Strasb - w pogoni za formą

Moderator: infernal

Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Sobota 25/10/2014

46'44''E, 6.7km, 6:59 min/km, buty zenki zimowe

Sobota, jak dobrze się wyspać! Z uśmiechem na ustach można po śniadanku popędzić na pocztę po zenki i niebawem je wyprowadzi na spacer. Pogoda biegowo dobra, ale dla spacerowiczów wystarczająco zniechęcająca, żeby można było się spokojnie wybrać na ścieżkę nad jeziorem w stronę Pully. Widoków szczególnych nie było, bo mgła wisiała, ale truchtało się przyjemnie. W okolicach Pully zaczęło padać i niebawem też zawróciłam. Ale nie z powodu tychże przelotnych opadów, tylko brzuch jakoś zaczął nieprzyjemnie boleć. Chwilowo było zupełnie do zniesienia, ale możliwy rozwój scenariusza mnie niepokoił. Szurałam na luzie zatem i analizowałam w głowie mapę okolicznych toitoiów. Mówiłam sobie - doszuraj do 30 minut, potem do początku bulwarów, potem do Muzeum Olimpijskiego - tam toaleta jak się patrzy. Ale jak dotarłam w jej pobliże, to już nie była w zasadzie potrzebna. Ba, nawet przyspieszyć się dało. Doleciałam tak do portu i na koniec wstąpiłam zwiedzić maratońskie expo, z naciskiem na stoiska, a nie na kibelki - miło. Jak wychodziłam z expo, to znów lunęło, ale nie zdążyłam w drodze do domu zmarznąć.

Wspinaczka 3h

Po obiadku i innej regeneracji ruszyliśmy do Sottens. Osób nieco więcej niż tydzień temu, ale wciąż daleko od tłumu. Miałam w planach rozmontowanie żółtej drogi, ale stawiła mi opór dokładnie tam, gdzie ostatnio. Zastosowała podły szantaż - albo wpinka, albo idziesz dalej. Jak na razie nie wytrzymuję i zrobienia wpinki, i potem następnego niełatwego kroku z tego chwytu. Jak się ma lepszą głowę niż moja, to można po prostu wpiąć z tego górnego chwytu - jeszcze się w dół sięgnie. Z tymi bolącymi od żółtej rękami poszłam na niebieską drogę - żeby już się tak krańcowo upodlić. A tu niespodzianka, wspinało się całkiem, całkiem dobrze. Nawet znalazłam patenty, jak się mniej męczyć w dwóch feralnych miejscach. Ośmieliłam się marzyć, że zatem całą tę drogę już rozwalę, walka rzeczywiście była, ale na ostatnim kiepskim chwycie palce zaciskanej dłoni same się otworzyły...

Niedziela 26/10/2014

Long Run 1h25', 11.1km, 7:40min/km, buty Zen

Wyprowadziłam Zenki na spacer do lasu - jak już maratończycy przebiegli pod domem i dało się łatwo dojść do samochodu. Pogoda na górze w Chalet a Gobet super - mocne słońce, z 15 stopni. Ale potrafiło i nieco chłodniej zawiać. (Z resztą na dole podobnie, świetny prezent dla maratończyków). W planach pętla oficjalnie zwana '12km' (gps na tych trasach uparcie mierzy mniej i na mapie nie wygląda, jakby się mylił). Pierwsza część pokrywa się z najmniejszą, pofałdowaną pętelką. Pamiętałam męczarnie na niej ostatnio, tym razem jakoś lżej było. Sporo osób tam spotkałam, biegających bądź wykonujących ćwiczenia na stacjach. Potem odbiłam w prawo, na długą pętlę i tam w przewadze byli rowerzyści. Po jakiś 25 minutach, przystanęłam, by przeczytać ogłoszenie (zmiany szlaków, ale tylko rowerowych, z powodu wycinki) i wtedy poczułam dokładnie ten sam ból w podbrzuszu, co wczoraj. Truchtałam powoli, ale bolało i zimno jakoś zaczęło się robić. Wkurzyłam się - jak tu być przy czymś takim zmotywowanym biegaczem? Postanowiłam chwilę się przejść, bo może tak skurcz minie szybciej. Podczas spacerku klęłam pod nosem, że bez sensu takie jeżdżenie na bieganie do lasu, jak po chwili człowieka składa i pewnie będę musiała wracać skrótem. A tu niespodziewanie jak przyszło tak poszło. Mogłam zenki testować na kluczowym zbiegu tej trasy. A po tym zbiegu to niebawem kluczowa górka. Myślałam, że brzuch nie da wbiec, a tu tymczasem uparcie się wturlałam i długim "faux plat montant" do cabane du paiement też. Ale nogi swoje poczuły, a jakże. Siłą woli wturlały mnie jeszcze na kilka mniejszych hopek później, ale na górce przy pastwisku już wysiadłam i znów spacerek. W końcu liczy się ciągły wysiłek, a zmęczyć się to ja już zdążyłam. Po tej górce znów biegłam i dotarłam już do łąki z centrum sportowym. Tam w ostatniej chwili odbiłam w małą ścieżkę w dzikszy region, żeby się jeszcze nacieszyć tą piękną niedzielą w lesie bez tłumu spacerowiczów na głównym szlaku. Przy potoku skończyłam bieg i relaksującym spacerkiem wspięłam się znów pod górę do parkingu. Jak patrzyłam się na tę świeżą, soczystą zieleń trawy wokół, to ciężko było sobie wyobrazić, że niebawem mogłabym tu szusować na biegówkach.

