Aniad1312 Run 4 fun - not 4 records ;)
Moderator: infernal
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
23 września 2013
Powiedzmy, że zakwalifikuję dzisiejsze bieganie do interwałów w tempie na połówkę (czyli 5:10)
Razem wyszło 9.64 po 5:09, zajęło mi to 49:40; szczegółowo wyglądało tak:
5:20/ 5:07/ 5:09/ 5:06/ 5:05/ 4:59/ 5:05/ 5:15/ 5:13/ 5:13
Po 7km byłam po wiadukcie x2 (wbiegam na niego, zbiegam, skręcam i zaraz znów wbiegam). Na dodatek zaczęło się pod wiatr, więc się z lekka unorałam, tempo od razu poleciało w dół.
Nicto. Przerwy na światłach i na akcję chusteczkową. Generalnie mogłam lecieć na krótko. Zysk taki, że okazuje się iż w gaciach do kolan nie było trzęsawki grawitacyjnej, po tych moich kalorycznych ucztach - mała rzecz a cieszy
Tia. Tak sobie wspominam....powiedziałam kiedyś, że jak złamię 4h, to nie zetnę loków. No i co teraz?
Powiedzmy, że zakwalifikuję dzisiejsze bieganie do interwałów w tempie na połówkę (czyli 5:10)
Razem wyszło 9.64 po 5:09, zajęło mi to 49:40; szczegółowo wyglądało tak:
5:20/ 5:07/ 5:09/ 5:06/ 5:05/ 4:59/ 5:05/ 5:15/ 5:13/ 5:13
Po 7km byłam po wiadukcie x2 (wbiegam na niego, zbiegam, skręcam i zaraz znów wbiegam). Na dodatek zaczęło się pod wiatr, więc się z lekka unorałam, tempo od razu poleciało w dół.
Nicto. Przerwy na światłach i na akcję chusteczkową. Generalnie mogłam lecieć na krótko. Zysk taki, że okazuje się iż w gaciach do kolan nie było trzęsawki grawitacyjnej, po tych moich kalorycznych ucztach - mała rzecz a cieszy
Tia. Tak sobie wspominam....powiedziałam kiedyś, że jak złamię 4h, to nie zetnę loków. No i co teraz?
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
24 września 2013
8.58km po 5:11. Tak wyszło.
Zapowiada się, że w najbliższe dni będzie mniej trenowania, a więcej biegania. Taki czas, cóż.
Z rzeczy sensownych, John Legend wydał nową płytę. Evolver na kolana mnie nie rzucił, po drodze coś tam jeszcze się ukazało, zobaczymy czy nowość będzie warta uwagi.
8.58km po 5:11. Tak wyszło.
Zapowiada się, że w najbliższe dni będzie mniej trenowania, a więcej biegania. Taki czas, cóż.
Z rzeczy sensownych, John Legend wydał nową płytę. Evolver na kolana mnie nie rzucił, po drodze coś tam jeszcze się ukazało, zobaczymy czy nowość będzie warta uwagi.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
29 września 2013
Trochę biegałam, więc uzupełniam:
25.09- Miało być 10min rozgrzewki + 60minTM po 5:30. Wyszło tak -1.84km rozgrzewki po 5:34 plus 60min ale po 5:05.
26.09- 9.13km po 5:21; wieczorem jeszcze 2.60km po 5:13.
27.09- 11km po 5:24
28.09- Wte 8km po 5:10. Przebieżki 6x30s tempo od 3:45 do 3:20. Wewte 2.67 po 5:18
29.09- czyli dzisiaj: 25km po 5:44. Do 18km w okolicach 5:53-6:00, kolejne kaemy: 5:31/ 5:31/ 5:30/ 5:36/ 5:32/ 5:38/ 5:28.
Fajny bieg, rano niestety mgła zamiast słońca. W łączności duchowej z biegnącymi w Berlinie Kosynierami, chłopaki nieźle nabiegali. A z Warszawą łączność z Kachitą, Panuccim, Grzesiem i Wojtkiem.
Fizycznie w towarzystwie chłopaków z klubu.
Jutro jeszcze może jakieś 3km wpadną, więc wrzesień pewnie zamknie się w 290km.
