12.11 – Rozbieganie po zawodach, trochę z żoną, trochę sam. Całość 10km w średnim 6:18mni/km.
15.11 – Bieżnia, 1400m@5:20min/km i 600m@3:50min/km, pięć takich powtórzeń, kilometr schłodzenia, całość 11km.
17.11 – Żwawe 16km, średnio 4:42min/km z tym że ostatnie dwa szybsze 4:20 i 4:07, nawet chciałem je w okolicach 4:00 pod niedzielne zawody pociągnąć, ale nie dało rady bądź chęci.
18.11 – BS 10km w 54 minuty.
20.11 – J.w. w 53 minuty.
Bełchatowska Piętnastka
Gryzłem się z tym startem czy jest sens, dystans też mało wymierny. Niemniej po ostatnim biegu w Warszawie, nie wybitnym ale podnoszącym na duchu widziałem niewielką szansę. Szansę na jedyny satysfakcjonujący mnie wynik na tym dystansie, mianowicie sub60. Zdawałem sobie sprawę z trudności zadania i tego że to może wejść jedynie na żyletki.
Podjąłem decyzję, że będę żałował i też się nie dowiem jeśli nie spróbuję. Zapisałem się.
Treningami w czasie ostatnich dwóch miesięcy są w zasadzie jedynie zawody biegane co dwa tygodnie. Po nich trzy dni odpoczywam, a z kolei już na trzy dni przed wypoczywam, resztę wypełniam głównie BS-ami. Przynajmniej nie jestem zmęczony trenowaniem i nawet przyznam że mi to służy, czym późniejszy sezon tym lepiej mi idzie.
Tak więc dwa tygodnie szybko zleciało i pojechałem do Bełchatowa zdjąć pajęczynę z najstarszej życiówki. To nie było specjalnie trudne, bo w 2015 nabiegałem coś 1:15. Teraz gdybym nie marzył i odrobinę wierzył w 60 minut, to dla innego wyniku raczej bym się nie zdecydował na start. Przyznam, że trochę zafiksowałem się na ten czas, zwłaszcza po ostatnim rekordzie Etiopki

.
Wybrałem więc pierwszą strefę startową na czas do godziny. Około pięćdziesięciu osób w niej i biegniemy. Kolejne strefy puszczali w małych odstępach. Po stu metrach spadłem na ostatnią pozycję co mnie zastanowiło czy się nie pomyliłem z wyborem, ale przecież mam taktykę. Ta nie była specjalnie skomplikowana, trzy równe okrążenia po 5km. Matematycznie to każde w 20 minut, każdy kilometr w 4 minuty a ostatni sekundę szybciej. Do liczenia banalne, do zrobienia już trudniejsze. Trasę trochę pamiętałem z wcześniejszego startu, były małe podbiegi i zbiegi. Wiedziałem więc, że nie ma co liczyć jak księgowy, trzeba momentami trochę zgubić a w innych odebrać. Tak też czyniłem.
Niewielka, kilkudziesięciu grupa szybko po starcie rozproszyła się. Wyprzedziłem kilka osób na pierwszym kilometrze i to wszystko. W zasięgu kilku metrów przede mną został tylko chłopak z dziewczyną. Drugi kilometr już wchodził za szybko, ok.3:54 i musiałem zadecydować, trzymam się ich czy puszczam co oznaczało samotny bieg. Postanowiłem puścić, za szybko i za daleko jeszcze na harce w takim tempie.
Generalnie pewien byłem zrobienia 10 kilometrów w okolicach 40 minut. To czego nie mogłem być, miało się okazać dopiero na 12-13-14km, czy tam za dużo nie stracę. Na ostatnim raczej też pewien byłem odrobienia trochę sekund.
Chłopak odpadł od dziewczyny, choć już nie pamiętam, czy wyprzedziłem go na pierwszym czy drugim okrążeniu. Ja miałem do niej sporą stratę, którą jednak systematycznie niwelowałem.
Co okrążenie machałem do rodziny obserwującej mnie zza okien hali, nie chciałem aby marzli na zewnątrz. Na pierwszym okrążeniu coś się działo, bo wyprzedałem osoby z dystansu na 5km, później to już głównie samotna walka z czasem który przeskakiwał naprzemiennie z białej na czarną tarczę i na odwrót. Ustawiłem w Race Screen planowany wynik, po tym jak wyczytałem u @keiw o takiej możliwości. Realizowałem założenia i starałem się bronić jakże ważnych sekund, nawet wody nie brałem przeto. Nie było to łatwe i też momentami wiatr był przeciwko mnie, lecz pełna koncentracja na celu.
Na dwunastym kilometrze w końcu dogoniłem tą biegaczkę i dwa kilometry weszły jakby wspólnie.
Lapowałej jedynie co okrążenie, lecz na 14km też wcisnąłem aby dokładnie oszacować czas w końcówce. Problem w tym, że już wtedy zamiast patrzeć na stoper, to zerknąłem na szacowany wynik na mecie, pokazywał 5 sekund straty co uważałem spokojnie do odrobienia. Tylko, że taka prognoza nadal była obarczona błędem.
Lecę ostatni km, tarcza biała - jest dobrze, ostatnia prosta i znów dałem ciała, widzę średnią z ostatniego km 3:49 i to mnie uspokaja. Jednak na zmęczeniu wzrok nie ogarnia tych wszystkich pól danych, też kolejne doświadczenie na co patrzeć na finiszu.
W ostatnim momencie usłyszałem dopingująca rodzinę , stojącą już przy trasie, trafem zerknąłem na stoper i widzę 59:54, docisnąłem jeszcze.
Zegarek wystartowałem netto, a zastopowałem w czasie 1:00:00.
Dacie wiarę 00:00 - konsternacja, jestem z jednej strony zadowolony, bo wiem że to dobry wynik i zawody. Ale ta sekunda uwiera strasznie, jakby cały wysiłek na nic, nie potrafię cieszyć się w 100%. Bo wiem też, że to nie był finisz do porzygu, mogłem jeszcze 1-2-3 sekundy urwać, pieprzony błąd z zegarkiem. Czekam na sms, ten nie przychodzi, zabieramy się do domu.
W połowie drogi jakiś remont, mijanka na światłach, nie wytrzymałem i biorę telefon od żony. Sprawdzam wyniki na stronie, przewijam listę, żołądek już prawie do gardła podchodzi i jest 1:00:01, na szczęście brutto. Netto 59:58, później przychodzi sms z wynikiem 59:59 ale ta sekunda już mnie nie rusza w żadnym stopniu
Edit
W oficjalnych teraz widzę 59:59, msc. 40/723, msc.kat. 7/169