Tempo treningu liczone wg odległości zmierzonej przez GPS, spacerki wliczone.
New Balance but biegowy
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Środa 29/10/2014

Wspinaczka 3h

Na bieganie jeszcze zupełnie się nie czułam, ale zdecydowałam się dołączyć do ekipy na ściance - bo zaszkodzić nie powinno, a może i gluta się nieco przepędzi. Zdecydowanie czułam, że ogranizm podcięty chorobą i na drogach bardziej "fizycznych" zwyczajnie mi siły brakowało. Za to na takich gdzie powoli, metodycznie, szukając rozwiązań i równowagi - tam było świetnie. Wspinałam się gładko, elegancko, taki "flow". A przynajmniej taki obraz mi w głowie pozostał i tego się będę trzymać. :hej: Katar faktycznie nieźle przysechł, w gardle dalej piecze. Bieganie chyba raczej w weekend.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Sobota 01/11/2014

Wspinaczka 1h

Wyjątkowo słoneczny i ciepły 1. listopada. To chyba to słoneczko tak mnie uśpiło, że po obiedzie musiałam sobie zrobić krótką turbo-siestę. A po niej - na ściankę. Jak zawsze z założeniem: będę się wspinać odważnie, wytrwale, spokojnie, racjonalnie podchodząc do możliwości upadku. Wyszło - jak zwykle. Ale ponieważ musiałam całą energię skierować na psychiczne "reanimowanie" tych, co jeszcze większy kryzys mieli, to ze swoją głową postanowiłam nie walczyć. Ale za to dać sobie wycisk na wędkę. I tak właśnie zrobiłam, wspinałam się do ostatniej minuty otwarcia sali. I na tych drogach na wędkę najbardziej widzę jak przybyło mi siły, wytrzymałości, sprytu.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Niedziela 02/11/2014

1hE, 8.23km, 7:17 min/km, buty Zen

Najwyższy czas na biegowy powrót po choróbsku - powiedziałam sobie widząc piękne słońce za oknem. Postanowiłam ubrać się nieco cieplej, pomna lekcji z ostatniej niedzieli. Wdziałam więc cienką bluzkę z długim rękawem (zamiast z krótkim) i gatki 3/4 zamiast tych do pół uda, buff na głowę. No jak będzie za ciepło, to się rękawy podwinie przecież. Tak wyszłam na balkon i w te pędy pognałam po dodatkową bluzę i z ciekawości spojrzeć na prognozę, bo jakoś mi umkneły zapowiedzi takiej zimnicy. :hahaha: Chwilę mi zajęło sensowne ułożenie buffa przy nowej fryzurze, chyba węższa opaska by teraz lepiej wyglądała, ale ta przynajmniej dobrze słuchawki trzymała.

