesznymi odznaczeniami. Mnie osobiście szlag trafia, od rana dostaję od garmina same gratulacje za zdobyte oznaki, a to za wczesny wyjazd (odznaka rannego ptaszka czy jakoś tak), a to za pierwszą aktywność, a to za rekord dystansu, łącznie nastukało mi 11 odznak i tyle samo punktów. Podobno jeszcze 9 i będe na drugim poziomie. Świat zwariował.
Na szczęście można na to nie zwracać uwagi i cieszyć się tym co jest czyli normalnym stoperem z pomiarem prędkości i odległości i rejestracją trasy. Nawet ten pomiar pulsu mnie nie drażni.Chociaż według garmina wyczerpałem prawie jakiś limit minut tygodniowej intensywności czy czegoś takiego. Dodatkowo dowiedziałem, się że mam w organiźmie tylko 50% energii na cały dzień. Taki komunikat: "Twój poziom Body Battery jest taki sam jak w momencie pójścia spać". Czyli, że właściwie powinienem iść spać.
Cieszę się, że nie wziąłem droższego sprzętu. Jednej, jedynej rzeczy, której mi brakuje to automatyczne zaliczanie okrążeń (lapów) na podstawie GPS. Nie chodzi o autolapy o stałej odległości, tylko konkretne miejsce na trasie kończące jakiś odcinek. Coś takiego miała starożytna 205tka. Cóż, jak nie zapomnę to będę sobie musiał sam lapnąć koniec odcinka. Ogólnie oceniam sprzęt na plus, ale dostrzegam niepokojący krok wstecz w stosunku do 205/305. To znaczy teoretycznie jest to krok w przód, a w moim odczuciu w jakąś taką dziwną stronę. Zamiast skupić się na wygodniejszym przezentowaniu podstawowych danych treningu (205tka miała 100 razy lepszy układ prezentacji ekranu i łatwiej konfigurowalny) to poszli w kierunku zrobienia ze zwykłego zegarka czegoś w rodzaju całodniowego towarzysza, trenera personalnego i w ogóle czegoś co daje człowiekowi namiastkę kontaktu z inną istotą. Jak tak dalej pójdzie to skończymy jako gatunek samotników obwieszonych elektronicznym badziewiem dającym nam ułudę życia pełnego kontaktów międzyludzkich.
Na pewno nie mam zamiaru nosić tego sprzętu poza treningami (no może w pracy, żeby drugiego zegarka nie brać), a już absolutnie w trakcie spania. Chociaż przez chwilę kusiła mnie możliwość obejrzenia wykresu tętna podczas..... nie, nie idźmy tą drogą!!!
- robbur
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1180
- Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
- Życiówka na 10k: 44:44
- Życiówka w maratonie: brak
03.08.2002 - środa. CD.
W środę powrót na rowerze w tempie podobnym do dojazdowego. Na 20 kilometrowym odcinku "wiejskim" udało się utrzymać średnią prędkość powyżej 30 km/h. Fakt, stachało mnie to trochę, ale przecież o to chodzi.
Ledwo zwlekłem dupę z siodełka, a tu żona z obiema dziewuchami (10 i 5 lat) już gotowe do wyjścia nad jezioro. Nie było wyjścia, dokonałem przyspieszonej regeneracji w postaci szybkiego prysznica w lekko letniej wodzie, zakończonego polewaniem wodą o temperaturze jaką ta woda ma naturalnie w rurach przed przyłączem. Z minutę poświęciłem na uzupełnienie kalorii. Ssało mnie tak po tej jeździe, że zanim się obejrzałem to wrąbałem wszystko, jakimś cudem zostawiając niezjedzony widelec.
Nad jeziorem spędziliśmy ze dwie godzinki, dwa pluskanka z dziewuchami, trochę pływania i jakaś myśl zaczęła rodzić się mi we łbie.
Stoję sobie na brzegu jeziora, na którym zazwyczaj odbywał się co roku (ostatnio z uwagi na pandemię była dwuletnia przerwa) amatorski triatlon (Mondi Triatlon). Przejechałem właśnie przed chwilą drugie 30 km w ciągu dnia, biegam jako tako, mam nadzieję, że dychę jestem w stanie do końca miesiąca trzasnąć (nieważne że z kijami), jeszcze woda ze mnie nie wyschła po przepłynięciu 100 m żabokraulem. To może być jakiś pomysł. O ile odbędzie się kolejna impreza tej edycji w przyszłym roku to będzie gdzieś koło czerwca, więc jeszcze sporo czasu, żeby nauczyć się pływać.
Dystans zbliżony do olimpijskiego, czyli całkiem fajny i realny. Nie wiem tylko czy dam radę przepłynąć krawlem 1,5 km. Najwyżej sobie żabą doczłapię.
Ba, nawet mój rower już brał udział w jednej edycji tego triathlonu, pożyczyłem go znajomemu kilka lat temu.
Na razie jeszcze nie traktuję tego jako celu treningowego, ale myśl się narodziła. Zobaczymy jak się ułoży moje bieganie, i co z tym pływaniem.
04.08.2022 - czwartek
odpoczynek. Po południu jezioro. Sprawdziłem ile dam radę przepłynąć krawlem. Jakieś 100 m za jednym razem. Później mi się oddech popierdolił i zaczynałem zasysać wodę zamiast powietrza. No i wolno raczej. Jest nad czym pracować.
Nie pływałem za wiele, bo obowiązki rodziciela wymagały taplania się z dziewuchami. Potaplam się z nimi póki jeszcze w ogóle tego chcą. 17 letni syn to nawet już nie chce jeździć ze starymi nad jezioro.
05.08.2022 piątek
Depnąłem w pedały w drodze do pracy. Już od 6.00 było gorąco. Ale sama jazda była bardzo satysfakcjonująca.
Dystans:30km 157m Czas:1h 03min 56s
Prędkość:28.30 km/h
W środę powrót na rowerze w tempie podobnym do dojazdowego. Na 20 kilometrowym odcinku "wiejskim" udało się utrzymać średnią prędkość powyżej 30 km/h. Fakt, stachało mnie to trochę, ale przecież o to chodzi.
Ledwo zwlekłem dupę z siodełka, a tu żona z obiema dziewuchami (10 i 5 lat) już gotowe do wyjścia nad jezioro. Nie było wyjścia, dokonałem przyspieszonej regeneracji w postaci szybkiego prysznica w lekko letniej wodzie, zakończonego polewaniem wodą o temperaturze jaką ta woda ma naturalnie w rurach przed przyłączem. Z minutę poświęciłem na uzupełnienie kalorii. Ssało mnie tak po tej jeździe, że zanim się obejrzałem to wrąbałem wszystko, jakimś cudem zostawiając niezjedzony widelec.
Nad jeziorem spędziliśmy ze dwie godzinki, dwa pluskanka z dziewuchami, trochę pływania i jakaś myśl zaczęła rodzić się mi we łbie.
Stoję sobie na brzegu jeziora, na którym zazwyczaj odbywał się co roku (ostatnio z uwagi na pandemię była dwuletnia przerwa) amatorski triatlon (Mondi Triatlon). Przejechałem właśnie przed chwilą drugie 30 km w ciągu dnia, biegam jako tako, mam nadzieję, że dychę jestem w stanie do końca miesiąca trzasnąć (nieważne że z kijami), jeszcze woda ze mnie nie wyschła po przepłynięciu 100 m żabokraulem. To może być jakiś pomysł. O ile odbędzie się kolejna impreza tej edycji w przyszłym roku to będzie gdzieś koło czerwca, więc jeszcze sporo czasu, żeby nauczyć się pływać.