Dla porównania: po dzisiejszym longu kilometraż roczny 2541km. Kaemy z ubiegłego całego roku 2512.
Trochę biegałam, więc uzupełniam:
25.09- Miało być 10min rozgrzewki + 60minTM po 5:30. Wyszło tak -1.84km rozgrzewki po 5:34 plus 60min ale po 5:05.
26.09- 9.13km po 5:21; wieczorem jeszcze 2.60km po 5:13.
27.09- 11km po 5:24
28.09- Wte 8km po 5:10. Przebieżki 6x30s tempo od 3:45 do 3:20. Wewte 2.67 po 5:18
29.09- czyli dzisiaj: 25km po 5:44. Do 18km w okolicach 5:53-6:00, kolejne kaemy: 5:31/ 5:31/ 5:30/ 5:36/ 5:32/ 5:38/ 5:28.
Fajny bieg, rano niestety mgła zamiast słońca. W łączności duchowej z biegnącymi w Berlinie Kosynierami, chłopaki nieźle nabiegali. A z Warszawą łączność z Kachitą, Panuccim, Grzesiem i Wojtkiem.
Fizycznie w towarzystwie chłopaków z klubu.
Jutro jeszcze może jakieś 3km wpadną, więc wrzesień pewnie zamknie się w 290km.
Dla porównania: po dzisiejszym longu kilometraż roczny 2541km. Kaemy z ubiegłego całego roku 2512.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
6 października 2013
Pn 30.09 - 3.58km plus 1h step-aerobic
Wt 1.10 - 3km po 5:28 plus 1h zumba
Śr 2.10 - 10.7km po 5:18
Czw 3.10 - miało być ok 3km, ale wróciłam późno z pracy, głodna na maksa, pojadłam, zaległam i nie ruszyłam się ani na cm. A że pojadłam obficie, to...
Pt 4.10 - 9km po 5:17. Co prawda przed dzisiejszą dychą miałam nie wychodzić na dłuższe bieganie, ale że pojadłam, to poszłam. No a poza tym nogi ciężkie, zmęczone, nie zapowiadało się, że to się zmieni przed niedzielą. No to trzeba było wybiegać.
Dzisiaj
III Dycha Drzymały, Rakoniewice
Słyszałam same dobre opinie o tym biegu. Sprawdziły się
Dojechałam w miarę wcześnie, na miejscu spotkanie z Mimikiem i Kachitą. Mimik chorowity, biedulek
Moje nogi nadal ciężkawe. Samopoczucie takie se. Gdyby nie to, że to ostatni mój bieg w tegorocznym GP i że miałam się z K&M spotkać, to chyba zostałabym w domu. Zmęczona startami jestem, intensywność była spora, biegać nie mam chęci przestać, ale zawody już mnie nużą.
Nicto. Przebrałyśmy się z Kasią i pojszłyśmy rozgrzewkie wprowadzić w czyn. Wyszło mi 2.12 po 6:04. Potem trochę wymachów, rozciągania. Generalnie to nie miałam pomysłu na ten bieg. Szybko nie chciało mi się biec, oj nie... Całkiem odpuścić też nie chciałam. I tak sobie biegłam tę rozgrzewkę i pomyślałam, że potraktuję ten start jako...podsumowanie-nagrodę za trudny i intensywny sezon. I ta myśl mnie uspokoiła.
Ustawiłam się w strefie na 50min. Tak szczerze mówiąc, wątpiłam w to bardzo że uda mi się zakręcić wokół tego czasu, gdyż...skąd miałam wziąć moc, skoro po wieczornych podjadaniach...z ciała zrobił się kloc?