Ruszyłam powolutku w stronę jeziora okrężną drogą. Po prawie tygodniu niebiegania to człowiek świeży powinien być, no dyszeć można kapkę więcej po chorobie, ale mnie natomiast jakoś nogi bolały. Czyżby po wspinaczce? Nic to, radyjko gra i szuramy swoje. Po jakimś kilometrze zdjęłam bluzę, ale nie żałowałam jej zabrania - będzie jak znalazł jakbym wracała pare minut spacerem. W słońcu było znacznie ciepłej niż na moim balkonie w cieniu, z lekkim wiatrem. Szurałam sobie bez większego przekonania i tak po 20 minutach dokulałam się nad jeziorko. Przy tak pięknej jesiennej pogodzie park pełen ludzi. I mimo że trasa znana na wylot, to wciąż sprawia przyjemność i po prostu fajnie tam być w takie niedzielne przedpołudnie jak dziś. Mnóstwo sportujących się albo po prostu łapiących słońce w gronie rodziny lub przyjaciół. I jakoś nikt się nie krzywi, wszyscy tacy pozytywni, z przyjemnością wymieniają uśmiechu i dla każdego starcza miejsca na alejkach w gąszczu maszerujących, biegnących, rolkujących/wrotkujących, hulajnogowiczów, użytkowników desek wszelakich i rowerzystów. Nawet łabędzie wyszły przez plażę na trawnik, by się lepiej temu korowodowi przyglądnąć. Kąpiących się tym razem nie widziałam, ale dziatwę w letnich sukienkach jak najbardziej, a na boiskach do siatkówki plażowej toczyły się zacięte mecze w strojach odpowiednich do dyscypliny. I tak oto naładowałam się pozytywną energią, od tych wszystkich ludzi, którym się chce i przebiegłam nawet więcej niż planowałam. Na końcówce leciała piosenka, która idealnie się zgrywała z rytmem moich kroków, płynęłam sobie rozluźniona i było pięknie. :hej:

Katar nie dokuczał mi w ogóle, parę razy trzeba było odkaszlnąć coś siedzącego głębiej, ale zdecydowanie biegać już można. Tempo nawet wyszło dość przyzwoite (jak na mnie :oczko: ).
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Poniedziałek 03/11/2014

Wspinaczka 2.5h


I oto nadszedł znów taki czas, gdy paznokcie u rąk są dobrem trudnodostępnym, a o poranku człowiek nie budzi się sam - ból mięśni w ramion i pleców asystuje niczym wierny pies. Takie były skutki poniedziałkowej wizyty na ściance. Dużo osób było, nie mogłam zrobić rozgrzewki na drogach takich, jak lubię i trochę kiepsko się wspinało. Przystawiłam się do świeżo odnalezionej drogi 5c - a mogłam dalej żyć w nieświadomości jej istnienia... :hahaha: Po oblakach w przewieszce - i tylko za piątkę? Tanio, strasznie tanio. Za to na koniec rzutem na taśmę posłałam pierwsze 6a od dawna (na wędkę oczywiście). Największą trudnością w pierwszych przejściach było odróżnienie w kiepskim świetle umagnezjowanych chwytów szarych od czarnych. W ostatnim przejściu rozkład chwytów znałam na pamięć, pozostawało tylko walczyć ze zmęczeniem. Mięśnie rąk umarły w połowie, ale postanowiłam leźć dalej aż spadnę. I nie spadłam. :hej:
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Wtorek 04/11/2014

45'E, buty ZEN


Na popołudnie, wieczór i noc zapowiedziany pogodowy armageddon. Z resztą już się zaciągnęło chmurami i pada. A ja tymczasem już pobiegana, po ciepłym przysznicu, obiadku itd - teraz niech będzie i potop. :bum: Biegło się ciężko, nie było w ponurej aurze tej niedzielnej energii, choć znów nad jezioro śmignęłam. Dużo biegaczy było, chyba wszyscy oglądali prognozę. :oczko: Przy zawrotce wbiegłam na molo, człapiąc dumnie w szpalerze mew (jeśli molo nie ma na google maps, to będzie, że chodziłam po wodzie :ble: ). Wracając spotkałam wspinaczkową koleżankę, ona dopiero biegła do St. Sulpice, pozytywny akcent. Dystans i tempo bliżej nieznane, po GPS złapał późno (nie zamierzałam stać i czekać, aż się ogarnie, to nie lato) a i przy pogawędce z Magdą nie od razu stop wcisnęłam. Na wyczucie jakieś 7:30 min/km. Pod ostatnia górkę do pracy ciężko było, bo już w żołądku mocno ssało.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Środa 05/11/2014

Wspinaczka 3h

Zupełnie szczerze nic a nic nie pamiętam co i jak. Znaczy że osiągnięć spektakularnych nie było.

Piątek 07/11/2014

Biegane miało być w czwartek. W ciągu dnia, bo wieczór zajęty. Wieczór się w końcu nawet zwolnił, ale ja wróciłam głodna zmęczona i przygnębiona. Podjadłam i miałam wyjść po przetrawieniu, ale marazm mnie wciągnął na całego. Nie pomogło nawet myślenie, że jak nie pobiegam, to poczuję się jeszcze gorzej (i że ciocia Kachita patrzy). Nastawiłam jednak budzik wcześniej na piątkowy poranek.

