Challenge Almere 2018 za mna.
To byl pierwszy start klasy A w tym sezonie. Przygotowywalem sie do niego od wiosny, wiec oczekiwania mialem konkretne i sprecyzowane: sub5.
Veni, vidi, ale czy vici?
No to zobaczmy po kolei jak to bylo
1.
W czwartek po pracy zapakowalem sie do auta i ziuuuu do Almere.
Jechalem tylko z synem tym razem, bo reszta rodziny miala obowiazki na miejscu, wiec nie musialem rozkladac roweru.
Polozylem siedzenia i wrzucilem lekkim ruchem rower na bagaze

Dojechalismy bez problemu, korki kosztowaly nas jakies 30min, czyli niewiele jak na ta trase (bywalo duuuzo gorzej).
2. W
piatek sie wyspalem tyle ile moglem, chociaz na materacu dmuchanym to jednak nie to
Zeby nie musiec dralowac do centrum na piechote (mieszkalem niecale 3km od strefy zmian), to wzialem starego grata z szopy (reszta rowerow byla w uzyciu, to NL w koncu

) i naciagnalem hamulce, zeby w ogole spowalnialy (chociaz klockow z tylu juz nie bylo prawie wcale), do tego ofc napompowalem kola (opona z tylu byla tak sparciala, ze nie sadzilem, ze wytrzyma) oraz reszta smaru jaki mi zostal zalalem lanuch, bo spod rdzy nie bylo widac sladu metalu
Zrobilem rundke testowa i pojechalem po odbior pakietow startowych. Poszlo sprawnie (organizacja tam jest naprawde dobra), potem posiedzialem na krotkiej pogadance (<30min) i to dobrze, bo w tym roku strefa zmian byla gruntowanie przebudowana wzgledem poprzedniego roku i pojechalem do domu.
Tam przygotowalem worki oraz rower i pojechalem zrobic check-in. Obejrzalem sobie nowa strefe. Bylo sporo wiecej biegania, bo miejsce na rowery zostakly wyniesione na zewnetrzny parking i do tego trzeba ja bylo cala obiec (zarowno biegnac po rower jak i go odtsawiajac), bo wejscie znajdowalo sie po przekatnej. Chodzilo o to, zeby kazdy przebiegl mniej wiecej ta sama droge. I slusznie. Dobrze mi sie trafilo, bo moj rzad byl akurat miedzy dwiema latarniami, czyli idealnie, zero szans na pomylke

Po check-inie byl czas na pasta party, czyli ladowanie wegli. I wtedy sobie przypomnialem, ze bilet wejsciowy zostawilem w domu

No dawaj z buta do domu. Bilet wzialem, dopomopowalem kolo z tylu w gruchocie i jade z powrotem
Na pasta party najadlem sie jak bak, ale i tak probowalem sie powstrzymywac. Jedzenie bylo smaczne i bylo go pod dostatkiem, tak jak rok wczesnej.
Potem na rower i do domu. Gdzie nieco pozniej zjadlem jeszcze nie-tak-calkiem-mala kolacje
Tego dnia przejechalem prawie 18km na rowerze i zrobilem 10tys krokow. W sumie mini trening na rozruszanie nog z tego wyszedl
3.
Sobota
Start byl o 8:20, a o 80 zamykali sttrefe zmian. Wstalem sobie zatem przed 6, lekkie sniadanko (tym razem bez zadnych eksperymentow), wypilem goraca herbata na rozruszanie kiszek, troche sie poruszalem po tym spaniu ma materacu i zwiedzilem pare razy kibelek

Szwagier zawiozl mnie na miejsce, dotarlismy na czas, ale tak na styk, bo kolejka do kibelka byla calkiem spora, chociaz nie mozna narzekac, bo kabin bylo pod dostatkiem.
a)
Plywanie
Potem szybkie nasmarowanie kremem przeciwotarciowym i wbicie sie w pianke. Tutaj sie lekko pospieszylem jak sie pozniej okazalo i na prawym ramieniu za malo ja naciagnalem (o tym pozniej). Przy drugim rekawie pomogl mi szwagier i tu bylo super. Juz byl najwyzszy czas isc do strefy startowej.
Od tego roku na srednim dystasie wprowadzili rolling start (5 osob, co 10s), a zatem rowniez strefy czasowe: wbilem sie do tej 30-34min, bo zeszlym roku mialem czas, ktory sie akurat tam miescil.
Przesuwamy sie do przedu, nadszedl moj czas i start: przebieglismy przez mate, a tu okazalo sie, ze zejscia do wody sa 3 a nas 5, bylem w drugiej linii, a koles przede mna sie powoli gramoli zamiast skoczyl na dynke i leciec z koksem. Kosztowalo mnie to 5-10s, kurka. Ale w koncu jestem w wodzie. Poczatek lece troche szybciej, ale trzymam sie na wodzy, bo chce oszczedzac sily. Czuje jak mnie pianka unosi, plynie sie dobrze. Jednak po jakichs 100m? czuje, ze ten prawy rekaw jest za slabo naciagniety i nie moge wyprostowac reki pod woda, przez co nie moge chwycic wody tak daleko jak zwykle. Fak! Nic to, trzeba sie dostosowac, wiec plyne troche niesymetrycznie, bo walka z pianka kosztuje za duzo sil, czuje to w ramieniu.
Dzieki rolling start nie ma takie tloku w wodzie, lece prosto, najkrotsza droga do budynki, gdzie sie wplywa na petle (pelny dystans robi 2 petle, my jedna) i lece do najblizszej boi. Sporo cwiczylem w tym roku orientacje w wodzie i to sie oplacilo. Zerkalem czesto przed siebie nie tracac przy tym sil i rytmu. Traci na tym tempo, ale za to nie nadrabiam dystansu.
Pierwsza boja zaliczylme idealnie, tuz przy niej. Na drugiej bylem bardzo asertywny niz we wczesniejszych zawodach. Czesto odpuszczalem jak sie robil tlok, albo nadrabialem drogi. Teraz lecialem prosto na boje, kilka szybszych ruchow, koles po prawej zostal i nie udalo mu sie mnie odciac, przelecialem znowu tuz przy boi.
Teraz czekala nas dluuuuga prosta. Staralem sie trzymac kierunek, ale troche zagzakowalem, jednak odplywania w sina dal. Na tej boi mialem szczescie, bo doplynalem tam akurat miedzy dwiema grupami, wiec boje mialem dla siebie. Potem jeszcze jedna prosta, sporo krotsza i po boi zawijka na kurs powrotny do portu. Tutaj szczescie mnie opuscilo, bo doplynalem do duzej grupy i zrobilo sie gesto (dogonilismy maruderow z pelnego dystansu, ktorzy wystartowali wczesniej). Musialem omijac zabkarzy i generalnie duzo wyprzedzac zygzakiem. Nic to, wylecialem na ostatnia prosta i jazda do celu. Gramole sie z wody, zegarek w zeby (zeby pianka zeszla), zdzieram pianke do pasa, zegarek na reke, sciagam czepek+okularki o akurat wbiegam do namiotu, zeby sie przebrac. Zdarlem z siebie pianke do konca, przebralem w co trzeba, odwiesilem worek, wybiegam z namiotu, odwiedzam toalete na jedyneczke i lece po rower...