Pod prąd – czyli Sub 3 po 60
Moderator: infernal
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Poniedziałek (22.07) - 18,8 km BS (las), 5:22, HR 138/146.
Wtorek (23.07) - 10,5 km BS, 5:34, HR 129/138.
Regeneracyjnie.
Środa (24.07) - BS + 8 km M (4:23) + BS. Łącznie 17,2 km, 4:49, HR 152/170.
Umordowałem się trochę, z każdym kilometrem trudniej się biegło, tętno zdecydowanie za wysokie i zbyt duży jego dryf. Zwalam to na temperaturę (27).
Za to po treningu piwo weszło lekko i smakowało wybornie - lubię ten stan.
Czwartek (25.07) - 11,3 km BS, 5:48, HR 129/137.
Regeneracyjnie.
Sobota (27.07) - zawody - Bieg Świętej Anny (Sobótka). Dystans wg GPS 9,8 km, czas 48:23. HR 167/180, rytm 177.
Bieg na dwóch pętlach wokół Gozdnicy w masywie Ślęży, Garmin pokazuje 260m up. Zakładałem, że to będzie start treningowy. Od początku do końca biegłem mocno, ale pod kontrolą.
Na pierwszej pętli wszystkie podbiegi pokonałem biegiem, ale były cztery męczące miejsca, w których na drugiej pętli dopuszczałem przeście do marszu. Okazało się, że w dwóch miejscach na drugiej pętli maszerowałem, a więc nie było tak źle, jak przypuszczałem.
Około 2 kilometry przed metą wyprzedził mnie zawodnik, który mógł być z mojej kategorii. Nie miałem sił skontrować i tylko starałem się nie tracić go z oczu i jak najmniej odstawać. Około pół kilometra przed metą zacząłem się do niego zbliżać. Na bieżnię stadionu wpadłem ok. 10m za nim, ale poczułem swoją szansę i przyspieszyłem resztkami sił - wyprzedziłem go na ok. 150m przed metą i do końca nie zwalniałem. Dzięki finiszowi zająłem 2. miejsce w kategorii M50. Warto było się męczyć dla takiego finiszu, tętno na mecie skoczyło do 180.
Niedziela (28.07) - 11,9 km BS (las), 5:34, HR 137/148.
Tydzień - 79,5 km. Nareszcie tydzień z przyzwoitym kilometrażem pod maraton.
Najbliższy start - 18 sierpnia, Półmaraton Wałbrzych. I powiem szczerze, że jeśli nie polecę go poniżej 1:30, to słabo widzę łamanie trójki w Poznaniu.
Wtorek (23.07) - 10,5 km BS, 5:34, HR 129/138.
Regeneracyjnie.
Środa (24.07) - BS + 8 km M (4:23) + BS. Łącznie 17,2 km, 4:49, HR 152/170.
Umordowałem się trochę, z każdym kilometrem trudniej się biegło, tętno zdecydowanie za wysokie i zbyt duży jego dryf. Zwalam to na temperaturę (27).
Za to po treningu piwo weszło lekko i smakowało wybornie - lubię ten stan.
Czwartek (25.07) - 11,3 km BS, 5:48, HR 129/137.
Regeneracyjnie.
Sobota (27.07) - zawody - Bieg Świętej Anny (Sobótka). Dystans wg GPS 9,8 km, czas 48:23. HR 167/180, rytm 177.
Bieg na dwóch pętlach wokół Gozdnicy w masywie Ślęży, Garmin pokazuje 260m up. Zakładałem, że to będzie start treningowy. Od początku do końca biegłem mocno, ale pod kontrolą.
Na pierwszej pętli wszystkie podbiegi pokonałem biegiem, ale były cztery męczące miejsca, w których na drugiej pętli dopuszczałem przeście do marszu. Okazało się, że w dwóch miejscach na drugiej pętli maszerowałem, a więc nie było tak źle, jak przypuszczałem.
Około 2 kilometry przed metą wyprzedził mnie zawodnik, który mógł być z mojej kategorii. Nie miałem sił skontrować i tylko starałem się nie tracić go z oczu i jak najmniej odstawać. Około pół kilometra przed metą zacząłem się do niego zbliżać. Na bieżnię stadionu wpadłem ok. 10m za nim, ale poczułem swoją szansę i przyspieszyłem resztkami sił - wyprzedziłem go na ok. 150m przed metą i do końca nie zwalniałem. Dzięki finiszowi zająłem 2. miejsce w kategorii M50. Warto było się męczyć dla takiego finiszu, tętno na mecie skoczyło do 180.
Niedziela (28.07) - 11,9 km BS (las), 5:34, HR 137/148.
Tydzień - 79,5 km. Nareszcie tydzień z przyzwoitym kilometrażem pod maraton.
Najbliższy start - 18 sierpnia, Półmaraton Wałbrzych. I powiem szczerze, że jeśli nie polecę go poniżej 1:30, to słabo widzę łamanie trójki w Poznaniu.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Poniedziałek (29.07) - 10 km BS, 5:14, HR 133/141.
Środa (31.07) - BS + P 4x(1,6km p.2min.) + BS, P=4:03-4:04. Łącznie 16,7 km, 4:45 HR 151/177.
Uff, ciężko było, ale progi zaliczone. Miałem to biegać po 4:05-4:07 i tak byłoby odpowiednio, ale nie - uparłem się, że wszystkie wejdą nie wolniej niż 4:05 i na ostatnim odcinku już umierałem, a tętno poszło za wysoko (do 177). Trening uważam jednak za udany.
Czwartek (1.08) - 12,4 km BS (las), 5:37, HR 131/143.
Piątek (2.08) - 19,1 km BS (las), 5:25, HR 134/149.
Sobota (3.08) - 10 km BS, 5:27, HR 126/139.
Regeneracyjnie.
Niedziela (4.08) - 18,7 km BS, 4:57, HR 139/154.
Nie czułem się na siłach biec ponad 20 km, więc zrobiłem asfaltową pętelkę, na której zdarzało mi się robić długie wybiegania. Pierwsze 5 km weszły powyżej 5:00, ale postanowiłem lekko przyspieszyć i całość pobiec średnim tempem na maraton w 3:30.
Tydzień - 87 km w sześciu treningach. Znowu udało się zwiększyć objętość.
Lipiec - 277 km. Nie wykonałem planu (300 km), ale już sierpień mam zamiar zamknąć kilometrażem 330 km.
Na razie ciesze się, że mogę biegać i że moje dolegliwości złagodniały i wyciszyły się. Czuję jednak, że to wszystko dzieje się na krawędzi i muszę trzymać rękę na pulsie, by nie przesadzić.
Środa (31.07) - BS + P 4x(1,6km p.2min.) + BS, P=4:03-4:04. Łącznie 16,7 km, 4:45 HR 151/177.
Uff, ciężko było, ale progi zaliczone. Miałem to biegać po 4:05-4:07 i tak byłoby odpowiednio, ale nie - uparłem się, że wszystkie wejdą nie wolniej niż 4:05 i na ostatnim odcinku już umierałem, a tętno poszło za wysoko (do 177). Trening uważam jednak za udany.
Czwartek (1.08) - 12,4 km BS (las), 5:37, HR 131/143.
Piątek (2.08) - 19,1 km BS (las), 5:25, HR 134/149.
Sobota (3.08) - 10 km BS, 5:27, HR 126/139.
Regeneracyjnie.
Niedziela (4.08) - 18,7 km BS, 4:57, HR 139/154.
Nie czułem się na siłach biec ponad 20 km, więc zrobiłem asfaltową pętelkę, na której zdarzało mi się robić długie wybiegania. Pierwsze 5 km weszły powyżej 5:00, ale postanowiłem lekko przyspieszyć i całość pobiec średnim tempem na maraton w 3:30.
Tydzień - 87 km w sześciu treningach. Znowu udało się zwiększyć objętość.
Lipiec - 277 km. Nie wykonałem planu (300 km), ale już sierpień mam zamiar zamknąć kilometrażem 330 km.
Na razie ciesze się, że mogę biegać i że moje dolegliwości złagodniały i wyciszyły się. Czuję jednak, że to wszystko dzieje się na krawędzi i muszę trzymać rękę na pulsie, by nie przesadzić.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Poniedziałek (5.08) - 10 km BS, 5:18, HR 127/136.
Regeneracyjnie.
Wtorek (6.08) - BS + 10 km M (4:21) + BS. Łącznie 18,7 km, 4:44.
Trudny bieg, szczególnie dla głowy. Chciałem zakończyć już po piątce, ale przymusiłem się i i z trudem ale poszło. Końcówka już na tętnie 170 - zdecydowanie za wysoko. To było raczej życzeniowe TM, tym bardziej słabo to wygląda na ten moment.
Jednak najważniejsze, że mogę biegać, forma z czasem przyjdzie.
Czwartek (8.08) - 12,1 km BS, 5:07, HR 132/147.
Sobota (10.08) - 15,3 km BS, w tym 6 przebieżek. 5:21, HR 129/160.
Miało być I 6x800, p 2:40 i taki uruchomiłem trening w zegarku. Pogoda wyjątkowo dopisała - po upalnym dniu było dość chłodno, bo po deszczu, pochmurno i prawie bezwietrznie. Ja jednak czułem się wyjątkowo słaby, a późny obiad odbijał mi się echem. Nie wyobrażałem sobie, że taki trening może się dziś udać. Początkowo pomyślałem, że choć pierwsze 800m spróbuję pobiec i najwyżej odpuszczę, ale porzuciłem tę myśl po rozruchowych 4km, które męczyłem tempem 5:30. W połowie przyszła myśl, że zrobię choć 6 przebieżek, których dawno nie wykonywałem.
Takiej niemocy jak dziś dawno nie czułem, ale z doświadczenia wiem, że takie dni czasami się zdarzają i nie bardzo wiadomo skąd się biorą.
Niedziela (11.08) - 22,1 km BD (las), 5:30, HR 142/154.
Zadziwiają mnie osoby biegające na treningach trzydziestki i kończące je jeszcze szybszym tempem. Ja dziś tylko 22 km i snułem się bez mocy, tempo słabe, a tętno dość wysokie. Podczas treningu wypiłem 0,8 litra płynów i potestowałem dwa żele, więc nie ma mowy o odwodnieniu czy brakach energetycznych.
Tydzień - 78,3 km.
---
Wtorek (13.08) - BS + P 4x(1,6km p.2min) + BS, P=4:04-4:01. Łącznie 16,6 km, 4:41 HR 148/171.
Powtórka treningu sprzed dwóch tygodni. Tempo progowe podobne, ale tętno niższe i samopoczucie lepsze.
Na początku pierwszego odcinka szło tak topornie i wolno, że myślałem o przełożeniu tych tempówek na dzień następny, ale potem już zatrybiło i jestem ogólnie zadowolony. Tempówki były tylko cztery z powodu niedzielnego startu w połówce, nie chciałem przeginać.
Środa (14.08) - 12 km BS, 5:21, HR 127/136.
Regeneracyjnie.
Czwartek (15.08) - 18 km BS (las), w tym 10 krótkich podbiegów (ok. 60m), 5:30, HR 136/158.
Ostatnie 4 km, po podbiegach, biegło się dość ciężko, jakby energii brakowało.
Piątek (16.08) - 10 km BS, 5:12, HR 129/139.
Sobota - wolne.
Niedziela (18.08) - XX Toyota Półmaraton Wałbrzych - start o godz. 11.00.
Ten start traktuję jako sprawdzian i mocny trening. Budowanie formy idzie mi bardzo wolno, więc cudów nie oczekuję.
W Wałbrzychu pobiegnę pierwszy raz. Trasa biegu jest mocno pofałdowana, jest sporo podbiegów/zbiegów. Znajomi biegacze twierdzą że trudnością porównywalna jest z Półmaratonem Ślężańskim. Obawiać się można głównie pogody, która zapowiada się niesprzyjająca.
Zakładane średnie tempo na bieg to 4:15 - 4:25, zależnie od pogody i samopoczucia. Plan maksimum to złamać 1:30, choćby o sekundę. Plan minimum to zrobić dobry mocny trening.
Link do śledzenia wyników/międzyczasów: https://wyniki.datasport.pl/results3041/, mój numer 376.
Regeneracyjnie.
Wtorek (6.08) - BS + 10 km M (4:21) + BS. Łącznie 18,7 km, 4:44.
