
37. Rotterdam Maraton 9.IV.2017
Dlaczego Rotterdam? Bo jeszcze nie byłem w Holandii, bo maraton duży i dobrze zorganizowany. Dobra data, która zwiastuje idealną pogodę do biegania. Takie były moje motywacje. Do Rotterdamu wybraliśmy się samochodem w piątek. Na miejscu byliśmy wieczorem. Jako, że zmieniam się z żoną za kierownicą i w ogóle sporo jeżdżę samochodem, nie była to jakaś bardzo męcząca droga. Mieszkanie wynajęliśmy przez Airbnb, fajne na poddaszu z widokiem z tarasu na Most Erazma i okoliczne wieżowce (oczywiscie na horyzoncie). Dzielnica muzułmańska, niedaleko największy w Europie meczet. W okolicy tylko kuchnia arabska, żadnej innej. W sobotę na spokojnie odebraliśmy numer i koszulkę. Expo takie sobie bez rewelacji. Jak zwykle wziąłem parę ulotek innych maratonów. Chwilę pogadaliśmy ze spotkanymi Polakami, a raczej małżeństwem polsko-amerykańskim i tyle. Powrót do domu i oczekiwanie na godzinę zero. Niepokojące było to, że o ile rano wyszliśmy w ciepłych kurtkach, to od południa zaczęło się mocno rozpogadzać. Pasta party zrobiłem sobie w mieszkaniu, nie chcąc eksperymentować. To oficjalne było płatne zdaje się 18 EURO, ale musiałbym znowu ruszać do Centrum na co nie miałem ochoty. Chociaż muszę podkreślić, że komunikacja i ogólnie cała organizacja Rotterdamu jest na najwyższym poziomie. Oczywiście wszędzie królują rowery i trzeba się przyzwyczaić do rozglądania się podczas przechodzenia przez szerokie ścieżki czy raczej drogi rowerowe.

Start planowany był na godzinę 10.00. Jako, że do miejsca startu tramwajem miałem jakieś 10 minut, nie spinałem się specjalnie. W sobotę w tramwaju „konduktorka” potwierdziła nam, że tramwaj będzie jeździł. Tutaj dygresja: w Rotterdamie w każdym tramwaju jest kontroler/kontrolerka, którzy sprawdzają (skanują) bilety i równocześnie je sprzedają. Pierwszego dnia weszliśmy do tramwaju, po powiedziano nam, że tam można kupić bilet. Rozglądamy się nie ma automatu, nagle moja żona zobaczyła kontrolerkę, więc po polsku chodu na następnym przystanku. Tam dopytaliśmy, że bilety kupuje się u „person” a nie „machine”. Druga ciekawostka, że bilety skanuje się wchodząc i wychodząc z tramwaju/autobusu. Wracając do tematu rano okazało się, że tramwaj jednak nie jeździ, chwilę stresu było, chwilę rozgrzewki w biegu. W końcu jednak dotarłem do metra i tam idąc już za ludźmi spokojnie dotarłem na miejsce. Przebrałem się przy dużym namiocie, gdzie miał być depozyt. Kolejna ciekawostka dostałem dwa numery startowe: jeden na przód z chipem i imieniem oraz drugi na plecy, z drugim odrywany fragmentem z numerem, który był do przymocowania na torbie/worku. Zdziwiłem się kiedy okazało się, że w namiocie każdy kładzie na półkach swoją torbę i nie ma tam żadnej obsługi. Tak zrobiłem i ja tłumiąc swoje myśli, że zostawiam jakieś pieniądze, dowód i komórkę. W końcu zacząłem zmierzać do mojej strefy startowej. Tłok był dość spory. Ustawiłem się i czekałem na wystrzał armatni. Pierwszy wystrzał i rusza strefa pierwsza i po jakiś 10 minutach drugi i rusza moja „druga fala”.
No i ruszamy. Plan mam biec po 5:15 wg Garmina, zakładając, że jak zwykle będzie „dokładka” i faktyczne tempo wyjdzie w okolicach 5:20. Idzie raczej dobrze, kontroluję czas i wstrzymuję konie, żeby trzymać się tempa. Pierwsza piątka wypada w okolicach stadionu Feyenoordu. O dziwo jest prawie równo z Garminem, więc wychodzi 26:14 (miało być 26:40). Nic to, w drugiej podobna kontrola tempa i znowu prawie równie z Garminem i 26:15. Czuję jednak, że coś jest nie tak i ta intensywność jest nie do utrzymania. Niestety nie ma w głowie planu B, a i dyskomfort nie jest wielki wiec dalej brnę na czołówkę. Po drodze biegniemy przez chyba najbardziej charakterystyczną budowlę Rotterdamu czyli Most Erazma. Będziemy tędy też wracali co Centrum na jakimś 26 km. Kolejna piątka z tego co pamiętam biegnie jakąś wąską drogą wzdłuż kanału, biegniemy w szpalerze ludzi. Doping niesamowity, ciągle słyszę: Go Adam! Słuchawki jeszcze trzymam w kieszeniach. Tym razem ciut więcej niż wychodzi z Garmina, więc zamykam ją w 26:34. Cały czas zgodnie z planem. Przełączam jednak widok na tętna, a tam okolice 170. Oj, to nie może skończyć się dobrze. Dalej nie mam planu B. Na 20 km melduję się 40 sekund przed planem. Połówkę mam w 1:52:10, ale już wiem że dla mnie bieg się kończy. Aha nie wspomniałem o pogodzie. Cóż w Rotterdamie lato, żadnej chmurki i coraz cieplej. Finalnie na ostatnich kilkunastu kilometrach było ponad 20 stopniu w słońcu. Zaczynam puszczać, na 25 jestem praktycznie w punkt z planem 2:13:15, ale wiem, że to koniec. Głowa pada na nomen omen pysk, zatrzymuje się na 26 km – KONIEC. Wydolnościowo jestem pozamiatany, słońce to wisienka na torcie. Zaczynam jednak coś tam biec, na 30 km mam już blisko 2 minuty w plecy. Zaczyna się najgorszy odcinek dookoła jakiegoś parku, mijam trzydziesty a po drugiej stronie ulicy jest 40. Będę tutaj wracał. Coraz częściej się zatrzymuję. W zasadzie myślę o DNF…
Wiem, że nawet po 5:45 nie pobiegnę. Truchtam, idę, leję się wodą. Od jakiegoś czasu słucham muzyki, ale zaczyna mnie wku…ć. Jakoś doczłapię do 35 km po 6:29, do 40 po 6:15. Mija mnie pace na 4h, chwilę biegnę z nimi, nawet z przodu. Nie, głowa znowu nie daje rady. Doping cały czas fantastyczny. Momentami jakbym jechał premię górską w Tour de France – szpaler ludzi. Postanawiam zawalczyć o złamanie 4h. Jest plan B! Cisnę na maksa, znacznik kilometra. Chwilę potem słyszę jak Gosia krzyczy Adam. Wpadam na metę w 3:58:23. Na końcu tętno max. 183 tak jak na 25 km (sprawdziłem po biegu). Absolutnie nie byłem przygotowany na planowany wynik, ale o wnioskach w kolejnym wpisie.