szuracz - szuramCię asfalCie...
Moderator: infernal
-
- Stary Wyga
- Posty: 203
- Rejestracja: 01 gru 2011, 19:28
- Życiówka na 10k: 51:52
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: KIELCE - woj. świętokrzyskie
- Kontakt:
Ostatni tydzień nie był mocno pracowity jeśli chodzi o bezpośrednie przygotowanie do niedzielnego biegu na 10 km. Biegu, który będzie moim pierwszym w „dorosłym” życiu szurańczym testem. Nie ukrywam, że denerwuje się przed tym startem i mam pewne obawy czy w gronie 250 uczestników poradzę sobie na tyle, że zdążę przed zamknięciem bram stadionu… A najlepiej jeszcze abym nie dobiegł pod tą bramę jako ostatni…:) No zobaczymy. Tak jak mówie, biegania nie było za dużo – ale ogólnie ruchu było sporo.
W zeszłym tygodniu miała miejsce długo oczekiwana – doroczna – wyprawa w nieznane z moimi najbliższymi przyjaciółmi. Rok temu odwiedziliśmy Koninki w Gorcach, w tym roku pora przyszła na Bieszczady. Było cudooooownie, piękna pogoda, znakomite towarzystwo. Super. Udało mi się namówić drugiego dnia na poranne szuranie dwóch kompanów z którymi dłuuugo rozmawialiśmy poprzedniego wieczoru/nocy:) Paweł i Mariusz dali radę, Paweł poszuruje od czasu do czasu podobnie do mnie, a Mariusz zwany Marianem to absolutny debiutant. Było to jego pierwsze szuranie. Stąd i czas i odległość nie powala – czas: 31:11 dystans: 3,7km. Ale powalać nie miała. O 9.00 skończyliśmy szuranie, a już o 10.00 zaplanowane całodniowe wyjście w góry. No i stało się – pomaszerowaliśmy w kilkanaście osób lasami, polanami, górami. Było mega świetnie. Brakuje słów. Cudowna pogoda, jeszcze lepsze towarzystwo. MIÓD jednym słowem.
Przeszliśmy w sumie prawie 20 km.
Tutaj linki (dwa bo mi się rozłączyło przypadkowo)
- http://www.endomondo.com/workouts/tXNVwEOYa6k
- http://www.endomondo.com/workouts/kj7AHZET9fE
to nasza ekipa maszerująca po Bieszczadach – lecz nie cała wyjazdowa. Po prawej Marian wspomniany już wyżej, kucający Paweł i brzegowo po lewej moja skromna postać:) Między nami, żony, dziewczyny, narzeczone, kochanki i jeden syn…
Dzięki temu odpadłem szuraniowo na kilka dni. Po powrocie nie bolało mnie chyba tylko lewe ucho. Szczególnie popsułem sobie stopy pod spodem – to efekt słabych butów, niby „traktorów” – a jednak nie. Umordowany byłem strasznie, a na domiar złego piwo które wziąłem rano z lodówki do plecaka z zamysłem, że pochłonę je w schornisku już 3,5 kilometra przed powrotem do domu miałem…zamarznięte. Aaaaaaaa….
Po powrocie do Kielc, wczoraj, wróciłem na właściwe tory. Zrobione szybko jak na mnie 5,5 km w czasie 31 minut. W planach jutrzejsze szuranie przed wyjazdem na mecz, sobota bez ruchu i w niedziele ukończenie Kieleckiej Dychy w czasie poniżej 1:10:00
W zeszłym tygodniu miała miejsce długo oczekiwana – doroczna – wyprawa w nieznane z moimi najbliższymi przyjaciółmi. Rok temu odwiedziliśmy Koninki w Gorcach, w tym roku pora przyszła na Bieszczady. Było cudooooownie, piękna pogoda, znakomite towarzystwo. Super. Udało mi się namówić drugiego dnia na poranne szuranie dwóch kompanów z którymi dłuuugo rozmawialiśmy poprzedniego wieczoru/nocy:) Paweł i Mariusz dali radę, Paweł poszuruje od czasu do czasu podobnie do mnie, a Mariusz zwany Marianem to absolutny debiutant. Było to jego pierwsze szuranie. Stąd i czas i odległość nie powala – czas: 31:11 dystans: 3,7km. Ale powalać nie miała. O 9.00 skończyliśmy szuranie, a już o 10.00 zaplanowane całodniowe wyjście w góry. No i stało się – pomaszerowaliśmy w kilkanaście osób lasami, polanami, górami. Było mega świetnie. Brakuje słów. Cudowna pogoda, jeszcze lepsze towarzystwo. MIÓD jednym słowem.
Przeszliśmy w sumie prawie 20 km.
Tutaj linki (dwa bo mi się rozłączyło przypadkowo)
- http://www.endomondo.com/workouts/tXNVwEOYa6k
- http://www.endomondo.com/workouts/kj7AHZET9fE
to nasza ekipa maszerująca po Bieszczadach – lecz nie cała wyjazdowa. Po prawej Marian wspomniany już wyżej, kucający Paweł i brzegowo po lewej moja skromna postać:) Między nami, żony, dziewczyny, narzeczone, kochanki i jeden syn…
Dzięki temu odpadłem szuraniowo na kilka dni. Po powrocie nie bolało mnie chyba tylko lewe ucho. Szczególnie popsułem sobie stopy pod spodem – to efekt słabych butów, niby „traktorów” – a jednak nie. Umordowany byłem strasznie, a na domiar złego piwo które wziąłem rano z lodówki do plecaka z zamysłem, że pochłonę je w schornisku już 3,5 kilometra przed powrotem do domu miałem…zamarznięte. Aaaaaaaa….
Po powrocie do Kielc, wczoraj, wróciłem na właściwe tory. Zrobione szybko jak na mnie 5,5 km w czasie 31 minut. W planach jutrzejsze szuranie przed wyjazdem na mecz, sobota bez ruchu i w niedziele ukończenie Kieleckiej Dychy w czasie poniżej 1:10:00
Ostatnio zmieniony 31 gru 2012, 13:31 przez przyszły maratończyk, łącznie zmieniany 1 raz.
zapraszam na bloga (zwykłego): www.szuranie.pl
BLOG na forum bieganie.pl:: TUTAJ
zapraszam do komentowania: TUTAJ
szuranie.pl na Facebooku: TUTAJ
BLOG na forum bieganie.pl:: TUTAJ
zapraszam do komentowania: TUTAJ
szuranie.pl na Facebooku: TUTAJ
-
- Stary Wyga
- Posty: 203
- Rejestracja: 01 gru 2011, 19:28
- Życiówka na 10k: 51:52
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: KIELCE - woj. świętokrzyskie
- Kontakt:
No i stało się, jutro o godz. 10.00 wystartuje w swoim pierwszym dorosłym „szuraniu”. Kielecka Dycha (www.kieleckadycha.pl) to będzie duuuuży dla mnie sprawdzian. Czy podołam?, czy nie polecę jak wariat na początku do przodu?, czy wytrzymam 10 km ?itd itd, miliony pytań siedzą w mojej głowie:) Ale co trochę pojawia się myśl – spokojnie, to ma być zabawa i chcę aby tak było. Oczywiście jako facet mam ambicje i chciałbym abym przybiegł na metę w czasie poniżej 1:10:00. Jest to do zrobienia. Boje się jeszcze jednego, baaardzo mało i bardzo rzadko szurałem inne rzeczy niż asfalt/chodnik. Las, miękkie podłoże – to zawsze niespodzianki. Na krótkie rozeznanie poszurałem wczoraj przed wyjazdem do Zabrza. W samo południe wyrwałem się z pracy na 40 minut. W wolnym tempie zrobiłem prawie 6 km. Niepokoją mnie coraz bardziej bóle w stawach, szczególnie w skokowych. Kolana jeszcze o dziwo żyją, bolą skoki zwłaszcza przy podbiegach. Zastanawiam się coraz częściej czy ostatni podbieg, zawsze na koniec mojego codziennego szurania nie jest dla mnie za mocny. Przynajmniej teraz. Tam czuje nogi najbardziej, może muszę zmodyfikować trasę…
Kończąc i nie zamulając – trzymajcie jutro o 10.00 kciuki. Mam nadzieję, że jeszcze tutaj coś napiszę…:)
Kończąc i nie zamulając – trzymajcie jutro o 10.00 kciuki. Mam nadzieję, że jeszcze tutaj coś napiszę…:)
zapraszam na bloga (zwykłego): www.szuranie.pl
BLOG na forum bieganie.pl:: TUTAJ
zapraszam do komentowania: TUTAJ
szuranie.pl na Facebooku: TUTAJ
BLOG na forum bieganie.pl:: TUTAJ
zapraszam do komentowania: TUTAJ
szuranie.pl na Facebooku: TUTAJ
-
- Stary Wyga
- Posty: 203
- Rejestracja: 01 gru 2011, 19:28
- Życiówka na 10k: 51:52
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: KIELCE - woj. świętokrzyskie
- Kontakt:
No i po zawodach. Kielecka Dycha ukończona!!!
Bardzo się tego biegu obawiałem. Nie tego, że nie dobiegnę – choć, mimo mojego rocznego szurania jeszcze nigdy nie przeszurałem za jednym razem 10 kilometrów – bałem się tego, że źle sobie to wszystko zaplanuje i będzie jakiś kryzys czy inny problem w czasie biegu. Było inaczej!Chciałem aby to był bieg, aby nie doprowadzić się do stanu dłuższego „iścia”. No i tak było, jednak teraz, już po ukończeniu, wiem, że pobiegłem zbyt zachowawczo. Po przekroczeniu mety nie umarłem, mogłem biec dalej, mimo tego, że ostatni 11 km był najszybszy z przebiegniętych tego dnia. Bałem się przed biegiem, obczytałem się mnóstwo historii, żeby się pilnować, nie szarżować itd. No i się pilnowałem. Chyba, aż za mocno. Ale pierwsze śliwki za płoty…:) Teraz wiem, że jakbym poszurał o 30-40 sekund na km szybciej, a ostatnie 1,5 km na maksa – też bym dał radę, a i czas byłby lepszy. A tak, trochę stchórzyłem… Trudno, następnym razem będę mądrzejszy i taktycznie lepiej to rozwiążę.
Sam bieg czy ogólnie impreza pod tytułem Kielecka Dycha – ZNA KO MI TA !!! Byłem mega zadowolony i ucieszony widząc ogrom ludzi spotykających się w jednym miejscu w jednym celu. Aby przyjemnie się umordować… Było oczywiście kilku przecinaków, których obserwowanie samej rozgrzewka przyprawiało mnie o ból wszystkich możliwych mieśni:) Ogólną rozgrzewkę prowadziła pani Iwona Wenta – prywatnie żona trenera Bogdana Wenty (tak tak tego od piłki ręcznej), po jej zakończeniu ponad dwie setki osób ruszyło w las. Jak sama nazwa biegu wskazuje Kielecka Dycha to nie bieg na 10 km, tylko prawie 11…:) Niby o tym wiedziałem wcześniej, jednak tak w głowie się poukładało, że dycha, dycha – że widząc pod koniec tabliczkę z napisem 10KM byłem zaskoczony, że mety a nawet stadionu jeszcze nie widać:) Wcześniej – super. Trasa świetna, choć trudna – taki cross. Dużo piachu, błoto, bardzo nie równa ścieżka. Ciągłe małe podbiegi. Nachylenie od 2 km mocno w dół, przez 1,5 km. A pozostała część delikatnie pod górkę. Niby minimalnie, a jednak się czuło. Ja nie mam porównania, bo to moje pierwsze takie „prawdziwe” szuranie, ale od kilku bardziej doświadczonych koleżanek i kolegów dało się słyszeć, że trasa była BARDZO trudna. Nie brakowało nawet głosów, że niebezpieczna. Łatwo można było podkręcić nogę (w karetce zauważyłem dwie takie osoby) Podsumowując – super, super i jeszcze raz super. Pogoda świetna, impreza jeszcze lepsza. Mój bieg…cóż. Będzie lepiej, ale na pewno zadowolony jestem z tego, że dobiegłem spokojnie, bez nerwów, bez marszów i nie umarłem jak niektórzy.
Kilka cyferek z imprezy.