Dystans zbliżony do olimpijskiego, czyli całkiem fajny i realny. Nie wiem tylko czy dam radę przepłynąć krawlem 1,5 km. Najwyżej sobie żabą doczłapię.
Ba, nawet mój rower już brał udział w jednej edycji tego triathlonu, pożyczyłem go znajomemu kilka lat temu.
Na razie jeszcze nie traktuję tego jako celu treningowego, ale myśl się narodziła. Zobaczymy jak się ułoży moje bieganie, i co z tym pływaniem.
04.08.2022 - czwartek
odpoczynek. Po południu jezioro. Sprawdziłem ile dam radę przepłynąć krawlem. Jakieś 100 m za jednym razem. Później mi się oddech popierdolił i zaczynałem zasysać wodę zamiast powietrza. No i wolno raczej. Jest nad czym pracować.
Nie pływałem za wiele, bo obowiązki rodziciela wymagały taplania się z dziewuchami. Potaplam się z nimi póki jeszcze w ogóle tego chcą. 17 letni syn to nawet już nie chce jeździć ze starymi nad jezioro.
05.08.2022 piątek
Depnąłem w pedały w drodze do pracy. Już od 6.00 było gorąco. Ale sama jazda była bardzo satysfakcjonująca.
Dystans:30km 157m Czas:1h 03min 56s
Prędkość:28.30 km/h
Kod: Zaznacz cały
========================================================================================
Lap | Dystans | Czas | Śr. prędkość
========================================================================================
1. | 21km 417m | 41min 46s | 30.77 km/h
_______________________________________________________________________________________
2. | 8km 304m | 20min 23s | 24.44 km/h
_______________________________________________________________________________________
3. | 437m | 1min 45s | 14.98 km/h
_______________________________________________________________________________________
- robbur
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1180
- Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
- Życiówka na 10k: 44:44
- Życiówka w maratonie: brak
05.08.2022 - piątek, po południu
Powrót rowerem z pracy. Upał. Ale na rowerze jechało się w miarę komfortowo.
Dystans: 30km 322m Czas:1h 07min 37s Prędkość:26.91 km/h
Natomiast gorzej z regeneracją. Nie dało się zregenerować. Do końca dnia czułem się jak zdechły jeż. Nie pomogło nawet wieczorne moczenie tyłka w jeziorze.
07.08.2022 - niedziela
Na szczęście w sobotę upały zelżały i dało się oddychać. Energia wróciła, ale postanowiłem poświęcić dzień na regenerację. Piła, wiertarka, szlifierka i w ogrodzie stanęła nowa drzewniana huśtawka. To znaczy jej część "nośna" - nad częścią bujaną, czyli dwuosobową ławeczką popracuję później.
W niedzielę nareszcie bieg. Około 13stej. Sprawdziłem w końcu Garmina. Nie mam zastrzeżeń.
Braki opadów znowu zamieniły ścieżki leśne na bardziej wydmiaste i coraz więcej odcinków przebiegało w luźnym piasku. Ciężko dla stóp. Całościowo jednak wypadło całkiem fajnie:
Dystans:9km 016m Czas:56min 41s Tempo:06:17/km
Wieczorem jeszcze 6 km spacer po lesie z żoną. Luksusowy bo bez dzieciów.
Nie będę wrzucał czasów okrążeń. W celach porównawczych mam je na runlogu.
Ciągle mi nie pasuje proporcja biegania do rowerowania. W tygodniu wyszło tak:
Podsumowanie tygodnia 01 - 07 sierpień
Bieganie:
56min
9km 016m
(06:17/km)
Rower:
6h 37min
181km 329m
(27,48 km/h)
Dodatkowego treningu biegowego nie mam jak wcisnąć. Myślałem o tym, żeby biegać w sobotę i niedzielę, ale dwa dni pod rząd to na razie dla mnie trochę dużo.
Powrót rowerem z pracy. Upał. Ale na rowerze jechało się w miarę komfortowo.
Dystans: 30km 322m Czas:1h 07min 37s Prędkość:26.91 km/h
Natomiast gorzej z regeneracją. Nie dało się zregenerować. Do końca dnia czułem się jak zdechły jeż. Nie pomogło nawet wieczorne moczenie tyłka w jeziorze.
07.08.2022 - niedziela
Na szczęście w sobotę upały zelżały i dało się oddychać. Energia wróciła, ale postanowiłem poświęcić dzień na regenerację. Piła, wiertarka, szlifierka i w ogrodzie stanęła nowa drzewniana huśtawka. To znaczy jej część "nośna" - nad częścią bujaną, czyli dwuosobową ławeczką popracuję później.
W niedzielę nareszcie bieg. Około 13stej. Sprawdziłem w końcu Garmina. Nie mam zastrzeżeń.
Braki opadów znowu zamieniły ścieżki leśne na bardziej wydmiaste i coraz więcej odcinków przebiegało w luźnym piasku. Ciężko dla stóp. Całościowo jednak wypadło całkiem fajnie:
Dystans:9km 016m Czas:56min 41s Tempo:06:17/km
Wieczorem jeszcze 6 km spacer po lesie z żoną. Luksusowy bo bez dzieciów.
Nie będę wrzucał czasów okrążeń. W celach porównawczych mam je na runlogu.
Ciągle mi nie pasuje proporcja biegania do rowerowania. W tygodniu wyszło tak:
Podsumowanie tygodnia 01 - 07 sierpień
Bieganie:
56min
9km 016m
(06:17/km)
Rower:
6h 37min
181km 329m
(27,48 km/h)
Dodatkowego treningu biegowego nie mam jak wcisnąć. Myślałem o tym, żeby biegać w sobotę i niedzielę, ale dwa dni pod rząd to na razie dla mnie trochę dużo.
- robbur
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1180
- Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
- Życiówka na 10k: 44:44
- Życiówka w maratonie: brak
09.08.2022 - wtorek
W poniedziałek samochodem, bo musiałem sobie nowy zestaw ciuchów dowieźć do pracy.
Wtorek rano typówka rowerowa, wysiłek raczej nazwałbym intensywnym:
Dystans:30km 181m Czas:1h 05min 51s
Tempo:02:11/km Prędkość:27.50 km/h
podaje informacje o tętnie żeby było porównanie wysiłku.
Puls średni: 150, maks: 165
po południu, trochę depnąłem. Cały dzień w samochodzie więc byłem spragniony ruchu. Przed jazdą zaspokoiłem głód dwoma paskami czekolady 80% kakao.
Dystans:30km 243m Czas:1h 02min 28s
Tempo:02:04/km Prędkość:29.05 km/h
Puls średni: 154, maks: 174
Wysiłek odczuwalny jako bardzo mocny, nawet pobiłem na moim 20 km odcinku szosowym rekord śr. prędkości 33,52 km/h. Po sześciu godzinach w samochodzie czułem się jakiś zdechły, chyba ta czekolada dodała mi energii.
10.08.2022 - środa
Po wczorajszych dwóch ostrych treningach, postanowiłem sobie popedałować regeneracyjnie. Odcinkami mgła bardzo mocno ograniczająca widoczność. Gdzie mogłem unikałem drogi głównej.
Dystans:30km 186m Czas:1h 06min 59s
Tempo:02:13/km Prędkość:27.04 km/h
Puls: średni: 143, maks: 170
I to jest bardzo dziwne. Jazda regeneracyjna. Raczej lekka, łapy cały czas na klamkach a statysyki, poza tętnem takie same jak wczoraj o tej samej porze. To dzisiejsze maksymalne tętno oczywiście na podjeździe. Nie wiem, może był większy wiater wczoraj? Do pracy dojechałem prawie niespocony.
