33. Vienna City Marathon, 10. April 2016
W końcu udało mi się sklecić parę słów na temat maratonu w Wiedniu, jakaś relacja kibicom się przecież należy

.
W Wiedniu pojawiłem się w sobotę po południu i od razu podjechałem do Biura Zawodów po odbiór pakietu startowego. Pakiet brzmi oczywiście szumnie, bo składał się na niego tylko numer startowy i koszulka, za którą oczywiście osobno zapłaciłem. Chwilkę pokręciłem się po expo, ale jakiegoś większego wrażenia na mnie nie zrobiło. Zabrałem kilka ulotek reklamujących inne maratony i tyle. Pod tym względem Frankfurt i Praga zdecydowanie robiły większe wrażenie. Pogoda w sobotę nie nastrajała optymistycznie, żałowałem że nie mam zimowej kurtki i czapki. Planowałem pojawić się na pasta party w ratuszu, ale po pierwsze okazało się, że jednak nie wykupiłem „biletu” (mogłem to też zrobić na miejscu), po drugie zanim zainstalowałem się w wynajmowanym mieszkaniu zrobiła się prawie 17.30 i stwierdziłem, że nie chce mi się spinać, żeby dostać się do ratusza i na szybko coś zjeść. Koniec pasta party było bowiem ustalony na godzinę 19.00. Zdecydowałem się więc postawić na odpoczynek i domowe pasta party z rodzinką i dwójką znajomych, którzy mieli dojechać wieczorem. Wynajęte przez nas mieszkanie było położone około 3-4 km od centrum Wiednia, doskonale wyposażone (zmywarka, kuchenka mikrofalowa, pralka, żelazko i co tam jeszcze można sobie wymarzyć), praktycznie kamienicę obok był Billa, więc naprawdę super lokalizacja. Koszt doby na osobę to około 150 zł. Moim zdaniem opcja zdecydowanie lepsza niż hotel, szczególnie jak się podróżuje w większym gronie i po maratonie chce się odpowiednio zregenerować i nawodnić

.
W niedzielę rano pobudka o 6.00, bardzo lekkie śniadanie i ruszyłem na start. Było zimno i dość mocno zastanawiałem się jak się ubrać. Ostatecznie stwierdziłem, że ubiorę dwie koszulki z krótkim rękawem + rękawki, spodenki krótkie i opaski kompresyjne z Chudego Wawrzyńca. Trochę obawiałem się czy trafię na start, ale oczywiście wystarczyło iść za coraz większym tłumem ludzi z workami z logo maratonu. Tramwaj i dwa razy metro i około 8.00 znalazłem się na miejscu startu w Vienna International Centre. Maraton startował o 9.00, więc miałem trochę czasu na lekką rozgrzewkę i pooglądanie sobie wszystkiego. Generalnie start odbywał się z 6 sektorów. Ja startowałem z 3 czyli na czas między 3.30 a 4.00. Sektory są po dwóch stronach jezdni, oddzielonej pasem zieleni. Trasa łączy się dopiero w okolicy 3 km, więc trzy sektory maja nieco cofnięty start. Ja akurat startuję z tego pasa gdzie elita, drugi sektor cofnięty, trzeci znowu po stronie elity itd. Do sektora wszedłem około 8.40, ubrany w strój startowy i „worek” z Maratonu Łódzkiego – nie powiem, że było ciepło Przed 9.00 zostałem już tylko w stroju startowym, a tu okazało się, że nasza strefa rusza około 9.15. Patrząc na drugą stronę ulicy gdzie ruszała strefa 2 zobaczyłem wiele truchtających osób, więc z zachowaniem stref startowych sytuacja wygląda podobnie jak na naszych biegach. Tak czekając i marznąc zacząłem odczuwać coraz większe parcie na pęcherz

Co prawda za chwilę coraz więcej facetów z podobnym problemem załatwiało go na pasie zieleni, który oddzielał jezdnie, ale zważywszy że nie było tam żadnego drzewka, a po drugiej stronie obserwowały to tłumy kibiców, nie zdecydowałem się na taki ruch

