Komentarz do artykułu Niezbędne lektury "zielonego" biegacza?
-
- Stary Wyga
- Posty: 160
- Rejestracja: 26 lis 2013, 17:38
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Warszawa
A mozesz wyjasnic, co takiego strasznego jest w sodzie?Często tam zaglądam, bo niektóre przepisy boskie, ale czasami mnie odrzuca. Szczytem było dodawanie sody do moczenia i gotowania ciecierzycy (przepis na hummus). Błeeee!
Tzn. wiem, ze jak zjesz cala torebke, to sie nie skonczy dobrze dla zoladka , (podobnie jak zjedzenie duzej ilosci soli kuchennej), rozumiem, ze jak zechcesz cos upiec i jej dodasz bez umairu to jest to wyczuwalne i niesmaczne. Ale ta szczypta dodana do moczenia ciecierzycy wyczuwalna nie jest, a przeciez nawet cala nie jest wchlaniana, wiec wypada tej sody jeszcze mniej. Pytam z ciekawosci, bo humus lubie i czesto robie, u nas (w PL) soda traktowana jest wlasnie jako cos bardzo szkodliwego i nawet w malej ilosci psujacego smak, a az specjalnie podpytywalam o to jezdzac po Izraelu w humusowniach uwazanych przez mieszkancow za swietne, i to jest dosyc standardowa praktyka. Yotam Ottolenghi tez przyznaje, ze uzywa, a nie sadze, zeby robil niesmaczny humus
Przyznam, ze mimo, ze przetworzonego praktycznie nie jadam wcale, i wszelkie "warzywka" wyczuwam natychmiast, kupne pieczywo jest dla mnie niemozliwie slone itd., to tej dosypanej sody do moczenia potem w smaku zupelnie nie czuje. Zreszta, jak za kuchnia brytyjska nie przepadam, tak musze przyznac, ze w sconesach zrobionych jak nalezy tez tej sody nie czuje. Chyba ze to kwestia zdrowotna i osobnicza, podobnie jak np. z blonnikiem, jedni moga przesadzic znacznie i mimo tego jest ok, inni musza sie pilnowac bo malenkie ilosci ponad limit juz powoduja nieprzyjemnosci?
- MEL.
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1590
- Rejestracja: 18 wrz 2007, 12:27
- Życiówka na 10k: 46:56
- Życiówka w maratonie: 3:43
- Lokalizacja: Las Kabacki
- Kontakt:
Nie chodzi o to, czy jest coś strasznego.Iseul pisze:A mozesz wyjasnic, co takiego strasznego jest w sodzie?Często tam zaglądam, bo niektóre przepisy boskie, ale czasami mnie odrzuca. Szczytem było dodawanie sody do moczenia i gotowania ciecierzycy (przepis na hummus). Błeeee!
Ja sody w kuchni używam do celów innych niż spożywcze (np. ekologiczny płyn/pasta do czyszczenia). Nie piekę na sodzie. W ogóle ostatnio (od kiedy JESZCZE bardziej dbam o dietę - czytaj: jestem wege, bezcukrowa) moje pieczenie ogranicza się do nieudolnych prób wypieku chleba na zakwasie - na razie nie jestem usatysfakcjonowana efektami, ale ostatnio przeszłam szkolenie, może będzie lepiej).
Soda kojarzy mi się też bardziej jako lekarstwo na zgagę czy nadkwasotę niż produkt codziennego spożycia.
Ogólnie - nie podoba mi się podejście autorki blogu. Skoro cieciorkę trzeba moczyć długo, to moim zdaniem lepiej moczyć jeszcze dłużej niż dodawać sodę. Jeśli trzeba długo gotować, to też nie ma co przyspieszać tego procesu. Po prostu dajmy czas. Ja osobiście używam do celów spożywczych ziaren (różnych, nie tylko ciecierzycy) bardzo długo moczonych, takich, które już prawie zaczynają kiełkować. Zwykle jakąś część odkładam na kiełki (do późniejszego zjedzenia na surowo), a resztę używam do gotowania. Nikogo nie namawiam, ale polecam, bo to bardzo ekonomiczne (krócej ziarna się gotują) i bogatsze w składniki odżywcze (tego nie badałam, opieram się na wiedzy z książek i wykładów w necie).