Trudny bieg, szczególnie dla głowy. Chciałem zakończyć już po piątce, ale przymusiłem się i i z trudem ale poszło. Końcówka już na tętnie 170 - zdecydowanie za wysoko. To było raczej życzeniowe TM, tym bardziej słabo to wygląda na ten moment.
Jednak najważniejsze, że mogę biegać, forma z czasem przyjdzie.
Czwartek (8.08) - 12,1 km BS, 5:07, HR 132/147.
Sobota (10.08) - 15,3 km BS, w tym 6 przebieżek. 5:21, HR 129/160.
Miało być I 6x800, p 2:40 i taki uruchomiłem trening w zegarku. Pogoda wyjątkowo dopisała - po upalnym dniu było dość chłodno, bo po deszczu, pochmurno i prawie bezwietrznie. Ja jednak czułem się wyjątkowo słaby, a późny obiad odbijał mi się echem. Nie wyobrażałem sobie, że taki trening może się dziś udać. Początkowo pomyślałem, że choć pierwsze 800m spróbuję pobiec i najwyżej odpuszczę, ale porzuciłem tę myśl po rozruchowych 4km, które męczyłem tempem 5:30. W połowie przyszła myśl, że zrobię choć 6 przebieżek, których dawno nie wykonywałem.
Takiej niemocy jak dziś dawno nie czułem, ale z doświadczenia wiem, że takie dni czasami się zdarzają i nie bardzo wiadomo skąd się biorą.
Niedziela (11.08) - 22,1 km BD (las), 5:30, HR 142/154.
Zadziwiają mnie osoby biegające na treningach trzydziestki i kończące je jeszcze szybszym tempem. Ja dziś tylko 22 km i snułem się bez mocy, tempo słabe, a tętno dość wysokie. Podczas treningu wypiłem 0,8 litra płynów i potestowałem dwa żele, więc nie ma mowy o odwodnieniu czy brakach energetycznych.
Tydzień - 78,3 km.
---
Wtorek (13.08) - BS + P 4x(1,6km p.2min) + BS, P=4:04-4:01. Łącznie 16,6 km, 4:41 HR 148/171.
Powtórka treningu sprzed dwóch tygodni. Tempo progowe podobne, ale tętno niższe i samopoczucie lepsze.
Na początku pierwszego odcinka szło tak topornie i wolno, że myślałem o przełożeniu tych tempówek na dzień następny, ale potem już zatrybiło i jestem ogólnie zadowolony. Tempówki były tylko cztery z powodu niedzielnego startu w połówce, nie chciałem przeginać.
Środa (14.08) - 12 km BS, 5:21, HR 127/136.
Regeneracyjnie.
Czwartek (15.08) - 18 km BS (las), w tym 10 krótkich podbiegów (ok. 60m), 5:30, HR 136/158.
Ostatnie 4 km, po podbiegach, biegło się dość ciężko, jakby energii brakowało.
Piątek (16.08) - 10 km BS, 5:12, HR 129/139.
Sobota - wolne.
Niedziela (18.08) - XX Toyota Półmaraton Wałbrzych - start o godz. 11.00.
Ten start traktuję jako sprawdzian i mocny trening. Budowanie formy idzie mi bardzo wolno, więc cudów nie oczekuję.
W Wałbrzychu pobiegnę pierwszy raz. Trasa biegu jest mocno pofałdowana, jest sporo podbiegów/zbiegów. Znajomi biegacze twierdzą że trudnością porównywalna jest z Półmaratonem Ślężańskim. Obawiać się można głównie pogody, która zapowiada się niesprzyjająca.
Zakładane średnie tempo na bieg to 4:15 - 4:25, zależnie od pogody i samopoczucia. Plan maksimum to złamać 1:30, choćby o sekundę. Plan minimum to zrobić dobry mocny trening.
Link do śledzenia wyników/międzyczasów: https://wyniki.datasport.pl/results3041/, mój numer 376.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Niedziela (18.08) - zawody - 20. Toyota Półmaraton Wałbrzych. Oficjalny czas 1:33:25. Open - 80/2335, M50 - 9/206. HR 162/172, rytm 184.
Pogoda, wbrew prognozom, była znośna. Na start przyszedłem w ostatniej chwili i jakie było moje zdziwiienie, gdy okazało się, że ok. 40m przede mną stoi tabliczka 2:00 (w złym miejscu wskoczyłem). Pomyślałem: masakra, przez kilka kilometrów będę się przebijał w ślamazarnym tempie i z dobrego wyniku nici. Wyskoczyłem więc przez barierki i pognałem boczną i równoległą uliczką bliżej startu. W międzyczasie bieg już wystartował. Jak ponownie przeskakiwałem barierki by dostać się na linię startu, to czas na tablicy pokazywał 00:00:45, a ok. 40m przede mną biegli pacemakerzy z grupą na 1:40. Pomyślałem, że jest znacznie lepiej, ale przebijania się i tak będzie sporo. Taki niefortunny start zachwiał moim celem maksimum, czyli próbą złamania 1:30, a podbieg na 2km zdecydował, że to będzie jednak mocny trening (TM lub drugi zakres). Po 3km postanowiłem nie schodzić z tętnem poniżej 160 i głównie tego pilnowałem (taki mały cel i motywator zarazem). Podbiegi były męczące i wchodziły słabo, na zbiegach nadrabiałem. Zabawne było gdy na drugiej połowie trasy na zmianę wyprzedzaliśmy się z jednym biegaczem - on wyprzedzał mnie na podbiegach, a ja go doganiałem i wyprzedzałem na zbiegach (na finiszu jednak ja wygrałem). Kilometr przed metą dogoniłem biegacza z mojej kategorii, który wyraźnie ogrywał mnie we wcześniejszych dwóch biegach górskich (połówka i dyszka). To spowodowało, ze nieco jeszcze przycisnąłem na końcówce i wyraźnie z nim wygrałem.
Nie byłem dziś w stanie zmotywować się i zmusić do szybszego biegu i do większego dyskomfortu. Nie było też szansy na złamanie 1:30 (nie jestem jeszcze na tyle gotowy). Suma sumarum wyszedł mocny trening, chyba w obecnym TM (4:26), dzięki czemu cierpienie było o jeden poziom niższe, niż na normalnych zawodach.
Trasę w Wałbrzychu oceniam na trudniejszą (ciągle góra-dół) od tej na Półmaratonie Ślężańskim, pomimo że obie trasy mają podobną sumę podbiegów/zbiegów.
Tydzień - 77,6 km.
Pogoda, wbrew prognozom, była znośna. Na start przyszedłem w ostatniej chwili i jakie było moje zdziwiienie, gdy okazało się, że ok. 40m przede mną stoi tabliczka 2:00 (w złym miejscu wskoczyłem). Pomyślałem: masakra, przez kilka kilometrów będę się przebijał w ślamazarnym tempie i z dobrego wyniku nici. Wyskoczyłem więc przez barierki i pognałem boczną i równoległą uliczką bliżej startu. W międzyczasie bieg już wystartował. Jak ponownie przeskakiwałem barierki by dostać się na linię startu, to czas na tablicy pokazywał 00:00:45, a ok. 40m przede mną biegli pacemakerzy z grupą na 1:40. Pomyślałem, że jest znacznie lepiej, ale przebijania się i tak będzie sporo. Taki niefortunny start zachwiał moim celem maksimum, czyli próbą złamania 1:30, a podbieg na 2km zdecydował, że to będzie jednak mocny trening (TM lub drugi zakres). Po 3km postanowiłem nie schodzić z tętnem poniżej 160 i głównie tego pilnowałem (taki mały cel i motywator zarazem). Podbiegi były męczące i wchodziły słabo, na zbiegach nadrabiałem. Zabawne było gdy na drugiej połowie trasy na zmianę wyprzedzaliśmy się z jednym biegaczem - on wyprzedzał mnie na podbiegach, a ja go doganiałem i wyprzedzałem na zbiegach (na finiszu jednak ja wygrałem). Kilometr przed metą dogoniłem biegacza z mojej kategorii, który wyraźnie ogrywał mnie we wcześniejszych dwóch biegach górskich (połówka i dyszka). To spowodowało, ze nieco jeszcze przycisnąłem na końcówce i wyraźnie z nim wygrałem.
Nie byłem dziś w stanie zmotywować się i zmusić do szybszego biegu i do większego dyskomfortu. Nie było też szansy na złamanie 1:30 (nie jestem jeszcze na tyle gotowy). Suma sumarum wyszedł mocny trening, chyba w obecnym TM (4:26), dzięki czemu cierpienie było o jeden poziom niższe, niż na normalnych zawodach.
Trasę w Wałbrzychu oceniam na trudniejszą (ciągle góra-dół) od tej na Półmaratonie Ślężańskim, pomimo że obie trasy mają podobną sumę podbiegów/zbiegów.
Tydzień - 77,6 km.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Wtorek (20.08) - 12,1 km BS, 5:15, HR 125/137.
Regeneracyjnie. Przyjemnie chłodno w mżawce.
Środa (21.08) - 16 km BS, 4:55, HR 134/146.
Pogoda idealna, bezwietrznie, temperatura w czasie treningu spadła o kilka stopni. Tętno do tempa oraz samopoczucie pokazują, że nastąpił skok na wyższy poziom. Jeszcze ze dwa takie przeskoki i jestem w domu.
Czwartek (22.08) - 13,7 km BS (las), 5:37, HR 132/157.
BS + 10 krótkich podbiegów (ok. 60m). Dziś nie biegło się tak lekko jak wczoraj.
Wczoraj zrobiłem badanie krwi:
HGB 13,40 g/dl (ref. 13,70-17,50)
Kreatynina 60 umol/l (ref. 62-106)...
...czyli lekka anemia i zanik mięśni
Kreatyninę po raz pierwszy mam poniżej normy, a hemoglobina zwykle była nieco powyżej dolnej granicy.
Piątek (23.08) - 14 km BS, 5:21, HR 129/140.
Miało być P 4x2, p 2:30 i taki uruchomiłem trening. Jednak już po pierwszym km wiedziałem, że nie ma szans na jakikolwiek akcent. Brak sił i energii. Nie zmusiłbym się dziś nawet do przebieżek. Totalna niemoc. Zrobiłem więc względnie komfortowego BS-a.
Nie wiem czy to jeszcze echo niedzielnego startu, czy może wczorajszych króciutkich podbiegów. Na pewno słońce i temperatura dołożyły swoje. Gdybym wiedział, że tak będzie, to pobiegłbym do lasu, a nie na asfalt.
Niedziela (25.08) - 24,4 km BD, 5:27, HR 130/142.
Bieg długi podczas urlopu nad morzem.
---
Tydzień - 80,2 km, śr 5:19. Kilometraż OK.
---
Poniedziałek (26.08) - 12 km BS, 5:31, HR 115/133.
Regeneracyjne, boso po plaży, linią brzegową (po twardym piasku). W połowie pojawił się ból pod paluchem, który narastał, okazało się, że zrobił się wielki pęcherz. Po 8 km musiałem się zatrzymać z powodu bólu w łuku prawej stopy (rozcięgno?). Po rozmasowaniu i krótkim spacerze można było biec dalej. Pod prawą piętą też jakby pęcherz - lekko piecze. Tak wygląda bieganie boso.
Czwartek (29.08) - 18 km, 18 km fartlek(?), 4:51, HR 143/168.
Po dwóch dniach przerwy, spowodowanej przeciążeniem stóp i pęcherzem na paluchu po biegu brzegiem morza, nie bardzo wiedziałem co biegać. Myślałem o akcencie, ale nie czułem się na siłach trzymać tempa. Zdecydowałem, że po 2 km rozbiegania, na początku każdego kilometra zrobię ok. 300 m szybciej. Wyszedł ni to fartlek, ni interwały. Pierwszy raz zrobiłem taki trening, nie wiem co jest wart, ale jestem zadowolony.
Piątek (30.08) - 20,4 km BS, 5:18, HR 125/140.
Spokojny, dłuższy BS, ostatni trening podczas krótkiego urlopu nad morzem.
---
Sierpień - 346 km, śr. 5:12.
Nareszcie dobry miesiąc, kilometraż pod maraton na trójkę.
---
Niedziela (1.09) - 27 km BD (las), 5:23, HR 134/150.
