Strasb - w pogoni za formą

Moderator: infernal

Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Krótko bom zmachana. :hahaha: UDAŁO SIĘ! Czas oficjalny (brutto) 2:00:17, ale jak domyślacie się z elitą z jednej linii nie startowałam. :oczko: Czas netto własnym sumptem 1:59:33, chipowe bedą po południu, to się Wam przy okazji opowiem jak było.
New Balance but biegowy
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Niedziela 15/05/2011

Półmaraton Courses de Strasbourg Europe: brutto 2:00:17; netto oficjalnie jeszcze nie ma (ale na pewno życiówka :hahaha: ); Garminem złapałam 1:59:33

Oficjalny czas realny 1:59:21 :orany:

Obiecana relacja zanim wszystko zapomnę. Dzień wstał piękny, bez śladu deszczu z poprzedniego wieczoru. Kocica się zlitowała i nie budziła przez budzikiem. Śniadanie i inne rytuały sprawnie. Wkładam przerobiony na mój rozmiar T-shirt z przypiętym (i przyciętym nieco, by łokci nie harował) numerem startowym, włosy w kok. Na dół najpierw legginsy 3/4 a spódniczka do torby, ale po upewnieniu się, że termometr pokazuje znacznie więcej niż zapowiadane 9 stopni ubieram spódniczkę od razu, bo z szatnią przy tylu uczestnikach może być różnie. Czapeczka na głowę i ruszam do tramwaju. Pod domem ulica już zastawiona barierkami i powiewają baloniki z ze znaczka "6km". W tramwaju spotykam część ekipy organizacyjnej z uniwersytetu z workiem słynnych koszulek. Kolega biegnący 10km waha się o jaki rozmiar poprosić, więc uprzejmie doradzam. :oczko:

Docieramy do hali wystawowej, gdzie mieści się zaplecze zawodów. Szybki rekonesans i cieszę się, że przyjechałam ubrana już na bieg bo szatnia to boks 5mx5m. Chip na sznurówki, ustawiam garmina, rekonesans toalet, ostatnie słowa wsparcia przez telefon od męża, oddaję torbę do depozytu, oglądam rozgrzewająca się w głównym przejściu hali elitę, wc na wszelki wypadek i ruszam truchcikiem w stronę miejsca startu okrążając Parlament Europejski, a potem Trybunał Praw Człowieka. Start koło Rady Europy, tłum już się zbiera, ani śladu zajęcy, w ich poszukiwaniu zapędzam się nawet znacznie bardziej w przód strefy startowej niż rozsądek nakazuje, a potem nie ma się już jak cofnąć. Do podejścia w przód zachęcił mnie widoczny balonik na 2h15, ale on potem się okazał prywatną incjatywą. Rozdają Poweride w kubeczkach, ale nie korzystam, bo nie mogę tak dysktrenie jak panowie podlewać skwerków wokół pałacu Rady. :oczko: Tuż przed startem pojawiają się zające i lokują tuż za elitą, świetnie. :ojnie:

Ruszamy, staram się biec z boku, przy przepuścić szybszych, ale jednocześnie nie potknąć się o kamienne podstawy krat odgradzających trasę. Jest dość ciasno, Garmin mówi, że jest wolno, na któryś zakręcie wydaje mi się, że na horyzoncie zamajaczył niebieskki "żagiel" zająca na 2h. Ale nie na długo. Pierwsze km, już widzę, że Garmin jest znów nieco zbyt szczodry i zastanawiam się w jakie tempo według niego da realnie tempo 5:41 min/km. Mijamy kampus, gdzie pracuję, przez mostek na kanale wbiegamy na wyspę starego miasta. Na mostku mijam ekipę reklamująca czerwcowy alzacki Maraton Winnic, biegacze w kapeluszach z bocianami (bocian to symbol Alzacji) ciagną wózek z winiarską beczką. Mają też butelki z trunkiem z lokalnych winnic i częstują, ale ja nie korzystam (na Maratonie Winnic na każdym punkcie żywieniowym jest inny gatunek wina i lokalne przysmaki, są też prywatne punkty degustacyjne w mijanych winnicach). Tuż za mostem niespodzianka, nieznany z mapki punkt odżywczy, ale w trakcie rozkładania, mnie się jeszcze nie chce pić i nie doceniam jeszcze gąbek z wodą.