. W końcu ruszyliśmy, poszło to bardzo sprawnie, ale ja w głowie miałem tylko jedną myśl – park, drzewo, ustronne miejsce

.
Pierwsze kilometry starałem się trzymać tempo około 5:25 min/km, gdzieś w okolicach 4 kilometra wreszcie skręcam w ustronne miejsce i pozbywam się problemu. Niestety daje mi to około 40 sekund straty. Postanawiam jednak nie przyśpieszać i nie szarpać tempa. Na szczęście okazało się, ze jestem idealnie ubrany, ściągam już nawet na tym etapie rękawki. Gdzieś około 5 km jest punkt z wodą i pijąc nie zauważyłem, że to nie mata tylko ochrona kabli i lapuję Garmina zbyt szybko. Generalnie dalej biegnę dość asekuracyjnie. Popełniam błąd kierując się tempem z Garmina, podczas gdy na każdej piątce dochodzi kilkadziesiąt, a na trzeciej nawet 150 metrów. Do połówki biegnie mi się bardzo dobrze. Na 10 i 20 km zjadam po żelu. Za półmetkiem biorę doping w postaci muzyki. Między 20 a 30 kilometrem lekko podkręcam tempo, ale są to małe różnice rzędu 3-4 sekundy na kilometrze. Myślę, że można było wtedy trochę jeszcze bardziej je podkręcić. Muzyka buja, podśpiewuję w duchu i jest ok. 30 km i kolejny żel i robi się tradycyjnie ciężej. Trasa biegnie w parku i zakończona jest agrafką, to nie wpływa dobrze na morale. Niestety już widać, że GPS a rzeczywistość to ponad 400 metrów różnicy (na mecie okazało się, że 500). Na tym etapie biegu walczę już jednak o to, żeby jak najmniej zwolnić. Między 30 a 35 nie jest jeszcze tak źle, średnie tempo to 5:29, kolejna piątka już bardzo ciężka, ściągam nawet słuchawki, ale jakoś kibice nie są w stanie mnie ponieść (doping zresztą nie jest jakiś specjalny) – średnio 5:35. Ostatnie kilometry z bólem, nie zauważam nawet budynku Parlamentu (co na drugi dzień wprawia mnie w zdumienie), odliczam tylko metry do każdej dmuchanej bramy reklamowej, ale lekko przyśpieszam wyszło po 5:23, ale przy tablice 500 m do mety wiem, że już „tylko” życiówka, bez złamania 3:50. Przed samą metą słyszę nawet okrzyki moich kibiców – fajne uczucie

.
Ostatecznie 3:51:17 netto.
Na mecie dobieram medal i mam problem z wyciągnięciem z mojej koszulki numeru startowego (swoją drogą polecam nowe koszulki z Kalenji, które w niebyt odsyłają agrafki, bo mają kieszeń na numer i siateczkę z przodu, żeby było go widać), na którym zaznaczają chyba właśnie odbiór medalu. Potem kieruję się do ciężarówki z moim depozytem i czuję, że coraz bardziej trzęsę się z zimna. A jeszcze chwilę wcześniej polewałem się wodą

. Dostaję jeszcze worek z napojami i owocami oraz biorę bezalkoholowe piwo. Po odbiorze worka staram się szybko przebierać bo czuję już konkretne dreszcze i to nie z podniecenia czy ekscytacji

.
Ogólnie gdy to teraz piszę jestem zadowolony (wnioski i plany w kolejnym wpisie) i nie mogę doczekać się Berlina

. To chyba dobrze. Sam maraton fajny, ale Frankfurt i Praga zrobiły na mnie lepsze wrażenie. Trasa dobra, chociaż z profilu widać, że pierwsza połowa cały czas w górę, ale było to dla mnie praktycznie nieodczuwalne. Kilka ciekawych miejsc po drodze, niestety głównie kojarzę te z pierwszej połowy czyli np. kompleks pałacowy Schonbrunn. Jak widać z opisu, poza przerwą na toaletę nic szczególnego się nie działo

Najwolniejsza piątka 5:36 (pierwsza), najszybsza 5:24.