Ogólnie biegło się dość ciężko, mimo wolnego tempa.
W drugiej części dystansu zaczęła lekko boleć pięta - ta sama, przez którą nie mogłem normalnie trenować przez kilka miesięcy po Maratonie Warszawskim. Zwiększyłem objętość i zaczyna się odzywać, muszę na nią uważać.
---
Tydzień - 77,4 km, śr. 5:15. Nieźle, jak na 4 treningi.
---
Wygląda na to, że przed docelowym startem (20.10 - Poznań Maraton) będę miał tylko dwa starty i oba pobiegnę treningowo.
15.09 - Wrocław Maraton i zającowanie na 3:30 (tempo 4:58).
5.10 - V Bieg w Naturze Nadleśnictwa Wołów - półmaraton - trening TM, planowane tempo ok. 4:20.
Nie przewiduję już żadnego startu kontrolnego.
Regeneracyjnie. Przyjemnie chłodno w mżawce.
Środa (21.08) - 16 km BS, 4:55, HR 134/146.
Pogoda idealna, bezwietrznie, temperatura w czasie treningu spadła o kilka stopni. Tętno do tempa oraz samopoczucie pokazują, że nastąpił skok na wyższy poziom. Jeszcze ze dwa takie przeskoki i jestem w domu.
Czwartek (22.08) - 13,7 km BS (las), 5:37, HR 132/157.
BS + 10 krótkich podbiegów (ok. 60m). Dziś nie biegło się tak lekko jak wczoraj.
Wczoraj zrobiłem badanie krwi:
HGB 13,40 g/dl (ref. 13,70-17,50)
Kreatynina 60 umol/l (ref. 62-106)...
...czyli lekka anemia i zanik mięśni
Kreatyninę po raz pierwszy mam poniżej normy, a hemoglobina zwykle była nieco powyżej dolnej granicy.
Piątek (23.08) - 14 km BS, 5:21, HR 129/140.
Miało być P 4x2, p 2:30 i taki uruchomiłem trening. Jednak już po pierwszym km wiedziałem, że nie ma szans na jakikolwiek akcent. Brak sił i energii. Nie zmusiłbym się dziś nawet do przebieżek. Totalna niemoc. Zrobiłem więc względnie komfortowego BS-a.
Nie wiem czy to jeszcze echo niedzielnego startu, czy może wczorajszych króciutkich podbiegów. Na pewno słońce i temperatura dołożyły swoje. Gdybym wiedział, że tak będzie, to pobiegłbym do lasu, a nie na asfalt.
Niedziela (25.08) - 24,4 km BD, 5:27, HR 130/142.
Bieg długi podczas urlopu nad morzem.
---
Tydzień - 80,2 km, śr 5:19. Kilometraż OK.
---
Poniedziałek (26.08) - 12 km BS, 5:31, HR 115/133.
Regeneracyjne, boso po plaży, linią brzegową (po twardym piasku). W połowie pojawił się ból pod paluchem, który narastał, okazało się, że zrobił się wielki pęcherz. Po 8 km musiałem się zatrzymać z powodu bólu w łuku prawej stopy (rozcięgno?). Po rozmasowaniu i krótkim spacerze można było biec dalej. Pod prawą piętą też jakby pęcherz - lekko piecze. Tak wygląda bieganie boso.
Czwartek (29.08) - 18 km, 18 km fartlek(?), 4:51, HR 143/168.
Po dwóch dniach przerwy, spowodowanej przeciążeniem stóp i pęcherzem na paluchu po biegu brzegiem morza, nie bardzo wiedziałem co biegać. Myślałem o akcencie, ale nie czułem się na siłach trzymać tempa. Zdecydowałem, że po 2 km rozbiegania, na początku każdego kilometra zrobię ok. 300 m szybciej. Wyszedł ni to fartlek, ni interwały. Pierwszy raz zrobiłem taki trening, nie wiem co jest wart, ale jestem zadowolony.
Piątek (30.08) - 20,4 km BS, 5:18, HR 125/140.
Spokojny, dłuższy BS, ostatni trening podczas krótkiego urlopu nad morzem.
---
Sierpień - 346 km, śr. 5:12.
Nareszcie dobry miesiąc, kilometraż pod maraton na trójkę.
---
Niedziela (1.09) - 27 km BD (las), 5:23, HR 134/150.
Ogólnie biegło się dość ciężko, mimo wolnego tempa.
W drugiej części dystansu zaczęła lekko boleć pięta - ta sama, przez którą nie mogłem normalnie trenować przez kilka miesięcy po Maratonie Warszawskim. Zwiększyłem objętość i zaczyna się odzywać, muszę na nią uważać.
---
Tydzień - 77,4 km, śr. 5:15. Nieźle, jak na 4 treningi.
---
Wygląda na to, że przed docelowym startem (20.10 - Poznań Maraton) będę miał tylko dwa starty i oba pobiegnę treningowo.
15.09 - Wrocław Maraton i zającowanie na 3:30 (tempo 4:58).
5.10 - V Bieg w Naturze Nadleśnictwa Wołów - półmaraton - trening TM, planowane tempo ok. 4:20.
Nie przewiduję już żadnego startu kontrolnego.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Poniedziałek (2.09) - 10 km BS, 4:58, HR 130/143.
Temperatura mocno w dół i biega się całkiem przyjemnie.
Wtorek (3.09) - 12,1 km BS, 4,59, HR 133/150.
Środa (4.09) - BS + 12 km M + BS. Łącznie 21,2 km, 4:35, HR 149/165.
12 km M - tempo 4:15 (a zakładałem 4:18). Dzień konia. Warunki świetne - chłodny wieczór i prawie bezwietrznie. Na koniec bez zajezdni i dobre tętno.
Bardzo udany trening. Powiało optymizmem. Mam nadzieję, że to nie incydent, a przeskok, na który czekałem.
Czwartek (5.09) - 10 km BS, 5:27, HR 126/135.
Regeneracyjnie. Po wczorajszym luzie zostało tylko wspomnienie.
Sobota (7.09) - BS + Int 6x800, p.2:40 + BS. Łącznie 16,4 km, 4:44, HR 146/176.
Pogoda znowu idealna. Przed treningiem zakładałem tempo w granicach 3:41-3:44. Wyszło po ok. 3:43 i dobrze że nie szybciej, bo ładnie i równo domykałem odcinki. Dryf tętna (kolejne szczyty i dołki) też fajny, bo nieduży. To kolejny trening, z którego jestem zadowolony.
Pod koniec treningu delikatnie odezwały się pięta i kolano w lewej nodze.
Niedziela (8.09) - 12,1 km BS, 5:14, HR 125/138.
Regeneracyjnie.
Tydzień - 81,8 km, śr. 4:58.
6 jednostek, w tym 2 akcenty. Dobry tydzień, rozbudzający nadzieję na złamanie trójki w Poznaniu.
W najbliższą środę mam próbę wysiłkową, a we wtorek/środę chciałbym zrobić lżejszy akcent. Czy ktoś ma rozeznanie, czy w przeddzień próby wysiłkowej lepiej nie robić akcentu, bo zmęczenie może wpłynąć na wyniki, czy to bez znaczenia?
Temperatura mocno w dół i biega się całkiem przyjemnie.
Wtorek (3.09) - 12,1 km BS, 4,59, HR 133/150.
Środa (4.09) - BS + 12 km M + BS. Łącznie 21,2 km, 4:35, HR 149/165.
12 km M - tempo 4:15 (a zakładałem 4:18). Dzień konia. Warunki świetne - chłodny wieczór i prawie bezwietrznie. Na koniec bez zajezdni i dobre tętno.
Bardzo udany trening. Powiało optymizmem. Mam nadzieję, że to nie incydent, a przeskok, na który czekałem.
Czwartek (5.09) - 10 km BS, 5:27, HR 126/135.
Regeneracyjnie. Po wczorajszym luzie zostało tylko wspomnienie.
Sobota (7.09) - BS + Int 6x800, p.2:40 + BS. Łącznie 16,4 km, 4:44, HR 146/176.
Pogoda znowu idealna. Przed treningiem zakładałem tempo w granicach 3:41-3:44. Wyszło po ok. 3:43 i dobrze że nie szybciej, bo ładnie i równo domykałem odcinki. Dryf tętna (kolejne szczyty i dołki) też fajny, bo nieduży. To kolejny trening, z którego jestem zadowolony.
Pod koniec treningu delikatnie odezwały się pięta i kolano w lewej nodze.
Niedziela (8.09) - 12,1 km BS, 5:14, HR 125/138.
Regeneracyjnie.
Tydzień - 81,8 km, śr. 4:58.
6 jednostek, w tym 2 akcenty. Dobry tydzień, rozbudzający nadzieję na złamanie trójki w Poznaniu.
W najbliższą środę mam próbę wysiłkową, a we wtorek/środę chciałbym zrobić lżejszy akcent. Czy ktoś ma rozeznanie, czy w przeddzień próby wysiłkowej lepiej nie robić akcentu, bo zmęczenie może wpłynąć na wyniki, czy to bez znaczenia?
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Poniedziałek (9.09) - 16 km BS, 5:00, HR 131/144.
Środa (11.09) - 3,5 km, 5:06, próba wysiłkowa.
Długość i tempo z zegarka. Co 2 minuty zwiększano prędkość bieżni. Podobno tętno maksymalne było "tylko" 181. Jeszcze chwilę mogłem biec, ale przerwałem, bo trochę mną rzucało już po bieżni i obawiałem się upadku, ale do maksa było już blisko, więc progi/zakresy powinny być określone. Nie mam jeszcze wyników.
Ten test pokazał i uwydatnił niesymetryczną pracę lewej i prawej strony (słychać było nierówny tupot stóp). Dziwnie się biegło może też dlatego, że nie mam doświadczenia w bieganiu na bieżni mechanicznej.
Wieczorem dołożyłem jeszcze 12 km BS, 4:59, HR 133/146.
Czwartek (12.09) - BS + 5 km M + BS, Łącznie 13,6 km, śr. 4:41, HR 144/164.
Krótka tempówka (4:11), aby nie umęczyć się przed niedzielnym zającowaniem w maratonie.
Piątek (13.09) - 8 km BS, 5:18, HR 127/139.
Ostatni rozruch przed maratonem.
Sobota (14.09) - TEST, 2 km, 4:40, HR 134/174.
To jakaś uproszczona próba wysiłkowa (w ramach badań 50+). 5 okrążeń na bieżni 400 m.
Pierwsze 200 m baaardzo wolno, a potem co 200 m mieliśmy podbijać tętno o 5 uderzeń. Ostatnie okrążenie rozpędzić się do maksa. Nie mam jeszcze wyników.
Niedziela (15.09) - zawody - 37. PKO Wrocław Maraton. Czas 3:29:46. Open 335/3150, M50 24/316. HR 143/160, rytm 180.
Zając doświadczalny - tak można określić moją rolę i zadania, które miałem do wykonania na tym maratonie. Po pierwsze byłem pacemakerem na 3:30, a po drugie brałem udział w badaniach maratończyków 50+ (przed i po biegu byłem badany, a w trakcie biegu nawadniałem się specjalnie przygotowanym napojem o nieznanym mi składzie).
Na starcie rozpoznało mnie parę osób, przywitałem się m.in. z Jarkiem (keiw). Ustawiłem się tak, że wystartowałem razem ze sporą grupką innych zająców (5 osób?) na 3:30. Już po 2-3 kilometrach byłem nieco za nimi, a gdy mijaliśmy 5 km, to ostatni z nich był już ok. 50 m przede mną. Pierwszy znacznik zobaczyłem dopiero na 4 km, a zegarek wskazywał mi tempo 4:55 - pomyślałem, że nawet łatwo poszło wyrównanie wolniejszego pierwszego kilometra. Na znaczniku 5 km okazało się, że rzeczywiste tempo wynosi 4:52. Wyszła więc ok. półminutowa nadróbka - wtedy powiedziałem dość i postanowiłem biec po swojemu, nie zważając na innych pacemakerów, którzy oddalali się i powoli znikali mi z oczu. Tradycyjnie starałem się trzymać równą intensywność i nie szarpać do samego końca.