Nicto, postanowiłam trzymac się zasady Mimika - pierwszą połowę pobiec tak, żeby mieć siłę na następną. No i się zaczęło. Na samym początku, gdzieś ok 2km, minął mnie VIP z nr 2 to nie wróżyło dobrze, gdyż przeważnie to ja mijam jego, co poprawia mi samopoczucie. No cóż, myślę sobie, forma w lesie...Biegnę dalej. Trasa fajna, czas szybko mija. Gdzieś między 2 a 3km zaczęły się odzywać piszczele. Nie bolały jakoś mocno, ale w śr i pt też się odzywały. takie ćmienie lekkie. Wyłączyło się na 6km. Biegnę sobie dalej, jest całkiem niezgorzej. Tempa od 1-5km: 5:05/ 4:55/ 4:45/ 4:58/ 4:54. W połowie trasy mam 26:xx. Eee, no to myślę - nie da rady tych około-50min zrobić, trudno. Lecim dalej. Jakoś tak biegnie mi się dobrze, nawet jakby szybciej - mam wrażenie. No tak 6 i 7km po 4:49 i 4:50. Patrzę czasem na zegarek, żeby za bardzo nie przyspieszać/ zwalniać, ale nie patrzę na czas ogólny. Na 8km tempo 4:54. No nic, lecę dalej. Na 9km punkt z wodą, ale nie piję, bo jak mnie kolka sieknie, to padaka się na sam koniec zrobi. Tempo 4:47. Patrzę na czas i zdziwiona się robię ogromnie, bo nagle okazuje się, że zmieszczę się w 50min. Po chwili doganiam VIP-a, puszczam oko w niebo Mówię sobie, ok, to przyspieszysz na ostatnich 500m. I nagle patrzę, a tu właśnie 500m się zostało No to nic, włącza się syndrom mety, najbardziej na ostatnich 200-300m. Dobiegam do jakiejś dziewczyny, mijam ją, za chwilę ona mija mnie. Oooo, nieee.... w końcu to ja mam dłuższe nogi no to wyciągam je ile wlezie, wyprzedzam ją + parę innych osób i 10km po 4:27. I tak się jakoś stało, że wpadło 49:06
Co mnie - przyznam - zaskoczyło. Tym bardziej, że życiówkę mam z kwietnia 48:59 A jeszcze bardziej, że mnie ten bieg nie sponiewierał, a jak na to co ostatnio nabiegałam, to naprawdę duże zaskoczenie
Checkpoints:
3.5km - 17:27
5.25km - 26:06
8.25km - 41:07
10km - 49:06
Open - 687/ 1255
Open Kobiety - 49/ 281
K 30 - 20/ 139
******
Po biegu usiedliśmy z Kasią i Mimikiem na jedzonko. Mimik głodny - Ja: "A Ty coś jadłeś przez te dwa dni?" M: "Nooo....jabłko..." Tak więc pojedliśmy i poszliśmy na dekorację, która zdążyła się skończyć Ale po drodze zahaczyliśmy o kawę i ciasto. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy, spotkałam kilkoro znajomych: Łukasza i Krzyśka, Żiżi, Agnieszkę, Michała. Fajnie było, naprawdę świetnie ich zobaczyć i porozmawiać trochę. Jak już się nagadaliśmy, to stwierdziliśmy, że idziemy zobaczyć na rynek, ale okazało się, że tam też już się impreza skończyła tak więc - cóż robić, czea nach Hause się wbijać. No to uściski, buzi i do auta.
I tak to wyglądało
W drodze powrotnej w radio usłyszałam newsa o śmierci biegacza w Wawie. A jakiś czas później dostałam smsa: "Aniu, jak to dobrze, że Ty biegasz z głową. Słyszałaś o biegu w Warszawie, biegacz zmarł na mecie". No, powiedzmy że 3x42 rozumne do końca nie było ale generalnie na zawodach nie lubię biec - choć w kontekście śmierci, nie jest to najlepsze określenie - w tzw. trupa. Po prostu nie lubię i już. I tak sobie myślę, że może to nawet i dobrze?
Pn 30.09 - 3.58km plus 1h step-aerobic
Wt 1.10 - 3km po 5:28 plus 1h zumba
Śr 2.10 - 10.7km po 5:18
Czw 3.10 - miało być ok 3km, ale wróciłam późno z pracy, głodna na maksa, pojadłam, zaległam i nie ruszyłam się ani na cm. A że pojadłam obficie, to...
Pt 4.10 - 9km po 5:17. Co prawda przed dzisiejszą dychą miałam nie wychodzić na dłuższe bieganie, ale że pojadłam, to poszłam. No a poza tym nogi ciężkie, zmęczone, nie zapowiadało się, że to się zmieni przed niedzielą. No to trzeba było wybiegać.