Skręcamy w uliczki starego miasta i tu naprawdę jest wąsko i ciasno, ale świetnie wreszcie na zawodach biec w grupie. Tempo na ile pozwalają krawężniki, słupki, stojaki na rowery itp. Na największym placu miasta pętla i superowa kapela ze skoczną muzyką. Dzięki pętli znów widzę niebieski żagiel, ale daleko. Skręcamy na placu Gutenberga (to w Strasbourgu wydrukował swą pierwszą książkę) w wąską uliczką zamkniętą fasadą katedry. Niesamowity widok, wieki i siła ludzkiej pasji, która wzniosła takie arcydzieło, patrzą na nas. Mój duch nie może być słabszy, dobiegnę! Przy znaczku 5km mam 10...a nie jednak 20 sekund obsuwy, trudno. Punkt żywieniowy, biorę wodę (nie jest podawana zbyt sprawnie, ale potem docenię te momenty wytchnienia, by wziąć kubek) i gąbkę - nie wiedziałam, że tak mi doda sił odświeżenie się nią. Teraz do końca biegu będę mieć coraz to nową w ręku. 6km i jestem pod domem. Oddech zaczyna się pogłębiać, grupa 2h poza zasięgiem wzroku, godzę się z myślą, że raczej 2h się nie uda (bo sama nie utrzymam tempa).

(cdn)
Ostatnio zmieniony 15 maja 2011, 23:21 przez strasb, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Pierwszy portowy wiadukt, mój dobry znajomy z treningów, tempo mam dobre, więc troszkę wyprzedzam w naturalny sposób, pilnie rozglądam się za partnerem do wspólnego biegu. Długa prosta przez port, znów niebieski żagiel na horyzoncie. Przy linii kolejowej w przeciwnym kierunku biegną już w pewnym odstępie dwie kenijskie "antylopy" :oczko: , gracja ruchów, bardzo skupieni. Oklaskujemy, na zakręcie pierwsza biała antylopa z pościugu, Maxim z Jog'R team. Długa pętla w ogrodach nadreńskich, żebyśmy się mogli dobrze napatrzyć na łukową kładkę, którą przyjdzie nam zaraz zdobyć. Na 10 km czas mam idealny. Próbuję się do kogoś przykleić, ale widzę, że nie trzymają tempa, zwalniają mnie. Na kładce (też obieganej na treningach) idę nieźle do przodu, szarpnięcie, żeby wydostać się na wolniejszą przestrzeń. Uff, luźniej, podbieg nie męczy za bardzo, ale na szczycie wymieniamy westchnienia ulgi z sąsiadem w pomarańczowej koszulce. Wywiązuję się pogawędka, okazuje się, że on też na 2h biegnie, rozmawiamy trochę o Polsce, o swojej pracy, mijają ze 2km na niemieckiej ziemi i no proszę, prawie złapaliśmy niebieski żagiel. Punkt z wodą (właśnie, na poprzednim wzięłam jednocześnie wodę, pomarańczę i gąbkę i nieco mi brakowało 3 ręki, ale cennej gąbki nie wypuściłam), mój towarzysz zostaje na chwilę w tyle, potem mnie dogania, życzy powodzenia i odrobinkę przegania. Grupa niby jest tuż-tuż, ale nie chce się to tuż-tuż zmniejszyć, a ja coraz bardziej zmęczona. Zatrzymuję się na moment znów na picie (ach jak dobrze stanąć!), pan pomarańczowy nie i dzięki temu dopadł grupę. Biorę się w garść i po krętych uliczkach gonię żagiel, wreszcie jest. Cel osiągnięty, ale trzeba biec dalej. Na szczęście grupa ma moment wolniejszego biegu i wtedy zaczynam wierzyć, że się jednak uda!