Gdyby ktoś się zastanawiał skąd ten duży pik na 25 km na wykresie tętna (i tempa), to wyjaśniam, że w tym miejscu wolontariusze z buteleczkami źle się ustawili (nie było ich na końcu punktu odżywiania, byli wcześniej) i ich nie zauważyłem, ale kolega, z którym biegłem powiedział mi, że widział ich na początku - pobiegłem więc sprintem z powrotem po buteleczkę, a następnie szybko wróciłem do swojej grupy na 3:30. Byłem lekko wkurzony, ale to dzięki temu zamieszaniu spostrzegłem jak mocno jest już przerzedzona moja grupa. Do 35 km z grupy odpadli już prawie wszyscy, pozostały może 3-4 osoby.
Niektórzy pacemekerzy na 3:30 mieli 2-3 minuty zapasu na mecie.
Od półmetka zaczęło mi wyraźnie wzrastać tętno i powstał mocny dryf. To trochę niepokoi, bo przed dwoma laty w takim samym biegu tętno było niższe (HR 137/152), a dryf bardzo mały i zaczął się później. Mam nadzieję, że w sporej części jest to zasługa pogarszających się warunków - słońce wyżej i coraz cieplej oraz nasilił się wiatr.
Ogólnie ze startu jestem zadowolony, bo i "zającowanie" wyszło dobrze, i wziąłem udział w badaniach, i zrobiłem dobry trening - bardzo długie wybieganie w przygotowaniach do kolejnego maratonu. Ważne też, że nie nabawiłem się żadnej kontuzji i nie mam niepokojących dolegliwości.
Już za niecałe 5 tygodni docelowy start sezonu - Poznań Maraton. Będzie się działo, będzie bolało...
Tydzień - 97 km - maraton pięknie podbił kilometraż.
Z nowości, to zapisałem się na zawody 10 km - 6. Bieg Bielański, 29 września. Myślałem biec go treningowo, ale kolega przekonał mnie, aby pobiec na maksa, jako jedyny sprawdzian formy przed maratonem.
Środa (11.09) - 3,5 km, 5:06, próba wysiłkowa.
Długość i tempo z zegarka. Co 2 minuty zwiększano prędkość bieżni. Podobno tętno maksymalne było "tylko" 181. Jeszcze chwilę mogłem biec, ale przerwałem, bo trochę mną rzucało już po bieżni i obawiałem się upadku, ale do maksa było już blisko, więc progi/zakresy powinny być określone. Nie mam jeszcze wyników.
Ten test pokazał i uwydatnił niesymetryczną pracę lewej i prawej strony (słychać było nierówny tupot stóp). Dziwnie się biegło może też dlatego, że nie mam doświadczenia w bieganiu na bieżni mechanicznej.
Wieczorem dołożyłem jeszcze 12 km BS, 4:59, HR 133/146.
Czwartek (12.09) - BS + 5 km M + BS, Łącznie 13,6 km, śr. 4:41, HR 144/164.
Krótka tempówka (4:11), aby nie umęczyć się przed niedzielnym zającowaniem w maratonie.
Piątek (13.09) - 8 km BS, 5:18, HR 127/139.
Ostatni rozruch przed maratonem.
Sobota (14.09) - TEST, 2 km, 4:40, HR 134/174.
To jakaś uproszczona próba wysiłkowa (w ramach badań 50+). 5 okrążeń na bieżni 400 m.
Pierwsze 200 m baaardzo wolno, a potem co 200 m mieliśmy podbijać tętno o 5 uderzeń. Ostatnie okrążenie rozpędzić się do maksa. Nie mam jeszcze wyników.
Niedziela (15.09) - zawody - 37. PKO Wrocław Maraton. Czas 3:29:46. Open 335/3150, M50 24/316. HR 143/160, rytm 180.
Zając doświadczalny - tak można określić moją rolę i zadania, które miałem do wykonania na tym maratonie. Po pierwsze byłem pacemakerem na 3:30, a po drugie brałem udział w badaniach maratończyków 50+ (przed i po biegu byłem badany, a w trakcie biegu nawadniałem się specjalnie przygotowanym napojem o nieznanym mi składzie).
Na starcie rozpoznało mnie parę osób, przywitałem się m.in. z Jarkiem (keiw). Ustawiłem się tak, że wystartowałem razem ze sporą grupką innych zająców (5 osób?) na 3:30. Już po 2-3 kilometrach byłem nieco za nimi, a gdy mijaliśmy 5 km, to ostatni z nich był już ok. 50 m przede mną. Pierwszy znacznik zobaczyłem dopiero na 4 km, a zegarek wskazywał mi tempo 4:55 - pomyślałem, że nawet łatwo poszło wyrównanie wolniejszego pierwszego kilometra. Na znaczniku 5 km okazało się, że rzeczywiste tempo wynosi 4:52. Wyszła więc ok. półminutowa nadróbka - wtedy powiedziałem dość i postanowiłem biec po swojemu, nie zważając na innych pacemakerów, którzy oddalali się i powoli znikali mi z oczu. Tradycyjnie starałem się trzymać równą intensywność i nie szarpać do samego końca.
Gdyby ktoś się zastanawiał skąd ten duży pik na 25 km na wykresie tętna (i tempa), to wyjaśniam, że w tym miejscu wolontariusze z buteleczkami źle się ustawili (nie było ich na końcu punktu odżywiania, byli wcześniej) i ich nie zauważyłem, ale kolega, z którym biegłem powiedział mi, że widział ich na początku - pobiegłem więc sprintem z powrotem po buteleczkę, a następnie szybko wróciłem do swojej grupy na 3:30. Byłem lekko wkurzony, ale to dzięki temu zamieszaniu spostrzegłem jak mocno jest już przerzedzona moja grupa. Do 35 km z grupy odpadli już prawie wszyscy, pozostały może 3-4 osoby.
Niektórzy pacemekerzy na 3:30 mieli 2-3 minuty zapasu na mecie.
Od półmetka zaczęło mi wyraźnie wzrastać tętno i powstał mocny dryf. To trochę niepokoi, bo przed dwoma laty w takim samym biegu tętno było niższe (HR 137/152), a dryf bardzo mały i zaczął się później. Mam nadzieję, że w sporej części jest to zasługa pogarszających się warunków - słońce wyżej i coraz cieplej oraz nasilił się wiatr.
Ogólnie ze startu jestem zadowolony, bo i "zającowanie" wyszło dobrze, i wziąłem udział w badaniach, i zrobiłem dobry trening - bardzo długie wybieganie w przygotowaniach do kolejnego maratonu. Ważne też, że nie nabawiłem się żadnej kontuzji i nie mam niepokojących dolegliwości.
Już za niecałe 5 tygodni docelowy start sezonu - Poznań Maraton. Będzie się działo, będzie bolało...
Tydzień - 97 km - maraton pięknie podbił kilometraż.
Z nowości, to zapisałem się na zawody 10 km - 6. Bieg Bielański, 29 września. Myślałem biec go treningowo, ale kolega przekonał mnie, aby pobiec na maksa, jako jedyny sprawdzian formy przed maratonem.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Wtorek (17.09) - 12,3 km BS (las), 5:23, HR 131/144.
Spokojne rozbieganie po maratonie. Żadnych strat nie stwierdziłem.
Środa (18.09) - 10 km BS, 4:52, HR 137/155.
Chłodno i prawie bezwietrznie - takie warunki poproszę na Poznań.
Czwartek (19.09) - 17,4 km BS, w tym 10 łagodnych podbiegów 100-metrowych, 5:14.
Drewniane nogi i brak mocy. Triumf ducha nad ciałem.
Piątek (20.09) - 12,4 km BS (las), 5:20, HR 127/138.
Niedziela (22.09) - BS + 14 km M + BS. Łącznie 22,7 km, śr. 4:31, HR 151/166.
Pogoda idealna. Tempo maratońskie zamierzałem biec średnio po 4:15, ale obserwując tętno pozwoliłem sobie na nieco szybciej i wyszło średnio po 4:12.
Trening bardzo udany, ponownie coś drgnęło z formą.
Tydzień - 74,8 km.
W najbliższą niedzielę wystartuję na 10 km w 6. Biegu Bielańskim. Nie zamierzam się oszczędzać - pobiegnę na maksa. To będzie swoisty test. Sprawa wygląda prosto - jeśli złamię 39 minut, to bez wahania atakuję trójkę w Poznaniu. Jeśli nie złamię 39 minut, to jeszcze pomyślę.
Spokojne rozbieganie po maratonie. Żadnych strat nie stwierdziłem.
Środa (18.09) - 10 km BS, 4:52, HR 137/155.
Chłodno i prawie bezwietrznie - takie warunki poproszę na Poznań.
Czwartek (19.09) - 17,4 km BS, w tym 10 łagodnych podbiegów 100-metrowych, 5:14.
Drewniane nogi i brak mocy. Triumf ducha nad ciałem.
Piątek (20.09) - 12,4 km BS (las), 5:20, HR 127/138.
Niedziela (22.09) - BS + 14 km M + BS. Łącznie 22,7 km, śr. 4:31, HR 151/166.
Pogoda idealna. Tempo maratońskie zamierzałem biec średnio po 4:15, ale obserwując tętno pozwoliłem sobie na nieco szybciej i wyszło średnio po 4:12.
Trening bardzo udany, ponownie coś drgnęło z formą.
Tydzień - 74,8 km.
W najbliższą niedzielę wystartuję na 10 km w 6. Biegu Bielańskim. Nie zamierzam się oszczędzać - pobiegnę na maksa. To będzie swoisty test. Sprawa wygląda prosto - jeśli złamię 39 minut, to bez wahania atakuję trójkę w Poznaniu. Jeśli nie złamię 39 minut, to jeszcze pomyślę.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Poniedziałek (23.09) - 12,3 km BS (las), 5:31, HR 131/142.
Pobiegałem by dołożyć do ogólnej objętości. Spokojnie i bez presji na tempo. Drętwo i brak świeżości po wczorajszym akcencie.
Wtorek (24.09) - 19,5 km BS (las), 5:12, HR 130/140.
Dziś już więcej luzu w nogach. Jutro lekki akcent - progi.
Środa (25.09) - BS + P 4x2km p. 2:45 +BS. Łącznie 18,6 km, 4:40, HR 147/172.
Średnie tempo progów 3:58.
No i koniec euforii po niedzielnym treningu, dziś zostałem sprowadzony na ziemię. Progi wchodziły baaardzo ciężko - można by rzec: trening trudny i męczący. Najpierw myślałem o zrobieniu tylko dwóch odcinków, potem trzech, aż w końcu dopiąłem to, co zaplanowałem.
Czas przestać zgrywać młodzika i czasami nieco odpuścić, by się nie zajeżdżać.
Nie wyobrażam sobie pobiec w niedzielę dychę takim tempem lub 2-3s szybszym.
Czwartek (26.09) - 12,1 km BS, 5:22, HR 126/141.
Spokojnie i regeneracyjnie. Ziarnko do objętości.
Po wczorajszych progach jeszcze rano czułem lekkie zmęczenie, ale dziś biegło się nawet dość przyjemnie.
Ponieważ niedawno nastąpił długo wyczekiwany wzrost formy, to podam możliwe dwie dodatkowe przyczyny tego zjawiska. Po pierwsze, przez ostatnie dwa miesiące moja waga spadała systematycznie, osiągając poziom nienotowany wcześniej - 66-66,5 kg (czyli 1-2 kg mniej niż wcześniejsza waga startowa). Po drugie, od około miesiąca (po słabych wynikach krwi) suplementuję żelazo i witaminę B12 (nieregularnie - ok. 5 dni w tygodniu). Waga zapewne ma znaczenia, a suplementacja to może być już placebo. Najważniejszy jest jednak systematyczny (choć improwizowany) trening.
Po wczorajszych męczących progach mam teraz zagwozdkę przed niedzielną dyszką. Czy biec ją na maksa, czy może tylko treningowo np. w 40 minut (to i tak będzie bardzo mocno).
Pobiegałem by dołożyć do ogólnej objętości. Spokojnie i bez presji na tempo. Drętwo i brak świeżości po wczorajszym akcencie.
Wtorek (24.09) - 19,5 km BS (las), 5:12, HR 130/140.
Dziś już więcej luzu w nogach. Jutro lekki akcent - progi.
Środa (25.09) - BS + P 4x2km p. 2:45 +BS. Łącznie 18,6 km, 4:40, HR 147/172.
Średnie tempo progów 3:58.