To mnie trochę rozjaśniło w kwestii dodawania soku z cytryny do hummusu. Ja nie kapowałam o co chodzi, bo dla mnie ten dodatek jest totalnie bez sensu (smakowego). A teraz domyślam się, że chodzi o zobojętnienie tej właśnie sody (która jest zasadowa) i być może spulchnienie produktu końcowego (w wyniku reakcji z kwasem wydziela się dwutlenek węgla). Nie wiem, domyślam się tylko. Mój hummus nie potrzebuje cytryny. A tym bardziej sody.Iseul pisze:Pytam z ciekawosci, bo humus lubie i czesto robie, u nas (w PL) soda traktowana jest wlasnie jako cos bardzo szkodliwego i nawet w malej ilosci psujacego smak, a az specjalnie podpytywalam o to jezdzac po Izraelu w humusowniach uwazanych przez mieszkancow za swietne, i to jest dosyc standardowa praktyka. Yotam Ottolenghi tez przyznaje, ze uzywa, a nie sadze, zeby robil niesmaczny humus
[Musiałam szukać w googlach, kto to jest Yotam Ottolenghi.]
~~
Wracając do tematu wątku, którym są książki - czytaliście je? Zamierzacie przeczytać? Czy zgadzacie się z recenzjami, czy warto na coś innego w nich zwrócić uwagę, napisać bardziej szczegółowo? Chciałabym pisać dla Was z jednej strony zachęcając do czytania, a z drugiej szczerze opisując wady tych publikacji. Jeśli macie jakieś fajne tytuły, o których warto napisać - piszcie do mnie (PW) lub w tym wątku.
Mam cały stos książek już częściowo przeczytany i bardzo chciałabym się dzielić nimi z Wami na bieżąco. Skupiam się na razie na książkach, które można dostać w księgarniach lub bibliotekach (ja głównie korzystam z bibliotek, bo skłaniam się ku minimalizmowi) i na razie głównie tych o diecie, ale pewnie przyjdzie czas na powrót do książek biegowo-wegetariańskich (czytałam je już jakiś czas temu i musiałabym teraz na nowo, aby zrecenzować), ale te z pewnością już czytaliście, więc nie ma pośpiechu.
Jeśli ktoś z Was mógłby mi pożyczyć "Widelec zamiast noża" oraz "Dieta Alleluja" (nie ma ich w moich bibliotekach), to będę wdzięczna - czytam każdą ok. tygodnia, więc nie przetrzymam. Bywam na imprezach biegowych w Warszawie. Kontakt przez PW.
- Beauty&Beast
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1158
- Rejestracja: 11 wrz 2007, 09:07
- Życiówka na 10k: 00:45:29
- Życiówka w maratonie: 3:42:02
- Lokalizacja: Warszawa
- Kontakt:
Widelec zamiast noża mogę Ci pożyczyć.
Wegańską boginię w kuchni - też
Skinny Bitch w oryginale (z powykreslanymi brzdkimi słowami ) też powinnam miec, ale musze poszukac.
Coś jeszcze mam, to jak się umówimy - podrzucę.
Wegańską boginię w kuchni - też
Skinny Bitch w oryginale (z powykreslanymi brzdkimi słowami ) też powinnam miec, ale musze poszukac.
Coś jeszcze mam, to jak się umówimy - podrzucę.
-
- Stary Wyga
- Posty: 160
- Rejestracja: 26 lis 2013, 17:38
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Warszawa
Chyba nie, w kuchni izraelskiej cytryne daje sie nie tylko do humusu, ale rowniez do innych warzywnych past (nie sa straczkowe). Klasycznym i bardzo znanym przykladem jest baba ganoush (pasta z upieczonych baklazanow, btw - jesli lubisz baklazany, polecam, pyszna - pieczone baklazany+tahina+zmiazdzony czosnek+pietruszka+sok z cyryny, sol, pieprz, ewentualnie rozcienczyc delikatnie woda, jesli jest za geste). Wiele innych warzywnych past tez ma lekko wyczuwalny dodatek soku z cytryny, to raczej charakterystyczne dla bliskowschodniej i niektorych polnocnoafrykanskich kuchni.To mnie trochę rozjaśniło w kwestii dodawania soku z cytryny do hummusu. Ja nie kapowałam o co chodzi, bo dla mnie ten dodatek jest totalnie bez sensu (smakowego). A teraz domyślam się, że chodzi o zobojętnienie tej właśnie sody (która jest zasadowa) i być może spulchnienie produktu końcowego (w wyniku reakcji z kwasem wydziela się dwutlenek węgla). Nie wiem, domyślam się tylko.
