29.06.2019
XXVIII Półmaraton Mleczny w Korycinie
Można powiedzieć, że impreza prawie domowa - organizuje sąsiednia gmina. Rok temu startowałem tam w biegu na 5 km i pomyślałem, że przy niezłej pogodzie (nie za ciepło) można powtórzyć ten manewr. Z tą różnicą, że w tym roku bieg towarzyszący zmienił nazwę na Bieg do Grodu i długość zmieniła się z 5 na ~5,5 km. No nic, to był mój cel - szansa na coś intensywnego. Ponieważ wcześniej się nie rejestrowałem, to na miejsce zajechałem ok. 10, spytałem czy są wolne pakiety. Na jaki dystans? No, i wtedy popłynąłem - spojrzałem w niebo, otworzyłem pogodę w telefonie, sprawdziłem prognozę (~20 stopni i umiarkowany/umiarkowany-silny wiatr północno zachodni) i powiedziałem głośno w półmaratonie. Czas się nie zatrzymał, grom nie uderzył, wpisałem się, zapłaciłem i miałem sporo wolnego czasu. Wieś gminna, za dużo do robienia nie ma - na szczęście w godzinach porannych odbywał się triathlon, więc trochę pozabijałem nudę przyglądając się rywalizacji. I naszła mnie taka myśl - nie jestem wielkim technikiem biegu, ale na wszystkich oglądanych zawodników chyba 2 osoby poruszały się krokiem biegowym, reszta (nie widziałem wszystkich) raczej uprawiała chód sportowy z podskokami.
Ale wróćmy do mnie. Rozgrzewka - jakieś 2,5 km truchtu, do tego trochę klasycznych ćwiczeń w biegu, 3 przebieżki, taki mój standardzik. Kilka znajomych twarzy, kilka krótkich rozmów. Nawet myślałem, czy jednak nie iść do biura zawodów i się nie przepisać na krótszy dystans, bo zapowiadanych chmur nie było widać na horyzoncie a o temperaturę dbał raczej wiatr. Jednak zapisane na papierze, niech zostanie - decyzja podjęta pod wpływem chwili, może głupia, ale raz kozie śmierć, kto nie ryzykuje, nie pije szampana i tuzin innych coachingowych pierdoletów, które należy omijać szerokim łukiem.
Start 12:20. Najpierw wózki, ~2 minuty przeryw i biegacze (oba biegi). Na sam przód wyrwał młody Litwin (był drugi w Mońkach na wiosnę), ale on startował na krótszym dystansie. Za liderem była standardowa czołówka małych lokalnych biegów plus drugi Litwin (M50, ale na dychę potrafi biegać ~35') plus dwa rodzynki (pary wystarczyło im na 2-3 km, później musieli mocno cierpieć). Główny faworyt HM biegł bardzo spokojnie, początkowo po ~3:45 i przez pierwsze kilometry był drugi, dopiero jak biegi się rozdzieliły przyspieszył, doszedł starszego z Litwinów i zaczął bugować swoją przewagę (na mecie było ~1:14:xx, więc się nie zmęczył jakoś mocno). Za dwójką biegłem ja. W zasięgu miała mnie jeszcze dwójka zawodników, choć po ok. 5-6 km piąty już się nie liczył. Szybka ocena sytuacji - czy biegnę na życiówkę? Nie. Czy mam szansę na dojście drugiego? Nie. Znaczy, na 10 km był w zasięgu, ale wiem, że jest szybszy na dychę, więc realnie założyłem, że biegnie z rezerwą na miejsce. Wiedziałem, że czwarty zawodnik jest za mną, ale dystans między nami nie był jakiś ogromny, więc zacząłem zwalniać, doszedł mnie na 11 km, przejął prowadzenie, a ja usiadłem na "kole" i skorzystałem ze zmiany (powrót był raczej z niekorzystnym wiatrem), po ok. 1,5 km dałem zmianę, później kolejna zmiana, i kolejna. Gdzieś ok. 17,5 km był ostatni punkt z wodą (w końcówce podbiegu), tutaj przyspieszyłem (już wcześniej zauważyłem, że pod górę biegnie mi się dużo łatwiej niż rywalowi), szybko zrobiłem 5 m różnicy, po chwili dystans rośnie do 10, 20. Nie mija kilometr i dystans to już bezpieczne 50 m. Jak by to powiedzieć, przez ok. 10 km po prostu biegłem taktycznie - najpierw zwolniłem, żeby przez niekorzystny wiatr nie biec samemu, później pracowaliśmy na zmianę, ale ja trochę odpoczywałem tak naprawdę, a ostatnie ~3,5 km znowu przyspieszyłem i spokojnie przybiegłem trzeci. Czas bez rewelacji - 1:23:13 (z zegarka, nawet nie wiem co było oficjalnie), ale liczyło się miejsce.
Trasa do łatwych nie należała. Na początku ~0,5 km płasko, później ok. 3 km podbiegu (+34-5 m) i dalej to już właściwie góra/dół - podbiegi właściwie za każdym razem ~10m, czasami na km, czasami na 400 m, dopiero ostatnie 3,5 to względny relaks (jedynie wiatr przeszkadzał). Długimi odcinkami odczuwalny był wiatr i w połączeniu z podbiegami i słońcem (temperatura powietrza była znośna, ale nie było chmur i odczuwalna była wyraźnie wyższa) trasa mogła dać w kość. Gęsto rozstawione punkty z wodą i właściwie na każdym (poza jednym) się czymś polałem, dodatkowo na niektórych też coś popiłem. Upuściłem żel i zrobiłem stop, nawrotkę i rozpędzanie, co mnie na pewien czas wybiło z rytmu, ale w ogólnym rozrachunku nie miało to wpływu na wynik - więcej czasu zmitrężyłem zwalniając i czekając na pomoc pod wiatr. Gdyby dzisiaj 3. miejsce dawało spokojne 1:27, to pewnie właśnie coś w granicy 1:26-7 bym pobiegł. Leń się ze mnie zrobił.
Profil trasy:
Start z przypadku, z marszu, bez przygotowania do niego, ale jestem bardzo zadowolony z wyniku. Na trudnej trasie, w nie najłatwiejszych warunkach, biegnąc taktycznie uzyskałem akceptowalny czas tydzień po oddaniu krwi. Liczę, że te górki zaprocentują jesienią.
Tydzień: 101,5 km. Za dużo, ale to ze względu na właściwie 2 biegi długie w jednym tygodniu.
Kościan 10 listopada (dzięki Marek za cynk!) i Lizbona 22 marca niemal idealnie pasują jako kolejne starty docelowe. Normalnie brałbym Półmaraton Warszawski (w tym roku przekonała mnie trasa), ale w przyszłym roku przenoszą jednorazowo na koniec maja, a to już za duże ryzyko upału (nawet wieczorna pora mnie nie przekonuje). Na Kościan jestem właściwie zdecydowany, teraz kombinuję jak zorganizować sobie transport, bo samochodem do Poznania i dalej do Kościana jechać mi się nie chce. Tylko że dostępne połączenia kolejowe też nie zachęcają za bardzo. Muszę jeszcze przemyśleć wiosnę 2020, może jednak coś w kraju. Jak w kraju nic mnie nie przekona w podobnym terminie, będzie urlop+start.