I nawet otworzyłam na owy budzik oczy, ale kokosiłam się nieco, bo jednak się tego porannego biegania bałam. Organizm i rytm żołądkowy :oczko: dawno takich ekstrawagancji nie widziały. W końcu wyszłam. Późno, więc tylko honorowe pół godziny wpadło. Ale było dobrze, nadzwyczaj dobrze (i tak zachowawczo trzymałam się pętelki blisko domu).

30'17'', 4.2km, 7:12 min/km, buty ZEN

Wieczorem jeszcze curling wpadł. Fajne. :hahaha:

Sobota 08/11/2014

To był już drugi dzień w Les Diablerets, na samej krawędzi zimy

Obrazek

i jesieni.

Obrazek

Cudnie było budzić się z takim widokiem za oknem

Obrazek

cudnie też po okolicy wędrować, nawet jak już nie dało sie za wysoko zapuszczać.

3h, 8.5km, ok. 330m up, 330m down
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Niedziela 09/11/2014

Long run 1h32'12'', 12.3km, 7:30 min/km, buty Zen

Trochę się bałam, jak to będzie, bo łydeczki nieco ciągnęły po górach (w Vivobarefoot). Śniadanie też eksperymentalne, bo nie chciałam musieć długo po nim odczekiwać. Było dobrze. Lekki kryzys po jakiś 30 minutach, po 50 minutach lekkie zmęczenie mięśni, po jakiś 1h10' już tylko endorfiny. :hej: Biega się, biega - pewien pomysł kiełkuje.

Po południu

Wspinaczka 2h

Z koleżanką tym razem. Czułam zmęczenie po porannym bieganiu, ale zawsze coś się tam powspinałam.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Środa 12/11/2014

46'05'' E + przebieżki, 6.51km, 7.04 min/km, buty Zen

Ech, aż nudno znów by było pisać, że wtorek to była czarna dziura, marazm, stres i wszystko bez sensu. W każdym razie środowe bieganie zrobiło mi bardzo dobrze, nawet jeśli zamiast słońca miałam deszcz. Teraz jak mam moją super kurtkę, nieprzemakalną czapkę z obszernym daszkiem i rękawiczki, to po prostu wychodzę i deszcz dla mnie nie istnieje (przynajmniej do czasu, gdy jest na tyle ciepło, że można mokre gatki zignorować dopóki się człowiek rusza). Po raz pierwszy od daaaawna coś minimalnie szybszego - przebieżki. 6 razy po 45 podwójnych kroków, z przerwą w świńskim truchcie. Nie było źle, choć tempo za pewne nie powalało.

Czwartek 13/11/2014

45'35'' : rozgrzewka + 10x30''/30'' + schłodzenie, 6.12km, buty Go Bionic

Znów wieczór, ale tym razem bez deszczu. Znów nieco szybszego biegania, w Go Bionicach dla porównania (zresztą Zenki nie były do końca doschnięte). Rozgrzewka bardzo swobodnie, żeby energię zachować na gwóźdź programu. Trzydziestki weszły dziwnie łatwo. Wiadomo, to tylko jedna seria, ale chyba i tak nie postawiłam zbyt wysoko poprzeczki tempem. Podczas truchtania miło znów było mieć na nogach miękkie i elastyczne Skechersy, ale przy szybszym bieganiu były nieco mniej stabilne niż Zenki i czułam pewną stratę energii. Tak się rozgrzałam tym szybszym bieganiem, że pierwszy raz od dawna pod dom diretissimą podbiegłam. :oczko: W nagrodę na koniec dostałam gratulacje od pana, który pod tę samą górkę właśnie podjechał samochodem. "Brawo, jest prawdziwa moc" - jak mnie zapewniał. :hej:
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Piątek 14/11/2014

Wspinaczka 2h15'


Koniec intensywnego tygodnia w pracy, pojechaliśmy się powspinać, ale z zamysłem, że ma być zupełnie easy. I tak było. Fajnie.