W poniedziałek samochodem, bo musiałem sobie nowy zestaw ciuchów dowieźć do pracy.
Wtorek rano typówka rowerowa, wysiłek raczej nazwałbym intensywnym:
Dystans:30km 181m Czas:1h 05min 51s
Tempo:02:11/km Prędkość:27.50 km/h
podaje informacje o tętnie żeby było porównanie wysiłku.
Puls średni: 150, maks: 165
po południu, trochę depnąłem. Cały dzień w samochodzie więc byłem spragniony ruchu. Przed jazdą zaspokoiłem głód dwoma paskami czekolady 80% kakao.
Dystans:30km 243m Czas:1h 02min 28s
Tempo:02:04/km Prędkość:29.05 km/h
Puls średni: 154, maks: 174
Wysiłek odczuwalny jako bardzo mocny, nawet pobiłem na moim 20 km odcinku szosowym rekord śr. prędkości 33,52 km/h. Po sześciu godzinach w samochodzie czułem się jakiś zdechły, chyba ta czekolada dodała mi energii.
10.08.2022 - środa
Po wczorajszych dwóch ostrych treningach, postanowiłem sobie popedałować regeneracyjnie. Odcinkami mgła bardzo mocno ograniczająca widoczność. Gdzie mogłem unikałem drogi głównej.
Dystans:30km 186m Czas:1h 06min 59s
Tempo:02:13/km Prędkość:27.04 km/h
Puls: średni: 143, maks: 170
I to jest bardzo dziwne. Jazda regeneracyjna. Raczej lekka, łapy cały czas na klamkach a statysyki, poza tętnem takie same jak wczoraj o tej samej porze. To dzisiejsze maksymalne tętno oczywiście na podjeździe. Nie wiem, może był większy wiater wczoraj? Do pracy dojechałem prawie niespocony.
- robbur
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1180
- Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
- Życiówka na 10k: 44:44
- Życiówka w maratonie: brak
Małe zaległości w blogowaniu z powodu urlopu. Urlop krótki, tygodniowy, wypoczywałem z rodziną nad uroczym jeziorkiem na Kociewiu. Było trochę biegania, sporo pływania, ale nieujętego w jakieś ramy treningowe.
Urlop miałem od soboty 13.08.2022 do soboty 20.08.2022, ale jeszcze w piątek przed urlopem:
12.08.2022 - piątek
Miał być typowy dojazd i powrót z pracy. Niestety w pracy miałem wyjazd w teren, który z nieprzewidzianych powodów przeciągnął się do godziny 18stej z hakiem. Do samochodu wsiadałem głodny (ostatni posiłek ok 9:00), zmęczony (w pracy garmin pokazał mi 17 tys kroków w trudnym terenie). Miałem przed sobą jeszcze około 40 minut samochodem do biura i ponad godzinę pedałowania. Chciałem się poddać i zadzwonić do żony z prośbą o podwózkę ale ostatecznie się zmobilizowałem, zeżarłem byle fastfooda na jakimś orlenie, poprawiłem gorzką czekoladą i wsadziłem zad na rower. Zaczęło się ściemniać, więc w pogoni za słońcem nieco przydepnąłem.
Dystans:30km 275m Czas:1h 00min 36s
Tempo:02:00/km Prędkość:29.98 km/h
Puls: średni: 161, maks: 177
Takim oto sposobem śmignąłem trasę mieszcząc się prawie w godzinie - czyli mam nowy rekord trasy Średnia prędkość całkiem przyjemna biorąc pod uwagę pierwsze 10 km po chodnikach i ścieżkach rowerowych. Na 20 km odcinku wiejskim średnia wyszła 33,9. Fakt, do domu dotarłem z ostatnimi promieniami słońca.
13.08 - 20.08 - urlop, okolice Starogardu Gdańskiego
Nie wziąłem ze sobą kijków do biegania, więc trzeba było zacząć biegać na dwóch nogach. Na szczęście teren w okolicy jeziora prawie idealnie płaski, z jakimiś tam niewielkimi falkami, więc postanowiłem sprawdzić czy bieganie bez kijów mi nie zaszkodzi.
14.08.2022 - niedziela - oczywiście rano
Poranne bieganko:
Dystans:6km 253m Czas:36min 36s
Tempo:05:51/km Prędkość:10.25 km/h
Puls: średni: 141, maks: 166
spokojne truchtanko po płaskim. Skupiłem się na wyczuwaniu sygnałów ze stopy. Nic niepokojącego nie zauważyłem. To był pierwszy zwykły (bez kjjów) bieg w tym roku.
16.08.2022 - wtorek - rano
Dystans:8km 097m Czas:46min 55s
Tempo:05:48/km Prędkość:10.35 km/h
Puls średni: 149, maks: 165
Nieco rozzuchwalony niedzielnym truchtem wydłużyłem dystans. Ciągle bezboleśnie.
19.08.2022 - piątek
Trzeba było wybiegać wczorajsze wakacyjne żarcie.
Dystans:9km 870m Czas:55min 25s
Tempo:05:37/km Prędkość:10.69 km/h
Puls: średni: 150, maks: 176
Postanowiłem obiec sąsiednie jezioro. Według mojego szacunku, podpartego analizą googlemapy powinno wyjść nieco ponad 8 km, ale z powodu wybrania przeze mnie nie tej ścieżki wyszło więcej. Ścieżka zapowiadadała się na solidny tranzyt (ślady samochodoów) ale po prawie kilometrze urwała się na malowniczej polanie nad brzegiem jeziora. Stąd pewnie te ślady opon - dojazd do dzikiego kempingu i wędkarskiego raju. Trza było pokonać ścieżkę w drugą stronę.
Tempo jak na mnie wyszło wyjątkowe, ale wynikło to z kolejnego zrządzenia losu. Fizjologia. Mniej więcej w połowie drogi odczułem silną potrzebę. Resztkom wczorajszej pizzy znudziło się zaleganie w jelitach. Zacisnąłem zęby i pośladki i trochę przyspieszyłem. Na tyle, że ostatnie 3 km przebiegłem w 5:17. Jak dobiegałem do zbawiennych drzwi toalety, garmin pokazał mi 9,87 km. Oczywiście korciło mnie, żeby dla równego rachunku jeszcze przebiec te 130 m, ale sygnały z tylnej części organizmu wskazywały na to, że mogłoby to mieć opłakane skutki.
Takim oto sposobem, dzięki złośliwemu losowi, który pląta drogi oraz chwilowemu odstępstwu od zdrowego żarcia uzyskałem odpowiedź na dwa pytania:
- tak, mogę bezboleśnie przebiec dychę po płaskim mniejsza o te nieprzebiegnięte 130 m
- 55 min/10km nie stanowi problemu. Może nawet 50 minut byłoby w zasięgu.
Wygląda na to, że wszystko zależy od odległości od toalety
Miałem jeszcze biegać w niedzielę, już w swoim lesie, ale mi rodzina zrobiła przyjęcie niespodziankę. Kilka dni przed właściwymi urodzinami. 50tymi.
Urlop miałem od soboty 13.08.2022 do soboty 20.08.2022, ale jeszcze w piątek przed urlopem:
12.08.2022 - piątek
Miał być typowy dojazd i powrót z pracy. Niestety w pracy miałem wyjazd w teren, który z nieprzewidzianych powodów przeciągnął się do godziny 18stej z hakiem. Do samochodu wsiadałem głodny (ostatni posiłek ok 9:00), zmęczony (w pracy garmin pokazał mi 17 tys kroków w trudnym terenie). Miałem przed sobą jeszcze około 40 minut samochodem do biura i ponad godzinę pedałowania. Chciałem się poddać i zadzwonić do żony z prośbą o podwózkę ale ostatecznie się zmobilizowałem, zeżarłem byle fastfooda na jakimś orlenie, poprawiłem gorzką czekoladą i wsadziłem zad na rower. Zaczęło się ściemniać, więc w pogoni za słońcem nieco przydepnąłem.