Całkowity dystans: 11,04 km
Całkowity czas: 1:08:22
najlepszy km: 5:23
najlepsze 5km: 30:38
10 km: 1:01:55
całość się rozłożyła tak:
1 km: 6:08
2 km: 6:24
3 km: 6:12
4 km: 6:14
5 km: 6:07
6 km: 6:03
7 km: 6:27
8 km: 6:09
9 km: 6:08
10 km: 6:29
11 km: 5:41
a tu parę fotek:
tuż za metą dopadło mnie radio. Oto efekt:
http://www.youtube.com/watch?v=bMjXBt607qg
Bardzo się tego biegu obawiałem. Nie tego, że nie dobiegnę – choć, mimo mojego rocznego szurania jeszcze nigdy nie przeszurałem za jednym razem 10 kilometrów – bałem się tego, że źle sobie to wszystko zaplanuje i będzie jakiś kryzys czy inny problem w czasie biegu. Było inaczej!Chciałem aby to był bieg, aby nie doprowadzić się do stanu dłuższego „iścia”. No i tak było, jednak teraz, już po ukończeniu, wiem, że pobiegłem zbyt zachowawczo. Po przekroczeniu mety nie umarłem, mogłem biec dalej, mimo tego, że ostatni 11 km był najszybszy z przebiegniętych tego dnia. Bałem się przed biegiem, obczytałem się mnóstwo historii, żeby się pilnować, nie szarżować itd. No i się pilnowałem. Chyba, aż za mocno. Ale pierwsze śliwki za płoty…:) Teraz wiem, że jakbym poszurał o 30-40 sekund na km szybciej, a ostatnie 1,5 km na maksa – też bym dał radę, a i czas byłby lepszy. A tak, trochę stchórzyłem… Trudno, następnym razem będę mądrzejszy i taktycznie lepiej to rozwiążę.
Sam bieg czy ogólnie impreza pod tytułem Kielecka Dycha – ZNA KO MI TA !!! Byłem mega zadowolony i ucieszony widząc ogrom ludzi spotykających się w jednym miejscu w jednym celu. Aby przyjemnie się umordować… Było oczywiście kilku przecinaków, których obserwowanie samej rozgrzewka przyprawiało mnie o ból wszystkich możliwych mieśni:) Ogólną rozgrzewkę prowadziła pani Iwona Wenta – prywatnie żona trenera Bogdana Wenty (tak tak tego od piłki ręcznej), po jej zakończeniu ponad dwie setki osób ruszyło w las. Jak sama nazwa biegu wskazuje Kielecka Dycha to nie bieg na 10 km, tylko prawie 11…:) Niby o tym wiedziałem wcześniej, jednak tak w głowie się poukładało, że dycha, dycha – że widząc pod koniec tabliczkę z napisem 10KM byłem zaskoczony, że mety a nawet stadionu jeszcze nie widać:) Wcześniej – super. Trasa świetna, choć trudna – taki cross. Dużo piachu, błoto, bardzo nie równa ścieżka. Ciągłe małe podbiegi. Nachylenie od 2 km mocno w dół, przez 1,5 km. A pozostała część delikatnie pod górkę. Niby minimalnie, a jednak się czuło. Ja nie mam porównania, bo to moje pierwsze takie „prawdziwe” szuranie, ale od kilku bardziej doświadczonych koleżanek i kolegów dało się słyszeć, że trasa była BARDZO trudna. Nie brakowało nawet głosów, że niebezpieczna. Łatwo można było podkręcić nogę (w karetce zauważyłem dwie takie osoby) Podsumowując – super, super i jeszcze raz super. Pogoda świetna, impreza jeszcze lepsza. Mój bieg…cóż. Będzie lepiej, ale na pewno zadowolony jestem z tego, że dobiegłem spokojnie, bez nerwów, bez marszów i nie umarłem jak niektórzy.
Kilka cyferek z imprezy.
Całkowity dystans: 11,04 km
Całkowity czas: 1:08:22
najlepszy km: 5:23
najlepsze 5km: 30:38
10 km: 1:01:55
całość się rozłożyła tak:
1 km: 6:08
2 km: 6:24
3 km: 6:12
4 km: 6:14
5 km: 6:07
6 km: 6:03
7 km: 6:27
8 km: 6:09
9 km: 6:08
10 km: 6:29
11 km: 5:41
a tu parę fotek:
tuż za metą dopadło mnie radio. Oto efekt:
http://www.youtube.com/watch?v=bMjXBt607qg
zapraszam na bloga (zwykłego): www.szuranie.pl
BLOG na forum bieganie.pl:: TUTAJ
zapraszam do komentowania: TUTAJ
szuranie.pl na Facebooku: TUTAJ
BLOG na forum bieganie.pl:: TUTAJ
zapraszam do komentowania: TUTAJ
szuranie.pl na Facebooku: TUTAJ
-
- Stary Wyga
- Posty: 203
- Rejestracja: 01 gru 2011, 19:28
- Życiówka na 10k: 51:52
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: KIELCE - woj. świętokrzyskie
- Kontakt:
Ponad tydzień przerwy w szuraniu, ale powolutku wracam do normalnego rytmu. Po Kieleckiej Dyszce potrzebowałem kilku dniu więcej przerwy. To kilka przedłużyło się do siedmiu:) Wczoraj wreszcie się zebrałem. O 20.30 szybka kąpiel moich „diabłów” i można już zakładać ciuchy, czapkę i w drogę. Miało to być szuranie inne niż poprzednie. Jako, że było zimno, temperatura delikatnie poniżej zera postanowiłem „polecieć” szybciej niż zwykle. Zaznaczam, że u mnie słowo „szybciej” nie oznacza to co sobie teraz wyobrażasz Ty drogi czytelniku:) To szybciej u mnie oznacza około 5:30 na km:)))
I tak się stało pierwszy kilometr 5:31, drugi 5:21 później zaczęła się góra – jak to w górach – i tempo spadło, trzeci 6:30, czwarty 6:48:(
W sumie w dużym jak na mnie tempie zrobiłem pętle wokół osiedla. Całość 4,3 km w 26 minut. Wiem niczego nie urywa takie tempo i kilometraż, ale mnie się podobało. Zmęczyłem się dużo bardziej niż ostatnią „dyszką”, nogi drewniane, płuca wyplute ale zadowolenie było. Żałuje, że nie spojrzałem na „pomiernik endomondowy” i nie skończyłem 5 km. Byłem tak ściorany, że myślałem, że piątka już za mną.
Postawiłem przed sobą następny cel, Bieg Mikołajkowy w Warszawie. Impreza odbędzie się 2 grudnia na Żoliborzu. Niebawem ruszą zapisy i jeśli mi się uda zapisać to lecę:) Żona już poinformowana – ona na szoping, ja na szuranie po Warszawie:), „diabełki” do babci. Po debiucie w Kieleckiej Dyszce bardzo mi się spodobała atmosferach takich biegów. Nie ważne, że doszurałem na prawie szarym końcu – ogólnie było super i na to samo liczę w Warszawie. Na szczęście – bo tego nigdy nie da się przewidzieć – mecz ustalili nam na sobotę, także niedziela będzie wolna. O planach na bieg narazie nie piszę. Zobaczymy co przyniosą przygotowania. Mam miesiąc.
Więcej o biegu tutaj: http://www.biegmikolajkowy.pl/
I tak się stało pierwszy kilometr 5:31, drugi 5:21 później zaczęła się góra – jak to w górach – i tempo spadło, trzeci 6:30, czwarty 6:48:(
W sumie w dużym jak na mnie tempie zrobiłem pętle wokół osiedla. Całość 4,3 km w 26 minut. Wiem niczego nie urywa takie tempo i kilometraż, ale mnie się podobało. Zmęczyłem się dużo bardziej niż ostatnią „dyszką”, nogi drewniane, płuca wyplute ale zadowolenie było. Żałuje, że nie spojrzałem na „pomiernik endomondowy” i nie skończyłem 5 km. Byłem tak ściorany, że myślałem, że piątka już za mną.
Postawiłem przed sobą następny cel, Bieg Mikołajkowy w Warszawie. Impreza odbędzie się 2 grudnia na Żoliborzu. Niebawem ruszą zapisy i jeśli mi się uda zapisać to lecę:) Żona już poinformowana – ona na szoping, ja na szuranie po Warszawie:), „diabełki” do babci. Po debiucie w Kieleckiej Dyszce bardzo mi się spodobała atmosferach takich biegów. Nie ważne, że doszurałem na prawie szarym końcu – ogólnie było super i na to samo liczę w Warszawie. Na szczęście – bo tego nigdy nie da się przewidzieć – mecz ustalili nam na sobotę, także niedziela będzie wolna. O planach na bieg narazie nie piszę. Zobaczymy co przyniosą przygotowania. Mam miesiąc.
Więcej o biegu tutaj: http://www.biegmikolajkowy.pl/
zapraszam na bloga (zwykłego): www.szuranie.pl
BLOG na forum bieganie.pl:: TUTAJ
zapraszam do komentowania: TUTAJ
szuranie.pl na Facebooku: TUTAJ
BLOG na forum bieganie.pl:: TUTAJ
zapraszam do komentowania: TUTAJ
szuranie.pl na Facebooku: TUTAJ
-
- Stary Wyga
- Posty: 203
- Rejestracja: 01 gru 2011, 19:28
- Życiówka na 10k: 51:52
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: KIELCE - woj. świętokrzyskie
- Kontakt:
Aaaaale teraz jest fajnie. Pogoda jak dla mnie wymarzona do biegania/szurania. Fajnie, że udaje mi się pokonywać coraz większe odległości praktycznie bez większego odczucia zmęczenia. Nogi oczywiście bolą, wieczorem i dnia następnego, ale z drugiej strony dziwne jest żeby nie bolały. Jest to w końcu wysiłek nie mały podskakiwać, poruszając się cały czas do przodu przez kilkadziesiąt minut. Podskakiwać dźwigając prawie stu kilogramowe cielsko:)
Co do samego biegania, miałem delikatny moment zastoju, delikatne problemy z motywacją, w 1,5 tygodnia tylko dwa treningi. Ale jeden przeciągnąłem w złą stronę, chciałem bez sensu szybko. Wyszło niezbyt szybko, a dodatkowo umordowałem się niemiłosiernie:) Ale to było, uczę się cały czas swojego organizmu, łapię kolejne punkty doświadczenia i każde kolejne wyjście na wieczorne szuranie uczy mnie czegoś nowego. Wczoraj np. nauczyłem się, że chyba lewe ucho mam inne niż prawe:) Co trochę pieron wypada mi z niego słuchawka:)))
Co do samego szurania, idzie nieźle w tym tygodniu. W poniedziałek ponad 8 km w fajnym, równym, choć oczywiście wolnym tempie. Wczoraj zaplanowana i wykonana w 100% dyszka. Też wytrzymana od początku do końca w równym tempie, bez zrywów. Jeden dołek tylko w okolicach 7 km mega kolka/ucisk w „prawym płucu”. Postój 20 sekundowy załatwił sprawę, kilka głębszych oddechów i w dalszą drogę można było pocisnąć. Ogromnie podoba mi się teraz pogoda, lepszej chyba być nie może. W poniedziałek w Kielcach około 3-4 stopni, bardzo wilgotno, wczoraj 2 stopnie poniżej zera, mega mgła. Ogólnie nie wiem w sumie czemu – ale bardzo mi taka aura odpowiada. Biegam/szuram zazwyczaj koło 21.00 – 22.00 wieczorami.