No i koniec euforii po niedzielnym treningu, dziś zostałem sprowadzony na ziemię. Progi wchodziły baaardzo ciężko - można by rzec: trening trudny i męczący. Najpierw myślałem o zrobieniu tylko dwóch odcinków, potem trzech, aż w końcu dopiąłem to, co zaplanowałem.
Czas przestać zgrywać młodzika i czasami nieco odpuścić, by się nie zajeżdżać.
Nie wyobrażam sobie pobiec w niedzielę dychę takim tempem lub 2-3s szybszym.
Czwartek (26.09) - 12,1 km BS, 5:22, HR 126/141.
Spokojnie i regeneracyjnie. Ziarnko do objętości.
Po wczorajszych progach jeszcze rano czułem lekkie zmęczenie, ale dziś biegło się nawet dość przyjemnie.
Ponieważ niedawno nastąpił długo wyczekiwany wzrost formy, to podam możliwe dwie dodatkowe przyczyny tego zjawiska. Po pierwsze, przez ostatnie dwa miesiące moja waga spadała systematycznie, osiągając poziom nienotowany wcześniej - 66-66,5 kg (czyli 1-2 kg mniej niż wcześniejsza waga startowa). Po drugie, od około miesiąca (po słabych wynikach krwi) suplementuję żelazo i witaminę B12 (nieregularnie - ok. 5 dni w tygodniu). Waga zapewne ma znaczenia, a suplementacja to może być już placebo. Najważniejszy jest jednak systematyczny (choć improwizowany) trening.
Po wczorajszych męczących progach mam teraz zagwozdkę przed niedzielną dyszką. Czy biec ją na maksa, czy może tylko treningowo np. w 40 minut (to i tak będzie bardzo mocno).
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Piątek (27.09) - 10 km BS, 5:04, HR 129/141.
Niedziela (29.09) - zawody - 6. Bieg Bielański. Czas 40:14. Open - 16/220, M50 - 1/13, HR 167/176, rytm 190.
Do startu przystępowałem z zamiarem równego biegu i złamania 40 minut, a jeśli sił by starczyło, to przyspieszyć/zafiniszować na ostatnim kilometrze. Te 40 minut wydawało się o tyle atrakcyjne, że w tym roku jeszcze nie złamałem tej bariery (przez ostatnie 5 lat regularnie łamałem 40 minut).
Był pochmurny dzień ale niestety wietrzny (nie założyłem nawet czapeczki z obawy, że wiatr mi ją zabierze). Ustawiłem, się w piątej linii. Po pierwszych kilkuset metrach Garmin pokazywał tempo 3:40, więc delikatnie zwolniłem, aby pierwszy kilometr zamknąć w 3:55. Do piątego kilometra szło dość równo - 3:57, 3:59, 3:59, 4:00. Po znacznikach zauważyłem, że Garmin dodaje dystansu i tym samym tempo podaje za szybkie. Było już niekomfortowo, a należało nieco przyspieszyć. Po najwolniejszym 6. kilometrze - pod wiatr (4:04) przestałem walczyć o wynik, a skupiłem się na utrzymywaniu intensywności (pilnowałem, by tętno nie spadało) i aby choć dobry, mocny trening wyszedł. Po wolniejszych kilometrach, na ostatnim nieco przyspieszyłem do 3:57. Po krótkim mocniejszym finiszu na metę wpadłem wyraźnie zmęczony. Gdybym się uparł, to może bym te 40 minut złamał, ale kosztowałoby mnie to zbyt wiele, a nie miałem do tego też motywacji. Początkowe przymiarki do łamania 39 minut, to było marzenie ściętej głowy - nie byłem i nie jestem na tyle gotowy.
Start (fot. Rafał Żak)
Na podium (fot. KOSiR)
Po tym starcie na pewno z większym respektem i mobilizacją podejdę do poznańskiego maratonu.
Faktem jest, że czuję się słabiej przygotowany, niż przed poprzednimi maratonami, na których z powodzeniem łamałem trójkę (4-krotnie).
Na dziś nie rezygnuję jednak z próby łamania trójki w Poznaniu. Nie widzę sensu biec na słabszy wynik. Ambitny cel zawsze mocno mnie motywuje, a kolejny raz złamanie tej magicznej bariery takim celem jest. Już czuję dreszczyk emocji na myśl o walce na trasie maratonu.
Strategię na Poznań widzę bardzo prosto - biec równo od samego początku na złamanie trójki, czyli być dla siebie pacemakerem. Problem może być taki, że na 3 godziny będą zające ze swoimi grupami i nie wiem czy lepiej ustawić się za nimi czy przed nimi. Nie chciałbym być w sytuacji, że będę zmuszony niepotrzebnie przyspieszać lub zwalniać. Zamierzam biec równo od samego początku do końca.
Tydzień - 79 km.
-----
Wrzesień - 372 km.
Wpadło mi do głowy takie ciekawe porównanie kilometrażu i średnich temp dwóch ostatnich, kluczowych, miesięcy przed startem:
Poznań - 15.10.2017 - 2:56:00
sierpień - 368 km, śr. 4:55
wrzesień - 343 km, śr. 4:46
-----
Poznań - 20.10.2019 - ???
sierpień - 346 km, śr. 5:12
wrzesień - 372 km, śr. 4:59
Jak widać kilometraż zbliżony, ale już średnie tempa są obecnie wyraźnie wolniejsze niż dwa lata temu. Głównymi przyczynami tego są wolniejsze BS-y i mniej startów oraz wolniejsze tempa akcentów w tym roku. No cóż, wszystkie moje życiówki pochodzą z 2017 roku.
Na pewno nie jestem obecnie w życiowej formie, ale w Poznaniu tanio skóry nie sprzedam. Szykuję głowę na łamanie trójki, a czy ciało na to pozwoli, to się okaże.
Niedziela (29.09) - zawody - 6. Bieg Bielański. Czas 40:14. Open - 16/220, M50 - 1/13, HR 167/176, rytm 190.
Do startu przystępowałem z zamiarem równego biegu i złamania 40 minut, a jeśli sił by starczyło, to przyspieszyć/zafiniszować na ostatnim kilometrze. Te 40 minut wydawało się o tyle atrakcyjne, że w tym roku jeszcze nie złamałem tej bariery (przez ostatnie 5 lat regularnie łamałem 40 minut).
Był pochmurny dzień ale niestety wietrzny (nie założyłem nawet czapeczki z obawy, że wiatr mi ją zabierze). Ustawiłem, się w piątej linii. Po pierwszych kilkuset metrach Garmin pokazywał tempo 3:40, więc delikatnie zwolniłem, aby pierwszy kilometr zamknąć w 3:55. Do piątego kilometra szło dość równo - 3:57, 3:59, 3:59, 4:00. Po znacznikach zauważyłem, że Garmin dodaje dystansu i tym samym tempo podaje za szybkie. Było już niekomfortowo, a należało nieco przyspieszyć. Po najwolniejszym 6. kilometrze - pod wiatr (4:04) przestałem walczyć o wynik, a skupiłem się na utrzymywaniu intensywności (pilnowałem, by tętno nie spadało) i aby choć dobry, mocny trening wyszedł. Po wolniejszych kilometrach, na ostatnim nieco przyspieszyłem do 3:57. Po krótkim mocniejszym finiszu na metę wpadłem wyraźnie zmęczony. Gdybym się uparł, to może bym te 40 minut złamał, ale kosztowałoby mnie to zbyt wiele, a nie miałem do tego też motywacji. Początkowe przymiarki do łamania 39 minut, to było marzenie ściętej głowy - nie byłem i nie jestem na tyle gotowy.
Start (fot. Rafał Żak)
Na podium (fot. KOSiR)
Po tym starcie na pewno z większym respektem i mobilizacją podejdę do poznańskiego maratonu.
Faktem jest, że czuję się słabiej przygotowany, niż przed poprzednimi maratonami, na których z powodzeniem łamałem trójkę (4-krotnie).
Na dziś nie rezygnuję jednak z próby łamania trójki w Poznaniu. Nie widzę sensu biec na słabszy wynik. Ambitny cel zawsze mocno mnie motywuje, a kolejny raz złamanie tej magicznej bariery takim celem jest. Już czuję dreszczyk emocji na myśl o walce na trasie maratonu.
Strategię na Poznań widzę bardzo prosto - biec równo od samego początku na złamanie trójki, czyli być dla siebie pacemakerem. Problem może być taki, że na 3 godziny będą zające ze swoimi grupami i nie wiem czy lepiej ustawić się za nimi czy przed nimi. Nie chciałbym być w sytuacji, że będę zmuszony niepotrzebnie przyspieszać lub zwalniać. Zamierzam biec równo od samego początku do końca.
Tydzień - 79 km.
-----
Wrzesień - 372 km.
Wpadło mi do głowy takie ciekawe porównanie kilometrażu i średnich temp dwóch ostatnich, kluczowych, miesięcy przed startem:
Poznań - 15.10.2017 - 2:56:00
sierpień - 368 km, śr. 4:55
wrzesień - 343 km, śr. 4:46
-----
Poznań - 20.10.2019 - ???
sierpień - 346 km, śr. 5:12
wrzesień - 372 km, śr. 4:59
Jak widać kilometraż zbliżony, ale już średnie tempa są obecnie wyraźnie wolniejsze niż dwa lata temu. Głównymi przyczynami tego są wolniejsze BS-y i mniej startów oraz wolniejsze tempa akcentów w tym roku. No cóż, wszystkie moje życiówki pochodzą z 2017 roku.
Na pewno nie jestem obecnie w życiowej formie, ale w Poznaniu tanio skóry nie sprzedam. Szykuję głowę na łamanie trójki, a czy ciało na to pozwoli, to się okaże.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Poniedziałek (30.09) - 11,7 km BS, 5:08, HR 129/143.
Spokojne rozbieganie po niedzielnej dyszce.
Wtorek (1.10) - 14,7 km BS (las), 5:19, HR 133/145.
Środa (2.10) - BS + P 4x1,2km p 2min + BS, Łącznie 15,1 km, 4:41, HR 145/170.
Początkowo chciałem zrobić dłuższe te progi, ale pomyślałem po co się męczyć przed sobotnim treningowym startem. Zrobiłem więc klasyczny półakcent przedstartowy.
Dość mocno wiało, więc odcinki pod wiatr wolniejsze (4:01), a z wiatrem szybsze (3:55). Średnie tempo progów wyszło więc 3:58.
Piątek (4:10) - 12 km BS, 4:54, HR 134/146.
Przyjemny BS-ik. Początek drętwy (jak to po dniu przerwy), ale potem już nóżka podawała.
Sobota (5.10) - zawody - V Bieg w Naturze Nadleśnictwa Wołów (półmaraton). Oficjalny czas netto - 1:31:44. Open - 4/54, M50 - 1/10, Powiat M - 1/14. HR 161/166, rytm 185.
Ostatni start (treningowy) przed poznańskim maratonem.
Zimno (ok. 9 st.C) i deszczowo. Leśna trasa bardzo ciekawa i urokliwa.
Skopany start - organizator nie zadbał o pokierowanie na właściwą drogę. Z tyłu ktoś krzyczał by się zatrzymać, więc zatrzymaliśmy się (myślałem, że falstart, albo inny problem, zatrzymałem nawet stoper), chwila spaceru w kierunku startu, a potem informacja, ze bieg toczy się dalej i rura przez las na właściwą drogę. Rozpoczęło się gęste wyprzedzanie wolniejszych biegaczy, którzy pobiegli właściwą drogą. Do półmetka ciągle miałem jakichś biegaczy przed sobą (jednocześnie wystartowały dwa biegi - ćwierć i półmaraton), ale specjalnie ich nie goniłem, bo moim zadaniem było pilnowanie intensywności (często zerkałem na tętno i tempo). Tuż przed półmetkiem wciągnąłem żela licząc na wodę, a okazało się że wody nie było (stała w butelkach kilka metrów w bok przy innej dróżce), więc poleciałem dalej z zaklejoną paszczą. W drugiej części trasy biegłem już samotnie, nie widząc nikogo przed sobą (na mecie okazało się, ze wyprzedziło mnie tylko trzech biegaczy). Do końca zajęty byłem pilnowaniem, aby tętno nie spadało poniżej 160. Na metę wpadłem zmęczony, przemoczony i brudny od błota, jednak bardzo zadowolony z wykonania treningowej roboty. Dwa razy stawałem na szczycie podium - to też było miłe.