Dystans:30km 275m Czas:1h 00min 36s
Tempo:02:00/km Prędkość:29.98 km/h
Puls: średni: 161, maks: 177
Takim oto sposobem śmignąłem trasę mieszcząc się prawie w godzinie - czyli mam nowy rekord trasy Średnia prędkość całkiem przyjemna biorąc pod uwagę pierwsze 10 km po chodnikach i ścieżkach rowerowych. Na 20 km odcinku wiejskim średnia wyszła 33,9. Fakt, do domu dotarłem z ostatnimi promieniami słońca.
13.08 - 20.08 - urlop, okolice Starogardu Gdańskiego
Nie wziąłem ze sobą kijków do biegania, więc trzeba było zacząć biegać na dwóch nogach. Na szczęście teren w okolicy jeziora prawie idealnie płaski, z jakimiś tam niewielkimi falkami, więc postanowiłem sprawdzić czy bieganie bez kijów mi nie zaszkodzi.
14.08.2022 - niedziela - oczywiście rano
Poranne bieganko:
Dystans:6km 253m Czas:36min 36s
Tempo:05:51/km Prędkość:10.25 km/h
Puls: średni: 141, maks: 166
spokojne truchtanko po płaskim. Skupiłem się na wyczuwaniu sygnałów ze stopy. Nic niepokojącego nie zauważyłem. To był pierwszy zwykły (bez kjjów) bieg w tym roku.
16.08.2022 - wtorek - rano
Dystans:8km 097m Czas:46min 55s
Tempo:05:48/km Prędkość:10.35 km/h
Puls średni: 149, maks: 165
Nieco rozzuchwalony niedzielnym truchtem wydłużyłem dystans. Ciągle bezboleśnie.
19.08.2022 - piątek
Trzeba było wybiegać wczorajsze wakacyjne żarcie.
Dystans:9km 870m Czas:55min 25s
Tempo:05:37/km Prędkość:10.69 km/h
Puls: średni: 150, maks: 176
Postanowiłem obiec sąsiednie jezioro. Według mojego szacunku, podpartego analizą googlemapy powinno wyjść nieco ponad 8 km, ale z powodu wybrania przeze mnie nie tej ścieżki wyszło więcej. Ścieżka zapowiadadała się na solidny tranzyt (ślady samochodoów) ale po prawie kilometrze urwała się na malowniczej polanie nad brzegiem jeziora. Stąd pewnie te ślady opon - dojazd do dzikiego kempingu i wędkarskiego raju. Trza było pokonać ścieżkę w drugą stronę.
Tempo jak na mnie wyszło wyjątkowe, ale wynikło to z kolejnego zrządzenia losu. Fizjologia. Mniej więcej w połowie drogi odczułem silną potrzebę. Resztkom wczorajszej pizzy znudziło się zaleganie w jelitach. Zacisnąłem zęby i pośladki i trochę przyspieszyłem. Na tyle, że ostatnie 3 km przebiegłem w 5:17. Jak dobiegałem do zbawiennych drzwi toalety, garmin pokazał mi 9,87 km. Oczywiście korciło mnie, żeby dla równego rachunku jeszcze przebiec te 130 m, ale sygnały z tylnej części organizmu wskazywały na to, że mogłoby to mieć opłakane skutki.
Takim oto sposobem, dzięki złośliwemu losowi, który pląta drogi oraz chwilowemu odstępstwu od zdrowego żarcia uzyskałem odpowiedź na dwa pytania:
- tak, mogę bezboleśnie przebiec dychę po płaskim mniejsza o te nieprzebiegnięte 130 m
- 55 min/10km nie stanowi problemu. Może nawet 50 minut byłoby w zasięgu.
Wygląda na to, że wszystko zależy od odległości od toalety
Miałem jeszcze biegać w niedzielę, już w swoim lesie, ale mi rodzina zrobiła przyjęcie niespodziankę. Kilka dni przed właściwymi urodzinami. 50tymi.
- robbur
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1180
- Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
- Życiówka na 10k: 44:44
- Życiówka w maratonie: brak
Powrót do trybu pourlopowego.
Postanowiłem nieco zmodyfikować założenia ... chciałem napisać "treningowe", ale ja w sumie żadnego treningu na razie nie realizuje. W każdym razie w najbliższym czasie moja aktywność będzie polegała na dwóch podwójnych aktywnościach rowerowych (do i z pracy) i dwóch biegach w tygodniu. Zobaczymy jak to wyjdzie.
23.08.2022 - wtorek
rano - rower do pracy
Dystans:29km 718m Czas:1h 02min 30s
Tempo:02:06/km Prędkość:28.53 km/h
Puls: średni: 149, maks: 162
dystans dziwny - bo mi garmin włączył na ostatniej pętli (zeskakiwałem z roweru przed krawężnikiem i brukiem) alarm zawiadamiając całą rodzinę o wypadku. To już drugi raz w tym samym miejscu. Wyłączyłem te funkcje na stałe.
po południu - rower z pracy
Dystans:30km 181m Czas:1h 02min 48s
Tempo:02:05/km Prędkość:28.84 km/h
Puls: średni: 153, maks: 171
24.08.2022 - środa
rombanie drewna czyli "siłownia" na świeżym powietrzu - 3h.
25.08.2022 - czwartek
rano - rower do pracy
Dystans:30km 152m Czas:1h 05min 31s
Tempo:02:10/km Prędkość:27.61 km/h
Puls: średni: 154, maks: 164
po południu - rower z pracy
Dystans:30km 231m Czas:58min 49s
Tempo:01:57/km Prędkość:30.84 km/h
Puls: średni: 157, maks: 175
I tu odrobinę uwag. O ile rano wiatr mnie lekko wstrzymał, to po południu było już prawdziwe święto pedałów. Tym razem wiatr był moim sprzymierzeńcem. To znaczy nie przeszkadzał, wiał leciutko w plecy. Postanowiłem to wykorzystać i przydepnąć. Wiem, że nie ma co porownywać czasów z poszczególnych dni, ale mimo wszystko to zrobię:
złamałem godzinę!!! na mojej codziennej trasie. Wiem, że mógłbym to zrobić wcześniej, chociażby pokonując odcinkami część miejską po ulicy zamiast po chodnikach (w teorii trakty pieszorowerowe), ale chcę zachować porównywalność warunków.
Część wiejską pokonałem ze średnią prędkością 34,96 km/h. To, że wiatr mi nie przeszkadzał to jedno, ale ile mnie to kosztowało... Na ostatnich kilku kilometrach łydki chciały mi się zbuntować i zmienić właściciela. Na szczęście jeżdżę w zwykłych pedałach platformowych, więc przesunąłem stopę bardziej w kierunku śródstopia , i naciskając na pedały prawie piętą utrzymałem intensywność do końca. To odciążyło znacznie łydy, więc jakość nie pękły. Waga po powrocie wskazała 85,2 kg a od razu po obudzeniu było to 87,4. Nawet biorąc pod uwagę niedokładności wagi to przez godzinę straciłem ze dwa litry płynów, minerałów i czego tam jeszcze. Oczywiście natychmiast to nadrobiłem wypijając duchem bezalkoholowe piwo. Na razie nie odczuwam negatywnych skutków tego braku rozsądku.