Podsumowując wywód mój:) – cieszę się, że widzę postępy. Pamiętam moje pierwsze kilometry, gdzie po jednym czy dwóch tysiącach metrów prawie traciłem życie i nie było najmniejszej możliwości aby zrobić większą odległość. Teraz mam wrażenie, że biegnąc szurając swoim tempem (mega wolnym) mogę biec i biec. A czasami tak w okolicach zazwyczaj 80% zaplanowanej trasy dopadają mnie tylko mega pozytywne myśli i wrażenie „nieśmiertelności” wzrasta jeszcze bardziej. Dziwne i nie wytłumaczalne dla mnie to uczucie:)
W planach tego tygodniowych, szuranie w piątek wieczorkiem – na pewno nie 10km, trochę krócej bo kilka godzin później wyjazd do Białegostoku. Tam może zwiedzę szuraniowo miasta wieczorem, a jeśli nie to w niedzielę rano to zrobię:)
Zacząłem chodzić też na basen – mało, bo tylko raz w tygodniu, ale i tak wygospodarowanie dwóch godzin w czasie popołudniowym tylko dla mnie to wielki sukces… Także w czwartki moczę kuper i staram się wrócić do swoich dawnych możliwości pływaniowych, które nie skromnie mówiąc były nie małe:)
W głowie cały czas mój drugi w tym roku bieg – Bieg Mikołajkowy w Warszawie 2 grudnia:)
trochę cyferek z ostatniego czasu:
8.11.2012 – 6,13KM – 37:55
12.11.2012 – 8,4 KM – 52:08
14.11.2012 – 10,36 KM – 1:01:00
Co do samego biegania, miałem delikatny moment zastoju, delikatne problemy z motywacją, w 1,5 tygodnia tylko dwa treningi. Ale jeden przeciągnąłem w złą stronę, chciałem bez sensu szybko. Wyszło niezbyt szybko, a dodatkowo umordowałem się niemiłosiernie:) Ale to było, uczę się cały czas swojego organizmu, łapię kolejne punkty doświadczenia i każde kolejne wyjście na wieczorne szuranie uczy mnie czegoś nowego. Wczoraj np. nauczyłem się, że chyba lewe ucho mam inne niż prawe:) Co trochę pieron wypada mi z niego słuchawka:)))
Co do samego szurania, idzie nieźle w tym tygodniu. W poniedziałek ponad 8 km w fajnym, równym, choć oczywiście wolnym tempie. Wczoraj zaplanowana i wykonana w 100% dyszka. Też wytrzymana od początku do końca w równym tempie, bez zrywów. Jeden dołek tylko w okolicach 7 km mega kolka/ucisk w „prawym płucu”. Postój 20 sekundowy załatwił sprawę, kilka głębszych oddechów i w dalszą drogę można było pocisnąć. Ogromnie podoba mi się teraz pogoda, lepszej chyba być nie może. W poniedziałek w Kielcach około 3-4 stopni, bardzo wilgotno, wczoraj 2 stopnie poniżej zera, mega mgła. Ogólnie nie wiem w sumie czemu – ale bardzo mi taka aura odpowiada. Biegam/szuram zazwyczaj koło 21.00 – 22.00 wieczorami.
Podsumowując wywód mój:) – cieszę się, że widzę postępy. Pamiętam moje pierwsze kilometry, gdzie po jednym czy dwóch tysiącach metrów prawie traciłem życie i nie było najmniejszej możliwości aby zrobić większą odległość. Teraz mam wrażenie, że biegnąc szurając swoim tempem (mega wolnym) mogę biec i biec. A czasami tak w okolicach zazwyczaj 80% zaplanowanej trasy dopadają mnie tylko mega pozytywne myśli i wrażenie „nieśmiertelności” wzrasta jeszcze bardziej. Dziwne i nie wytłumaczalne dla mnie to uczucie:)
W planach tego tygodniowych, szuranie w piątek wieczorkiem – na pewno nie 10km, trochę krócej bo kilka godzin później wyjazd do Białegostoku. Tam może zwiedzę szuraniowo miasta wieczorem, a jeśli nie to w niedzielę rano to zrobię:)
Zacząłem chodzić też na basen – mało, bo tylko raz w tygodniu, ale i tak wygospodarowanie dwóch godzin w czasie popołudniowym tylko dla mnie to wielki sukces… Także w czwartki moczę kuper i staram się wrócić do swoich dawnych możliwości pływaniowych, które nie skromnie mówiąc były nie małe:)
W głowie cały czas mój drugi w tym roku bieg – Bieg Mikołajkowy w Warszawie 2 grudnia:)
trochę cyferek z ostatniego czasu:
8.11.2012 – 6,13KM – 37:55
12.11.2012 – 8,4 KM – 52:08
14.11.2012 – 10,36 KM – 1:01:00
zapraszam na bloga (zwykłego): www.szuranie.pl
BLOG na forum bieganie.pl:: TUTAJ
zapraszam do komentowania: TUTAJ
szuranie.pl na Facebooku: TUTAJ
BLOG na forum bieganie.pl:: TUTAJ
zapraszam do komentowania: TUTAJ
szuranie.pl na Facebooku: TUTAJ
-
- Stary Wyga
- Posty: 203
- Rejestracja: 01 gru 2011, 19:28
- Życiówka na 10k: 51:52
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: KIELCE - woj. świętokrzyskie
- Kontakt:
Już tylko kilka dni dzieli mnie od drugiego w "dorosłym wagowo" życiu biegu. Żoliborski Bieg Mikołajkowy odbędzie się drugiego grudnia i mam związane z nim poważne plany:) Po pierwsze mam zamiar dotrzeć w porę, nie spóźnić się i w miarę wypoczęty być. Co łatwe nie będzie gdyż-albowiem...dzień wcześniej pewnie mega późno wrócę z Łodzi (mecz), a w niedzielę do Warszawy wyruszę pewnie około godz. 8.00. Wcześniej się nie da, bo przecież dzieciorki trzeba komuś (pewnie babci) podrzucić. Był pomysł aby ciachnąć do Łodzi na mecz i bezpośrednio po pierdyknąć do Warszawy, zdrzemnąć się i być świeżynką rano. No ale te dzieciory - podrzucenie komuś dwójki 4 letnich dziewczyn bliźniaczek na dwa dni, nie jest taką łatwą sprawą. Jeśli nie wiecie do końca o czym mówie, to proszę bardzo - tak wygląda zwykłe przeglądanie się w telefonie. (poniżej film)
http://www.youtube.com/watch?v=YQ6Ej5cSC1A
A wracając do Biegu. Plan mam jak dla mnie baaardzo poważny. Poniżej godziny! Mniej niż 60 minut na 10 km...to była by masakra!!! Wiem, że teraz większość z Was uśmiecha się pod nosem, przypominając sobie swoje ostatnie 40 minut, noo 46... Dla mnie czas poniżej godziny na 10km będzie mistrzostwem świata, jeszcze niedawno NIE DO POMYŚLENIA. Oczywiście nic się nie stanie, jeśli tego nie osiągnę - choć uważam, że jestem w stanie (ostatnio na treningu z mocnymi górami i światłami 1:01) Tam wreszcie będzie płasko, będzie pod kogo się podczepić no i jakaś tam dodatkowa adrenalina będzie pchała, a może ciągnęła do przodu.
Mam nadzieję, że nie przeszkodziło mi ostatnie chorowatości. Dopadło mnie kilka dni temu, zbierało się do tego już jakiś czas, aż powaliło dziwnie z nóg. Osłabienie, temperatura, ból wszystkiego co odstaje od tułowia. Myślałem, że to może jakieś przetrenowanie czy coś podobnego, gdyż zbiegło się ze zmęczeniem po ostatnim treningu - ale chyba jednak nie. Ostatecznie miałem 4 dni przerwy w szuraniu. Wczoraj wyszedłem na delikatną próbę na mini bieżnię pod blokiem, porobiłem kilka przebieżek i poszurałem delikatnie w koło aby się rozruszać. W piątek (jutro) planuje delikatnie przeszurać 5 km. W sobotę od biegania odpocznę - od pracy niestety nie, będzie ciężko i cały dzień. A w niedzielę do boju! Trzymajcie kciuki. Poniżej moje ostatnie nie publikowane jeszcze szurania.
PS. A tak przy okazji zapraszam do polubienia szuranie.pl na Facebooku. Póki co jeszcze pusto - ale kiedyś się zapełni. http://www.facebook.com/pages/szuraniep ... 1540178051
21 listopada - 5,41 km - 32:59
23 listopada - 9,23 km - 59:47
28 listopada - 2,72 km - 24:47 - bieżnia pod blokiem, przebieżki i marsze:)
http://www.youtube.com/watch?v=YQ6Ej5cSC1A
A wracając do Biegu. Plan mam jak dla mnie baaardzo poważny. Poniżej godziny! Mniej niż 60 minut na 10 km...to była by masakra!!! Wiem, że teraz większość z Was uśmiecha się pod nosem, przypominając sobie swoje ostatnie 40 minut, noo 46... Dla mnie czas poniżej godziny na 10km będzie mistrzostwem świata, jeszcze niedawno NIE DO POMYŚLENIA. Oczywiście nic się nie stanie, jeśli tego nie osiągnę - choć uważam, że jestem w stanie (ostatnio na treningu z mocnymi górami i światłami 1:01) Tam wreszcie będzie płasko, będzie pod kogo się podczepić no i jakaś tam dodatkowa adrenalina będzie pchała, a może ciągnęła do przodu.
Mam nadzieję, że nie przeszkodziło mi ostatnie chorowatości. Dopadło mnie kilka dni temu, zbierało się do tego już jakiś czas, aż powaliło dziwnie z nóg. Osłabienie, temperatura, ból wszystkiego co odstaje od tułowia. Myślałem, że to może jakieś przetrenowanie czy coś podobnego, gdyż zbiegło się ze zmęczeniem po ostatnim treningu - ale chyba jednak nie. Ostatecznie miałem 4 dni przerwy w szuraniu. Wczoraj wyszedłem na delikatną próbę na mini bieżnię pod blokiem, porobiłem kilka przebieżek i poszurałem delikatnie w koło aby się rozruszać. W piątek (jutro) planuje delikatnie przeszurać 5 km. W sobotę od biegania odpocznę - od pracy niestety nie, będzie ciężko i cały dzień. A w niedzielę do boju! Trzymajcie kciuki. Poniżej moje ostatnie nie publikowane jeszcze szurania.
PS. A tak przy okazji zapraszam do polubienia szuranie.pl na Facebooku. Póki co jeszcze pusto - ale kiedyś się zapełni. http://www.facebook.com/pages/szuraniep ... 1540178051
21 listopada - 5,41 km - 32:59
23 listopada - 9,23 km - 59:47
28 listopada - 2,72 km - 24:47 - bieżnia pod blokiem, przebieżki i marsze:)
zapraszam na bloga (zwykłego): www.szuranie.pl
BLOG na forum bieganie.pl:: TUTAJ
zapraszam do komentowania: TUTAJ
szuranie.pl na Facebooku: TUTAJ
BLOG na forum bieganie.pl:: TUTAJ
zapraszam do komentowania: TUTAJ
szuranie.pl na Facebooku: TUTAJ
-
- Stary Wyga
- Posty: 203
- Rejestracja: 01 gru 2011, 19:28
- Życiówka na 10k: 51:52
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: KIELCE - woj. świętokrzyskie
- Kontakt:
Tak na szybko i na gorąco.
Właśnie wróciłem z Warszawy, impreza pod tytułem XVII Żoliborski Bieg Mikołajkowy baaaardzo udana. Wszystko grało. A jak grało to i się szurało. Poszurałem 200% mojej normy. Marzyłem o wyniku poniżej jednej godziny. Udało się wyszurać 57:45 !!!! Czyli mega zadowolenie, choć jeszcze jest trochę możliwości aby to poprawić. Tyle na dzisiaj - ucieszony kładę się spać, bo jutro...poniedziałek!
Właśnie wróciłem z Warszawy, impreza pod tytułem XVII Żoliborski Bieg Mikołajkowy baaaardzo udana. Wszystko grało. A jak grało to i się szurało. Poszurałem 200% mojej normy. Marzyłem o wyniku poniżej jednej godziny. Udało się wyszurać 57:45 !!!! Czyli mega zadowolenie, choć jeszcze jest trochę możliwości aby to poprawić. Tyle na dzisiaj - ucieszony kładę się spać, bo jutro...poniedziałek!
zapraszam na bloga (zwykłego): www.szuranie.pl
BLOG na forum bieganie.pl:: TUTAJ
zapraszam do komentowania: TUTAJ
szuranie.pl na Facebooku: TUTAJ
BLOG na forum bieganie.pl:: TUTAJ
zapraszam do komentowania: TUTAJ
szuranie.pl na Facebooku: TUTAJ
-
- Stary Wyga
- Posty: 203
- Rejestracja: 01 gru 2011, 19:28
- Życiówka na 10k: 51:52
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: KIELCE - woj. świętokrzyskie
- Kontakt:
PIERWSZY MEDAL!