Czyli to taki slow food dla idei, tak? Przepraszam, ze tak draze, ale po prostu lubie pewne rzeczy zrozumiec i decydowac w oparciu o znany mi stan wiedzy, i mysle, ze nie jestem z tym jedyna.Skoro cieciorkę trzeba moczyć długo, to moim zdaniem lepiej moczyć jeszcze dłużej niż dodawać sodę. Jeśli trzeba długo gotować, to też nie ma co przyspieszać tego procesu. Po prostu dajmy czas.
Nawiasem mowiac, powodem dla ktorego dobrzy szefowie dodaja sode nie jest przyspieszanie, akurat oni tego robic nie musza (w domu przeciez tez zaden problem namoczyc straczki wczesniej). Czasteczki sody lacza sie z oligosacharydami i w efekcie w tych ostatnich niszczone sa wiazania generujace efekty gazowe, przez ktore wiele osob niechetnie patrzy na straczki. Wspomaga ten proces rowniez moczenie w dosc cieplej (choc niezbyt goracej, bo enzym zdaje sie zginie) wodzie. Nie musi byc zreszta soda, moze byc cokolwiek, co da odczyn zasadowy.
Podobno - ale tego nie probowalam, znam tylko z teorii - mozna dodac kombu do moczenia - tez da ten efekt. Tylko wiadomo, cena kombu, a sody, wiec rada troche bez sensu w naszych warunkach.
Co do zostawienia tak dlugo, az wykielkuje - ale to sie moze udac tylko z soczewica i ciecierzyca chyba? Czy inne straczki tez tak z powodzeniem traktujesz?
- cava
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1701
- Rejestracja: 10 gru 2012, 12:13
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
MEL. pisze: To mnie trochę rozjaśniło w kwestii dodawania soku z cytryny do hummusu. Ja nie kapowałam o co chodzi, bo dla mnie ten dodatek jest totalnie bez sensu (smakowego).
Ale smak, to kwestia względna i nie ma tu mowy o sensie lub nie.
ja sobie nie wyobrażam hummusu bez dodatku jakiegoś "kwasu". Bo jest dla mnie za mdły.
I nie pomaga nawet doprawianie na ostro.
Daję sok z minimum 1/2 cytryny na porcję ciecierzycy max 2 szklanki.
Tylko i wyłącznie do smaku. Bo tak lubię.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 499
- Rejestracja: 02 wrz 2013, 22:54
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Warszawa
Spojrzałem na menu Loving Hut i jest kilka potraw, które mógłbym bez bólu głowy zjeść. Nie należy do nich na pewno mięso wegańskie, kurczak i wołowina wegańska. Może ktoś mi wyjaśnić co to za cudo i jeśli to zboże (sejtan?), to z czego ten smak, chemia czy jakiś wegański trick?
kiss of life (retired)
-
- Stary Wyga
- Posty: 160
- Rejestracja: 26 lis 2013, 17:38
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Warszawa
Zapewne gluten. Tzn. wyplukana z maki skrobia, a gluten zostal. Albo kombinowanie z soja. Plus umiejetnie dobrane przyprawy i dodatki, czasem w sporej ilosci. Niektore daja wlasnie to, co nazywasz "smakiem", np. niektore rodzaje wodorostow czy fermentowana soja.Spojrzałem na menu Loving Hut i jest kilka potraw, które mógłbym bez bólu głowy zjeść. Nie należy do nich na pewno mięso wegańskie, kurczak i wołowina wegańska. Może ktoś mi wyjaśnić co to za cudo i jeśli to zboże (sejtan?), to z czego ten smak, chemia czy jakiś wegański trick?
Nie wiem, jak jest w loving hut, bo do kuchni im nie zagladam, ale w Chinach istnieje cala tradycja "wegetarianskiego miesa", tzn. przygotowywania potraw bez miesa, tak zeby wygladaly i smakowaly jak mieso. Takie posledniejszej jakosci mozna nabyc sobie w puszce sklepie, ale sa tez wyspecjalizowane w tym restauracje, jedzenie naprawde znakomite i do zludzenia i smakiem i wygladem mieso przypomina.
- klosiu
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3196
- Rejestracja: 05 lis 2006, 18:03
- Życiówka na 10k: 43:40
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznan
Ale swoją drogą przygotowywanie wegetariańskich potraw imitujących mięso zawsze mi się wydawało dziwne. Dla kogo to miałoby być? Jak mięsożerca idzie spróbować kuchni wege, to chciałby chyba dostać potrawy wege, a nie kiełbaski sojowe czy sztucznego kurczaka . No chyba że wegetarianom jednak mięska brakuje. Bo w Chinach pewnie tak jest, bez podbudowy ideologicznej zjedliby sobie mięska, ale za drogie i robią substytuty.