Dzisiaj
III Dycha Drzymały, Rakoniewice
Słyszałam same dobre opinie o tym biegu. Sprawdziły się
Dojechałam w miarę wcześnie, na miejscu spotkanie z Mimikiem i Kachitą. Mimik chorowity, biedulek
Moje nogi nadal ciężkawe. Samopoczucie takie se. Gdyby nie to, że to ostatni mój bieg w tegorocznym GP i że miałam się z K&M spotkać, to chyba zostałabym w domu. Zmęczona startami jestem, intensywność była spora, biegać nie mam chęci przestać, ale zawody już mnie nużą.
Nicto. Przebrałyśmy się z Kasią i pojszłyśmy rozgrzewkie wprowadzić w czyn. Wyszło mi 2.12 po 6:04. Potem trochę wymachów, rozciągania. Generalnie to nie miałam pomysłu na ten bieg. Szybko nie chciało mi się biec, oj nie... Całkiem odpuścić też nie chciałam. I tak sobie biegłam tę rozgrzewkę i pomyślałam, że potraktuję ten start jako...podsumowanie-nagrodę za trudny i intensywny sezon. I ta myśl mnie uspokoiła.
Ustawiłam się w strefie na 50min. Tak szczerze mówiąc, wątpiłam w to bardzo że uda mi się zakręcić wokół tego czasu, gdyż...skąd miałam wziąć moc, skoro po wieczornych podjadaniach...z ciała zrobił się kloc?
Nicto, postanowiłam trzymac się zasady Mimika - pierwszą połowę pobiec tak, żeby mieć siłę na następną. No i się zaczęło. Na samym początku, gdzieś ok 2km, minął mnie VIP z nr 2 to nie wróżyło dobrze, gdyż przeważnie to ja mijam jego, co poprawia mi samopoczucie. No cóż, myślę sobie, forma w lesie...Biegnę dalej. Trasa fajna, czas szybko mija. Gdzieś między 2 a 3km zaczęły się odzywać piszczele. Nie bolały jakoś mocno, ale w śr i pt też się odzywały. takie ćmienie lekkie. Wyłączyło się na 6km. Biegnę sobie dalej, jest całkiem niezgorzej. Tempa od 1-5km: 5:05/ 4:55/ 4:45/ 4:58/ 4:54. W połowie trasy mam 26:xx. Eee, no to myślę - nie da rady tych około-50min zrobić, trudno. Lecim dalej. Jakoś tak biegnie mi się dobrze, nawet jakby szybciej - mam wrażenie. No tak 6 i 7km po 4:49 i 4:50. Patrzę czasem na zegarek, żeby za bardzo nie przyspieszać/ zwalniać, ale nie patrzę na czas ogólny. Na 8km tempo 4:54. No nic, lecę dalej. Na 9km punkt z wodą, ale nie piję, bo jak mnie kolka sieknie, to padaka się na sam koniec zrobi. Tempo 4:47. Patrzę na czas i zdziwiona się robię ogromnie, bo nagle okazuje się, że zmieszczę się w 50min. Po chwili doganiam VIP-a, puszczam oko w niebo Mówię sobie, ok, to przyspieszysz na ostatnich 500m. I nagle patrzę, a tu właśnie 500m się zostało No to nic, włącza się syndrom mety, najbardziej na ostatnich 200-300m. Dobiegam do jakiejś dziewczyny, mijam ją, za chwilę ona mija mnie. Oooo, nieee.... w końcu to ja mam dłuższe nogi no to wyciągam je ile wlezie, wyprzedzam ją + parę innych osób i 10km po 4:27. I tak się jakoś stało, że wpadło 49:06
Co mnie - przyznam - zaskoczyło. Tym bardziej, że życiówkę mam z kwietnia 48:59 A jeszcze bardziej, że mnie ten bieg nie sponiewierał, a jak na to co ostatnio nabiegałam, to naprawdę duże zaskoczenie
Checkpoints:
3.5km - 17:27
5.25km - 26:06
8.25km - 41:07
10km - 49:06
Open - 687/ 1255
Open Kobiety - 49/ 281
K 30 - 20/ 139
******
Po biegu usiedliśmy z Kasią i Mimikiem na jedzonko. Mimik głodny - Ja: "A Ty coś jadłeś przez te dwa dni?" M: "Nooo....jabłko..." Tak więc pojedliśmy i poszliśmy na dekorację, która zdążyła się skończyć Ale po drodze zahaczyliśmy o kawę i ciasto. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy, spotkałam kilkoro znajomych: Łukasza i Krzyśka, Żiżi, Agnieszkę, Michała. Fajnie było, naprawdę świetnie ich zobaczyć i porozmawiać trochę. Jak już się nagadaliśmy, to stwierdziliśmy, że idziemy zobaczyć na rynek, ale okazało się, że tam też już się impreza skończyła tak więc - cóż robić, czea nach Hause się wbijać. No to uściski, buzi i do auta.