Zapisałem się w sumie przypadkiem, nie myślałem i nie planowałem szurać poza Kielcami, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Ukończyłem – jako tako – Kielecką Dychę i plan był taki, że innych planów nie ma:) Ale gdzieś przypadkowo, ktoś napisał, że tu i tu jest taka fajna kameralna impreza. Że 10 km, że grudzień… Szybkie spojrzenie w moje terminarze meczowe – meczu nie ma. Jadę! Nie umawiając się z nikim, nikogo o towarzystwo nie prosząc zapisałem się na Żoliborski Bieg Mikołajkowy. Później zacząłem pękąć… Samo zapisanie bowiem nie wystarcza, trzeba jeszcze opłacić wpisowe i wtedy dopiero następuje potwierdzenie. Tak więc tchórz mnie oblatywał, że gdzie ja co ledwo przeszuruje kieleckie chodniki będzie leciał taki kawał, żeby znowu ledwo dolecieć do mety… Gdzie ja, który w życiu wcześniej dwa razy przeszurał więcej niż 10 km jednorazowo na bieg do Warszawy? W międzyczasie o biegu dowiedziało się kilku znajomych kielczan, obecnie mieszkańców stolicy i wspólna moblilizacja zaowocowała wpłaceniem kwoty w wysokości 30 zł na konto organizatora:)
Nr 368
Taki oto został przydzielony, w sumie ludzików na starcie miało stanąć około 600. Dla mnie taka liczba biegających na raz to jakiś kosmos. Zazwyczaj biegam samemu, a jeśli już kogoś widzę szurającego o 22.00 w nocy, to stwierdzam, że musi być podobnie chory jak ja i nie traktuję go poważnie:) 600 osób razem!
Pobudka w niedzielę łatwa nie była. Dzień wcześniej cały czas w trasie. Kielce – Łódź – Kielce z przerwą na średnio udane zawody w piłce nożnej. Po powrocie do domu jeszcze obróbka zdjęć, szybka prasóweczka, kilka powtórek i około 24.00 kąpiel i spać.
Droga na miejsce startu bez problemu, nawet czasu było za dużo, dlatego też można było oszczędzić trochę środowiska naturalnego poprzez mniejsze spalanie paliwa przez mój środek transportu. No i zimno. Zimno jak cholera, co odczułem dopiero na miejscu. Park Kępa Potocka to fajne miejsce, z jednej strony chyba drogie mieszkania, apartamentowce, wielkie bloki z ogromnymi tarasami porośniętymi tujami na dachach, z drugiej kanał, kaczki, drzewa i komunistyczne ogródki działkowe. Godzinę przed moim startem dzieciaki w tempie dla mnie zawrotnym pokonywały kolejne metry, setki metrów. Te z zadowolonymi minami po swoich biegach maszerowały dumnie z medalami na szyjach . Patrzyłem na nich wtedy z zazdrością… Trochę dziwne uczucie jak 32 letni facet patrzy na 6 letnie dziecko i mu zazdrości, że ma taki medal o którym on marzy od ładnych kilkuset kilometrów…
Numer odebrany, herbata wypita (pan mówi, że sam Miecugow do niego na herbatkę wpada…czułem się zaszczycony:) 30 minut do startu, spotykam znajomych. Trzech Marcinów. Marcin szybki – taki w okolicach 40 minut, Marcin jak ja – koło godziny i Marcin zagadka – nie wiem jak on biega:) Wspólnie przegadujemy około 20 minut po czym męsko i twardo życzymy sobie powodzenia i każdy z nas ze zmarzniętymi na kość stopami (przynajmniej ja takie miałem) udaje się na szybką rozgrzewkę.
Start
Ciasno, ciasno i jeszcze ciaśniej. Facetów i kobiety rozdzielono. My osobno, babeczki w samotności. Na szczęście nasze drogi schodzą się po około 1,5 kilometra. Ustawiłem się raczej pod koniec stawki, realnie oceniając swoje możliwości:) Jednak start i pierwsze kilometry były dla mnie rewelacyjne, Biegło mi się super, aż zacząłem się zastanawiać czy wszystko jest ok, czy nie za szybko i czy wytrzymam. Wyprzedziłem baaardzo dużo szuraczy. Bo do biegaczy miałem już zdecydowanie za daleko. Pierwszy kilometr poniżej 6 minut! Drugi…5:12, trzeci 5:23. Cholera jasna – jeszcze mnie wezmą na Igrzyska pomyślałem:) Nigdy do tej pory nie udawało mi się utrzymać takiego tempa. Co więcej czułem się bardzo dobrze. Nic nie bolało, nic nie obcierało. Noo może było trochę gorąco. Czwarty kilometr 5:19. Byłem mocno zaskoczony. Pozytywnie. Oczywiście nie było tak cudownie do samego końca i nie wygrałem tego biegu:) jednak wygrałem go sam ze sobą. W listopadzie w Kielcach przegrałem, przestraszyłem się odległości, nie wiedziałem jak rozłożyć siły i spękałem – trzymałem bezpieczne dla mnie 6:10/km. Wiedziałem, że w takim tempie mogę biegać bezustannie. Teraz zaryzykowałem i się opłaciło. Nie wiem, pewnie zadziałała trochę adrenalina, pewnie sama „magia” zawodów też troszkę niosła do przodu.
Mniej niż 60 minut – marzenie!
Miesiąc temu chciałem przebiec, dwa tygodnie temu nieśmiało zacząłem się zastanawiać i marzyć o dobrym dla mnie wyniku. Tydzień przed – mimo problemów zdrowotnych – nie myślałem o niczym innym jak tylko o tym, aby to był bieg z którego będę zadowolony. Aby był poniżej 60 minut. Piąty kilometr 5:45. Jeśli nic się nie przydarzy dziwnego – uda mi się. Tak pomyślałem kilometr przed końcem pierwszej pętli. Jednak krótki – może 50 metrowy podbieg, delikatny w porównaniu do tego co mam w Kielcach – wytrącił mnie totalnie z równowagi. Zabrało mi nogi, weszło mi tak w uda – że nie pamiętam prawie jak przebiegałem przez metę będącą półmetkiem. Szósty kilometr 5:40 – nadal dobrze, nadal „szuram po rekord”. Siódmy kilometr 5:46. Wolniej ale jeszcze w normie. Ósmy – 5:51. Tracimy moc hjuston:) Na dziewiątym kilometrze – 5:56 dowiedziałem się bardzo ważnej rzeczy, że nie należy oceniać ludzi po wyglądzie. Aby wytłumaczyć, muszę się cofnąć o jakieś 6 kilometrów. Na początku, kiedy to leciałem jak szalony:))) wyprzedzałem kobietę (może dziewczynę, może Panią? Nie wiem, bo widziałem ją tylko od tyłu) Pomyślałem wtedy – jako, że była to bardzo otyła postać – że mam do niej wielki szacunek, że się porwała na 10 km. Jest drugi kilometr, a ona nadal się trzyma. Śmiesznie biegnie i nie wygląda na sportowca, ale szura. Wyprzedziłem ją z myślą, że pewnie będzie gdzieś szurała do póóóóóźnych godzin wieczornych… No i przyszedł wspomniany dziewiąty kilometr, ja już jak lokomotywa coraz wolniej, ospale. Za moment ten podbieg który tak mnie umordował na pierwszej pętli. W słuchawkach Jared Leto z 30 Seconds to Mars wyśpiewywał właśnie kolejne NO NO NO w Closer to the Edge, a po lewej mijała mnie, w zabójczym dla mnie w tym momencie tempie, Pani, o której tak „dziwnie” jeszcze jakiś czas temu myślałem. Wyprzedziła mnie i choćby ciągnęła za sobą wielką skrzynkę ulubionego przeze mnie piwa to i tak bym jej nie dogonił. Biegła naprawdę szybko. Można? MOŻNA!!! I to w bieganiu jest super. Dziesiąty kilometr 5:48, na ostatnich metrach miałem zwątpienie – klepnięcie po plecach od Marcina (tego co biega jak ja) i kilka wyrazów otuchy pomogły w doszuraniu do mety. Wiedziałem, że cel osiągnąłem. Jest poniżej 60 minut.
Meta
Znowu zapomniałem ucieszyć się na mecie. Chciałem zawsze zrobić tak jak najwięksi sportowcy. Wyrzucić ręce w górę. Zapomniałem:) Tuż za metą, piknięcie w stronę mojego kodu kreskowego, MEDAL na szyję, jabłko w rękę i szukanie tchu. Odzyskałem go po chwili, wymiana wrażeń z biegu, pamiątkowe zdjęcie z Marcinem i do domu. Na wręczenie nagród nie czekałem:)
Sumując: zadowolenie jest w 200%, plan założony – wykonany. Dużo się podczas biegu nauczyłem, też o sobie i o postrzeganiu innych. Ogromne wrażenie zrobił na mnie Pan w koszulce „widzieć więcej niż czubek własnego nosa”. Biegł z przewodnikiem. On był niewidomy. Wspomniana Pani, także przyłożyła trochę moim myślom. Sam sobie też dałem do myślenia wiele, że jak się chce, i trochę popracuje to można osiągnąć coś, co jeszcze 12 miesięcy temu było NIE DO POMYŚLENIA. Dokładnie rok temu przeszurałem, trochę przeszedłem 2 km. Ledwo żyłem, a zakwasy mnie męczyły przez tydzień.
Dzisiaj ukończyłem 10km poniżej 60 minut! i mam medal!
Plany na przyszłość mam ogromne, chcę więcej i dalej. Może – jak daty przypasują w marcu… A jeszcze nie będę zapeszał:)
Zapisałem się w sumie przypadkiem, nie myślałem i nie planowałem szurać poza Kielcami, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Ukończyłem – jako tako – Kielecką Dychę i plan był taki, że innych planów nie ma:) Ale gdzieś przypadkowo, ktoś napisał, że tu i tu jest taka fajna kameralna impreza. Że 10 km, że grudzień… Szybkie spojrzenie w moje terminarze meczowe – meczu nie ma. Jadę! Nie umawiając się z nikim, nikogo o towarzystwo nie prosząc zapisałem się na Żoliborski Bieg Mikołajkowy. Później zacząłem pękąć… Samo zapisanie bowiem nie wystarcza, trzeba jeszcze opłacić wpisowe i wtedy dopiero następuje potwierdzenie. Tak więc tchórz mnie oblatywał, że gdzie ja co ledwo przeszuruje kieleckie chodniki będzie leciał taki kawał, żeby znowu ledwo dolecieć do mety… Gdzie ja, który w życiu wcześniej dwa razy przeszurał więcej niż 10 km jednorazowo na bieg do Warszawy? W międzyczasie o biegu dowiedziało się kilku znajomych kielczan, obecnie mieszkańców stolicy i wspólna moblilizacja zaowocowała wpłaceniem kwoty w wysokości 30 zł na konto organizatora:)
Nr 368
Taki oto został przydzielony, w sumie ludzików na starcie miało stanąć około 600. Dla mnie taka liczba biegających na raz to jakiś kosmos. Zazwyczaj biegam samemu, a jeśli już kogoś widzę szurającego o 22.00 w nocy, to stwierdzam, że musi być podobnie chory jak ja i nie traktuję go poważnie:) 600 osób razem!
Pobudka w niedzielę łatwa nie była. Dzień wcześniej cały czas w trasie. Kielce – Łódź – Kielce z przerwą na średnio udane zawody w piłce nożnej. Po powrocie do domu jeszcze obróbka zdjęć, szybka prasóweczka, kilka powtórek i około 24.00 kąpiel i spać.
Droga na miejsce startu bez problemu, nawet czasu było za dużo, dlatego też można było oszczędzić trochę środowiska naturalnego poprzez mniejsze spalanie paliwa przez mój środek transportu. No i zimno. Zimno jak cholera, co odczułem dopiero na miejscu. Park Kępa Potocka to fajne miejsce, z jednej strony chyba drogie mieszkania, apartamentowce, wielkie bloki z ogromnymi tarasami porośniętymi tujami na dachach, z drugiej kanał, kaczki, drzewa i komunistyczne ogródki działkowe. Godzinę przed moim startem dzieciaki w tempie dla mnie zawrotnym pokonywały kolejne metry, setki metrów. Te z zadowolonymi minami po swoich biegach maszerowały dumnie z medalami na szyjach . Patrzyłem na nich wtedy z zazdrością… Trochę dziwne uczucie jak 32 letni facet patrzy na 6 letnie dziecko i mu zazdrości, że ma taki medal o którym on marzy od ładnych kilkuset kilometrów…
Numer odebrany, herbata wypita (pan mówi, że sam Miecugow do niego na herbatkę wpada…czułem się zaszczycony:) 30 minut do startu, spotykam znajomych. Trzech Marcinów. Marcin szybki – taki w okolicach 40 minut, Marcin jak ja – koło godziny i Marcin zagadka – nie wiem jak on biega:) Wspólnie przegadujemy około 20 minut po czym męsko i twardo życzymy sobie powodzenia i każdy z nas ze zmarzniętymi na kość stopami (przynajmniej ja takie miałem) udaje się na szybką rozgrzewkę.
