V DOZ PZU ŁÓDŹ MARATON 19.04.2015
W Łodzi pojawiłem się w sobotę po południu. Sprawnie odebrałem pakiet, niestety koszulki były już tylko S i XL. Potem skorzystałem jeszcze z pasta party i muszę przyznać, że na jak na tego typu imprezy to makaron był dość smaczny (no i dwa warianty wegetariańskie do wyboru

). Żeby się nie rozpisywać przejdę do konkretów. Niedzielny ranek przywitał nas lekkim śniegiem. Temperatura około 2-3 stopni. Trochę zimno. Zdecydowałem się biec "na długo" i finalnie to był dobry wybór, chociaż był moment koło 28 km gdzie trochę przygrzało.
Trochę późno doszliśmy na start i ruszyliśmy praktycznie z samego końca. Mając w głowie ostrzeżenia przed zdradliwością tej trasy i biorąc pod uwagę wiatr zacząłem wolniej od założeń. Pierwszy 5 km po 5:39 i gdzieś koło 5 km doganiam dopiero grupę na 4:15. Trochę mnie martwiło, że baloniki na 4:00 były tak daleko, ale nie dałem się ponieść. 10 km był zdaje się gdzieś na Piotrkowskiej i druga piątka po 5:38. Cały czas na hamulcu. Dziwi mnie trochę, że baloniki na 4h są tak daleko. Zdaję sobie sprawę, że muszę ich dogonić, bo na tej "ziemi niczyjej" między 4:15 a 4:00, przy tak małej ilości osób może być ciężko chociażby z wiatrem walczyć. Trasa cały czas z podbiegami i zbiegami, łagodnymi ale dość długimi. Trzecia piątka 5:37, czyli rozpędzam się

Około 20 km, mam jakiś pierwszy lekki kryzysik, ale wciągam żel i przechodzi, tempo bez zmian 5:39. Na półmetku jestem w 1:59:34. W tym momencie wiem, że muszę co najmniej utrzymać tempo, albo polecieć negative split. Biorę się do roboty kolejna piątka 5:35 i gdzieś zdaje się wtedy doganiam grupę. Między 25 a 30 km utrzymujemy tempo 5:36. Od 31 km zaczyna się lekki kryzys, mięśniowo jest ok (poza lewą nogą gdzie doskwiera dwugłowy, z którym miałem problem), ale o dziwo przy takim tempie zaczyna być problem z wydolnością. To jest ciężki odcinek, bo zaczynają się pętle w okolicach Atlas Areny. Biegnę w grupie, próbując odpocząć. Ta piątka wyszła najwolniej 5:40. Między 35 a 40 jest umieralnia, ale pacemakerzy cały czas nas motywują. Ja przypominam sobie wszystkie treningi, po ciemku, w zimie i mówię sobie, że nie mogę tego zaprzepaścić. Jestem w 100% pewny, że gdybym nie biegł w grupie, pękłbym jak balonik

. Na tym odcinku polewam się na każdym punkcie wodą.
Na jakieś 2 km przed metą wiem, że musi się udać. Mam jakieś 13-14 minut zapasu. Gdzieś 800 m przed metą, nic już mi nie gra. Pytam "zająca" biegniemy na brutto czy netto? Prowadzi się zawsze na netto odpowiada

Ze zmęcznie juz mi się wszystko plącze, ale wychodzi że dobiegniemy z zapasem. Wbieg do Atlas Areny to już radość, co chwila zaciskam pięść w geście tryumfu. Mijamy metę gdy na zegarze jest 4:00:16. Netto 3:57:59. Jestem mega zadowolony, żeby nie powiedzieć szczęśliwy. Dziękuję chłopakom za prowadzenie i rozbawia mnie tekst drugiego z nich "Biegliśmy na brutto"
Nie wierzyłem, że mogę pobiec negative split, ale sie udało. Pierwsza połowa 1:59:34 i druga 1:58:25. Uważam, że rozegrałem to bardzo dobrze taktycznie. Dobrze, że trochę zwolniłem względem planu (5:35) biorąc poprawkę na wiatr i podbiegi.
Sam maraton w Łodzi, jakoś niespecjalnie mnie zachwycił, ale ze względu na wynik na pewno będę go pamiętał.