I tak to wyglądało
W drodze powrotnej w radio usłyszałam newsa o śmierci biegacza w Wawie. A jakiś czas później dostałam smsa: "Aniu, jak to dobrze, że Ty biegasz z głową. Słyszałaś o biegu w Warszawie, biegacz zmarł na mecie". No, powiedzmy że 3x42 rozumne do końca nie było ale generalnie na zawodach nie lubię biec - choć w kontekście śmierci, nie jest to najlepsze określenie - w tzw. trupa. Po prostu nie lubię i już. I tak sobie myślę, że może to nawet i dobrze?
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
14 października 2013
Uzupełnienie
Pn - stepy plus 3.5km po 5:34
Wt - zumba plus 4km po 5:35
Śr - 10km po 5:13
Czw - 2km po 5:51
No i niedziela - Poznań Maraton
W sobotę odbierałam pakiet startowy. Najpierw odbierałam jednak Kanas i Wolfa z Górczyna. Po odbiorze pakietu spotkanie z Tomkiem w Sklepie Biegowym.com. Nabyłam fajną bieliznę termiczną, chciałam jeszcze buty, bo w Adasiach Responsach po 980km zdziera mi się podeszwa i nie biegnie się fajnie. Ech, a Mizuno Lexusy 6 dopiero po 1500km zaczęły się rozpadać... no ale nie kupiłam, choć zastanawiam się nad jednym modelem.
Po chwili dołączył Piotrek, przewinęli się też chłopacy z Klubu.
Ok 16 wracałam do domu, już prawie byłam na dworcu, kiedy zadzwonił jeden z Kosynierów - wypatrzyli mnie na Moście Dworcowym i mają miejsce w aucie. No to się wróciłam i pojechałam z nimi.
Wieczorem ze spokojem uszykowałam sobie wszystko, co miało mi być potrzebne w niedzielę, coby rano nie latać nerwowo. Ale nie mogłam zasnąć, a jak już mi się udało, to i tak się wybudzałam, gupie takie spanie
Nicto, w niedzielę zapakowałam się do auta, podjechałam po chłopaków i do Pozka. Plany, kto jedzie, jak wracamy zmieniały się jak w kalejdoskopie. Stanęło na tym, że ja biorę auto i wracam z Mamą, która specjalnie przyjechała na metę, żeby mnie i brata starszego mego dopingować
Dobra, dojechaliśmy, poszłam się przebrać i kierunek - start.
Trochę truchtu na rozgrzewkę. Umówiliśmy się, że jak któreś z nas (miałam biec z kolegą, drugi miał plan na 3:30, więc biegł sam) czuje że woli biec samo (szybciej-wolniej) to rzuca hasło i już.
9, w głośnikach Rydwany. Biegniemy.
Założenie - 5:40 przez co najmniej 10km. Najlepiej 20. Co się oczywiście nie udaje. Po każdym kaemie spoglądam na tempo, a ono zwykle poniżej 5:40. Kumpel dwa kroki przede mną, przez cały czas. Mówię mu, że ma lecieć, bo on zwalnia, ja przyspieszam - na nic takie tempo. Ok 15km rozstajemy się w zgodzie i leci do przodu, po chwili tracę go z oczu. Dobra decyzja, bo nie czułam żadnej lekkości. Biegnę sobie dalej i zastanawiam się, czy uda mi się połamać znów 4h, bo wizja 3:55 którą mieliśmy ze znajomym poszła sobie w siną dal - nie ten dzień, nie ta kondycja. Bez żalu
Ok 16 km widzę kibicującego Adiego - zapowiadał, że tam się spotkamy.