A po biegu, tradycyjnie już, prawdziwa uczta dla mięsożerców.
Średnie tempo z pomiaru organizatora wyszło 4:21 (uwzględniając stratę na starcie), a Garmin pokazał mi 4:17. Biorąc pod uwagę warunki, to oceniam przełożenie tempa na asfalt na ok. 4:15. Pewności jednak nie ma, czy trasa zmierzona była dokładnie.
To był ostatni mocny trening. Teraz już tylko luzowanie, nabieranie świeżości i nastrajanie głowy przed maratonem.
Podium - najszybsi mieszkańcy powiatu (w nagrodę dostałem parasol)
Niedziela (6.10) - 11 km BS, 5:13, HR 127/142.
Regeneracyjnie.
Tydzień - 85 km. Dobry przebieg.
Dwa ostatnie tygodnie będą bardzo typowe. Planuję jeszcze tylko akcent w najbliższą środę/czwartek - 2P3M+2BS+2P3M oraz półacent we wtorek/środę w tygodniu startowym - P 3x1,6km, które wykonywałem przed ostatnimi maratonami. Taka sama końcówka przygotowań będzie dobrym materiałem do porównań (tempa, odczucia) z maratonami, na których łamałem trójkę.
Spokojne rozbieganie po niedzielnej dyszce.
Wtorek (1.10) - 14,7 km BS (las), 5:19, HR 133/145.
Środa (2.10) - BS + P 4x1,2km p 2min + BS, Łącznie 15,1 km, 4:41, HR 145/170.
Początkowo chciałem zrobić dłuższe te progi, ale pomyślałem po co się męczyć przed sobotnim treningowym startem. Zrobiłem więc klasyczny półakcent przedstartowy.
Dość mocno wiało, więc odcinki pod wiatr wolniejsze (4:01), a z wiatrem szybsze (3:55). Średnie tempo progów wyszło więc 3:58.
Piątek (4:10) - 12 km BS, 4:54, HR 134/146.
Przyjemny BS-ik. Początek drętwy (jak to po dniu przerwy), ale potem już nóżka podawała.
Sobota (5.10) - zawody - V Bieg w Naturze Nadleśnictwa Wołów (półmaraton). Oficjalny czas netto - 1:31:44. Open - 4/54, M50 - 1/10, Powiat M - 1/14. HR 161/166, rytm 185.
Ostatni start (treningowy) przed poznańskim maratonem.
Zimno (ok. 9 st.C) i deszczowo. Leśna trasa bardzo ciekawa i urokliwa.
Skopany start - organizator nie zadbał o pokierowanie na właściwą drogę. Z tyłu ktoś krzyczał by się zatrzymać, więc zatrzymaliśmy się (myślałem, że falstart, albo inny problem, zatrzymałem nawet stoper), chwila spaceru w kierunku startu, a potem informacja, ze bieg toczy się dalej i rura przez las na właściwą drogę. Rozpoczęło się gęste wyprzedzanie wolniejszych biegaczy, którzy pobiegli właściwą drogą. Do półmetka ciągle miałem jakichś biegaczy przed sobą (jednocześnie wystartowały dwa biegi - ćwierć i półmaraton), ale specjalnie ich nie goniłem, bo moim zadaniem było pilnowanie intensywności (często zerkałem na tętno i tempo). Tuż przed półmetkiem wciągnąłem żela licząc na wodę, a okazało się że wody nie było (stała w butelkach kilka metrów w bok przy innej dróżce), więc poleciałem dalej z zaklejoną paszczą. W drugiej części trasy biegłem już samotnie, nie widząc nikogo przed sobą (na mecie okazało się, ze wyprzedziło mnie tylko trzech biegaczy). Do końca zajęty byłem pilnowaniem, aby tętno nie spadało poniżej 160. Na metę wpadłem zmęczony, przemoczony i brudny od błota, jednak bardzo zadowolony z wykonania treningowej roboty. Dwa razy stawałem na szczycie podium - to też było miłe.
A po biegu, tradycyjnie już, prawdziwa uczta dla mięsożerców.
Średnie tempo z pomiaru organizatora wyszło 4:21 (uwzględniając stratę na starcie), a Garmin pokazał mi 4:17. Biorąc pod uwagę warunki, to oceniam przełożenie tempa na asfalt na ok. 4:15. Pewności jednak nie ma, czy trasa zmierzona była dokładnie.
To był ostatni mocny trening. Teraz już tylko luzowanie, nabieranie świeżości i nastrajanie głowy przed maratonem.
Podium - najszybsi mieszkańcy powiatu (w nagrodę dostałem parasol)
Niedziela (6.10) - 11 km BS, 5:13, HR 127/142.
Regeneracyjnie.
Tydzień - 85 km. Dobry przebieg.
Dwa ostatnie tygodnie będą bardzo typowe. Planuję jeszcze tylko akcent w najbliższą środę/czwartek - 2P3M+2BS+2P3M oraz półacent we wtorek/środę w tygodniu startowym - P 3x1,6km, które wykonywałem przed ostatnimi maratonami. Taka sama końcówka przygotowań będzie dobrym materiałem do porównań (tempa, odczucia) z maratonami, na których łamałem trójkę.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Poniedziałek (7.10) - 16 km BS, 4:52, HR 135/149.
BS z nieco mocniejszą końcówką. Nogi jeszcze nieco podmęczone po sobocie, ale nie było źle.
We wtorek wolne i wizyta u fizjo.
Środa (9.10) - 14 km BS, 5:03, HR 135.
BS + przebieżki 10x90m na delikatnym podbiegu.
Czwartek (10.10) - BS + 2km P + 3km M + 2km BS + 2km P + 3km M + BS. Łączenie 21,2 km, 4:32, HR 147/168.
Wyszło: P 3:57, M 4:12, P 3:57, M 4:10.
Ostatni akcent przed startem w Poznaniu. Lekko nie było, ale wchodziło. Tętno w ryzach. Trening udany.
W połowie treningu odezwał się ból w śródstopiu prawej stopy i lekko się nasilał. W domu posmarowałem maścią, mam nadzieję, że przejdzie.
Sobota (12.10) - 12,1 km BS, 5:00, HR 135/147.
Niedziela ( 13.10) - 18,7 km BS, 4/:56, HR 139/147.
Nieco dłuższy BS. Ta sama trasa co przed poprzednimi maratonami. Dziś jednak nie za dobrze to wyglądało - wyższe tętno i słabsze tempo niż wcześniej. Może to i dobrze, bo jeszcze wpadłbym w euforię i w Poznaniu atakowałbym życiówkę, co niechybnie skończyłoby się klęską. A tak, to cel pozostaje bez zmian.
Świeżości brak, ale ta ma przyjść na zawody i jestem o to spokojny.
Podczas biegu odczuwałem prawą stopę - śródstopie i okolice achillesa. Trochę niepokoi mnie ból w śródstopiu, ale mam nadzieję, że podczas luzowania i odpoczynku sytuacja się poprawi.
Tydzień - 82 km.
Do Poznania pozostały już tylko trzy lekkie treningi, w tym w środę typowy półakcent przedstartowy czyli progi 3x1600m albo 4x1200m.
BS z nieco mocniejszą końcówką. Nogi jeszcze nieco podmęczone po sobocie, ale nie było źle.
We wtorek wolne i wizyta u fizjo.
Środa (9.10) - 14 km BS, 5:03, HR 135.
BS + przebieżki 10x90m na delikatnym podbiegu.
Czwartek (10.10) - BS + 2km P + 3km M + 2km BS + 2km P + 3km M + BS. Łączenie 21,2 km, 4:32, HR 147/168.
Wyszło: P 3:57, M 4:12, P 3:57, M 4:10.
Ostatni akcent przed startem w Poznaniu. Lekko nie było, ale wchodziło. Tętno w ryzach. Trening udany.
W połowie treningu odezwał się ból w śródstopiu prawej stopy i lekko się nasilał. W domu posmarowałem maścią, mam nadzieję, że przejdzie.
Sobota (12.10) - 12,1 km BS, 5:00, HR 135/147.
Niedziela ( 13.10) - 18,7 km BS, 4/:56, HR 139/147.
Nieco dłuższy BS. Ta sama trasa co przed poprzednimi maratonami. Dziś jednak nie za dobrze to wyglądało - wyższe tętno i słabsze tempo niż wcześniej. Może to i dobrze, bo jeszcze wpadłbym w euforię i w Poznaniu atakowałbym życiówkę, co niechybnie skończyłoby się klęską. A tak, to cel pozostaje bez zmian.
Świeżości brak, ale ta ma przyjść na zawody i jestem o to spokojny.
Podczas biegu odczuwałem prawą stopę - śródstopie i okolice achillesa. Trochę niepokoi mnie ból w śródstopiu, ale mam nadzieję, że podczas luzowania i odpoczynku sytuacja się poprawi.
Tydzień - 82 km.
Do Poznania pozostały już tylko trzy lekkie treningi, w tym w środę typowy półakcent przedstartowy czyli progi 3x1600m albo 4x1200m.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Wtorek (15.10) - 12 km BS, 5:04, HR 130/140.
Spokojne rozbieganie. Jeszcze brak świeżości. Prawa stopa nadal się odzywa.
Środa (16.10) - 10,5 km, 5:26.
Zaplanowałem typowy półakcent przedstartowy - progi P 4x1,2km, p 2min. Po 4,5km BS-a ruszyłem na pierwszy odcinek i po 800 m nagle poczułem ostry ból w pachwinie. Przez krótką chwilę jeszcze próbowałem utrzymać tempo (ok. 3:58), ale ból nie ustępował, a nawet się nasilał, więc zatrzymałem się i przeszedłem do marszu. Wróciłem do domu na przemian maszerując i i truchtając.
W domu zacząłem smarować okolice przywodziciela uda i łykać lek przeciwzapalny. Nie wiem co będzie ze startem...
Piątek (18.10) - 8 km BS, 5:11, HR 125/136.
Spokojnie i regeneracyjnie.
Sprawdzałem, czy przywodziciel uda się odezwie. Bólu nie było, a jedynie na dwóch ostatnich kilometrach zacząłem odczuwać delikatnie "ślad/echo" w miejscu urazu. Normalnie zrobiłbym jeszcze kilka przebieżek, ale to byłoby już kuszenie losu. Oceniam, że jest dość dobrze i z optymizmem patrzę na niedzielny start.
Jutro wolne i podróż do Poznania.
Cel na Poznań Maraton jest jeden - mądrze nabiegać sub 3. Planu B nie mam.
Ponieważ pierwsza część trasy jest bardziej w dół, a druga pod górę, to zamierzam pierwszą część pobiec 30-60 s szybciej, czyli na półmetku powinienem zameldować się z czasem 1:29:00 - 1:29:30. Oczywiście, jak zwykle, ostateczne decyzje będę podejmował na bieżąco, zależnie od czucia biegu, warunków i rozwoju sytuacji. Jeśli tylko zdrowie nie spłata figla, to będzie walka do końca. Trzymajcie kciuki!
Mój numer startowy: 2160.
Spokojne rozbieganie. Jeszcze brak świeżości. Prawa stopa nadal się odzywa.
Środa (16.10) - 10,5 km, 5:26.
Zaplanowałem typowy półakcent przedstartowy - progi P 4x1,2km, p 2min. Po 4,5km BS-a ruszyłem na pierwszy odcinek i po 800 m nagle poczułem ostry ból w pachwinie. Przez krótką chwilę jeszcze próbowałem utrzymać tempo (ok. 3:58), ale ból nie ustępował, a nawet się nasilał, więc zatrzymałem się i przeszedłem do marszu. Wróciłem do domu na przemian maszerując i i truchtając.
W domu zacząłem smarować okolice przywodziciela uda i łykać lek przeciwzapalny. Nie wiem co będzie ze startem...
Piątek (18.10) - 8 km BS, 5:11, HR 125/136.
Spokojnie i regeneracyjnie.
Sprawdzałem, czy przywodziciel uda się odezwie. Bólu nie było, a jedynie na dwóch ostatnich kilometrach zacząłem odczuwać delikatnie "ślad/echo" w miejscu urazu. Normalnie zrobiłbym jeszcze kilka przebieżek, ale to byłoby już kuszenie losu. Oceniam, że jest dość dobrze i z optymizmem patrzę na niedzielny start.