Start
Ciasno, ciasno i jeszcze ciaśniej. Facetów i kobiety rozdzielono. My osobno, babeczki w samotności. Na szczęście nasze drogi schodzą się po około 1,5 kilometra. Ustawiłem się raczej pod koniec stawki, realnie oceniając swoje możliwości:) Jednak start i pierwsze kilometry były dla mnie rewelacyjne, Biegło mi się super, aż zacząłem się zastanawiać czy wszystko jest ok, czy nie za szybko i czy wytrzymam. Wyprzedziłem baaardzo dużo szuraczy. Bo do biegaczy miałem już zdecydowanie za daleko. Pierwszy kilometr poniżej 6 minut! Drugi…5:12, trzeci 5:23. Cholera jasna – jeszcze mnie wezmą na Igrzyska pomyślałem:) Nigdy do tej pory nie udawało mi się utrzymać takiego tempa. Co więcej czułem się bardzo dobrze. Nic nie bolało, nic nie obcierało. Noo może było trochę gorąco. Czwarty kilometr 5:19. Byłem mocno zaskoczony. Pozytywnie. Oczywiście nie było tak cudownie do samego końca i nie wygrałem tego biegu:) jednak wygrałem go sam ze sobą. W listopadzie w Kielcach przegrałem, przestraszyłem się odległości, nie wiedziałem jak rozłożyć siły i spękałem – trzymałem bezpieczne dla mnie 6:10/km. Wiedziałem, że w takim tempie mogę biegać bezustannie. Teraz zaryzykowałem i się opłaciło. Nie wiem, pewnie zadziałała trochę adrenalina, pewnie sama „magia” zawodów też troszkę niosła do przodu.
Mniej niż 60 minut – marzenie!
Miesiąc temu chciałem przebiec, dwa tygodnie temu nieśmiało zacząłem się zastanawiać i marzyć o dobrym dla mnie wyniku. Tydzień przed – mimo problemów zdrowotnych – nie myślałem o niczym innym jak tylko o tym, aby to był bieg z którego będę zadowolony. Aby był poniżej 60 minut. Piąty kilometr 5:45. Jeśli nic się nie przydarzy dziwnego – uda mi się. Tak pomyślałem kilometr przed końcem pierwszej pętli. Jednak krótki – może 50 metrowy podbieg, delikatny w porównaniu do tego co mam w Kielcach – wytrącił mnie totalnie z równowagi. Zabrało mi nogi, weszło mi tak w uda – że nie pamiętam prawie jak przebiegałem przez metę będącą półmetkiem. Szósty kilometr 5:40 – nadal dobrze, nadal „szuram po rekord”. Siódmy kilometr 5:46. Wolniej ale jeszcze w normie. Ósmy – 5:51. Tracimy moc hjuston:) Na dziewiątym kilometrze – 5:56 dowiedziałem się bardzo ważnej rzeczy, że nie należy oceniać ludzi po wyglądzie. Aby wytłumaczyć, muszę się cofnąć o jakieś 6 kilometrów. Na początku, kiedy to leciałem jak szalony:))) wyprzedzałem kobietę (może dziewczynę, może Panią? Nie wiem, bo widziałem ją tylko od tyłu) Pomyślałem wtedy – jako, że była to bardzo otyła postać – że mam do niej wielki szacunek, że się porwała na 10 km. Jest drugi kilometr, a ona nadal się trzyma. Śmiesznie biegnie i nie wygląda na sportowca, ale szura. Wyprzedziłem ją z myślą, że pewnie będzie gdzieś szurała do póóóóóźnych godzin wieczornych… No i przyszedł wspomniany dziewiąty kilometr, ja już jak lokomotywa coraz wolniej, ospale. Za moment ten podbieg który tak mnie umordował na pierwszej pętli. W słuchawkach Jared Leto z 30 Seconds to Mars wyśpiewywał właśnie kolejne NO NO NO w Closer to the Edge, a po lewej mijała mnie, w zabójczym dla mnie w tym momencie tempie, Pani, o której tak „dziwnie” jeszcze jakiś czas temu myślałem. Wyprzedziła mnie i choćby ciągnęła za sobą wielką skrzynkę ulubionego przeze mnie piwa to i tak bym jej nie dogonił. Biegła naprawdę szybko. Można? MOŻNA!!! I to w bieganiu jest super. Dziesiąty kilometr 5:48, na ostatnich metrach miałem zwątpienie – klepnięcie po plecach od Marcina (tego co biega jak ja) i kilka wyrazów otuchy pomogły w doszuraniu do mety. Wiedziałem, że cel osiągnąłem. Jest poniżej 60 minut.
Meta
Znowu zapomniałem ucieszyć się na mecie. Chciałem zawsze zrobić tak jak najwięksi sportowcy. Wyrzucić ręce w górę. Zapomniałem:) Tuż za metą, piknięcie w stronę mojego kodu kreskowego, MEDAL na szyję, jabłko w rękę i szukanie tchu. Odzyskałem go po chwili, wymiana wrażeń z biegu, pamiątkowe zdjęcie z Marcinem i do domu. Na wręczenie nagród nie czekałem:)
Sumując: zadowolenie jest w 200%, plan założony – wykonany. Dużo się podczas biegu nauczyłem, też o sobie i o postrzeganiu innych. Ogromne wrażenie zrobił na mnie Pan w koszulce „widzieć więcej niż czubek własnego nosa”. Biegł z przewodnikiem. On był niewidomy. Wspomniana Pani, także przyłożyła trochę moim myślom. Sam sobie też dałem do myślenia wiele, że jak się chce, i trochę popracuje to można osiągnąć coś, co jeszcze 12 miesięcy temu było NIE DO POMYŚLENIA. Dokładnie rok temu przeszurałem, trochę przeszedłem 2 km. Ledwo żyłem, a zakwasy mnie męczyły przez tydzień.
Dzisiaj ukończyłem 10km poniżej 60 minut! i mam medal!
Plany na przyszłość mam ogromne, chcę więcej i dalej. Może – jak daty przypasują w marcu… A jeszcze nie będę zapeszał:)
zapraszam na bloga (zwykłego): www.szuranie.pl
BLOG na forum bieganie.pl:: TUTAJ
zapraszam do komentowania: TUTAJ
szuranie.pl na Facebooku: TUTAJ
BLOG na forum bieganie.pl:: TUTAJ
zapraszam do komentowania: TUTAJ
szuranie.pl na Facebooku: TUTAJ
-
- Stary Wyga
- Posty: 203
- Rejestracja: 01 gru 2011, 19:28
- Życiówka na 10k: 51:52
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: KIELCE - woj. świętokrzyskie
- Kontakt:
Stało się...
dostałem właśnie maila z potwierdzeniem i numerem w Półmaratonie Warszawskim! Numer: 5663
Nie wiem czy dobrze robię, czy i jak to wszystko się uda. Ale powalczę. Rok temu nie śniło mi się ogólnie o jakimkolwiek szuraniu, a trochę jako tako to wychodzi. Zapisanie na taki bieg działą u mnie bardzo mobilizująco (tak było przed dwoma przebiegniętym "dyszkami"). Mam nadzieję, że tak będzie i tym razem.
Znalazłem na runkeeper jakiś program na 2:15 i chyba jego będę się trzymał.
A Was prosze o trzymanie kciuków:)
ps. tygodniowe grypsko zaczyna odpuszczać, gorączki już nie, katar chyba dał mi spokój. Dzisiaj wychodzę szurać.
dostałem właśnie maila z potwierdzeniem i numerem w Półmaratonie Warszawskim! Numer: 5663
Nie wiem czy dobrze robię, czy i jak to wszystko się uda. Ale powalczę. Rok temu nie śniło mi się ogólnie o jakimkolwiek szuraniu, a trochę jako tako to wychodzi. Zapisanie na taki bieg działą u mnie bardzo mobilizująco (tak było przed dwoma przebiegniętym "dyszkami"). Mam nadzieję, że tak będzie i tym razem.
Znalazłem na runkeeper jakiś program na 2:15 i chyba jego będę się trzymał.
A Was prosze o trzymanie kciuków:)
ps. tygodniowe grypsko zaczyna odpuszczać, gorączki już nie, katar chyba dał mi spokój. Dzisiaj wychodzę szurać.
zapraszam na bloga (zwykłego): www.szuranie.pl
BLOG na forum bieganie.pl:: TUTAJ
zapraszam do komentowania: TUTAJ
szuranie.pl na Facebooku: TUTAJ
BLOG na forum bieganie.pl:: TUTAJ
zapraszam do komentowania: TUTAJ
szuranie.pl na Facebooku: TUTAJ
-
- Stary Wyga
- Posty: 203
- Rejestracja: 01 gru 2011, 19:28
- Życiówka na 10k: 51:52
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: KIELCE - woj. świętokrzyskie
- Kontakt:
Ponad tygodniowa przerwa od biegania (przeciągające się przeziębienie) spowodował, że przeczytałem od dechy do dechy chyba większość biegowych blogów:) Wczoraj stwierdziłem, że już wystarczy lenistwa. Przeglądając wcześniej różne programy przygotowujące do półmaratonu ostatecznie wybrałem ten który akurat znalazł się najbardziej pod ręką. W aplikacji RunKeeper. Nie wiem czy to dobry program i czy przede wszystkim program dla mnie. W tytule ma 2:15, czyli teoretycznie powinien mnie przygotować do osiągnięcia takiego lub lepszego czasu. Było by świetnie, bo to chyba nie najgorszy wynik. Choć z drugiej strony to ponad 6:00 na kilometr, a nawet prawie 7:00. Jednak tutaj, dla mnie przynajmniej, ważna jest odległość i warunki w jakich będzie się biegło. One, co pokazało wczorajsze i dzisiejsze szuranie, są bardzo ważne, szczególnie dla takiego amatora jak ja. Wczoraj program pokazał 6,44 kilometra wolno. Godzina 17.00, temperatura -2/-1, marznący deszcz odczuwalny na twarzy jakby malutkie igiełki wbijały się w policzki. Zrobiłem moja tradycyjne kółko otaczając osiedla Na Stoku i Świętokrzyskie, to jest około 5km. Musiałem „dobić” kilometrów na bieżni pod blokiem. Bieżni, która tylko z nazwy ją przypomina. Dobrze, że wcześniej ktoś równie niespełna rozumu jak ja przetarł szlak, to mogłem trzymać „jego kółeczko”. Ostatecznie 6,75 km w czasie słabym, ale nie o czas tu chodziło. Wiedziałem, że na następny dzień też należy ruszyć. Program pokazał ponad 14 km. Nigdy w życiu nie przebiegłem za jednym razem takiej odległości. Maks to było około 11 na Kieleckiej Dyszce. Ale 14??? I to jeszcze na następny dzień po przeszuraniu prawie siedmiu km… Liczyłem się z tym, że mi się nie uda.
Niedzielne przedpołudnie, dzieciaki chore – czyli ze wspólnych spacerów nici. Ciuchy na siebie, za oknem +2 stopnie, lekki deszczyk, ogromna mgła. Pogoda z gatunków tych, że psa by nie wygonił…:) Mieszkam na Słonecznym Wzgórzu, czyli na górze. Małej bo małej, ale zawsze temperatura i warunki atmosferyczne różnią się od tych w mieście. U mnie zamarznięte chodniki, śliskie jak pieron.
bardzo śliski chodnik/ścieżka na ul. Bohaterów Warszawy – po prawej KSM
Na dole ciapa i chlapa. Tak źle i tak nie dobrze:) Kombinowałem na bieżąco jak to zrobić, aby nie kręcić się w kółko, a zarazem aby nie „skończyło mi się miasto”, a plan wyrobić. W dół Warszawską, osiedle KSM po lewej obok basenu (lodowisko oczywiście nieczynne), planowałem doszurać do Stadionu Międzyszkolnego, pokręcić się na bieżni ze 4 km i powrót do domu. Miało to dać upragnione ponad 14 km. Niestety oczywiście bieżnia nie odśnieżona. Rozpuszczony śnieg, ukrywający w sobie mnóstwo wody, sięgający do kostek uniemożliwił całkowicie szuranie po bieżni. Zrobiłem tylko jedno kółko.