Biegnę sobie dalej, trochę czuję paznokcie u stóp, ale staram się nie myśleć co się z nimi dzieje
Trasa pofałdowana, lekko nie jest. Na półmetku międzyczas pokazuje 1:59, ale nie zapowiada się żeby udało mi się złamać 4h.
Ok 22km przebiegam obok Bratowej - spotkanie znajomków i rodziny na trasie - super motywacja
Ok chyba 23 doganiają mnie zające na 4h. Zając główny mówi - "Zapraszamy Kosynierkę do naszej grupy". Na co ja odpowiadam, że Kosynierka miałam ambitny plan 3:55, a skończy chyba na 4:15 na co on: "Tam tez jest sympatyczna grupa" Odp: "W to nie wątpię".
Zastanawiam się, czy jest z nimi Wolf, bo się minęliśmy na agrafce jakiś czas wcześniej.
No i za jakiś czas dobiegamy do wiaduktu w Antoninku, przebiegamy pod nim, podbieg kolejny i wbiegamy na Warszawską. Tam to się ciągnie ten odcinek, łomatkorudo i nie jest z górki Na 30-31 stoi Łukasz i pstryka zdjęcia - tak jak zapowiadał. Zauważam, że jakoś super ciężko mi się nie biegnie, tempo dużo wolniejsze od zakładanego, ale who cares, zwłaszcza jeżeli udaje mi sie wyprzedzać, co poniektórzy maszerują.
Docieram do Śródki, a tam Gife - przybijamy piąteczkę. Po tym, jak się skręca w Zawady wbiega się w szpaler utworzony przez kibiców, to naprawdę niesie - w zeszłym roku też tak było.
Na 33km Bratowa, podbiega i pyta się czy chcę wodę. Mówię, że nie, za 2km przecież punkt. Obok stoi Janek i Marcin. Janek kurczę biegać ostatnio nie może, szkoda. Lubię jego spokój, zawsze kiedy się widzimy i rozmawiamy o bieganiu - to co mówi daje motywację. Bez napinki na wyniki, spokojne wsparcie.
Biegnę dalej, ten podbieg jest naprawdę długi, na tym odcinku, kiedy zmęczenie jest już spore...No ale nadal biegnę, nie mam ochoty przejść w marsz, wciąż udaje mi się wyprzedzać. To buduje, zwłaszcza że do 20-25km to mnie wszyscy mijali
Zastanawiam się nad tym biegiem - pierwsze 20km poleciałam w sumie szybko. Zastanawiam się, czy warto mieć jakieś wyrzuty sumienia, ale stwierdzam, że to nie ostatni maraton i po prostu kolejne doświadczenie, ze warto jednak ufać swojemu samopoczuciu i skoro czuję, że na 15km nie mam lekkości, to jednak nie będę tym tempem biegła dalej. Ale też - skoro od 30km wyprzedzałam, to jednak dobrze, że zwolniłam, bo gdybym tego nie zrobiła - ściana nieunikniona, a jej właśnie najbardziej chciałam uniknąć.
35km za mną, po drodze Łukasz na rowerze, chwilę gadamy.