Tak więc mam swoje małe święto. Jedno marzenie (nie nazwę tego celem treningowym) zrealizowane. W sobotę planuję zrealizować drugie - czyli 10km ciągłego biegu. To już mi się prawie udało w zeszłym tygodniu, tylko toaleta była o 130 m za blisko. Teraz będę leciał po górkach, więc cel trochę trudniejszy. Z drugiej strony w lesie, więc słońce mniej dopiecze
Postanowiłem nieco zmodyfikować założenia ... chciałem napisać "treningowe", ale ja w sumie żadnego treningu na razie nie realizuje. W każdym razie w najbliższym czasie moja aktywność będzie polegała na dwóch podwójnych aktywnościach rowerowych (do i z pracy) i dwóch biegach w tygodniu. Zobaczymy jak to wyjdzie.
23.08.2022 - wtorek
rano - rower do pracy
Dystans:29km 718m Czas:1h 02min 30s
Tempo:02:06/km Prędkość:28.53 km/h
Puls: średni: 149, maks: 162
dystans dziwny - bo mi garmin włączył na ostatniej pętli (zeskakiwałem z roweru przed krawężnikiem i brukiem) alarm zawiadamiając całą rodzinę o wypadku. To już drugi raz w tym samym miejscu. Wyłączyłem te funkcje na stałe.
po południu - rower z pracy
Dystans:30km 181m Czas:1h 02min 48s
Tempo:02:05/km Prędkość:28.84 km/h
Puls: średni: 153, maks: 171
24.08.2022 - środa
rombanie drewna czyli "siłownia" na świeżym powietrzu - 3h.
25.08.2022 - czwartek
rano - rower do pracy
Dystans:30km 152m Czas:1h 05min 31s
Tempo:02:10/km Prędkość:27.61 km/h
Puls: średni: 154, maks: 164
po południu - rower z pracy
Dystans:30km 231m Czas:58min 49s
Tempo:01:57/km Prędkość:30.84 km/h
Puls: średni: 157, maks: 175
I tu odrobinę uwag. O ile rano wiatr mnie lekko wstrzymał, to po południu było już prawdziwe święto pedałów. Tym razem wiatr był moim sprzymierzeńcem. To znaczy nie przeszkadzał, wiał leciutko w plecy. Postanowiłem to wykorzystać i przydepnąć. Wiem, że nie ma co porownywać czasów z poszczególnych dni, ale mimo wszystko to zrobię:
złamałem godzinę!!! na mojej codziennej trasie. Wiem, że mógłbym to zrobić wcześniej, chociażby pokonując odcinkami część miejską po ulicy zamiast po chodnikach (w teorii trakty pieszorowerowe), ale chcę zachować porównywalność warunków.
Część wiejską pokonałem ze średnią prędkością 34,96 km/h. To, że wiatr mi nie przeszkadzał to jedno, ale ile mnie to kosztowało... Na ostatnich kilku kilometrach łydki chciały mi się zbuntować i zmienić właściciela. Na szczęście jeżdżę w zwykłych pedałach platformowych, więc przesunąłem stopę bardziej w kierunku śródstopia , i naciskając na pedały prawie piętą utrzymałem intensywność do końca. To odciążyło znacznie łydy, więc jakość nie pękły. Waga po powrocie wskazała 85,2 kg a od razu po obudzeniu było to 87,4. Nawet biorąc pod uwagę niedokładności wagi to przez godzinę straciłem ze dwa litry płynów, minerałów i czego tam jeszcze. Oczywiście natychmiast to nadrobiłem wypijając duchem bezalkoholowe piwo. Na razie nie odczuwam negatywnych skutków tego braku rozsądku.
Tak więc mam swoje małe święto. Jedno marzenie (nie nazwę tego celem treningowym) zrealizowane. W sobotę planuję zrealizować drugie - czyli 10km ciągłego biegu. To już mi się prawie udało w zeszłym tygodniu, tylko toaleta była o 130 m za blisko. Teraz będę leciał po górkach, więc cel trochę trudniejszy. Z drugiej strony w lesie, więc słońce mniej dopiecze
- robbur
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1180
- Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
- Życiówka na 10k: 44:44
- Życiówka w maratonie: brak
27.08.2022 - sobota
URODZINOWY BIEG 50LATKA
Dystans:10km 017m Czas:58min 01s
Tempo:05:48/km Prędkość:10.36 km/h
Puls: średni: 155, maks: 174
To był bieg, na który czekałem od 10 lat. Potraktowałem go jako prezent, który podaruję sam sobie na 50 urodziny, które wypadły akurat tego dnia. Biegłem bez kijów, na samych nogach.
W nogach czułem trochę czwartkowe pedałowanie, ale postanowiłem zrealizować plan. Od początku wszystko układało się wręcz idealnie, pogoda o godzinie 8.00 była jeszcze całkiem znośna powietrze pachniało rześkością. W lesie słońce świeciło dość nieśmiało, właściwie tylko dekoracyjnie. W głowie miałem wyjątkowy spokój i już od samego początku biegu, który zaczynam zdobyciem piaszczystej góreczki czułem radość z tego, że biegnę. Od początku postanowiłem biec dość mocno, może nie tak na zabój, ale mocno i równo. Tempo na odcinkach płaskich utrzymywało się w granicach 5:15 - 5:30. Wygląda na to, że jest to moje tempo. Takie niewymuszone, ale dające satysfakcję ze zmęczenia. Tempo endorfinowe. Na górkach postanowiłem nie odpuszczać i pokonywałem je mocno, systematycznie jak maszyna. I to wychodziło. Cały bieg był równy, bez dodatkowych akcentów, chyba, że za takie uznać podbiegi w ciągu trasy.
To był taki bieg, jaki pamiętam z czasów mojej pierwszej biegowej młodości. Oceniając go, muszę spojrzeć z perspektywy ostatnich 10 lat, gdy próbowałem wrócić do biegania, gdy zwykłe przejście kilometra skutkowało bólem stóp. Próbowałem co roku i co roku się poddawałem, ale ostatecznie się udało. Nie wiem czy ktoś, kto może biegać regularnie jest w stanie zrozumieć co czuję.
Jak to zniosły nogi? Myślę, że całkiem nieźle chociaż z okolicy stóp czuję zmęczenie, nie ból, ale czuję że coś się działo. Myślę, że takiej dyszki nie mogę biegać regularnie ale raz na jakiś czas jest całkiem osiągalna. I to mi całkiem wystarczy. Nadal będę pedałował, biegał czasem z kijami, żeby raz na jakiś czas przebiec sobie taką dyszkę. Może nawet w jakimś zorganizowanym biegu, bez musu bicia rekordów, dla samej satysfakcji biegania.
Większe dystanse odpuszczam z samej definicji ale za to plany na jakieś tri stają coraz bardziej realne.
No dobra. Zaczynam drugą połowę życia.
URODZINOWY BIEG 50LATKA
Dystans:10km 017m Czas:58min 01s
Tempo:05:48/km Prędkość:10.36 km/h
Puls: średni: 155, maks: 174
To był bieg, na który czekałem od 10 lat. Potraktowałem go jako prezent, który podaruję sam sobie na 50 urodziny, które wypadły akurat tego dnia. Biegłem bez kijów, na samych nogach.
