W skrócie napiszę tutaj, bo na posta do bloga to się nawet nie nadaje. Za jakiś czas tam nadrobię. Chyba. Nowy rok, stary, ciągle ten sam, niezmiennie słaby Michał od ponad pół roku.
Nie wiem, może jednak to jest mój limit którego mimo usilnych prób nie jestem w stanie przepchnąć. Mogę biegać sobie 200metrów szybko, napieprzać kilometry 6x po 3:30 i być happy dumny z siebie a przychodzi co do czego to 3:45 stabilne jest problemem.
Relacja parkrun:
Warunki nie były tragiczne, wiało od czasu do czasu ale nie było bardzo źle. Rozgrzewka 1,5km, jakiś dynamiczny stretch.
1km: 3:38 - prowadzę, a za mną tylko jedna osoba
2km: 3:55 - ciągle prowadzę, ta jedna osoba delikatnie bliżej mnie
2,5km: - nawrót, zostaje wyprzedzony i zaczynam mieć dętkę
3km: 4:01 - umieram
4km: 4:09 - trzeci nagle znikąd się pojawia i mnie wyprzedza. próbuje za nim, ale nie mogę
4,5km: wyprzedza mnie grupa na 20min
4,7km: zatrzymuje się. po raz pierwszy na parkrun zatrzymuje się. ściska mnie serce, nie mogę złapać oddechu. Nogi ok. Po kilku sekundach ruszam w 3:30 do mety.
5km: 4:20 - dramat. nie łamie nawet 20min
Zegarek tętno - on nie jest najwyższych lotów, wiadomo jak to odczyty z zegara ale tutaj za wiele pewnie się nie pomylił. Na pewno była tendencja baaaaaaardzo wysoka. O ile na interwałach sięgał 170 i spadało potem, tak tutaj. Wykres mówi za siebie.
Niby, to nie był bieg na wynik ale to jest
dramat.