Jutro wolne i podróż do Poznania.
Cel na Poznań Maraton jest jeden - mądrze nabiegać sub 3. Planu B nie mam.
Ponieważ pierwsza część trasy jest bardziej w dół, a druga pod górę, to zamierzam pierwszą część pobiec 30-60 s szybciej, czyli na półmetku powinienem zameldować się z czasem 1:29:00 - 1:29:30. Oczywiście, jak zwykle, ostateczne decyzje będę podejmował na bieżąco, zależnie od czucia biegu, warunków i rozwoju sytuacji. Jeśli tylko zdrowie nie spłata figla, to będzie walka do końca. Trzymajcie kciuki!
Mój numer startowy: 2160.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Niedziela (20.10) - zawody - 20. PKO Poznań Maraton - 3:02:10. Open 183/6079, M55 - 2/221. HR 159/169, rytm 185.
Do Poznania przyjechałem w sobotę. Pod wieczór odebrałem pakiet startowy, zjadłem makaron na pasta party i wysłuchałem dwóch prelekcji (w tym bardzo ciekawej Patrycji Bereznowskiej o Spartathlonie i Badwater), spotkałem i poznałem tam dwóch forumowiczów (jarjan i longtom). Noc przespałem słabo, ale to już norma przed maratonem. Na śniadanie przed startem tradycyjnie jaglanka z miodem i bakaliami.
Prognoza pogody na dzień startu przewidywała złotą polską jesień i tak też było. Na starcie ok. 13 st.C i lekkie zachmurzenie, a na mecie ok. 19 st.C i pełne słońce. Wiatru prawie nie było. Zakładałem równy bieg z kontrolą tempa i tętna. Miałem nadzieję do 20 km nie przekraczać tętna 160. Czułem, że to nie jest dzień konia, że czeka mnie ciężka praca i trudna przeprawa. Wiary jednak nie traciłem, a złamanie 3 godzin pozostawało niewzruszonym celem.
Do strefy startowej wpadłem w ostatniej chwili i ustawiłem się niedaleko za elitą, mając nadzieję, że pacemakerzy są z tyłu, ale jak się później okazało - stałem blisko za zającem z dużą grupą na 3:00 (na starcie nie zauważyłem pojedynczego niebieskiego balonika). Po wolnym starcie szybko wskoczyłem na odpowiednie tempo, a przed sobą miałem cały czas spory tłum biegaczy. Dopiero po kilometrze zauważyłem przed sobą zająca z balonikiem, a wraz z nim ok. setka biegaczy. Powstał dylemat, bo z jednej strony nie chciałem biec w tak dużym tłumie, a z drugiej tempo grupy było nawet odpowiednie. Postanowiłem biec z grupą dopóki tempo będzie utrzymywać się w rozsądnych widełkach. Pierwsza piątka wyszła po 4:14 i zaraz na pierwszym wodopoju okazało się, że jest duży problem, bo aby pobrać kubki z piciem trzeba było mocno zwolnić i ustawić się w kolejce do stołów, bo przecież każdy z dużej grupy biegaczy chciał się napić. Trzeba było kolejno chwycić 2-3 kubki z izo i wodą, a biegnący biegli wzdłuż stolików i niechętnie oddalali się od nich. Tempo więc bardzo mocno siadało, a potem trzeba było nieco przyspieszyć, aby ponownie zbliżyć się do zająca. Po tej frustrującej sytuacji zastanawiałem się co zrobić, by tego uniknąć na kolejnych punktach.
Na drugiej piątce tempo grupy nieco się zmniejszyło (4:18), więc próbowałem wyprzedzić grupę, ale gdy przebiłem się za plecy zająca, to pojawił się drugi punkt z piciem i ta sama zabawa - jak przed punktem byłem 5 metrów za zającem, tak za punktem miałem już do niego 30-40 m straty. Po chwili rozciągnięta grupa zaczynała robić się coraz bardziej zwarta i gęsta. Ponieważ tempo grupy było nadal rozsądne, to dałem sobie spokój z kombinowaniem i biegłem w grupie. Pomyślałem, że w połowie dystansu powinno być już luźniej.
Między 12 a 20 km było sporo odcinków z górki i tętno zaczęło mi spadać chwilami nawet do 154 uderzeń. Wkurzało mnie to, bo w zwartej grupie nie mogłem nic zrobić - nie da się przyspieszyć i biec swoim rytmem, gdy wkoło gęsto od biegaczy. Tempo było niby dobre, ale ja czułem, że powinienem biec szybciej, bo intensywność niepotrzebnie spadała.
Około 20 km zacząłem odczuwać delikatny ból w lewym przywodzicielu (ten, którego naruszyłem na treningu w środę), a ponieważ ból z czasem nie nasilał się, to przestałem o nim myśleć. Półmaraton przebiegłem w 1:29:30, czyli z planowanym lekkim zapasem. Po półmetku grupa zaczęła się lekko przerzedzać, a tuż przed 25 km pacemaker lekko mi odskoczył - widziałem go nadal, ale powoli się oddalał. Wodopój na 25 km po raz pierwszy był mniej tłoczny, ale także w tym miejscu zacząłem wyraźniej odczuwać narastające zmęczenie.
Utrzymywanie tempa było coraz trudniejsze, a skoro zając mi uciekał, to za punkt którego będę się trzymał obrałem biegacza w niebieskiej koszulce (wyglądał świeżo i biegł równo). Trzymałem się go przez prawie 10 km, ale i on zaczął się oddalać. Na podbiegu na 27 km tętno wzrastało już do 164. Na 30 km wypiłem magnezowy shot (początkowo zakładałem wypić go dopiero na 35 km, ale podskórnie czułem, że lepiej wypić go wcześniej). Do 35 km utrzymywałem tempo i około 30-sekundowy zapas. Byłem dobrej myśli, choć biegło się już koszmarnie ciężko. Po pokonaniu najtrudniejszych podbiegów na 34-36 km wiedziałem, że jeśli pozostałe kilometry pobiegnę nie wolniej niż po 4:20 to złamię trójkę. Wiedziałem też, że ostatnie dwa kilometry, będąc nawet na oparach, udawało się zwykle przyspieszyć - to dodawało mi wiary w sukces i nie mogłem już tego spieprzyć.
Niestety, na 39 km bieg stał się bardzo trudny, zaczęły sztywnieć mięśnie nóg, szczególnie czworogłowy w lewej nodze był bardzo zbity i bolesny. Mimo tego nie poddawałem się i za wszelką cenę starałem się trzymać tempo, przecież było tak blisko do mety, tętno dochodziło już czasami do 168...
Nagle, na początku 40 kilometra uderzył mnie jednoczesny skurcz łydki i dwugłowego w prawej nodze. Ostry ból i sztywna noga zmusiły mnie do zatrzymania się, próbowałem szybko rozciągnąć mięśnie i po 10 sekundach biegłem już dalej, czując, że jestem na granicy kolejnego skurczu. Tempo spadło, ale balansując na granicy skurczu lekko nawet przyspieszałem (do 4:38) z nadzieją, że kryzys minie i na końcówce odrobię sekundowe przecież starty.
Niestety, po przebiegnięciu zaledwie kilometra, ponownie złapały mnie skurcze w tej samej łydce i dwugłowym, jeszcze silniejsze... Po ok. 20 sekundach pozbierałem się i ruszyłem w kierunku mety, teraz już zrezygnowany i przegrany. To już jest koniec, nie ma już nic... - pomyślałem. Czułem się fatalnie, czułem sztywność całego ciała, a wszystko okropnie mnie bolało. To chyba adrenalina nagle odpłynęła. Kontynuowałem bieg, ale czułem jakbym miał kłody zamiast nóg. Tempo spadało nawet do 5:30.
Dopiero na 500 m przed metą poczułem przypływ adrenaliny i rozpocząłem finisz, który przecież niczego nie zmieniał. No ale to był finisz, a finiszu się nie odpuszcza.
Gdy wbiegałem na ostatnią prostą miałem jeszcze nadzieję na czas poniżej 3:02, zbliżyłem się nawet do tempa 4. Na mecie siłą woli pobiegłem kilka metrów dalej, by nie blokować następnych wbiegających, a potem padłem na dywan, bo nogi nie mogły mnie utrzymać. Pojawiły się jeszcze krótkotrwałe skurcze. Musiałem wyglądać trochę niewyraźnie, bo zaprowadzono mnie do namiotu, gdzie podano izotonik, a następnie delikatnie rozmasowano zmasakrowane nogi.
Ze zmęczenia na mecie nacisnąłem przycisk Lap zamiast Stop, a gdy się zorientowałem, to miałem już czas 3:04:54.
Oficjalny czas to 3:02:10, a więc cel nie został osiągnięty. Na osłodę zająłem 2. miejsce w kategorii M55 - tylko 6 sekund za zwycięzcą.
Skurcze w końcówce biegu pokonały mnie. To było nowe i przykre doświadczenie. Na wszystkich poprzednich maratonach nie miałem sytuacji, by skurcze mnie zatrzymały. Było parę biegów na granicy skurczu, ale prawdziwe skurcze jeśli się pojawiały, to dopiero za metą.
Tak czy siak, niezależnie od przyczyn, porażka jest porażką. Ponad godzinę po biegu, już na hali, przy regeneracyjnym makaronie, patrząc na duży ekran i wbiegających zawodników na metę, dopadł mnie ogromny smutek, który utrzymywał się aż do wieczora.
Dziś, parę dni po biegu, mam kilka przemyśleń.
W tym konkretnym starcie - bieg w dużej grupie z pacemakerem okazał się błędem - dawał więcej strat niż zysków. Nie było silnego wiatru, a więc nie było potrzeby ochrony przed nim w grupie. Jedyny plus to nieco łatwiejsze mentalnie pokonywanie kilometrów w towarzystwie. Za to minusów było więcej:
- duże straty czasu przy wodopojach (szacuję, że mogłem stracić ok. 40 sekund - po ok. 10 na każdym),
- nie biegłem optymalną, najkrótszą trasą,
- nie mogłem regulować tempa i intensywności, byłem zdany na tempo grupy.
Oceniam, że gdybym biegł sam, to miałbym większe szanse osiągnąć cel - przygotowany byłem na styk ale powinno było się udać.
Co do skurczy, to myślę, że powody ich wystąpienia były przynajmniej dwa - zbyt zmęczone mięśnie i odwodnienie. A może coś jeszcze?
Wykres tempa - widać gdzie traciłem na wodopojach i gdzie przytrafiły się skurcze
Wykres tętna
Międzyczasy
Przy Malcie
Do Poznania przyjechałem w sobotę. Pod wieczór odebrałem pakiet startowy, zjadłem makaron na pasta party i wysłuchałem dwóch prelekcji (w tym bardzo ciekawej Patrycji Bereznowskiej o Spartathlonie i Badwater), spotkałem i poznałem tam dwóch forumowiczów (jarjan i longtom). Noc przespałem słabo, ale to już norma przed maratonem. Na śniadanie przed startem tradycyjnie jaglanka z miodem i bakaliami.
Prognoza pogody na dzień startu przewidywała złotą polską jesień i tak też było. Na starcie ok. 13 st.C i lekkie zachmurzenie, a na mecie ok. 19 st.C i pełne słońce. Wiatru prawie nie było. Zakładałem równy bieg z kontrolą tempa i tętna. Miałem nadzieję do 20 km nie przekraczać tętna 160. Czułem, że to nie jest dzień konia, że czeka mnie ciężka praca i trudna przeprawa. Wiary jednak nie traciłem, a złamanie 3 godzin pozostawało niewzruszonym celem.