Zamiana mięsa na gluten to jakieś kuriozum, od razu nasuwa się powiedzenie o stryjku co to siekierkę zamienił .
Zamiana mięsa na gluten to jakieś kuriozum, od razu nasuwa się powiedzenie o stryjku co to siekierkę zamienił .
The faster you are, the slower life goes by.
- małymiś
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1527
- Rejestracja: 09 paź 2013, 11:26
- Życiówka na 10k: 0:53:02
- Życiówka w maratonie: brak
Właśnie te szaszłyki w LH są chyba z tego seitaniu. Są niezłe w smaku.
Jest to Eksperyment pod tytułem jak może smakować mięso bez mięsa.
Tak jak niektóre "mięsne" garmazeryjne produkty, które są de fakto jarskie, bądź tez majonezy "z jajkami" które nigdy jajka nie widziały lub sery na oleju palmowym (de fakto weganskie)
Jest to Eksperyment pod tytułem jak może smakować mięso bez mięsa.
Tak jak niektóre "mięsne" garmazeryjne produkty, które są de fakto jarskie, bądź tez majonezy "z jajkami" które nigdy jajka nie widziały lub sery na oleju palmowym (de fakto weganskie)
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 499
- Rejestracja: 02 wrz 2013, 22:54
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Warszawa
Dzięki za info, nie myślałem, że ktoś oprócz wegan takie techniki imitacji mięsa stosuje.Iseul pisze:Zapewne gluten. Tzn. wyplukana z maki skrobia, a gluten zostal. Albo kombinowanie z soja. Plus umiejetnie dobrane przyprawy i dodatki, czasem w sporej ilosci. Niektore daja wlasnie to, co nazywasz "smakiem", np. niektore rodzaje wodorostow czy fermentowana soja.Spojrzałem na menu Loving Hut i jest kilka potraw, które mógłbym bez bólu głowy zjeść. Nie należy do nich na pewno mięso wegańskie, kurczak i wołowina wegańska. Może ktoś mi wyjaśnić co to za cudo i jeśli to zboże (sejtan?), to z czego ten smak, chemia czy jakiś wegański trick?
Nie wiem, jak jest w loving hut, bo do kuchni im nie zagladam, ale w Chinach istnieje cala tradycja "wegetarianskiego miesa", tzn. przygotowywania potraw bez miesa, tak zeby wygladaly i smakowaly jak mieso. Takie posledniejszej jakosci mozna nabyc sobie w puszce sklepie, ale sa tez wyspecjalizowane w tym restauracje, jedzenie naprawde znakomite i do zludzenia i smakiem i wygladem mieso przypomina.
Edit: klosiu w sumie to biorąc pod uwagę, że gluten to białka pochodzenia roślinnego, to zamiana od strony czysto technicznej ma sens. Ja bym jednak szedł w kierunku nowych smaków zaczynając nową dietę, po co się oszukiwać
Ostatnio zmieniony 10 kwie 2014, 13:37 przez MariNerr, łącznie zmieniany 1 raz.
kiss of life (retired)
-
- Stary Wyga
- Posty: 160
- Rejestracja: 26 lis 2013, 17:38
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Warszawa
Przygotowywanie potraw imitujacych mieso nie zostalo wymyslone w Polsce, ani tez w XX wieku, wez to pod uwage. W wielu regionach Azji mieso wciaz jest zbyt drogie, zeby mozna je bylo tak sobie jesc, to po pierwsze. Po drugie - nawet jesli sie zamawia cos z miesem w restauracji to to sa zupelnie inne ilosci, znacznie (wielokrotnie!) mniejsze niz w Polsce. Seitan ludziom smakuje i jest tani, nie maja po nim sensacji i problemow, a jedza go nie od wczoraj. Z soja jest podobnie. Po drugie dochodza kwestie religijne (bez wdawania sie w szczegoly - nawet jesli mieso nie jest zabronione, to jest uwazane za nieczyste, powstrzymuje sie od niego na pewnych etapach zycia itd.). Nawiasem mowiac, im jakos mieso nie sluzy (tak uogolniajac) - teraz je sie go o wiele wiecej, niby jest symbolem statusu, grubych Chinczykow w bogatych miastach zwlaszcza na wybrzezu na ulicach widac pelno, a nie tak dawno premier apelowal do ludzi, ze robili sobie jeden (!) wegetarianski dzien w tygodniu.Ale swoją drogą przygotowywanie wegetariańskich potraw imitujących mięso zawsze mi się wydawało dziwne. Dla kogo to miałoby być? Jak mięsożerca idzie spróbować kuchni wege, to chciałby chyba dostać potrawy wege, a nie kiełbaski sojowe czy sztucznego kurczaka . No chyba że wegetarianom jednak mięska brakuje. Bo w Chinach pewnie tak jest, bez podbudowy ideologicznej zjedliby sobie mięska, ale za drogie i robią substytuty.