Stadion Międzyszkolny w Kielcach
Zrezygnowany ruszyłem na południe, aż do osiedla Barwinek. Po 7km nawrót. Droga podobna, omijająca już jednak bieżnie na stadionie, ponownie przez KSM aż do obwodnicy. Dalej w kierunku Galerii, na swoim osiedlu jeszcze jedna mała pętelka aby odległość się zgadzała i pod górę do domu. Łącznie licznik pokazał 15,3 km. TO MÓJ REKORD! Czas dramatycznie słaby, ale naprawdę warunki były do biegania strasznie trudne to raz, a dwa – odległość dla mnie też była ogromna.
Szybki prysznic i jednak dzieciaki wyciągnęły na Bożonarodzeniowy Kiermasz na Rynku, pyszny obiad i do domu. Nogi mi umierają, czuję przede wszystkim stopy, najbardziej prawą tak u góry obok podbicia (nie mam pojęcia jak to nazwać) oraz mięśnie tuż przy biodrach. Choć z drugiej strony byłbym zdziwiony gdyby nic nie bolało. Ważę 94 kilogramów (spadek przez miesiąc o 5! ), przeszurałem 15 km. Musi boleć!
Niedzielne przedpołudnie, dzieciaki chore – czyli ze wspólnych spacerów nici. Ciuchy na siebie, za oknem +2 stopnie, lekki deszczyk, ogromna mgła. Pogoda z gatunków tych, że psa by nie wygonił…:) Mieszkam na Słonecznym Wzgórzu, czyli na górze. Małej bo małej, ale zawsze temperatura i warunki atmosferyczne różnią się od tych w mieście. U mnie zamarznięte chodniki, śliskie jak pieron.
bardzo śliski chodnik/ścieżka na ul. Bohaterów Warszawy – po prawej KSM
Na dole ciapa i chlapa. Tak źle i tak nie dobrze:) Kombinowałem na bieżąco jak to zrobić, aby nie kręcić się w kółko, a zarazem aby nie „skończyło mi się miasto”, a plan wyrobić. W dół Warszawską, osiedle KSM po lewej obok basenu (lodowisko oczywiście nieczynne), planowałem doszurać do Stadionu Międzyszkolnego, pokręcić się na bieżni ze 4 km i powrót do domu. Miało to dać upragnione ponad 14 km. Niestety oczywiście bieżnia nie odśnieżona. Rozpuszczony śnieg, ukrywający w sobie mnóstwo wody, sięgający do kostek uniemożliwił całkowicie szuranie po bieżni. Zrobiłem tylko jedno kółko.
Stadion Międzyszkolny w Kielcach
Zrezygnowany ruszyłem na południe, aż do osiedla Barwinek. Po 7km nawrót. Droga podobna, omijająca już jednak bieżnie na stadionie, ponownie przez KSM aż do obwodnicy. Dalej w kierunku Galerii, na swoim osiedlu jeszcze jedna mała pętelka aby odległość się zgadzała i pod górę do domu. Łącznie licznik pokazał 15,3 km. TO MÓJ REKORD! Czas dramatycznie słaby, ale naprawdę warunki były do biegania strasznie trudne to raz, a dwa – odległość dla mnie też była ogromna.
Szybki prysznic i jednak dzieciaki wyciągnęły na Bożonarodzeniowy Kiermasz na Rynku, pyszny obiad i do domu. Nogi mi umierają, czuję przede wszystkim stopy, najbardziej prawą tak u góry obok podbicia (nie mam pojęcia jak to nazwać) oraz mięśnie tuż przy biodrach. Choć z drugiej strony byłbym zdziwiony gdyby nic nie bolało. Ważę 94 kilogramów (spadek przez miesiąc o 5! ), przeszurałem 15 km. Musi boleć!
zapraszam na bloga (zwykłego): www.szuranie.pl
BLOG na forum bieganie.pl:: TUTAJ
zapraszam do komentowania: TUTAJ
szuranie.pl na Facebooku: TUTAJ
BLOG na forum bieganie.pl:: TUTAJ
zapraszam do komentowania: TUTAJ
szuranie.pl na Facebooku: TUTAJ
-
- Stary Wyga
- Posty: 203
- Rejestracja: 01 gru 2011, 19:28
- Życiówka na 10k: 51:52
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: KIELCE - woj. świętokrzyskie
- Kontakt:
Końcówka 2012 roku, jeśli chodzi o pogodę, była cudowna. Przynajmniej w Kielcach. Jako, że nie jestem zbyt wielkim miłośnikiem śniegu, jego brak absolutnie mi nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie, temperatura w okolicach zera, lub delikatnie poniżej, piękne słońce, brak opadów…CUDO. Wymarzona aura do szurania.
Tydzień przed świętami odpuściłem całkowicie z powodu przeciągającego się przeziębienia. Wyszedłem drugiego dnia Świąt Bożego Narodzenia. Wieczorem – jak zwykle. Prawie umarłem:) Mimo, że nie przejadałem się nie wiadomo jak, to ilość zjedzonych sałatek z majonezem, wędlin i tego typu świątecznych smakołyków pozostawiła w moim organizmie trochę śladów. Krótkie wieczorne szuranie – niecałe 5 km w 31 minut (6:21/km) umordowało mnie tak okropnie, że wypociłem pewnie kilka ładnych litrów:) Może to i dobrze.
Sobota (29.12.2012) poszurałem w dzień po Zalesiu, Białogonie, Ślazach. W towarzystwie początkującej osoby, to też i tempo było masakrycznie wolne. Ale ogólnie szuranie wspaniałe. 6,6km – 50 minut (7:56/km ))
Niedziela (30.12.2012) już w samotności, trasa podobna, pogoda jeszcze lepsza niż w sobotę. W sumie 8,73 km – 57:03 (6,32/km). Szuranie spokojne, z przerwami na zrobienie zdjęć, „zwiedzanie” stadionu Polonii Białogon (to klub którego wychowankami są m.in. Paweł i Piotr Brożek). Wejście na obiekt było „prawie otwarte”, skorzystałem i zrobiłem 400 metrów dookoła płyty boiska. Bardzo byłem zadowolony z niedzielnej biegowej wycieczki. Popołudniu poprawiłem jeszcze basenem, sauną i w ten oto sposób rok 2012 uważam za biegowo zamknięty. Szczegółowo podsumuję go niebawem.
Tydzień przed świętami odpuściłem całkowicie z powodu przeciągającego się przeziębienia. Wyszedłem drugiego dnia Świąt Bożego Narodzenia. Wieczorem – jak zwykle. Prawie umarłem:) Mimo, że nie przejadałem się nie wiadomo jak, to ilość zjedzonych sałatek z majonezem, wędlin i tego typu świątecznych smakołyków pozostawiła w moim organizmie trochę śladów. Krótkie wieczorne szuranie – niecałe 5 km w 31 minut (6:21/km) umordowało mnie tak okropnie, że wypociłem pewnie kilka ładnych litrów:) Może to i dobrze.
Sobota (29.12.2012) poszurałem w dzień po Zalesiu, Białogonie, Ślazach. W towarzystwie początkującej osoby, to też i tempo było masakrycznie wolne. Ale ogólnie szuranie wspaniałe. 6,6km – 50 minut (7:56/km ))
Niedziela (30.12.2012) już w samotności, trasa podobna, pogoda jeszcze lepsza niż w sobotę. W sumie 8,73 km – 57:03 (6,32/km). Szuranie spokojne, z przerwami na zrobienie zdjęć, „zwiedzanie” stadionu Polonii Białogon (to klub którego wychowankami są m.in. Paweł i Piotr Brożek). Wejście na obiekt było „prawie otwarte”, skorzystałem i zrobiłem 400 metrów dookoła płyty boiska. Bardzo byłem zadowolony z niedzielnej biegowej wycieczki. Popołudniu poprawiłem jeszcze basenem, sauną i w ten oto sposób rok 2012 uważam za biegowo zamknięty. Szczegółowo podsumuję go niebawem.
zapraszam na bloga (zwykłego): www.szuranie.pl
BLOG na forum bieganie.pl:: TUTAJ
zapraszam do komentowania: TUTAJ
szuranie.pl na Facebooku: TUTAJ
BLOG na forum bieganie.pl:: TUTAJ
zapraszam do komentowania: TUTAJ
szuranie.pl na Facebooku: TUTAJ
-
- Stary Wyga
- Posty: 203
- Rejestracja: 01 gru 2011, 19:28
- Życiówka na 10k: 51:52
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: KIELCE - woj. świętokrzyskie
- Kontakt:
Szuraniowe podsumowanie 2012 roku.
2012 w moim szuraniu był bardzo różny. Koniec poprzedniego i start 2012 roku to tak naprawdę początki jakiegokolwiek się ruszania. Pierwsze szuranie miało miejsce w listopadzie 2011. Te pierwsze „treningi” były męczarnią:) Przypomnę tylko, że pierwsze szuranie to trochę ponad 2 km, drugie niewiele ponad 3km. Wszystko na bieżni elektrycznej. Później oczywiście mega zakwasy, samopoczucie fatalne. Pierwsze wyjście na zewnątrz to trochę więcej niż 3 km w czasie…28 minut! Później było już tylko lepiej, aż do pojawienia się problemów z kolanami. Można było przewidzieć, że takowe się pojawią. Ważę przecież sporo ponad 90 kg (wtedy tyle ważyłem) i dźwiganie takiego cielska przez kilka kilometrów na „delikatnych nóżkach” jest dla tych drugich nie lada wyzwaniem. Wytrzymałem trzy miesiące, jeszcze w marcu walczyłem, ale niestety dałem za wygraną. Spróbowałem jeszcze w sierpniu i lipcu, ale z tego co patrze teraz na statystki w Endomondo to były jakieś przypadkowe chyba wyjścia o których nawet szkoda gadać.
Ruszyło się pod koniec roku. Ktoś, gdzieś podrzucił informację o Kieleckiej Dyszce. Biegu na 10 km (okazało się, że prawie na 11km:) ). To był motywator. Zacząłem szuranie praktycznie od początku. Wieczory pierwszych dni października upływały na przemierzaniu kilometrów po osiedlowych chodnikach, zmaganiu się z kondycją, bolącymi nogami, kolanami i zbijaniem wagi. Pierwszego października ilość kilogramów pokazana na wadzę delikatnie mówiąc mnie przeraziła i też była powodem tego, aby wreszcie coś ze sobą zrobić. Było ich 99!!! Najwięcej w mojej 32 letniej historii. Bardzo nie chciałem osiągnąć setki. 21 października pobiegłem (poszurałem) w Kieleckiej Dyszce. Zadowolony byłem ogromnie ze zrealizowania swojego własnego celu (<1:10:00). Ukończyłem w 1:08:22. Jak było – tutaj więcej na ten temat
Zachwycony atmosferą i ogólnie samym biegiem postanowiłem iść dalej. W Kielcach na próżno szukać kolejnych podobnych biegów, dlatego padło na Warszawę. Żoliborski Bieg Mikołajkowy odbył się na początku grudnia. Cel miałem już ambitniejszy. Spróbować powalczyć o czas poniżej godziny. Udało się! Bieg super, atmosfera fantastyczna no i pierwszy medal w kolekcji!. Czas: 57:45 ! Jak było? – tutaj więcej na ten temat. tutaj więcej na ten temat
Jako, że jestem facetem, który czasami nie myśli racjonalnie i daje się porwać „chwili” dlatego też zostałem „porwany” i w grudniu zapisałem się na Półmaraton w Warszawie…:) Słusznie czy nie? Nie wiem. Pewnie znajdzie się wielu, którzy powiedzą, że to za wcześnie, że za duże obciążenie, że przydało by się zbić wagę itd itd. Ja uważam natomiast, że to jest dla mnie cel. W realizacji tego celu postaram się zrobić wszystko aby sam udział w zawodach przebiegał dla mnie jak najmniej uciążliwie. Choć łatwo pewnie nie będzie:)
Cieszę się, że zaczynając od ”przeczłapania” 2 czy 3 kilometrów w tempie około 8-9 min/km (z kilkoma przerwami na marsz) jestem w stanie biec/szurać bez przerw w tempie około 6min/km. Cieszę się, że rok temu pokonanie 3 kilometrów było dla mnie wyzwaniem, a teraz zrobienie za jednym razem 15 nie stanowi wielkiego problemu. Cieszę się, że ukończyłem dwa biegi na 10km. Cieszę się, że biegam szuram !:) Cieszę się, że w ciągu ostatnich 3 miesięcy zgubiłem 6 kilogramów.