Kawałek po niestabilnym żwirze, szykujemy się na podbieg na graniczny most, zając przypomina o pracy rąk i żeby nie szarżować. Mimo to wyprzedam trochę grupę, podbieg nie wydaje się długi, ale na zbiegu niespecjalnie mam ochotę przyspieszyć, szybko zrównuję się z grupą. Wbiegamy na portową prostą już ramię w ramię z zającem, zaczyna być ciężko, czemu ja nigdy wcześniej nie zauważyłam że ta droga na całym odcinku delikatnie się wznosi? :hahaha: A prawdziwy podbieg dopiero czeka. Podbieg przełknięty, ale ciężko na zbiegu znów niechętna jestem przyspieszyć. Ale to już tylko 4km, po prostu nie odpuszczać i nie wypuścić zająca. A nawet jakby co, to mam mały zapasik, bo zając biegnie na brutto. Po 18km reklamuje się powerade i rozdaje izotonik. Coż, w 15 minut z odwodnienia nie padnę, a że jestem juz chwilę w trakcie negocjacji z żołądkiem, to picie odpuszczam mimo sloganowej zachęty, że potem wykręcę maxa na 100m. :oczko: 19km i widać park obok Rady Europy, ta świadomość daje ostatni zastrzyk energii, zając zachęca mających siły do stopniowego przyspieszania. Ja niby nie mam, ale jakoś naturalnie podążam za inną babeczką opuszczająca grupę. Biegniemy równolegle do alei startowej teraz, a tam zaraz ruszy bieg na 10km. Tysiące oczekujących na start serwuje nam niesamowity doping!

Wymieniamy wrażenia z dziewczyną obok i wzajemnie się wspieramy, wyglądając tabliczki 20km. Musi nam się udać! Tabliczki nie ma, ale jest górka, zagryzamy zęby, na górze w nagrodę tabliczka. Hmm, co będzie dalej, ktoś mnie przecież straszył, że koniec ciężki, a ten kawałek mam nieobiegany, bo to wielopaskomowa ulica. Zając nas dogonił i mówi, że jak chcemy zawalczyć, to teraz, potem będzie za późno. No tak, ale u mnie pali się juz kontrolka baku. :oczko: I do tego przed nami znów górka, zając mówi, że musimy dać na niej z siebie wszystko, bo potem tylko zbieg. Dla mnie wszystko tym razem znaczy - nie zwolnić. Mety wciąż nie widać, zaczyna mi się kręcić w głowie, ale przecież nie padnę tak głupio na ostatnich 100m po 2 godzinach harówy. :bum: Jest kolejna górka za to (zając nas oszukał :ble: ), a na jej szczycie jakaś bramka. Oby to była meta, a nie "21km, zostało Wam jeszcze 97 metrów do zgonu), bo ja już naprawdę nie mogę. Jest, ludzie po tej bramce przestają biec, meta jednak. Jest zegar dociskam nieco, 20:1x brutto czyli wszystko ok. Garmin stop - 1:59:33 :hej: Uffffff! Delikatnie się chwieję, ale odnajduję pion. I natychmiast razi mnie prąd w lewej stopie, która od 1/3 biegu zaczęła jakby drętwieć. Chyba znów nerw. Kuśtykając zgarniam owoce, pierniki, powerade. Kuśtykam po torbę, telefon do męża, do kolejki na masaż, mięśnie są mi bardzo wdzięczne, stopa dalej terroryzuje. Fizjoterepeuta nie znajduje w niej żadnego urazu, co potwierdza moje obawy o podrażnienie nerwu. Jutro pokuśtykam do osteo.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Piątek 20/05/2011

10-15' w tempie na czuja

Miałam jeszcze nie biegać, ale to nie ja, to one, one same mnie wyciągnęły na jedną petęlkę koło domu, diabły czerwone:
ObrazekObrazek

Ja nie mogłam im się oprzeć, mam nadzieję, że mnie rozumiecie. :hej:

Odczucia z biegu: Ojaaaaaaaa! To zupełnie inna bajka. Bardzo lekkie, podeszwa cienka, giętka (+ to, że nie włożyłam wkładek ortopedycznych). Pięta uniesiona tylko 4-5mm względem palców. Na początku nie wiedziałam jak w nich biec - pobolewało grzbiet stopy przy lądowaniu na śródstopie, a inaczej się za bardzo w takich butach nie da. Po chwili przyzwyczajenia po twardym znośnie, po ścieżce nad kanałem bardzo śmieszny odgłos szurania. Ogólnie poza ostatnią prostą to chyba jak paralityk. Te buty na pewno nauczą mnie pokory, mam nadzieję, że również nauczą mnie biegać. Na razie będą u mnie w menu raz w tygodniu, zaczynając od 15 minut.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Wtorek 24/05/2011

Bladym świtem: wizyta u osteopatki i naprawa stopy, tzn. naprawa pleców, a stopa nie boli jako rezultat. Od jutra można biegać bez ograniczeń. Jak na starość zwyrodnienia usztywnią nieco stawy kręgosłupa, to problemy mają ogólnie zniknąć. :bum:

W południe: 45' ćwiczeń na brzuch, uda, pośladki. Przyznam się szczerze, że na części "brzusznej" trochę się obijałam w obawie o świeżo nastawiony kręgosłup.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Środa 25/05/2011

46' mniej więcej easy (6.07 min/km)

Już od wczoraj miałam wielką ochotę pobiegać, ale ledwie się udało - permanetny niedoczas. Stopa bez rażącego bólu, ale ogólnie jakoś sztywno się biegło. Jakby mi dosłownie własne nogi przeszkadzały, dobrze że się o nie nie potknęłam. :lalala: Nad kanałem roje muszek, ale na szczęście nie drapieżnych - w okularach i z zamkniętymi ustawi dało się przebiec, na nasłuchu jeden komar. Te trzy kwadranse kręciłam w szarakach (=moje zwykłe buty Asics Gel Oberon), początkowo był plan dokręcenia jeszcze kwadransu w "czerwonych diabłach", ale w związku z moją wyjątkową gibkością w dniu dzisiejszym, odpuściłam sobie. :bum: Kwadransik poszedł na rozciąganie.

Za półtora tygodnia potecjalnie zawody po pagórkach między Strasbourgiem i Wogezami, ale chyba się poddaję - biegam jak paralityk ostatnio i czasu zbytnio nie mam. Rozważam rozpoczęcie jakiegoś planu treningowego, np. doradzony przez Mimika amerykański, ale być może w obecnym rozkładzie zajęć lepiej się sprawdzi "biegam na czucie byle nie zwariować".
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Czwartek 26/05/2011

20' harców w czerwonych diabliskach :ble:

Po burzy wyszło słońce, a że udało się też i wcześnie wyjść z pracy, to z ochotą wzułam czerwone diabliszcza i ruszyłam do parku. A w zasadzie nie od razu, bo najpierw uskuteczniłam rozgrzewkę. Rzadko mi się zdarzało dotąd, jako że ogólnie biegam w tempie rozgrzewkowym. :hahaha: Ale dziś machnęłam coś na kształt tego, jak się rozgrzewamy na wtorkowych zajęciach fitness. A potem w drogę. Brak bólu przy lądowaniu na śródstopiu pozwolił mi wreszcie mieć frajdę z tego hyper-eksperymentu. :oczko: Z początku wciąż dość sztywno, ale mam wrażenie, że swobodniej niż tydzień temu. Kilka razy nawet złapałam się na tym, że myślami udało się uciec gdzieś poza fakt biegu. Dobra wróżba. :hej: Mam wrażenie, że jakoś bardzo hałaśliwie w tych butach biegam, chodzi dokładnie o "plaśnięcie" przy lądowaniu. Czy to normalne, czy to dlatego, że taka spięta jestem? Przysłuchiwałam się innym biegającym po parku, ale nie doszłam do jednoznacznych wniosków. :oczko: W sumie jak u podologa zasuwałam na boso po bieżni to chyba z podobnym hałasem. Czyli przynajmniej plaskam śródtopiem, a nie piętą. :bum: Nogi spokojnie by mogły dłużej niż te 20 minut, ale obiecałam sobie być bardzo rozsądną. Po powrocie rozciąganie.