W nogach czułem trochę czwartkowe pedałowanie, ale postanowiłem zrealizować plan. Od początku wszystko układało się wręcz idealnie, pogoda o godzinie 8.00 była jeszcze całkiem znośna powietrze pachniało rześkością. W lesie słońce świeciło dość nieśmiało, właściwie tylko dekoracyjnie. W głowie miałem wyjątkowy spokój i już od samego początku biegu, który zaczynam zdobyciem piaszczystej góreczki czułem radość z tego, że biegnę. Od początku postanowiłem biec dość mocno, może nie tak na zabój, ale mocno i równo. Tempo na odcinkach płaskich utrzymywało się w granicach 5:15 - 5:30. Wygląda na to, że jest to moje tempo. Takie niewymuszone, ale dające satysfakcję ze zmęczenia. Tempo endorfinowe. Na górkach postanowiłem nie odpuszczać i pokonywałem je mocno, systematycznie jak maszyna. I to wychodziło. Cały bieg był równy, bez dodatkowych akcentów, chyba, że za takie uznać podbiegi w ciągu trasy.
To był taki bieg, jaki pamiętam z czasów mojej pierwszej biegowej młodości. Oceniając go, muszę spojrzeć z perspektywy ostatnich 10 lat, gdy próbowałem wrócić do biegania, gdy zwykłe przejście kilometra skutkowało bólem stóp. Próbowałem co roku i co roku się poddawałem, ale ostatecznie się udało. Nie wiem czy ktoś, kto może biegać regularnie jest w stanie zrozumieć co czuję.
Jak to zniosły nogi? Myślę, że całkiem nieźle chociaż z okolicy stóp czuję zmęczenie, nie ból, ale czuję że coś się działo. Myślę, że takiej dyszki nie mogę biegać regularnie ale raz na jakiś czas jest całkiem osiągalna. I to mi całkiem wystarczy. Nadal będę pedałował, biegał czasem z kijami, żeby raz na jakiś czas przebiec sobie taką dyszkę. Może nawet w jakimś zorganizowanym biegu, bez musu bicia rekordów, dla samej satysfakcji biegania.
Większe dystanse odpuszczam z samej definicji ale za to plany na jakieś tri stają coraz bardziej realne.
No dobra. Zaczynam drugą połowę życia.
- robbur
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1180
- Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
- Życiówka na 10k: 44:44
- Życiówka w maratonie: brak
"Jest taki wiatr co wargi mężczyzny zmarmurza" - czy jakoś tak leciało w piosence Anny Marii Jopek i Michała Żebrowskiego.
Oświadczam, że jest i taki wiatr co całego mężczyznę zmarmurzy. Zwłaszcza takiego co wsiada na rower o 6.00, i zanurza się w mgłę o widoczności 50 m. Zostałem tak zmarmurzony, że straciłem czucie w końcówkach paluchów, wystających z rękawiczek, a sam czułem się jak kawałek zmrożonego schaboszczaka. Nie wiem w sumie jak taki schaboszczak się czuje ale na pewno jakoś tak. Nowe doświadczenie. Łatwo i przyjemnie już było. Zostało trudno i satysfakcjonująco. Chociaż miejska część trasy była już dużo cieplejsza i nawet bezmglista i bezwietrzna.
Ale podsumujmy miesiąc sierpień:
Bieganie:
całkowity czas: 4h 13min
kilometraż: 43km 253m
średnie tempo: 05:51/km
łącznie 10 dni dwukrotnego pedałowania 2x30 km
Rower:
całkowity czas: 21h 21min
kilometraż: 603km 730m
średnia prędkość: 28.26 km/h
łącznie tylko 5 dni biegania. Ale za to jakiego - aż 4 razy bez kija.
Trochę mało biegania, ale nie jestem w stanie biegać dwa dni pod rząd. Zobaczę w najbliższy weekend czy może nie zrobić tak: sobota - bieg na dzika, niedziela - delikatne rozbieganie z kijkami. Może zastąpie środowy rower biegiem, bo rowerowanie staje coraz trudniejsze co opisałem w początku wpisu.
Generalnie jednak zmienił się charakter biegu, zacząłem biegać bez kijów, osiągnąłem zadawalające mnie tempa oraz dystanse. Cieszę się, że w ogóle mogę biegać, wydolność uzyskuję dzięki rowerowi a ta częstotliwość biegu jest chyba dla mnie bezpieczna.
Samo rowerowanie też się fajnie rozwija. Odkąd śmignąłem trasę poniżej godziny powtórzyłem to już dwukrotnie. To cieszy, ale już tak nie podnieca. Po prostu wykorzystałem lepsze warunki wietrzne, już tak ekstremalnie ciężko jak za pierwszym razem nie było.
Cel wagowy na sierpień osiągnięty. Waga w ostatnich dniach się lekko powyżej 86 kg. We wrześniu zakładam zejście poniżej 85 czyli zrzut jakiegoś 1 - 1,5 kg. I czuje, że to będzie trudniejsze od tych 3 kg/miesiąc.
Oświadczam, że jest i taki wiatr co całego mężczyznę zmarmurzy. Zwłaszcza takiego co wsiada na rower o 6.00, i zanurza się w mgłę o widoczności 50 m. Zostałem tak zmarmurzony, że straciłem czucie w końcówkach paluchów, wystających z rękawiczek, a sam czułem się jak kawałek zmrożonego schaboszczaka. Nie wiem w sumie jak taki schaboszczak się czuje ale na pewno jakoś tak. Nowe doświadczenie. Łatwo i przyjemnie już było. Zostało trudno i satysfakcjonująco. Chociaż miejska część trasy była już dużo cieplejsza i nawet bezmglista i bezwietrzna.
Ale podsumujmy miesiąc sierpień:
Bieganie:
całkowity czas: 4h 13min
kilometraż: 43km 253m
średnie tempo: 05:51/km
łącznie 10 dni dwukrotnego pedałowania 2x30 km
Rower:
całkowity czas: 21h 21min
kilometraż: 603km 730m
średnia prędkość: 28.26 km/h
łącznie tylko 5 dni biegania. Ale za to jakiego - aż 4 razy bez kija.
Trochę mało biegania, ale nie jestem w stanie biegać dwa dni pod rząd. Zobaczę w najbliższy weekend czy może nie zrobić tak: sobota - bieg na dzika, niedziela - delikatne rozbieganie z kijkami. Może zastąpie środowy rower biegiem, bo rowerowanie staje coraz trudniejsze co opisałem w początku wpisu.
Generalnie jednak zmienił się charakter biegu, zacząłem biegać bez kijów, osiągnąłem zadawalające mnie tempa oraz dystanse. Cieszę się, że w ogóle mogę biegać, wydolność uzyskuję dzięki rowerowi a ta częstotliwość biegu jest chyba dla mnie bezpieczna.
Samo rowerowanie też się fajnie rozwija. Odkąd śmignąłem trasę poniżej godziny powtórzyłem to już dwukrotnie. To cieszy, ale już tak nie podnieca. Po prostu wykorzystałem lepsze warunki wietrzne, już tak ekstremalnie ciężko jak za pierwszym razem nie było.
Cel wagowy na sierpień osiągnięty. Waga w ostatnich dniach się lekko powyżej 86 kg. We wrześniu zakładam zejście poniżej 85 czyli zrzut jakiegoś 1 - 1,5 kg. I czuje, że to będzie trudniejsze od tych 3 kg/miesiąc.
- robbur
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1180
- Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
- Życiówka na 10k: 44:44
- Życiówka w maratonie: brak
05-09-2022 - poniedziałek
No i skończyło się rumakowanie. Ale po kolei:
W piątek klasyczne dwa wyjazdy rowerowe - do pracy i z pracy.
