Keri pisze:Odnosi się to do każdej dziedziny z naszego życia. Jeżeli kilka miesięcy temu odkrywamy interstitium, czyli śródmiąższe "największy" ludzki organ, to ja nie mam więcej pytań o szeroko rozumiany poziom wiedzy.
Rozwińmy spekulację, którą już wcześniej przytoczyłem. Jeżeli istnieje jakiś organ, który dopiero poznajemy, i który w dodatku jest największym organem w naszym ciele, to stawiam pytanie, czy da się jakoś ten organ zaprząc do generowania ruchu lokomocyjnego? Być może idea całkowitego zastąpienia pracy metabolicznej pracą niemetaboliczną, nie jest wcale taka pozbawiona sensu.
Skoro każde włókno mięśniowe otoczone jest powięzią, to w rzeczywistości mięśnie są jedynie wypełniaczami powięzi i stanowią zbędny balast podczas niemetabolicznej pracy o jakiej mam na myśli w tej spekulacji. Powięź mogłaby rozciągać się i generować potencjał sprężystości bez mięśni lub przy ich częściowym zaniku. Cały układ byłby wtedy dużo lżejszy i takie bmi 10 na przykład, sprawiałoby, że wypierdala nas w kosmos podczas oscylowania. W takim układzie problemem byłaby jedynie potrzeba uzyskiwania dużych sił rozciągających powięź, która stawiałaby istotny opór. A zatem duże oscylacje pionowe byłyby wręcz niezbędne do rozciągania i w konsekwencji do generowania ruchu lokomocyjnego. Tutaj też wielką niewiadomą wciąż pozostaje parametr kadencji pracy.
Naukowcy mówią o przedziale dla bodźcowania kolagenu rzędu 0,8 do 1,2s w którym ten kolagen rozciąga się sprężyście. Ten przedział wyraźnie nie pasuje do typowych kadencji biegaczy wyczynowych. Jeżeli jednak wyłączymy z pracy mięśnie i oprzemy się na kolagenie to możliwe, że optymalne staną się kadencje w okolicach jednego herca na nogę, czyli nawet 120 kroków na minutę.
Po co wobec tego są mięśnie? Do jazdy na rowerze choćby, albo do szydełkowania, czy stukania w klawiaturę, gdzie nie występuje mechanizm rozciągania i cyklicznego gromadzenia sprężynowania.
Można pokusić się o definicję idealnej maszyny do biegania. Taka maszyna nie będzie miała mięśni w klasycznym znaczeniu lecz całościową, sieciową strukturę kolagenową na zasadzie modelu tensegracyjnego. Taka maszyna nie wzbudzi się sama, bo to wymaga mięśni. Będzie musiała jednak jakieś szczątkowe umięśnienie posiadać, żeby podtrzymać oscylacje ze względu na opór powietrza i nie idealny proces zamiany energii potencjalnej na kinetyczną i odwrotnie. Coś na podobieństwo piłki do kosza. Do podtrzymania kozłowania potrzebny jest niestety choćby palec koszykarza. Maszyna do biegania jak sama nazwa wskazuje, nie byłaby do niczego innego.
Z bólem serca muszę przyznać, że oprócz biegania Sebastian musi jeszcze jakoś funkcjonować na co dzień, na przykład parząc nam kawę, bo jest w tym dobry i ma mega nosa do tych spraw. Wobec tego bmi 15 czyli smukłego dziecka byłby optymalnym kompromisem, gdzie zgniłym kompromisem jest już bmi 20 i na taki w dłuższej perspektywie czasu nie chcę się godzić podczas naszej współpracy.
Świadome dążenie do zrobienia z człowieka maszyny do biegania, czyli do ideału, którego z wiadomych przyczyn się nie osiągnie. W niczym to jednak nie przeszkadza, żeby poznawać mechanizmy rządzące przemianami adaptacyjnymi. Jak wykorzystać fakt, że zorganizowany jednokierunkowo kolagen potrafi wytrzymać rozciąganie wywołane ciężarem kilku ton? Jak bardzo można zwiększyć pojemność sprężynowania sieci kolagenowej? Ile czasu to zajmuje? Wreszcie ile czasu potrzeba na regenerację pomiędzy bodźcami przebudowującymi sieć tkanki łącznej? Czy kolagen lubi coś jeszcze oprócz agresywnego rozciągania w wyniku kilkunastocentymetrowych albo i większych oscylacji? Na te i na inne pytania próbuję odpowiedzieć. Nie tylko w tym projekcie.