Czekam na Serbską. W zeszłym roku mnie pokonała, w tym nie dam jej satysfakcji Patrzę na nią i myślę - "Hm, no jest mocna, ale damy radę". Po tym, jak na nią wbiegam jest punkt. Przystaję na chwile i piję - dwa kubki wody, dwa izo, szybko ale nie w truchcie - jeśli czuję, że muszę przystanąć żeby się napić, po prostu to robię. Zaczynam biec, docieram do Ronda Solidarności, za nim Michał i Maniacy. Fajnie po chwili Łukasz, uśmiecham się do obiektywu, dobra poza nie jest zła
I dobiegam do 38km, punktu na który czekałam cały maraton, odliczając kilometry. Tam ma czekać Młody z Zuzią rozglądam się, patrzę - nie ma ich. Nagle widzę, jak Młody leci po pasie trawnika z Zuzką na rękach, przejęty cały Wskazuję mu miejsce, żeby przystanął - witam się z nimi, ściskam małą - oszołomiona, tyle ludzi biegnie. Pytam - czy trzyma kciuki, kiwa głową - tak Pytam się, czy bije brawo - bije Spędzam z nimi chwilę, Brat mnie ściska i mówi, że zostały mi tylko 4km. Lecę jak na skrzydłach dosłownie, zaczynam przyspieszać, doganiam tych, którzy mnie wyminęli jak rozmawiałam z bratem i Zuzką. Lecę dalej, zaczyna się robić z górki. Dobiegamy do Pułaskiego, to ulica związana z Tatą, więc ten no...
Zaczyna się ostatni odcinek, znów pod górkę. Dobiegamy do Poznańskiej, skręt w lewo a tam zapowiadany bruk. Nie pomaga. Tempo zwalnia, nie biegnie się fajnie. W końcu asfalt. Patrzę na maszynę - zbliżam się do 42km. Standardowo ponad 200m więcej. Tempo 30-39km oscylowało mi wokół 5:50-6, na punkcie wodopoju Serbska nawet 6:53. Na 40km miałam 5:29, na 41 - 5:44. Kibice dopingują, 42km po 5:47. Zaczynam mieć syndrom mety, włącza mi się 6-ty bieg, wyciągam nogi od podłogi i ostatnie 470m lecę po 4:06
Wpadam na metę po 4:04:11 (brutto 4:06:03)
Na mecie czeka kumpel, z planowanego 3:30 zrobił 3:26
Szukamy kolegi, który zaczynał ze mną, nigdzie go nie ma, idziemy do auta. Tam tez go nie ma. Zostawiam kolegę, idę do depozytu po ciuchy. W drodze - jest, znalazł się 3:55, jak planował idę po ciuchy, zastanawiam się czy kąpać się, czy nie, zaczyna mi być zimno. Dostaję smsa od Mamy: "Brawo! Widziałam Cię na mecie, krzyczałam, ale mnie nie zobaczyłaś"
Idę do chłopaków, a tam Cichy jako parkingowy, Jacek razem z nim
Chwilę gadamy, ale strasznie mi zimno. Decyduję, że nie idę na jedzenie, nie idę się kąpać, nie czekam na Kanas/ Wolfa/ Piotrka, tylko zabieram Mamę i jedziemy do Młodego. Dzwonię, jeszcze nie wsiadła do tramwaju, będzie czekać na dworcu. Kurka, wyjechać - to był szał. Tu zakaz, tam zakaz, objechaliśmy Jeżyce, w końcu przy Poznańskiej śluza, do A. Niepodległości i na pkp. Mama wsiadła, jedziemy, myślę sobie, że przez Antoninek trzeba będzie jechać, bo na Śródce jeszcze biegną, ale jak dojechałyśmy, to już nikt nie biegł, zresztą kończył się limit
Zimno mi strasznie, bo w sumie od śniadania i raptem 3-4 gryzów banana nic nie jadłam. Ogrzewanie włączone, ale i tak szczękam zębami, no ale co robić, się jedzie szybko udało nam się dotrzeć, obolała wchodzę do Młodego, Zuzka śpi wyczerpana emocjami. Trzęsę się cała, pomagają mi zdejmować torbę, odpiąć numer startowy. W końcu wchodzę do ciepłej wody i myślę, że chyba z niej nie wyjdę jednak trzeba. Na stole ciepły obiad, herbata. Czuję że żyję. Za chwilę kawa i ciasto, mmm - miód malina Rozmawiam z Młodym, mówi że jak biegłam spojrzałam na niego i nic, pobiegłam dalej. Jacie, a ja w ogóle tego nie kojarzyłam. To - mówi - wziął Zuzkę na ręce i leciał za mną Mówi też, że bał się że ten czas, kiedy spotkaliśmy się na trasie, zabierze mi coś z wyniku...Ech - mówię Mu - co Ty, przecież to w ogóle nie jest ważne! Dla mnie ważniejsze było to, że wyszliście i czekaliście, od początku biegłam czekając na tę chwilę
Mała się budzi, po chwili dołącza. I pokazuje jak biegała maraton to co, ciocia tez jej pokazała, truchcikiem drobnym
Posiedzieliśmy i trzeba się było zbierać, bom umówiona była na wieczorne nie-bycie-wierną-swoim-inicjałom
Dzisiaj trochę bolą mnie piszczele i dwugłowe, no i duże paznokcie u stóp, ale czy zmieniły kolor - tego dowiem się, gdy zmyję lakier
*******
Dziękuję wszystkim za wsparcie Bardzo
To był ostatni start w tym sezonie, który dość intensywny był. 9 biegów na dychę, jedna połówka, jedna 15-ka. 5 maratonów, z czego 4 w ciągu dwóch miesięcy - czasy--> 4:02:39/ 4:02:30/ 4:12:22/ 3:59:20/ 4:04:11.