Sobota 15/11/2014

45'E, 6.2km, 7:15km/min, buty Zen


Kolejny wieczorny, deszczowy bieg. Ani śladu innych biegaczy. A mi się dobrze, luźno zasuwało. Powrót pod górkę pod sam dom biegiem.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Niedziela 16/11/2014

1h30'21'' długie wybieganie, 11.95km, 7:33 min/km, buty Go Bionic


Postanowiłam nie zwiększać tym razem czasu długiego wybiegania, tylko postawiłam na utrwalenie dystansu tych ok. 12km. Biegłam zupełnie luźno, bez sprawdzania tempa. Najpierw wzdłuż ulicy do Lutry, a w Lutry zbiegłam sobie nad jezioro, posłuchać jak wiatr gra na wantach i jak fale się rozbijają o nabrzeże portowe. Klimatycznie, jesiennie. I nawet żadna fala mnie nie dopadła. Zawsze przelewały się przez murek za mną lub przede mną. Zawróciłam jak przede mną była już tylko totalna ciemność. Aż do górki powrotnej pod dom biegłam zupełnie easy. I to cieszy! :taktak:

Ładny tydzień z 4 treningami. :hej:
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Wywołana do raportu przez Ciocię Kachitę (chwała jej za to!) donoszę, że z bieganiem nie było ostatnio źle. Zwłaszcza, że łyknęłam nieco jesiennego słońca w Italii - no, w zasadzie temperatury nie odbiegały od tegorocznego szwajcarskiego lata, tylko jednak w listopadzie dni "nieco" krótsze. Biegałam więc zawzięcie, mimo że Florencja zdecydowanie nie jest marzeniem biegacza - tzn. jeśli wykluczymy bieganie po muzeach. :oczko: Po centrum i jego okolicach możliwie biega się jedynie bladym świtem (tzn. że o świcie jest dobrze to wyczytałam, nie byłam tak zdeterminowana, by sprawdzić :oczko: ), inaczej przeciskanie się na wąziutkich chodnikach i nielepszych jezdniach w nieskoordynowanej masie pieszych, skuterów i samochodów to prawdziwy bieg z przeszkodami. Wiele ulic jest brukowanych, nawet nie sławetną kostką, tylko prawdziwymi nierównymi kamieniami ze sporymi przerwami pomiędzy nimi. W obramowanych wysokimi ścianami ulicach spaliny mają się dobrze, wiszą i nie rozwiewają się za szybko. Nie dziwotą jest, że w centrum w zasadzie biegaczy nie widziałam, a na mnie lawirującą w tym rozgardziaszu patrzyli jak na kosmitę. Niemniej jakoś trzeba było dostać się nad rzekę (pojawiają się pierwsi biegacze, alejka wzdłuż rzeki biegowo znośna, jeśli się wie, który brzeg wybrać) i wzdłuż niej do parku Cascine. No i już wiadomo, gdzie podziali się wszyscy biegacze. Tam było ich sporo o każdej porze i wcale się temu nie dziwię. Ponoć inny biegowy highlight to podbieg rankiem na Piazzale Michelangelo i samotne podziwianie budzącej się Florencji. Ja tam jednak wybrałam się spacerkiem i o zachodzie zamiast o brzasku:
10671256_10152865843694749_6371354586696953145_n.jpg
A biegałam sobie tak:

Środa 19/11/2014
46'05'', 6.36km, 7:14 min/km, buty Go Bionic
Zapoznanie się z miastem. Gdy człowiek jednocześnie skupia się na tym, żeby odnaleźć dobrą drogę, na dynamicznym wymijaniu przeszkód i nie daniu się rozjechać plus próbuje chłonąć nowe otoczenie, to zupełnie nie starcza mocy obliczeniowej, by myśleć, że jest męcząco. :hahaha:

Piątek 21/11/2014
43'13'', 6.18km, 6:59 min/km, buty Go Bionic
Rano, ale jednak za późno. I przeraźliwie głodna byłam. Wzdłuż rzeki i rundka przez najważniejsze miejsca w centrum.

Sobota 22/11/2014
50'10'', 7.39km, 6:47 min/km, buty Go Bionic
Znów głodna, ale tym razem przed kolacją. A tu jeszcze mnie pan małżonek żwawiej przegonił.

Niedziela 23/11/2014
1h35'06'', 13.07km, 7:16min/km, buty Go Bionic
Przy muzyce nogi same niosły. Tym bardziej jak już zmrok z parku zapadł i zaczęłam mieć wrażenie, że może nie powinno mnie już tam być.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Środa 26/11/2014

45'13'', 5.68km, 7:57min/km, buty Go Bionic


Wyjście wspólne z panem małżonkiem, dla przewietrzenia się. Wykorzystane również do powrótki niemieckiego przed sprawdzianem. Głowa pracowała na pełnym obrotach językowo, a nogi kręciły same. I jak widać nieco się leniły nie pilnowane. :oczko:

Sobota 29/11/2014

45', 6.06km, 7:25 min/km, buty Go Bionic


Głodna i utuptana po zakupach, ale po Florencji wiedziałam, że i w takim stanie dam radę. :hahaha: Tylko tempo luźne i muzyka w uszy. Tak też zrobiłam. Pełna, nieoszukiwana pętla ze zbiegiem nad jezioro i biegowym powrotem pod dom.