Zamiana mięsa na gluten to jakieś kuriozum, od razu nasuwa się powiedzenie o stryjku co to siekierkę zamienił .
Natomiast tofu samo w sobie niby nie ma smaku, ale naturalnie fermentowane jest zdrowe, tanie, dostepne w przeroznych wariantach, ktore roznia sie tekstura, roznie przygotowywane i dobrze przyprawiona naprawde bardzo przyjemnie sie je. Jest to zwyczajnie smaczne, mi chyba dopiero tofu pokazalo w jak ogromnym stopniu tekstura decyduje o tym, jak odbieramy jedzenie. Wiec nie pisalabym tak latwo, ze wegetarianin chce potrawy wege, a nie sojowe - zdziwilbys sie, ale te przerozne warianty tofu sa naprawde smaczne.
- klosiu
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3196
- Rejestracja: 05 lis 2006, 18:03
- Życiówka na 10k: 43:40
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznan
Mnie się tam wydaje, że obecna eksplozja otyłości i insulinooporności w Chinach to efekt przejęcia modelu diety zachodniej, z dużą ilością cukru i słodzonych napoi, których tradycyjnie się w Chinach nie je i nie pije.
Bo na przykład w Indiach otyłość jest jednak powszechniejsza niż była w Chinach, a oni mięsa raczej jedzą jeszcze mniej niż Chińczycy .
Bo na przykład w Indiach otyłość jest jednak powszechniejsza niż była w Chinach, a oni mięsa raczej jedzą jeszcze mniej niż Chińczycy .
The faster you are, the slower life goes by.
-
- Stary Wyga
- Posty: 160
- Rejestracja: 26 lis 2013, 17:38
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Warszawa
Klosiu, nie podejmuje sie stwierdzic co, bo w bogatych miastach wybrzeza Chin to jest najpewniej wszystko na raz, przetworzone i zwyczajny nadmiar kalorii w stosunku do trybu zycia (mieso jedza bardzo tluste, do tego duzo, no nie ma sily, jak nie spalisz, to sie odlozy), i ilosc cukru pewnie tez. Slodzone napoje niby w sklepie zajmuja cala polke i bywa, ze niemozliwoscia jest kupienie wody w duzej butelce, ale po miescie jak popatrzysz w cieply dzien, to w przxewazajacej wiekszosci ludzie maja swoja herbate z domu, a nie te napoje. Za to bardzo polubili ciastka i zachodnie desery (czy tez raczej to, jak sobie wyobrazaja zachodnie ) i to im faktycznie dodaje kalorii i zbednego cukru cala mase.Mnie się tam wydaje, że obecna eksplozja otyłości i insulinooporności w Chinach to efekt przejęcia modelu diety zachodniej, z dużą ilością cukru i słodzonych napoi, których tradycyjnie się w Chinach nie je i nie pije.
Z drugiej strony sa regiony, gdzie ludzie jedza tradycyjnie, ogolnie sporo, miesa minimalnie, sa chudzi jak zapalki, a jedza nie tylko warzywa, bo ryzu tez sporo laduja (chociaz warzyw tez masa na talerzu i niesamowicie pysznych), zyja dlugo. Jak dla mnie ta kuchnia smakowo jest bezkonkurencyjna, i - wracajac do tematu ksiazek - mam z ksiazkami podobnie, jak juz ktos pisal o restauracjach, wole z ksiazek "niewegetarianskich" wybrac sobie wegeprzepisy. Z ksiazkami wege mam taki problem, ze czesto autor ma z gory upatrzona teze i probuje do niej na sile dopasowac argumenty, niektore sa przekonujace, ale kilka takich "na sile" podwaza wiarygodnosc autora.
MEL, sorry za offtop w watku.
- MEL.