02-09-2022 - piątek rano, rower:
Dystans:30km 173m Czas:1h 04min 27s
Tempo:02:08/km Prędkość:28.09 km/h
Puls średni: 141, maks: 161
po południu, rower:
Dystans:30km 222m Czas:59min 53s (fajnie bo znowu poniżej godziny)
Tempo:01:59/km Prędkość:30.28 km/h
średni: 144, maks: 162
03-09-2022 - sobota - rano, bieg:
Dystans:9km 404m Czas:57min 33s
Tempo:06:07/km Prędkość:9.80 km/h
średni: 147, maks: 164
Bieg bardzo fajny, odległość niewymuszana, tempo również - zrobiłem swoją ulubioną pętelkę, której nie przebiegłem od wielu lat. Pętelka ta zlokalizowana jest tak, że tyle samo biegnę w obie strony od domu, tak, że praktycznie nie oddalam się od chałupy o 2 - 3 km, na dodatek żaden z odcinków się nie dubluje. Ścieżki dość zróżnicowane pod względem nawierzchni - od przyjemnych, klasycznych leśnych ścieżek pokrytych igliwiem na miękkim ale stabilnym podłożu, po odcinki piaszczyste i męczące stopy. Trochę podbiegów i zbiegów, trochę odcinków w miarę płaskich. Po drodze kilka majestatycznych dębów z zielonymi tabliczkami pomników przyrody, którym się tradycyjnie pokłoniłem.
Po biegu resztę soboty, praktycznie do zmroku, spędziłem z piłą łańcuchową i siekierą w ręku. Przygotowania do sezonu zimowego. W pewnym momencie, gdy wstawałem z przyklęku coś mnie strzeliło w lewej przedniej części uda. Zabolało, ale postanowiłem to oczywiście rozejść. W końcu w moim wieku to normalne. Tak też dociągnąłem kilka godzin do wieczora, w międzyczasie organizując obiad na żeliwnym kociołku (prezent na 50tkę) nad ogniskiem i dalej dźwigając i rąbiąc kłody. Czynności związane z przygotowaniem kociołka i posiłku wymagały ciągłego przyklękania, ale ignorowałem kłucie w udzie.
A po wieczornym odpoczynku już prawie nie mogłem chodzić.
Niedzielę zacząłem z trudem wstając z łożka. Przednia część uda (lewa noga) twarda jakby z kamienia. Szybki kurs anatomii z internetu i wiem, że to mięsień czworogłowy uda, a konkretniej mięsień prosty stanowiący jedną z czterech głów (?) głównego mięśnia. Ciągle twardy jak cholera. Na lewej nodze z trudem mogłem ustać, założenie gaci to niezłe wyzwanie. Na szczęście w samochodzie da się sprzęgło obsługiwać.
Skombinowałem jakąś maść od teściowej (grzeje jak cholera), otejpowałem się według filmiku z internetu (taśmę miałem jeszcze z zamierzchłych czasów i problemów z achillesem i łydką). Po południu w niedzielę już dało się jakość chodzić, mięsień nieco zmiękł. Przynajmniej przestałem odczuwać ból w pozycji leżącej i nie obciążającej.
Dzisiaj od rana też czuję pewną poprawę, da się chodzić, oczywiście dość wolno i lekko utykając. Przynajmniej założenie gaci już nie jest jakąś czynnością nie do wykonania. Nawet mogę się nachylać. Twardość mięśnia też wydaje mi się, że ustępuje.
W każdym razie na jakiś czas - mam nadzieję, że nie dłużej niż tydzień - koniec z aktywnością. Dojazd do pracy samochodem. Zobaczymy.
No i skończyło się rumakowanie. Ale po kolei:
W piątek klasyczne dwa wyjazdy rowerowe - do pracy i z pracy.
02-09-2022 - piątek rano, rower:
Dystans:30km 173m Czas:1h 04min 27s
Tempo:02:08/km Prędkość:28.09 km/h
Puls średni: 141, maks: 161
po południu, rower:
Dystans:30km 222m Czas:59min 53s (fajnie bo znowu poniżej godziny)
Tempo:01:59/km Prędkość:30.28 km/h
średni: 144, maks: 162
03-09-2022 - sobota - rano, bieg:
Dystans:9km 404m Czas:57min 33s
Tempo:06:07/km Prędkość:9.80 km/h
średni: 147, maks: 164
Bieg bardzo fajny, odległość niewymuszana, tempo również - zrobiłem swoją ulubioną pętelkę, której nie przebiegłem od wielu lat. Pętelka ta zlokalizowana jest tak, że tyle samo biegnę w obie strony od domu, tak, że praktycznie nie oddalam się od chałupy o 2 - 3 km, na dodatek żaden z odcinków się nie dubluje. Ścieżki dość zróżnicowane pod względem nawierzchni - od przyjemnych, klasycznych leśnych ścieżek pokrytych igliwiem na miękkim ale stabilnym podłożu, po odcinki piaszczyste i męczące stopy. Trochę podbiegów i zbiegów, trochę odcinków w miarę płaskich. Po drodze kilka majestatycznych dębów z zielonymi tabliczkami pomników przyrody, którym się tradycyjnie pokłoniłem.
Po biegu resztę soboty, praktycznie do zmroku, spędziłem z piłą łańcuchową i siekierą w ręku. Przygotowania do sezonu zimowego. W pewnym momencie, gdy wstawałem z przyklęku coś mnie strzeliło w lewej przedniej części uda. Zabolało, ale postanowiłem to oczywiście rozejść. W końcu w moim wieku to normalne. Tak też dociągnąłem kilka godzin do wieczora, w międzyczasie organizując obiad na żeliwnym kociołku (prezent na 50tkę) nad ogniskiem i dalej dźwigając i rąbiąc kłody. Czynności związane z przygotowaniem kociołka i posiłku wymagały ciągłego przyklękania, ale ignorowałem kłucie w udzie.
A po wieczornym odpoczynku już prawie nie mogłem chodzić.
Niedzielę zacząłem z trudem wstając z łożka. Przednia część uda (lewa noga) twarda jakby z kamienia. Szybki kurs anatomii z internetu i wiem, że to mięsień czworogłowy uda, a konkretniej mięsień prosty stanowiący jedną z czterech głów (?) głównego mięśnia. Ciągle twardy jak cholera. Na lewej nodze z trudem mogłem ustać, założenie gaci to niezłe wyzwanie. Na szczęście w samochodzie da się sprzęgło obsługiwać.
Skombinowałem jakąś maść od teściowej (grzeje jak cholera), otejpowałem się według filmiku z internetu (taśmę miałem jeszcze z zamierzchłych czasów i problemów z achillesem i łydką). Po południu w niedzielę już dało się jakość chodzić, mięsień nieco zmiękł. Przynajmniej przestałem odczuwać ból w pozycji leżącej i nie obciążającej.
Dzisiaj od rana też czuję pewną poprawę, da się chodzić, oczywiście dość wolno i lekko utykając. Przynajmniej założenie gaci już nie jest jakąś czynnością nie do wykonania. Nawet mogę się nachylać. Twardość mięśnia też wydaje mi się, że ustępuje.
W każdym razie na jakiś czas - mam nadzieję, że nie dłużej niż tydzień - koniec z aktywnością. Dojazd do pracy samochodem. Zobaczymy.
- robbur
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1180
- Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
- Życiówka na 10k: 44:44
- Życiówka w maratonie: brak
09-10-2022 - poniedziałek
Chyba powoli wracam na trasy biegowe. Kontuzja okazała się odrobinę poważniejsza niż myślałem, ale powoli przechodzi do historii.