Czuje coś niecoś prawą stopę, a raczej pod nią, tak w połowie zewnetrznej krawędzi. Nie przy bieganiu, ale przy chodzeniu czasami. Rozcięgno to chyba nie jest, może raczej od pleców, co mi nieźle we Florencji się awanturowały (dreptanie codzienne + chyba łożko nie takie). I jakiś się taki człowiek robi sztywny w stawach jak dłużej posiedzi - czy to już starość? :bum:
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

No ładnie, ostatni wpis z zeszłego miesiąca. :ojoj:

Środa 03/12/2014

41'18'', 5.39km, 7:40 min/km, buty Go Bionic


Biegowy powrót z pracy, na początku bardzo ciężko (choć wolne tempo spowodowane również powtarzaniem exposee na niemiecki :oczko: ). Koniec końców dumna byłam, że aż tyle się udało z tej nicości wyrzeźbić.

W następne dni bieganie, zwłaszcza w okolicach pracy, było odradzane, bo płonęło złomowisko samochodów - smród palonej gumy i plastiku + pył w powietrzu. Od środy wieczora do piątku płonęło.

Piątek 05/12/2014

Łyżwy, ok.1h


Niby nic, ale przy biegu nazajutrz jakoś te mięśnie odłyżwowe było czuć.

Sobota 06/12/2014

46'26'', 6.58km, 7:03 min/km, buty Go Bionic


Mikołajkowe bieganie z porywistym wiatrem. I świętego, z orszakiem i osiołkiem niosącym wór prezentów spotkałam, a jakże. Muzyczka, pokręciłam się po trawce wokół parku archeologicznego z ruinami obozu Lousonna z czasów rzymskich.

No i na tyle tego sportu ostatnio, bom od niedzieli chora.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

To już nawet nie jest warstwa kurzu, żeby się dokopać do poprzedniego wpisu w tym wątku to trzeba by chyba regularne wykopaliska przeprowadzić. Cóż... tak w życiu bywa.

Często też bywa tak, że człowiek niby coś chciałby zrobić, bo już wszystkie realne przeszkody ustąpiły, ale ta inercja, och inercja (czyż nie brzmi to ładniej i bardziej naukowo niż np. lenistwo? piecuchowstwo? ). Potrzeba impulsu, trudnego do przewidzenia, by wreszcie przełamać barierę i stwierdzić, o jak cudownie, wreszcie, a czemu ja właściwie tak długo...?

Zatem jestem, za sprawą małej iskierki bezinteresownej życzliwości, która okazała się tą przeważającą. A gdzie jestem? Ano tak dokładnie to na kanapie swej, po 40 minutach radosnego szurania walcząc ramię w ramię z małżonkiem z porywistym wiatrem.

A ta kanapa to gdzie? Ano w salonie, w naszym nowym lokum. A lokum to? W sercu Alp, u stóp przełęczy Simplon, łączącej w czasach dawnych i wciąż współcześnie Włochy ze Szwajcarią (przez większość roku to jedyna łatwo dostępna w pełni odkryta przeprawa przez szwajcarskie Alpy dalej na południe). Teraz alternatywą są tunele, w dawnych czasach ten, kto pierwszy zaczął z użyciem mulich grzbietów handlować różnymi dobrami poprzez przełęcz Simplon dorobił się niezłej fortuny. I wystawił sobie pałac w Brig. Właśnie, Brig, to moje nowe miejsce na ziemi. Małe miasteczko na wschodnim krańcu doliny Rodanu, dumny węzeł kolejowy pośród dwu-, trzy- i czterotysięczników zamykających horyzont.

Co ja tu robię? Często sama siebie pytam odkąd opadła adrenalina ekspresowej przeprowadzki i zlądowania na innej planecie kariery zawodowej. Tak blisko i tak daleko od Lozanny... Od dawnych przyzwyczajeń. Staram się czerpać energię od otaczających mnie dumnych szczytów no i od dziś to myślę, że będę już sobie dreptać. I pewnie chcąc nie chcąc Wam o tych górkach opowiadać.

Obrazek
ODPOWIEDZ