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1590
- Rejestracja: 18 wrz 2007, 12:27
- Życiówka na 10k: 46:56
- Życiówka w maratonie: 3:43
- Lokalizacja: Las Kabacki
- Kontakt:
Nie, nie wiem czy dla idei, po prostu jeśli czegoś "sztucznego" nie trzeba do pożywienia dodawać, to nie dodaję. Ja lubię proste jedzenie: umyć, pokroić, zjeść; namoczyć, ugotować, zjeść; umyć, zmiksować/wyciskać, zjeść/wypić. Początkowych kilka lat życia moich dzieci to alergie pokarmowe, dlatego nauczyłam się, że jeśli czegoś nie trzeba dodawać, to nie dodaję, bo obawiam się reakcji krzyżowych - ot takie przyzwyczajenie.Iseul pisze:Czyli to taki slow food dla idei, tak? Przepraszam, ze tak draze, ale po prostu lubie pewne rzeczy zrozumiec i decydowac w oparciu o znany mi stan wiedzy, i mysle, ze nie jestem z tym jedyna.Skoro cieciorkę trzeba moczyć długo, to moim zdaniem lepiej moczyć jeszcze dłużej niż dodawać sodę. Jeśli trzeba długo gotować, to też nie ma co przyspieszać tego procesu. Po prostu dajmy czas.
Ja nie jestem jakimś guru od odżywiania czy gotowania. Jestem zwykłą kobietą, matką, joginką, biegaczką, od niedawna weganką. Ja dla Was recenzuję książki i nawet nie namawiam do wegetarianizmu, lecz do czytania. Nie musicie podzielać moich smaków czy przyzwyczajeń kulinarnych. Co sobie tam w książeczce czy w necie przeczytam i mi się wydaje sensowne, to stosuję. Co mi się wydaje dziwaczne - czasami próbuję, ale z dużą rezerwą. Nie lubię skomplikowanego i udziwnionego przyrządzania potraw, bo nie mam na to czasu - lubię jak samo się namacza, samo gotuje. Szkoda, że samo się nie kąpie w zlewie. I jeszcze pokroić by się mogło samo (na szczęście od czasu do czasu mam pomocnika, którym jest mój syn). Lubię prostotę.
Jeśli chodzi o problemy gastryczne po strączkach, to tajemnica jest wyjaśniona w książce, o której właśnie pisałam pt. "Makrobiotyka".Iseul pisze:Nawiasem mowiac, powodem dla ktorego dobrzy szefowie dodaja sode nie jest przyspieszanie, akurat oni tego robic nie musza (w domu przeciez tez zaden problem namoczyc straczki wczesniej). Czasteczki sody lacza sie z oligosacharydami i w efekcie w tych ostatnich niszczone sa wiazania generujace efekty gazowe, przez ktore wiele osob niechetnie patrzy na straczki. Wspomaga ten proces rowniez moczenie w dosc cieplej (choc niezbyt goracej, bo enzym zdaje sie zginie) wodzie. Nie musi byc zreszta soda, moze byc cokolwiek, co da odczyn zasadowy.
Podobno - ale tego nie probowalam, znam tylko z teorii - mozna dodac kombu do moczenia - tez da ten efekt. Tylko wiadomo, cena kombu, a sody, wiec rada troche bez sensu w naszych warunkach.
Autorka tam dość dokładnie opisuje jak preparować ziarna, aby nie było efektu gastrycznego. W skrócie - dużo moczenia i częsta wymiana wody, długie gotowanie. Przy okazji wypłukuje się puryny, które w solidnej dawce egzystują w zielonej soczewicy i należy je stamtąd usuwać w celu ochrony stawów.
Soczewice (zieloną, czerwoną), fasole (białą drobną, Jaś, czerwoną, mung, inne...), ciecierzycę moczę aż się pojawi maluśki kiełek. Wtedy wiem, że one zaczynają swoje "życie" (a właściwie zaraz je skończą - w naszych brzuchach). Ziarna grochu kupuję obłuszczone, więc tylko czekam aż solidnie napęcznieją.Iseul pisze:Co do zostawienia tak dlugo, az wykielkuje - ale to sie moze udac tylko z soczewica i ciecierzyca chyba? Czy inne straczki tez tak z powodzeniem traktujesz?
Polecam wszystkim ugotowany groch (lekko posolony pod koniec gotowania). To taka pyszna "papka", którą mogę pożerać aż zobaczę puste dno. Można dodać kilka kropel oleju tłoczonego na zimno (różne rodzaje), dla wzbogacenia smaku i zwiększenia kaloryczności, można tym posmarować to i owo albo używać jak gęstego sosu i wyjadać surowe warzywa maczane w nim. Ja lubię taki "saute".