Po wtorkowych interwałach miałem kilka dni luzu przed niedzielna piątką w Annopolu. W środę miałem pobiec 8km po 5/km wyszło jednak inaczej. Namówiłem żonę na łamanie jej najdłuższego dystansu. Dziewczyna się spisała, przebiegła 7km w tempie około 7/km. Ja już się nie wygłupiałem z dokładaniem do tego swojego treningu i go odpuściłem. Czwartek i piątek miałem wolny a w sobotę 5km po 5/km+6 sprintów. Musiałem to pobiec w największym upale. Mimo niskiego tempa, tętno windowało w kosmos sięgając nawet 160bpm. Nie nastrajało mnie to specjalnie optymistycznie, zwłaszcza, ze prognozy zapowiadały na niedziele okolice 30 stopni. Wieczorem zona spytała o której musimy być na miejscu, nie wiedziałem wiec żonka wyczytała, ze najpóźniej o 11.
"Wiesz, ze to ma być bieg przełajowy?" - zapytała
"Nie" - odpowiedziałem, a pomyślałem "Fuck"
Plan był taki, żeby zacząć po 3:50/km i walczyć o złamanie 19min, ale to był plan na równa asfaltowa trasę. Stwierdziłem jednak, ze zacznę tak jak przewidywał plan i zobaczę co będzie. Przyzwyczaiłem się już trochę do umierania podczas biegu. Co ma być to będzie
29.05.16 - Annopol: Z Biegiem Wisły 5km
Przespałem dziś około 9h, baaardzo dużo jak na mnie. Wstałem wypoczęty, wyprowadziłem psa, strzeliłem sobie kawkę. Jakieś tam śniadanie dla dziewczyn zrobiłem, sam nie jadłem nic. Najlepiej biegam na czczo. Szybkie pakowanie, wyjazd i o 11 byliśmy na miejscu. Rejestracja w biurze mnie i starszej córki (miala biec 400m). Poczekaliśmy chwile na bieg młodej. Byl to jej pierwszy start wiec się trochę denerwowała, ale ładnie dala rade. Po jej starcie puściłem się pędem i biegłem równo z nią. Od 200m zaczęła wymiękać, ale po ojcowsku powiedziałem, ze tylko się jej wydaje, ze już nie da rady, ze to głowa jej tak mówi i ciało wytrzyma więcej. Biegła dalej, na jeden moment przeszła do marszu.
"Dasz się ograć tej malej dziewczynce za Tobą?" - to dało jej kopa, poderwała się do biegu i nie dala się wyprzedzić. BRAWO! Tato jest dumny
To była przyjemniejsza cześć. Po biegu młodej trochę się porozgrzewałem, wyszło tego około 2,5km razem ze sprintami. Było gorąco, tak jak zapowiadali okolice 30.
12:15 wystartowaliśmy, po 400m średnie tempo z okrążenia było w okolicy 3:35. Lekko zwolniłem bo wiedziałem, że takie tempo mnie zabije i ostatecznie pierwszy kilometr wyszedł w 3:43 co było i tak sporo za szybko. Drugi kilometr był lekko z górki i tu trochę odpuściłem. Mimo, ze czułem się całkiem ok wiedziałem, ze przełaje to nie mój żywioł i przyjdzie mi zapłacić za początkowe swawole w drugiej połowie. Drugi kilometr wyszedł po 3:56. Ile było faktycznie ciężko powiedzieć bo nie było oznaczeń co kilometr a biegliśmy już w dość gęstym lesie i GPS mógł sobie nie radzić. Przestałem wiec patrzeć na wskazania tempa, podczepiłem się pod 5 osobowa grupkę biegaczy i cisnąłem dalej. W międzyczasie było trochę podbiegów po piachu, trochę zbiegów na których lekko dociskałem. Po 3 km zrobiło się już ciężko. Starałem się ciągle trzymać mojej grupki. Po pewnym czasie zacząłem ich dochodzić. Na około 1km do mety wszyscy byli za mną, a ja nogi miałem już lekko waciane. Z przodu majaczyła jeszcze czerwona koszulka która ciągle się zbliżała. Postanowiłem nie odpuszczać i dojść jeszcze tego biegacza. Nie wiem kiedy go wyprzedziłem, ale zrobiłem to. Pamiętam, ze bolało mnie gardło, piekły czwórki i urywał mi się oddech. Ucieszyłem się, gdy wbiegłem na asfalt bo to oznaczało jeszcze jakieś 400m męki. Nie miałem kogo gonić, ale trochę docisnąłem. Na ostatniej prostej dowaliłem jeszcze finisz, spiker gadał coś o pięknym samotnym finiszu
![:bum:](./images/smilies/bum.gif)
Wpadłem na metę. Bylem tak zmęczony, ze nie wiedziałem jak zastopować zegarek, zamiast tego kilka razy go zlapowałem
![:bum:](./images/smilies/bum.gif)
bolało mnie gardlo i lekko kręciło sie w głowie. Skierowałem się w stronę barierki, po drodze ktoś wcisnął mi izo i zawiesił medal. Dopadłem barierki i zostałem na niej przez kolejne 5-6minut. Izo tak ciążyło mi w ręce, ze je wypuściłem. Zona coś tam do mnie gadała, ale rozmowa jakoś się nie kleiła
![:bum:](./images/smilies/bum.gif)
Powoli dochodziłem do siebie. Sprawdziłem jaki miałem czas:
20:13, 6msc open i pierwsze w kategorii. Nie było życiówki, ale uważam, ze był to mój najmocniejszy bieg w życiu. Czas od początku 3km do końca ostatniego to męka podczas której powtarzałem tylko, "ciśnij, ciśnij, nie odpuszczaj". Gdzieś tam miałem też chwilę zwątpienia i majaczyły myśli, żeby odpuścić i zwolnić lub nawet przejść w marsz, ale jakoś udało się je zignorować
Międzyczasy:
1. 3:43.5
2. 3:56.3
3. 4:38.4
4. 4:27.1
5. 3:27.8
Nie wiem na ile są wiarygodne.