Przy okazji drobnych zakupów zanabyłam skarpety marki 'Lidl'. To, że na etykietce mają kompresyjne pominiemy, jako temat potencjalnie drażliwy. W każdym razie pożądnie zrobione podkolanówki za niecałą "piątkę". Te teoretycznie 2 rozmiary za małe leżą jak ulał. :hahaha: Wygodne. :usmiech:
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Sobota 28/05/2011

1h07' 10.59km (śr.6:19 min/km) 'urban cross' z mężem :oczko:

Wyszliśmy biegać późno, w ramach dość spontanicznej decyzji, korzystając z wreszcie przyjemnej temperatury. Towarzyszył mi mąż, pierwszy raz od dawien dawna. Zaproponował, żebyśmy pobiegli w stronę Kehl, więc w ramach "przeżyj to jeszcze raz" zabrałam go trasą półmaratonu. To właśnie na tej części od naszego domu w stronę Niemiec są te wszystkie fajne podbiegi. Do nadgranicznego parku polecielismy dokładnie trasą biegu, sama bym się tam w życiu nie wybrała po zmroku taką trasą, brrr. Francuska część ogrodów była nawet oświetlona, ale niemiecki brzeg przywitał nas niemal nieprzebitymi ciemnościami. W sumie pętle po Kehl i tak planowaliśmy sobie darować, skierowaliśmy się od razu, nieco po omacku ku mostowi Europy. Po stronie francuskiej szybko podjęliśmy decyzję, że wracamy nieco przyjaźniejszą trasą, choć chyba jeszcze bardziej pofałdowaną. Mąz na liczył 8-9 podbiegów. Po drodze cały czas miło gawędziliśmy, biegło się lekko i przyjemnie, ale na koniec czuliśmy, że nieco się poruszaliśmy. :oczko: I co bardzo miłe, pomimo iż założyłam moje wysłużone i stateczne Oberony, to nogi już same próbują biec w taki sam sposób jak w czerwonych ścigaczach. Kilka razy się przyłapałam w ciągu trasy na nieplanowanym biegnięciu ze śródstopia właśnie. I okazuje się, że nie biegne wcale specjalnie głośniej niż małżonek, nie wiem skąd mi się wzięło przeczuelenie na tym punkcie.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Niedziela 29/05/2011

1h02' 10.03 km (śr.6:14min/km)

Dziś u nas upał jeszcze większy. Byłam umówiona na wieczorne bieganie z Vincent (jego biegowy come back!), ale wyskoczyło mu nagle coś na wieczór i zapytał, czy dam radę około 18. No cóż, za kilka tygodni jadę na tydzień na konferencję do Hiszpanii, więc trzeba się wprawiać. Zaryzykowałam. Czapeczka na łeb, spódniczka, na górę sam Shock Absorber bez koszulki i pobiegliśmy szukać nieco cienia w parku Glacis. Niestety po drodzę 'do' i 'z' wysmażyło nas należycie. Przez 3/4 trasy ploteczki, tempo umiarkowane, potem już bardzo nam się chciało pić, to przestaliśmy gadać i pocisnęliśmy ~mojego tempa na dyszkę. Fajnie znów biegać razem. :usmiech:

Znów spora część trasy na śródstopiu (zresztą mocnym "piętaszkiem" to nigdy nie byłam, biegałam raczej na całej stopie, z pięty przy sporym zmęczeniu). Stopy już nie są przy tym tak spięte, super. Mam nadzieję biegać coraz więcej w czerwonych diabelskich bo są znacznie przewiewniejsze niż Oberony.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Wtorek 31/05/2011

45' ćwiczeń na uda, brzuch, pośladki

Miałam problem, żeby się zmobilizować na te zajęcia, bo za oknem lało i miałam dużo pracy, ale jednka poszłam i nie żałuję. :usmiech:
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Czwartek 02/06/2011