Po 12 latach palenia, w styczniu 2012 roku rzuciłem fajki!!!
W 2013 zamierzam szurać zdecydowanie więcej niż w tym właśnie kończącym się roku. Chciałbym miesięcznie „ocierać się o 80-100 km. W roku może przekroczyć 1000km… Chcę przebiec Półmaraton w czasie około 2 godzin. Jeśli by się udało złamać tę granicę to byłby kosmos! Chcę także poszurać w kilku 10 km biegach, jeśli oczywiście czas i terminarz Ekstraklasy na to pozwoli:)
Cyferkowe podsumowanie 2012 roku nie wygląda zbyt imponująco, ale jak w każdym podsumowaniu musi się pojawić:)
styczeń – 50,69 km
luty – 7,30 km
marzec – 24,71 km
lipiec – 11,22 km
sierpień – 3,17 km
październik – 50,72 km
listopad – 42,25 km
grudzień – 55,72 km
ŁĄCZNIE W 2012 roku: 246 kilometrów
Dupki nie urywa, ale dzięki temu z pewnością 2013 będzie lepszy! Oby tak było czego sam sobie życzę:)
poniżej dwie wybrane fotki z 2012 roku:
Kielcka Dycha - pierwszy mój bieg
Żoliborski Bieg Mikołajkowy - złamana godzina na 10km
2012 w moim szuraniu był bardzo różny. Koniec poprzedniego i start 2012 roku to tak naprawdę początki jakiegokolwiek się ruszania. Pierwsze szuranie miało miejsce w listopadzie 2011. Te pierwsze „treningi” były męczarnią:) Przypomnę tylko, że pierwsze szuranie to trochę ponad 2 km, drugie niewiele ponad 3km. Wszystko na bieżni elektrycznej. Później oczywiście mega zakwasy, samopoczucie fatalne. Pierwsze wyjście na zewnątrz to trochę więcej niż 3 km w czasie…28 minut! Później było już tylko lepiej, aż do pojawienia się problemów z kolanami. Można było przewidzieć, że takowe się pojawią. Ważę przecież sporo ponad 90 kg (wtedy tyle ważyłem) i dźwiganie takiego cielska przez kilka kilometrów na „delikatnych nóżkach” jest dla tych drugich nie lada wyzwaniem. Wytrzymałem trzy miesiące, jeszcze w marcu walczyłem, ale niestety dałem za wygraną. Spróbowałem jeszcze w sierpniu i lipcu, ale z tego co patrze teraz na statystki w Endomondo to były jakieś przypadkowe chyba wyjścia o których nawet szkoda gadać.
Ruszyło się pod koniec roku. Ktoś, gdzieś podrzucił informację o Kieleckiej Dyszce. Biegu na 10 km (okazało się, że prawie na 11km:) ). To był motywator. Zacząłem szuranie praktycznie od początku. Wieczory pierwszych dni października upływały na przemierzaniu kilometrów po osiedlowych chodnikach, zmaganiu się z kondycją, bolącymi nogami, kolanami i zbijaniem wagi. Pierwszego października ilość kilogramów pokazana na wadzę delikatnie mówiąc mnie przeraziła i też była powodem tego, aby wreszcie coś ze sobą zrobić. Było ich 99!!! Najwięcej w mojej 32 letniej historii. Bardzo nie chciałem osiągnąć setki. 21 października pobiegłem (poszurałem) w Kieleckiej Dyszce. Zadowolony byłem ogromnie ze zrealizowania swojego własnego celu (<1:10:00). Ukończyłem w 1:08:22. Jak było – tutaj więcej na ten temat
Zachwycony atmosferą i ogólnie samym biegiem postanowiłem iść dalej. W Kielcach na próżno szukać kolejnych podobnych biegów, dlatego padło na Warszawę. Żoliborski Bieg Mikołajkowy odbył się na początku grudnia. Cel miałem już ambitniejszy. Spróbować powalczyć o czas poniżej godziny. Udało się! Bieg super, atmosfera fantastyczna no i pierwszy medal w kolekcji!. Czas: 57:45 ! Jak było? – tutaj więcej na ten temat. tutaj więcej na ten temat
Jako, że jestem facetem, który czasami nie myśli racjonalnie i daje się porwać „chwili” dlatego też zostałem „porwany” i w grudniu zapisałem się na Półmaraton w Warszawie…:) Słusznie czy nie? Nie wiem. Pewnie znajdzie się wielu, którzy powiedzą, że to za wcześnie, że za duże obciążenie, że przydało by się zbić wagę itd itd. Ja uważam natomiast, że to jest dla mnie cel. W realizacji tego celu postaram się zrobić wszystko aby sam udział w zawodach przebiegał dla mnie jak najmniej uciążliwie. Choć łatwo pewnie nie będzie:)
Cieszę się, że zaczynając od ”przeczłapania” 2 czy 3 kilometrów w tempie około 8-9 min/km (z kilkoma przerwami na marsz) jestem w stanie biec/szurać bez przerw w tempie około 6min/km. Cieszę się, że rok temu pokonanie 3 kilometrów było dla mnie wyzwaniem, a teraz zrobienie za jednym razem 15 nie stanowi wielkiego problemu. Cieszę się, że ukończyłem dwa biegi na 10km. Cieszę się, że biegam szuram !:) Cieszę się, że w ciągu ostatnich 3 miesięcy zgubiłem 6 kilogramów.
Po 12 latach palenia, w styczniu 2012 roku rzuciłem fajki!!!
W 2013 zamierzam szurać zdecydowanie więcej niż w tym właśnie kończącym się roku. Chciałbym miesięcznie „ocierać się o 80-100 km. W roku może przekroczyć 1000km… Chcę przebiec Półmaraton w czasie około 2 godzin. Jeśli by się udało złamać tę granicę to byłby kosmos! Chcę także poszurać w kilku 10 km biegach, jeśli oczywiście czas i terminarz Ekstraklasy na to pozwoli:)
Cyferkowe podsumowanie 2012 roku nie wygląda zbyt imponująco, ale jak w każdym podsumowaniu musi się pojawić:)
styczeń – 50,69 km
luty – 7,30 km
marzec – 24,71 km
lipiec – 11,22 km
sierpień – 3,17 km
październik – 50,72 km
listopad – 42,25 km
grudzień – 55,72 km
ŁĄCZNIE W 2012 roku: 246 kilometrów
Dupki nie urywa, ale dzięki temu z pewnością 2013 będzie lepszy! Oby tak było czego sam sobie życzę:)
poniżej dwie wybrane fotki z 2012 roku:
Kielcka Dycha - pierwszy mój bieg
Żoliborski Bieg Mikołajkowy - złamana godzina na 10km
zapraszam na bloga (zwykłego): www.szuranie.pl
BLOG na forum bieganie.pl:: TUTAJ
zapraszam do komentowania: TUTAJ
szuranie.pl na Facebooku: TUTAJ
BLOG na forum bieganie.pl:: TUTAJ
zapraszam do komentowania: TUTAJ
szuranie.pl na Facebooku: TUTAJ
-
- Stary Wyga
- Posty: 203
- Rejestracja: 01 gru 2011, 19:28
- Życiówka na 10k: 51:52
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: KIELCE - woj. świętokrzyskie
- Kontakt:
To pierwszy tutaj wpis w 2013 roku:)
Drodzy Biegacze, Szuracze!!!
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku! Najlepszego!
Drodzy Biegacze, Szuracze!!!
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku! Najlepszego!
zapraszam na bloga (zwykłego): www.szuranie.pl
BLOG na forum bieganie.pl:: TUTAJ
zapraszam do komentowania: TUTAJ
szuranie.pl na Facebooku: TUTAJ
BLOG na forum bieganie.pl:: TUTAJ
zapraszam do komentowania: TUTAJ
szuranie.pl na Facebooku: TUTAJ
-
- Stary Wyga
- Posty: 203
- Rejestracja: 01 gru 2011, 19:28
- Życiówka na 10k: 51:52
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: KIELCE - woj. świętokrzyskie
- Kontakt:
Wyjątkowy dzień na szuranie. Nowy ROK!
Początki zawsze bywają trudne. Pierwsze kroki, pierwsze czynności, pierwsze godziny po urlopie, poniedziałek – pierwszy dzień tygodnia, czy wreszcie pierwsze metry/kilometry biegu. Czy pierwszy dzień nowego roku też jest trudny dla szuraczy? Nie. Zdecydowanie NIE! To, przynajmniej dla mnie, jeden z najfajniejszych dni w roku. Podobnie było i w tym, 2013.
Pierwsze szuranie zostało trochę wymuszone czynnościami dnia poprzedniego, ale skrzętnie zaplanowanymi. Sylwester spędzałem u znajomych w towarzystwie m.in. moich czteroletnich diabłów. Wybraliśmy się do nich samochodem. Grzecznie zaparkowałem pomiędzy innymi autami sąsiadów, żegnając się powiedziałem mu, jutro po Ciebie wrócę:) No i nie było wyjścia.
10.00
Na zegarku godzina podczas której większość hucznie żegnających stary i witających nowy rok jeszcze smacznie śpi, bądź – są pewni i tacy – dopiero zamierza odpoczywać. Za oknami pogoda marzenie! 0 stopni, piękne słońce, ludzi póki co tyle ile w „lany poniedziałek” przed południem. Czyli podobnie jak stopni na termometrze – ZERO. Ciuchy na siebie i w drogę. Na KSM nie jest daleko, co więcej większość raczej z górki, są co prawda światła (chyba ze trzy razy) ale postanowiłem, że będzie szybko. W głowie jeszcze wczorajsza Cytryna z Lublina pomieszana z CinCinem bąbelkowanym się przewraca, ale mus to mus. W drogę.
Nowy Rok to magiczny dzień przede wszystkim dlatego, iż wszystkie zazwyczaj zakorkowane ulice są puste. I to nie, że jest mało samochodów. Ich poprostu NIE MA WCALE! Miasto wygląda jakby na nie kilka godzin wcześniej zrzucono jakieś trucizny, które załatwiły całe społeczeństwo. A Ci, którzy zostali wyglądają na mooocno zatrutych. Kilku wracających, pewnie z balu:), w papierowych czapeczkach na głowach (panowie), podartych rajtuzach (panie), widziałem przy Galerii Echo. Biedacy – mieli pod górę.
tak wyglądała Al. Solidarności – zwykle jest tutaj sznur aut od „góry do dołu”
„Normalnych” ludzi zauważyłem dopiero w centrum, pewnie szli z kościoła. Też jednak nie były to ilości powalające.
Doszurałem do auta w 20 minut, przeszurałem 3,59 km. Gdyby nie ostatnie światła było by jeszcze szybciej. Cała Cytrynówka wypocona:)
14:00
W domu szybki prysznic, dzieci do auta i w drogę za miasto (choć po prawdzie, to jeszcze Kielce). Biegało mi się tak fantastycznie rano, że chciałem jeszcze:) Dzieciaki zostawiłem pod czujnym okiem babci i w drogę, tym razem po polach. Drugi raz w ostatnim czasie towarzyszyła mi szanowna małżonka, stąd i tempo tego szurania było okropnie niskie. Stwierdzam, że takie mega wolne szuranie, podskakiwanie bardziej w miejscu, bardzo mnie męczy. Tempo w okolicach 7 – 7:30 jest dla mnie zabójcze. Najbardziej cierpią na tym stawy skokowe, które od wczoraj wariują (szczególnie w lewej nodze). No ale siła wyższa:) Wyszuraliśmy 6,44km w czasie 47:10 (7:20/km). Trasa jedna z moich ulubionych, od ul. Ślazy w kierunku Białogonu obok ogródków działkowych, na które jako kilku letni jeszcze nie siwy wtedy brzdąc, przywożony byłem żółtą Skodzianą przez zaprzyjaźnionych z naszymi dziadkami wujków.
Tu prawie 30 lat temu „działkowałem”
Warunki cały czas znakomite, doszuraliśmy do mostu przy Fabryce Pomp. Powrót do teściów jeszcze spokojniejszy:)
Podsumowując – BAJKA. Pierwsze szuranie zaliczone, w sumie 10 km i oby tak dalej.