Do strefy startowej wpadłem w ostatniej chwili i ustawiłem się niedaleko za elitą, mając nadzieję, że pacemakerzy są z tyłu, ale jak się później okazało - stałem blisko za zającem z dużą grupą na 3:00 (na starcie nie zauważyłem pojedynczego niebieskiego balonika). Po wolnym starcie szybko wskoczyłem na odpowiednie tempo, a przed sobą miałem cały czas spory tłum biegaczy. Dopiero po kilometrze zauważyłem przed sobą zająca z balonikiem, a wraz z nim ok. setka biegaczy. Powstał dylemat, bo z jednej strony nie chciałem biec w tak dużym tłumie, a z drugiej tempo grupy było nawet odpowiednie. Postanowiłem biec z grupą dopóki tempo będzie utrzymywać się w rozsądnych widełkach. Pierwsza piątka wyszła po 4:14 i zaraz na pierwszym wodopoju okazało się, że jest duży problem, bo aby pobrać kubki z piciem trzeba było mocno zwolnić i ustawić się w kolejce do stołów, bo przecież każdy z dużej grupy biegaczy chciał się napić. Trzeba było kolejno chwycić 2-3 kubki z izo i wodą, a biegnący biegli wzdłuż stolików i niechętnie oddalali się od nich. Tempo więc bardzo mocno siadało, a potem trzeba było nieco przyspieszyć, aby ponownie zbliżyć się do zająca. Po tej frustrującej sytuacji zastanawiałem się co zrobić, by tego uniknąć na kolejnych punktach.
Na drugiej piątce tempo grupy nieco się zmniejszyło (4:18), więc próbowałem wyprzedzić grupę, ale gdy przebiłem się za plecy zająca, to pojawił się drugi punkt z piciem i ta sama zabawa - jak przed punktem byłem 5 metrów za zającem, tak za punktem miałem już do niego 30-40 m straty. Po chwili rozciągnięta grupa zaczynała robić się coraz bardziej zwarta i gęsta. Ponieważ tempo grupy było nadal rozsądne, to dałem sobie spokój z kombinowaniem i biegłem w grupie. Pomyślałem, że w połowie dystansu powinno być już luźniej.
Między 12 a 20 km było sporo odcinków z górki i tętno zaczęło mi spadać chwilami nawet do 154 uderzeń. Wkurzało mnie to, bo w zwartej grupie nie mogłem nic zrobić - nie da się przyspieszyć i biec swoim rytmem, gdy wkoło gęsto od biegaczy. Tempo było niby dobre, ale ja czułem, że powinienem biec szybciej, bo intensywność niepotrzebnie spadała.
Około 20 km zacząłem odczuwać delikatny ból w lewym przywodzicielu (ten, którego naruszyłem na treningu w środę), a ponieważ ból z czasem nie nasilał się, to przestałem o nim myśleć. Półmaraton przebiegłem w 1:29:30, czyli z planowanym lekkim zapasem. Po półmetku grupa zaczęła się lekko przerzedzać, a tuż przed 25 km pacemaker lekko mi odskoczył - widziałem go nadal, ale powoli się oddalał. Wodopój na 25 km po raz pierwszy był mniej tłoczny, ale także w tym miejscu zacząłem wyraźniej odczuwać narastające zmęczenie.
Utrzymywanie tempa było coraz trudniejsze, a skoro zając mi uciekał, to za punkt którego będę się trzymał obrałem biegacza w niebieskiej koszulce (wyglądał świeżo i biegł równo). Trzymałem się go przez prawie 10 km, ale i on zaczął się oddalać. Na podbiegu na 27 km tętno wzrastało już do 164. Na 30 km wypiłem magnezowy shot (początkowo zakładałem wypić go dopiero na 35 km, ale podskórnie czułem, że lepiej wypić go wcześniej). Do 35 km utrzymywałem tempo i około 30-sekundowy zapas. Byłem dobrej myśli, choć biegło się już koszmarnie ciężko. Po pokonaniu najtrudniejszych podbiegów na 34-36 km wiedziałem, że jeśli pozostałe kilometry pobiegnę nie wolniej niż po 4:20 to złamię trójkę. Wiedziałem też, że ostatnie dwa kilometry, będąc nawet na oparach, udawało się zwykle przyspieszyć - to dodawało mi wiary w sukces i nie mogłem już tego spieprzyć.
Niestety, na 39 km bieg stał się bardzo trudny, zaczęły sztywnieć mięśnie nóg, szczególnie czworogłowy w lewej nodze był bardzo zbity i bolesny. Mimo tego nie poddawałem się i za wszelką cenę starałem się trzymać tempo, przecież było tak blisko do mety, tętno dochodziło już czasami do 168...
Nagle, na początku 40 kilometra uderzył mnie jednoczesny skurcz łydki i dwugłowego w prawej nodze. Ostry ból i sztywna noga zmusiły mnie do zatrzymania się, próbowałem szybko rozciągnąć mięśnie i po 10 sekundach biegłem już dalej, czując, że jestem na granicy kolejnego skurczu. Tempo spadło, ale balansując na granicy skurczu lekko nawet przyspieszałem (do 4:38) z nadzieją, że kryzys minie i na końcówce odrobię sekundowe przecież starty.
Niestety, po przebiegnięciu zaledwie kilometra, ponownie złapały mnie skurcze w tej samej łydce i dwugłowym, jeszcze silniejsze... Po ok. 20 sekundach pozbierałem się i ruszyłem w kierunku mety, teraz już zrezygnowany i przegrany. To już jest koniec, nie ma już nic... - pomyślałem. Czułem się fatalnie, czułem sztywność całego ciała, a wszystko okropnie mnie bolało. To chyba adrenalina nagle odpłynęła. Kontynuowałem bieg, ale czułem jakbym miał kłody zamiast nóg. Tempo spadało nawet do 5:30.
Dopiero na 500 m przed metą poczułem przypływ adrenaliny i rozpocząłem finisz, który przecież niczego nie zmieniał. No ale to był finisz, a finiszu się nie odpuszcza.
Gdy wbiegałem na ostatnią prostą miałem jeszcze nadzieję na czas poniżej 3:02, zbliżyłem się nawet do tempa 4. Na mecie siłą woli pobiegłem kilka metrów dalej, by nie blokować następnych wbiegających, a potem padłem na dywan, bo nogi nie mogły mnie utrzymać. Pojawiły się jeszcze krótkotrwałe skurcze. Musiałem wyglądać trochę niewyraźnie, bo zaprowadzono mnie do namiotu, gdzie podano izotonik, a następnie delikatnie rozmasowano zmasakrowane nogi.
Ze zmęczenia na mecie nacisnąłem przycisk Lap zamiast Stop, a gdy się zorientowałem, to miałem już czas 3:04:54.
Oficjalny czas to 3:02:10, a więc cel nie został osiągnięty. Na osłodę zająłem 2. miejsce w kategorii M55 - tylko 6 sekund za zwycięzcą.
Skurcze w końcówce biegu pokonały mnie. To było nowe i przykre doświadczenie. Na wszystkich poprzednich maratonach nie miałem sytuacji, by skurcze mnie zatrzymały. Było parę biegów na granicy skurczu, ale prawdziwe skurcze jeśli się pojawiały, to dopiero za metą.
Tak czy siak, niezależnie od przyczyn, porażka jest porażką. Ponad godzinę po biegu, już na hali, przy regeneracyjnym makaronie, patrząc na duży ekran i wbiegających zawodników na metę, dopadł mnie ogromny smutek, który utrzymywał się aż do wieczora.
Dziś, parę dni po biegu, mam kilka przemyśleń.
W tym konkretnym starcie - bieg w dużej grupie z pacemakerem okazał się błędem - dawał więcej strat niż zysków. Nie było silnego wiatru, a więc nie było potrzeby ochrony przed nim w grupie. Jedyny plus to nieco łatwiejsze mentalnie pokonywanie kilometrów w towarzystwie. Za to minusów było więcej:
- duże straty czasu przy wodopojach (szacuję, że mogłem stracić ok. 40 sekund - po ok. 10 na każdym),
- nie biegłem optymalną, najkrótszą trasą,
- nie mogłem regulować tempa i intensywności, byłem zdany na tempo grupy.
Oceniam, że gdybym biegł sam, to miałbym większe szanse osiągnąć cel - przygotowany byłem na styk ale powinno było się udać.
Co do skurczy, to myślę, że powody ich wystąpienia były przynajmniej dwa - zbyt zmęczone mięśnie i odwodnienie. A może coś jeszcze?
Wykres tempa - widać gdzie traciłem na wodopojach i gdzie przytrafiły się skurcze
Wykres tętna
Międzyczasy
Przy Malcie
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2700
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Środa (23.10) - 3,5 km BS-R, 6:20, HR 115/128.
Regeneracyjnie. Przedwczesna aktywność. Miało być ok. 8km biegu regeneracyjnego i sprawdzenie, czy są jakieś straty po maratonie. Musiałem skrócić bieg, bo było mało komfortowo - lekki ból w prawym dwugłowym i lewej czwórce, które najbardziej oberwały na maratonie, do tego pobolewała dolna część pleców. Nogi (i całe ciało) ogólnie bardzo drętwe i sztywne.
Tydzień - 3,5 km. Odpoczynek po maratonie.
---
Wtorek (29.10) - 10,2 km BS, 5:31, HR 126/138.
Czwartek (31.10) - 10,2 km BS, 5:24, HR 127/139.
Odczuwam delikatny ból w prawej stopie, który jest bardzo dziwny i od czasu do czasu przemieszcza się w inne miejsce tej samej stopy.
---
Październik - 253 km.
---
Sobota (2.11) - 10 km BS, 5:15, HR 134/144.
Tydzień - 30,5 km.
---
Po maratonie w zasadzie jedyną kontuzją, a może dolegliwością, jest ból w prawej stopie. Pojawił się on jeszcze z miesiąc przed maratonem. Dziwny to jest ból, bo przemieszczający się co pewien czas w inną część śródstopia - raz boli w pobliżu kostki, a innym razem bliżej palców, albo gdzieś indziej obok. Jednego dnia boli mocnej, drugiego mniej, innego praktycznie wcale, ale ciągle wraca, szczególnie po bieganiu, choć nie zawsze.
Listopad ma być miesiącem roztrenowania i odpoczynku. Będzie luźne bieganie w niedużej objętości, może wprowadzę krótkie przebieżki. Być może wystartuję jeszcze na 10 km w jakimś lokalnym/małym Biegu Niepodległości, bez napinki na wynik.
Od grudnia chciałbym powoli wchodzić na obroty i zacząć budować bazę pod wiosenny maraton. Na 99% jestem zdecydowany wystartować 19 kwietnia w Gdańsku, zapisy ruszają pojutrze.
Obecny cel (a może tylko marzenie?) na wiosenny maraton to 2:55, a minimum to sub3.
Regeneracyjnie. Przedwczesna aktywność. Miało być ok. 8km biegu regeneracyjnego i sprawdzenie, czy są jakieś straty po maratonie. Musiałem skrócić bieg, bo było mało komfortowo - lekki ból w prawym dwugłowym i lewej czwórce, które najbardziej oberwały na maratonie, do tego pobolewała dolna część pleców. Nogi (i całe ciało) ogólnie bardzo drętwe i sztywne.
Tydzień - 3,5 km. Odpoczynek po maratonie.
---
Wtorek (29.10) - 10,2 km BS, 5:31, HR 126/138.
Czwartek (31.10) - 10,2 km BS, 5:24, HR 127/139.
Odczuwam delikatny ból w prawej stopie, który jest bardzo dziwny i od czasu do czasu przemieszcza się w inne miejsce tej samej stopy.
---
Październik - 253 km.
---
Sobota (2.11) - 10 km BS, 5:15, HR 134/144.
Tydzień - 30,5 km.
---
Po maratonie w zasadzie jedyną kontuzją, a może dolegliwością, jest ból w prawej stopie. Pojawił się on jeszcze z miesiąc przed maratonem. Dziwny to jest ból, bo przemieszczający się co pewien czas w inną część śródstopia - raz boli w pobliżu kostki, a innym razem bliżej palców, albo gdzieś indziej obok. Jednego dnia boli mocnej, drugiego mniej, innego praktycznie wcale, ale ciągle wraca, szczególnie po bieganiu, choć nie zawsze.
Listopad ma być miesiącem roztrenowania i odpoczynku. Będzie luźne bieganie w niedużej objętości, może wprowadzę krótkie przebieżki. Być może wystartuję jeszcze na 10 km w jakimś lokalnym/małym Biegu Niepodległości, bez napinki na wynik.
Od grudnia chciałbym powoli wchodzić na obroty i zacząć budować bazę pod wiosenny maraton. Na 99% jestem zdecydowany wystartować 19 kwietnia w Gdańsku, zapisy ruszają pojutrze.
Obecny cel (a może tylko marzenie?) na wiosenny maraton to 2:55, a minimum to sub3.