~35' rześko w czerwonych śmigaczach

Dopisuję się do klubu zwyciężonych przez pracę, niedoczas i/lub pracoholizm. :echech: Dodatkowo odkąd zajmuję się głównie spisywaniem poczynań z lat 4 ostatnich to ciężko sobie postawić sobie granicę gdzie koniec na dzisiaj...terminy gonią. Na bieganie nie było czasu i sił.Szczęśliwie przyszło mi mieszkać w dogłębnie laickim kraju, więc dziś jest wolne z okazji Wniebowstąpienia Pańskiego, zatem mogłam złapać trochę oddechu i wbrew rozsądkowi wyjść nawet pobiegać. Padło na czerwone śmigacze, bo nie wiadomo ile jeszcze będzie w tym tygodniu okazji pobiegać. Chwila rozgrzewki i ruszyłam po raz pierwszy w prawdziwą trasę, a nie na krążenie wokół domu. Pierwsze kroki i jest super - luźno, naturalnie. I pogoda wreszcie przyzwoita, przestało lać, świeży wietrzyk i trochę słońca dla animuszu. Biegałam około 35', dokładnie nie wiem, bo około połowy spotkałam koleżankę-biegaczkę, a jako że byłam bez footpoda, to stoper sam nie wyczuł, że powinien się z okazji naszej pogawędki zatrzymać. Biorąc pod uwagę gdzie w tym czasie zdążyłam obskoczyć, to musiałam zasuwać dość rześko. :bum: Teraz jeszcze trochę się odespać i życie będzie piękne!
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Piątek 03/06/2011

9.25 km 53' (śr. 5:44 min/km) :trup:

Z okazji wstępnego zakończenia pisania części II i III doktoratu stwierdziłam, że należy mi się wieczorne bieganie z ekipą z Jog'Ra. Dziś było niby słonecznie, ale przez cały dzień wiało, tak że nawet lunchu na tarasie nie byliśmy w stanie zjeść. Tzn. wiało do czasu, jak się wymykałam z pracy celem biegania, to stwierdziłam, że wiatru już nie ma, a za to jest zupa - duuuuszno. Niedobrze...Do sklepu udaję się biegiem, odczucia potwierdzają wcześniejszą hipotezę - niedobrze. Rozważam nawet zawrócenie. Na miejscu witają mnie z komentarzem, że widać, że już biegłam. :bum: Ruszamy, dziarsko ze śródstopia, szybko ląduję na końcu grupy, ale nie odstaję i w tej ostatniej parze/trójce nawet coś dyskutuję. Nie jest źle, choć garmin mówi, że jesteśmy w okolicach tempa na 10km. No tak, ale panowie, to się dopiero rozkręcają. Zaczynam odstawać, choć garmin mówi, że tempo w miarę stałe. Gorąco mi okropnie i zaczyna brakować powietrza. Uff, nareszcie zawracamy w stronę 'domu'. Ale jeszcze pętelka po parku. Planuję już, w którym momencie urwę się z ekipy i pospieszę prosto do domu. Bo już nie mogę, chcę maszerować. Mam wrażenie, że przebieram nogami w miejscu i niewiele się w przód przesuwam. Nie mogę tak przez dalsze 4 km. I nie obchodzi mnie, czy nie mogę z pięty, czy ze śródstopia. Już prawie wołam "chłopaki ja wysiadam", ale jakoś dalej nogami kręcę. Wyobrażam sobie, jak to przyjemnie będzie wrocić do domu SPACERKIEM. Myślałam, że ostatnia prosta nigdy nie nastanie. Pod sklepem wreszcie mocny powiew wiatru. Okazuje się, że nie tylko ja się prawie ugotowałam, bo prowadzący szybszą grupę wygląda tylko nieco lepiej niż ja. Jest woda! I jest też mój mąż, któremu przemknęliśmy przed maską na ostanim przejściu dla pieszych, ale ja nie byłam w stanie zarejestrować. Zgon. :trup:
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Niedziela 05/06/2011

1h10' w tempie konwersacji ciągłej :oczko:

Cały weekend walczyłam - za pomocą lodu, maści i plastrów przeciwzapalnych walczyłam z bolącym ścięgnem z jednej strony i za pomocą środków autoperswazji walczyłam z chęcia pobiegania. Wynik to w zasadzie remis. :bum: Tzn. ścięgno znacznie odpuściło, a ja w związku z tym nie posłuchałam zdrowego rozsądku i poszłam wieczorem pobiegać z Vincent. :spoko: Ścięgno zaczęło mnie ćmić już w czwartek po 4 dniach siedzenia za biurkiem, czym mocno mnie zirytowało i uznałam, że nie ma tak. :sss: Około 21 temperatura wreszcie znośna. Zrobiliśmy bardzo ładną rundkę spod domu, do instytucji europejskich, trochę kluczenia nad kanałami na Wacken (pod zdziwionym spojrzeniem dwóch bobrów) i powrót brzegiem starego miasta. Tempo zdecydowanie konwersacyjne, bo jak to z Vincent nie przestaliśmy gadać ani na chwilę. :hahaha: Jednakowoż nie było raczej aż tak wolno jak pokazywał to Garmin. W sumie on od tygodnia płacze, że bateria słaba, więc czas uznać go za niepoczytalnego i rzeczywiście tę baterię zmienić. :oczko: Aha, i całe te pogaduchy na śródstopiu tak przy okazji. Samo wyszło. :bleble:
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Nie jest dobrze. W poniedziałek rano otworzyłam oczy i od razu czułam, że ścięgno jednak prowadzi kontrofensywę. Wybiegłam z domu do pracy zwyczajowo nieco za późno, tzn. prawie, bo od razu się okazało, że się nie da. No nie da się chodzić normalnie, dokładnie jak tak samo, jak po półmaratonie. Wkurzyłam się okrutnie, bo nawet 2 tygodnie nie miałam spokoju od ostatniego takiego epizodu i naprawdę była to ostatnia mi potrzebna rzecz w tym tygodniu. Byłam wściekła z bezsilności i wciąż nie mam pojęcia, co z tym fantem zrobić. Nie jestem pewna jak długo mój kręgosłup by wytrzymał manipulowanie nim co 2 tygodnie. Poza tym to nie jest źródło problemu samo w sobie i nie mam pojęcia, kto mi takie pomoże znaleźć. :ojnie: Kuśtykałam w poniedziałek, wtorek, w środę trzeba było pokuśtykać aż do Szwajcarii, wróciłam wczoraj i stwierdziłam, że mam dosyć. I jeszcze za tydzień jadę z ekipą z pracy do Hiszpanii na konferencję. Wyobraziłam sobie znów kuśtykanie po lotnisku, po dworcach itp. Powlokłam się dziś po południu do osteopatki, młyn tam jak zwykle, wizyta prawie w biegu. Kręgosłup nastawiony, prochy na ścięgno przepisane, rad ogólnych brak, nie - była jakaś sugestia że może wzmocnić mięśnie brzucha. No ale w sumie szłam tam by chociaż znów te dwa tygodnie spokoju dostać i Hiszpanię obskoczyć. Do Hiszpanii biegania nie będzie na pewno, na miejscu w zależności od samopoczucia, może mnie plaża skusi.

Ogólnie jestem zmęczona i wszystko wokół idzie nie tak, jak powinno. :echech:
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Niedziela 12/06/2011

Core stability Tydzień 1 (4x ćw.1-5; 30s)

Machnęłam ten zestaw z bieganie.pl, bo był pod ręką, ale nie jestem przekonana, czy jest najlepiej przystosowany do moich potrzeb. Niemniej ciężko, lata świetlne mnie dzielą od tego, co byłam w stanie zrobić ćwicząc pilates z instruktorką 2x w tygodniu. :echech: Po powyższym zestawie najbardziej czuję ręce. Na koniec dodałam trochę ćwiczeń z pilatesu, co się jeszcze kołaczą po głowie (wersje najprostsze).

Plecy już prawie nie bolą, ścięgno jeszcze tak.
ODPOWIEDZ