Początki zawsze bywają trudne. Pierwsze kroki, pierwsze czynności, pierwsze godziny po urlopie, poniedziałek – pierwszy dzień tygodnia, czy wreszcie pierwsze metry/kilometry biegu. Czy pierwszy dzień nowego roku też jest trudny dla szuraczy? Nie. Zdecydowanie NIE! To, przynajmniej dla mnie, jeden z najfajniejszych dni w roku. Podobnie było i w tym, 2013.
Pierwsze szuranie zostało trochę wymuszone czynnościami dnia poprzedniego, ale skrzętnie zaplanowanymi. Sylwester spędzałem u znajomych w towarzystwie m.in. moich czteroletnich diabłów. Wybraliśmy się do nich samochodem. Grzecznie zaparkowałem pomiędzy innymi autami sąsiadów, żegnając się powiedziałem mu, jutro po Ciebie wrócę:) No i nie było wyjścia.
10.00
Na zegarku godzina podczas której większość hucznie żegnających stary i witających nowy rok jeszcze smacznie śpi, bądź – są pewni i tacy – dopiero zamierza odpoczywać. Za oknami pogoda marzenie! 0 stopni, piękne słońce, ludzi póki co tyle ile w „lany poniedziałek” przed południem. Czyli podobnie jak stopni na termometrze – ZERO. Ciuchy na siebie i w drogę. Na KSM nie jest daleko, co więcej większość raczej z górki, są co prawda światła (chyba ze trzy razy) ale postanowiłem, że będzie szybko. W głowie jeszcze wczorajsza Cytryna z Lublina pomieszana z CinCinem bąbelkowanym się przewraca, ale mus to mus. W drogę.
Nowy Rok to magiczny dzień przede wszystkim dlatego, iż wszystkie zazwyczaj zakorkowane ulice są puste. I to nie, że jest mało samochodów. Ich poprostu NIE MA WCALE! Miasto wygląda jakby na nie kilka godzin wcześniej zrzucono jakieś trucizny, które załatwiły całe społeczeństwo. A Ci, którzy zostali wyglądają na mooocno zatrutych. Kilku wracających, pewnie z balu:), w papierowych czapeczkach na głowach (panowie), podartych rajtuzach (panie), widziałem przy Galerii Echo. Biedacy – mieli pod górę.
tak wyglądała Al. Solidarności – zwykle jest tutaj sznur aut od „góry do dołu”
„Normalnych” ludzi zauważyłem dopiero w centrum, pewnie szli z kościoła. Też jednak nie były to ilości powalające.
Doszurałem do auta w 20 minut, przeszurałem 3,59 km. Gdyby nie ostatnie światła było by jeszcze szybciej. Cała Cytrynówka wypocona:)
14:00
W domu szybki prysznic, dzieci do auta i w drogę za miasto (choć po prawdzie, to jeszcze Kielce). Biegało mi się tak fantastycznie rano, że chciałem jeszcze:) Dzieciaki zostawiłem pod czujnym okiem babci i w drogę, tym razem po polach. Drugi raz w ostatnim czasie towarzyszyła mi szanowna małżonka, stąd i tempo tego szurania było okropnie niskie. Stwierdzam, że takie mega wolne szuranie, podskakiwanie bardziej w miejscu, bardzo mnie męczy. Tempo w okolicach 7 – 7:30 jest dla mnie zabójcze. Najbardziej cierpią na tym stawy skokowe, które od wczoraj wariują (szczególnie w lewej nodze). No ale siła wyższa:) Wyszuraliśmy 6,44km w czasie 47:10 (7:20/km). Trasa jedna z moich ulubionych, od ul. Ślazy w kierunku Białogonu obok ogródków działkowych, na które jako kilku letni jeszcze nie siwy wtedy brzdąc, przywożony byłem żółtą Skodzianą przez zaprzyjaźnionych z naszymi dziadkami wujków.
Tu prawie 30 lat temu „działkowałem”
Warunki cały czas znakomite, doszuraliśmy do mostu przy Fabryce Pomp. Powrót do teściów jeszcze spokojniejszy:)
Podsumowując – BAJKA. Pierwsze szuranie zaliczone, w sumie 10 km i oby tak dalej.
zapraszam na bloga (zwykłego): www.szuranie.pl
BLOG na forum bieganie.pl:: TUTAJ
zapraszam do komentowania: TUTAJ
szuranie.pl na Facebooku: TUTAJ
BLOG na forum bieganie.pl:: TUTAJ
zapraszam do komentowania: TUTAJ
szuranie.pl na Facebooku: TUTAJ
-
- Stary Wyga
- Posty: 203
- Rejestracja: 01 gru 2011, 19:28
- Życiówka na 10k: 51:52
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: KIELCE - woj. świętokrzyskie
- Kontakt:
Jak wiecie, jakiś czas temu w przypływie braku poprawnego myślenia zapisałem się na Półmaraton Warszawski. Po kolejnym przypływie BPM wpłaciłem 80 zł na konto organizatora i tak oto po raz pierwszy w życiu moje nazwisko pojawiło się na liście startowej PM. Numer mój – 5663. Aby nazwisko pojawiło się także 24 marca na liście z wynikami należy przystąpić do działania. Zatem wszem i wobec – ogłaszam Misję Połówka za rozpoczętą. Łatwo nie będzie…
Zgodnie z radami fachowców, portali, innych blogerów i na końcu także swoim własnym przekonaniem, że bieganie bez celu i planu nie do końca ma sens ustaliłem co następuje:
- CEL: ukończenie Półmaratonu Warszawskiego. Przebiegnięcie – NIE PRZEJŚCIE!
- CEL 2: ukończenie Półmaratonu Warszawskiego w okolicach 2 godzin.
- CEL 3: zrobienie wszystkiego (w granicach rozsądku – którego jak wiadomo mi brakuje) aby ukończyć Półmaraton w czasie poniżej 2 godzin. Póki co brzmi to śmiesznie, ale zobaczymy.
Zakładam, że im cel ma wyższy numerek tym zrealizowanie go przyniesie mi odpowiednio więcej frajdy, jednak osiągnięcie go będzie dużo bardziej bolało, w sumie to jasne. W ramach dodatkowych celów zakładam utrzymanie odpowiedniej diety (jaaaak to zrobić??) oraz pozbycie się kilku kilogramów. Cel minimum to zejście do 8 z przodu. W ciągu ostatnich 3 miesięcy udało się zgubić 6 kg, może w trzy następne uda się zgubić drugie tyle. Powalczymy!
PLAN:
Dużo szukałem, zacząłem nawet jeden w połowie grudnia (w aplikacji Runkeeper), jednak zrezygnowałem ponieważ był dla mnie zbyt trudny. W pierwszym jego tygodniu przywidywał wybiegania weekendowe w granicach 25 kilometrów (sobota i niedziela). Zrobiłem jeden taki weekend i zbyt długo później dochodziłem do siebie. Zero frajdy, za dużo bólu na początek. Dlatego też na każdy taki plan – a przejrzałem ich bardzo dużo – zacząłem patrzeć okiem nie tylko początkującego amatora, ale także początkującego amatora ważącego 94 kilogramy. To duża różnica w stosunku do osób (znam takie), które też zaczynają, ale ze wskazaniem licznika wagowego 74. To dwie dychy więcej do dźwigania, a muszą poradzić sobie z tym moje kolana, z którymi od czasów bardziej „wyczynowego:)” zajmowania się sportem mam problemy. Mam nadzieję, że sobie poradzą, a ja obiecuje pomóc im w tym zbiciem wagi.
Przeczytałem chyba w Runner’s World, że pozbycie się dodatkowych dwóch kilogramów skutkuje około dwoma minutami zaoszczędzonymi na trasie. Czyli jest o co walczyć. Mam ochotę zaoszczędzić w ten sposób około 5-6 minut:)
Jeśli chodzi o plan czysto „ruchowy” wybrałem ten zaproponowany przez kobietkę, która połówkę robi w 1:14:36 czyli nie wiele dłużej niż ja swoją pierwszą „dyszkę”. Za namową Aleksandry Jawor – Mistrzyni Polski z 2012 roku w półmaratonie wybrał to co poniżej. Plan jest taki, po którym raczej nie będę umierał, a możliwości delikatnej modyfikacji widzę. Plan tutaj -> http://www.polmaratonwarszawski.pl/file ... araton.doc
Podsumowując zamierzam w tym miejscu, nawet jeśli to będzie mega nudne, rozpisywać się nad tym co robię w osiągnięciu celu nr 1, 2 i 3. Liczę także na Was, że będziecie od czasu do czasu coś tam czytać i ewentualnie dawać kopa w dupsko abym wziął się do roboty.
Trzymajcie kciuki – zaczynam!
Zgodnie z radami fachowców, portali, innych blogerów i na końcu także swoim własnym przekonaniem, że bieganie bez celu i planu nie do końca ma sens ustaliłem co następuje:
- CEL: ukończenie Półmaratonu Warszawskiego. Przebiegnięcie – NIE PRZEJŚCIE!
- CEL 2: ukończenie Półmaratonu Warszawskiego w okolicach 2 godzin.
- CEL 3: zrobienie wszystkiego (w granicach rozsądku – którego jak wiadomo mi brakuje) aby ukończyć Półmaraton w czasie poniżej 2 godzin. Póki co brzmi to śmiesznie, ale zobaczymy.
Zakładam, że im cel ma wyższy numerek tym zrealizowanie go przyniesie mi odpowiednio więcej frajdy, jednak osiągnięcie go będzie dużo bardziej bolało, w sumie to jasne. W ramach dodatkowych celów zakładam utrzymanie odpowiedniej diety (jaaaak to zrobić??) oraz pozbycie się kilku kilogramów. Cel minimum to zejście do 8 z przodu. W ciągu ostatnich 3 miesięcy udało się zgubić 6 kg, może w trzy następne uda się zgubić drugie tyle. Powalczymy!
PLAN:
Dużo szukałem, zacząłem nawet jeden w połowie grudnia (w aplikacji Runkeeper), jednak zrezygnowałem ponieważ był dla mnie zbyt trudny. W pierwszym jego tygodniu przywidywał wybiegania weekendowe w granicach 25 kilometrów (sobota i niedziela). Zrobiłem jeden taki weekend i zbyt długo później dochodziłem do siebie. Zero frajdy, za dużo bólu na początek. Dlatego też na każdy taki plan – a przejrzałem ich bardzo dużo – zacząłem patrzeć okiem nie tylko początkującego amatora, ale także początkującego amatora ważącego 94 kilogramy. To duża różnica w stosunku do osób (znam takie), które też zaczynają, ale ze wskazaniem licznika wagowego 74. To dwie dychy więcej do dźwigania, a muszą poradzić sobie z tym moje kolana, z którymi od czasów bardziej „wyczynowego:)” zajmowania się sportem mam problemy. Mam nadzieję, że sobie poradzą, a ja obiecuje pomóc im w tym zbiciem wagi.
Przeczytałem chyba w Runner’s World, że pozbycie się dodatkowych dwóch kilogramów skutkuje około dwoma minutami zaoszczędzonymi na trasie. Czyli jest o co walczyć. Mam ochotę zaoszczędzić w ten sposób około 5-6 minut:)
Jeśli chodzi o plan czysto „ruchowy” wybrałem ten zaproponowany przez kobietkę, która połówkę robi w 1:14:36 czyli nie wiele dłużej niż ja swoją pierwszą „dyszkę”. Za namową Aleksandry Jawor – Mistrzyni Polski z 2012 roku w półmaratonie wybrał to co poniżej. Plan jest taki, po którym raczej nie będę umierał, a możliwości delikatnej modyfikacji widzę. Plan tutaj -> http://www.polmaratonwarszawski.pl/file ... araton.doc
Podsumowując zamierzam w tym miejscu, nawet jeśli to będzie mega nudne, rozpisywać się nad tym co robię w osiągnięciu celu nr 1, 2 i 3. Liczę także na Was, że będziecie od czasu do czasu coś tam czytać i ewentualnie dawać kopa w dupsko abym wziął się do roboty.
Trzymajcie kciuki – zaczynam!
zapraszam na bloga (zwykłego): www.szuranie.pl
BLOG na forum bieganie.pl:: TUTAJ
zapraszam do komentowania: TUTAJ
szuranie.pl na Facebooku: TUTAJ
BLOG na forum bieganie.pl:: TUTAJ
zapraszam do komentowania: TUTAJ
szuranie.pl na Facebooku: TUTAJ