Czasu mało, bo się ściemnia, więc chwilowo skorzystam ze ścieżki wzdłuż lasu. Bardzo malownicza trasa po krawędzi lasu oddana do użytkowania na przełomie roku. Malownicza oczywiście w dzień, bo po zachodzie słońca klasyczna czarna dziura. Na szczęście sama ścieżka jest dość równa, szutrowa, na krótkim odcinku nawet asfaltowa, więc w świetle czołówki biega się komfortowo.
Pierwszy bieg za sobą. Raczej truchtanko z kijami niż bieg, ale i tak fajnie. W sumie jakieś 1,5 km po ścieżce wzdłuż lasu + 1,5 km od granicy miasta po polbrukach do świateł na e95 i z powrotem. Nogi starałem się oszczędzać ale za to nadrabiałem łapami na kijach, więc wysiłek całkiem fajny.
Łącznie przeczłapałem z tymi kijami prawie 6 km, tempo 6:40, średni puls 148 maksymalny 164.
Ogólnie - mięsień czworogłowy już nie dokucza, jakieś dwa tygodnie temu zaczął dawać mi spokój nawet w nocy. Miesiąc przerwy w rowerowaniu i bieganiu poświęciłem na wzmacnianie reszty tj. brzucha, pleców i łap. Brzuszki, gibanie się na podłodze, targanie żelastwa, ciągnięcie gum. Nie ma więc tego złego. Było dużo spacerów z rodziną - długie wycieczki do lasu, czasem na grzyby, czasem nie. Początkowo z kijkami, później jak noga zaczęła dochodzić do siebie bez. Było sporo pracy fizycznej - taczka, siekiera i nawalanie młotem w stalowy klin. Swoją drogą fajne zajęcie. W zeszłym tygodniu sprawdzałem nogi na orbitreku, a ponieważ przeżyłem bezboleśnie, więc podjąłem decyzję o wczorajszym truchtingu.
Jakimś dziwnym trafem udało się nie przytyć, a nawet zgubić jeszcze odrobinę. Teraz waga najczęściej wyświetla coś pomiędzy 84,0 a 84,6.
Korci mnie żeby wskoczyć na rower, ale ... po pierwsze - rano asfalty są bardzo śliskie a w moją szosówkę raczej większe opony niż 25 mm nie wejdą więc trochę ryzyko, po drugie - o ile trasę biegową mogę pokonać w wersji ograniczonej to drogi do pracy nie skrócę. A nie chcę od razu wskakiwać na 2 x 30 km.
Na razie planuję sobie truchtać z kijami uproszczoną trasę aż się znowu nogi przyzwyczają, może w weekend jakieś 30 km na rowerze (w normalnej porze), żeby sprawdzić na ile sobie mogę pozwolić, a później zobaczymy na ile zdrowie i pogoda pozwoli. Nie ukrywam, że fajnie byłoby przynajmniej dwa razy w tygodniu wyrwać się do pracy rowerem bo dzisiaj cyferki (te przy ON) na pobliskich stacjach benzynowych lekko mnie zmroziły. Ponadto miewam ogromne napady nostalgii i zazdrości (ale takiej zdrowej przyprawionej podziwem a nie zawiścią), gdy siedząc sobie wygodnie w aucie wyprzedzam jakiegoś spoconego, zziajanego kolarza z obłędem w oczach i resztkami owadów na wyszczerzonych zębach.
W sumie wyszło mi, że gdybym do wiosny dociągnął dotychczasową intensywność dojazdów do pracy (2-3 razy w tygodniu) to koszt całkiem przyzwoitego gravela na sezon zimowy by się zwrócił . Pod warunkiem, że zima będzie nijaka i bezśnieżna, a ceny paliwa nie spadną. Jak spadną śniegi i ceny paliw to cały misterny plan w p...u .
Chyba powoli wracam na trasy biegowe. Kontuzja okazała się odrobinę poważniejsza niż myślałem, ale powoli przechodzi do historii.
Czasu mało, bo się ściemnia, więc chwilowo skorzystam ze ścieżki wzdłuż lasu. Bardzo malownicza trasa po krawędzi lasu oddana do użytkowania na przełomie roku. Malownicza oczywiście w dzień, bo po zachodzie słońca klasyczna czarna dziura. Na szczęście sama ścieżka jest dość równa, szutrowa, na krótkim odcinku nawet asfaltowa, więc w świetle czołówki biega się komfortowo.
Pierwszy bieg za sobą. Raczej truchtanko z kijami niż bieg, ale i tak fajnie. W sumie jakieś 1,5 km po ścieżce wzdłuż lasu + 1,5 km od granicy miasta po polbrukach do świateł na e95 i z powrotem. Nogi starałem się oszczędzać ale za to nadrabiałem łapami na kijach, więc wysiłek całkiem fajny.
Łącznie przeczłapałem z tymi kijami prawie 6 km, tempo 6:40, średni puls 148 maksymalny 164.
Ogólnie - mięsień czworogłowy już nie dokucza, jakieś dwa tygodnie temu zaczął dawać mi spokój nawet w nocy. Miesiąc przerwy w rowerowaniu i bieganiu poświęciłem na wzmacnianie reszty tj. brzucha, pleców i łap. Brzuszki, gibanie się na podłodze, targanie żelastwa, ciągnięcie gum. Nie ma więc tego złego. Było dużo spacerów z rodziną - długie wycieczki do lasu, czasem na grzyby, czasem nie. Początkowo z kijkami, później jak noga zaczęła dochodzić do siebie bez. Było sporo pracy fizycznej - taczka, siekiera i nawalanie młotem w stalowy klin. Swoją drogą fajne zajęcie. W zeszłym tygodniu sprawdzałem nogi na orbitreku, a ponieważ przeżyłem bezboleśnie, więc podjąłem decyzję o wczorajszym truchtingu.
Jakimś dziwnym trafem udało się nie przytyć, a nawet zgubić jeszcze odrobinę. Teraz waga najczęściej wyświetla coś pomiędzy 84,0 a 84,6.
Korci mnie żeby wskoczyć na rower, ale ... po pierwsze - rano asfalty są bardzo śliskie a w moją szosówkę raczej większe opony niż 25 mm nie wejdą więc trochę ryzyko, po drugie - o ile trasę biegową mogę pokonać w wersji ograniczonej to drogi do pracy nie skrócę. A nie chcę od razu wskakiwać na 2 x 30 km.
Na razie planuję sobie truchtać z kijami uproszczoną trasę aż się znowu nogi przyzwyczają, może w weekend jakieś 30 km na rowerze (w normalnej porze), żeby sprawdzić na ile sobie mogę pozwolić, a później zobaczymy na ile zdrowie i pogoda pozwoli. Nie ukrywam, że fajnie byłoby przynajmniej dwa razy w tygodniu wyrwać się do pracy rowerem bo dzisiaj cyferki (te przy ON) na pobliskich stacjach benzynowych lekko mnie zmroziły. Ponadto miewam ogromne napady nostalgii i zazdrości (ale takiej zdrowej przyprawionej podziwem a nie zawiścią), gdy siedząc sobie wygodnie w aucie wyprzedzam jakiegoś spoconego, zziajanego kolarza z obłędem w oczach i resztkami owadów na wyszczerzonych zębach.
W sumie wyszło mi, że gdybym do wiosny dociągnął dotychczasową intensywność dojazdów do pracy (2-3 razy w tygodniu) to koszt całkiem przyzwoitego gravela na sezon zimowy by się zwrócił . Pod warunkiem, że zima będzie nijaka i bezśnieżna, a ceny paliwa nie spadną. Jak spadną śniegi i ceny paliw to cały misterny plan w p...u .