Cele osiągnięte - złamanie 50min na dychę i 4h w maratonie.
*******
Ostatnio rzadko tu zaglądam. Wszystkim szczerze kibicuję i dziękuję za wsparcie, rady
Chyba doszłam do momentu, kiedy czuję się zmęczona wszechobecną modą na bieganie - nawet w reklamach się pokazuje Muszę odpocząć. Teraz chcę po prostu sobie biegać, bez analizowania tempa, bez zastanawiania się ile i czy mogłam dać z siebie więcej, czy stać mnie na taki wynik, a nie inny...nie to jest najważniejsze.
Wczoraj w Antoninku przy trasie siedział pan na wózku, robił zdjęcia. Popatrzyłam i pomyślałam, że mam niesamowite szczęście, że mogę biegać.
Wciąż nie lubię parcia na wynik. Owszem, jest fajnie, kiedy się udaje, ale nie chcę żeby to się stało celem samym w sobie.
Dlatego też, wobec powyższych i tego że chcę od tematu biegania odpocząć (choć biegać nie przestanę ) zdecydowałam, że ten wpis będzie ostatnim. Na jak długo - nie wiem. Do odwołania jako, że u mnie jak w kalejdoskopie czasem, mogę wrócić za kilka miesięcy, tygodni, ale i za kilka dni
A może będę pisać, ale nie o tempach, nie o dystansach?
W każdym razie - wszystkim czytającym i przeze mnie czytanym - fajnych biegowych chwil
ps. a jakbyśmy się nie widzieli, to wszystkiego dobrego w Nowym Roku
Uzupełnienie
Pn - stepy plus 3.5km po 5:34
Wt - zumba plus 4km po 5:35
Śr - 10km po 5:13
Czw - 2km po 5:51
No i niedziela - Poznań Maraton
W sobotę odbierałam pakiet startowy. Najpierw odbierałam jednak Kanas i Wolfa z Górczyna. Po odbiorze pakietu spotkanie z Tomkiem w Sklepie Biegowym.com. Nabyłam fajną bieliznę termiczną, chciałam jeszcze buty, bo w Adasiach Responsach po 980km zdziera mi się podeszwa i nie biegnie się fajnie. Ech, a Mizuno Lexusy 6 dopiero po 1500km zaczęły się rozpadać... no ale nie kupiłam, choć zastanawiam się nad jednym modelem.
Po chwili dołączył Piotrek, przewinęli się też chłopacy z Klubu.
Ok 16 wracałam do domu, już prawie byłam na dworcu, kiedy zadzwonił jeden z Kosynierów - wypatrzyli mnie na Moście Dworcowym i mają miejsce w aucie. No to się wróciłam i pojechałam z nimi.
Wieczorem ze spokojem uszykowałam sobie wszystko, co miało mi być potrzebne w niedzielę, coby rano nie latać nerwowo. Ale nie mogłam zasnąć, a jak już mi się udało, to i tak się wybudzałam, gupie takie spanie
Nicto, w niedzielę zapakowałam się do auta, podjechałam po chłopaków i do Pozka. Plany, kto jedzie, jak wracamy zmieniały się jak w kalejdoskopie. Stanęło na tym, że ja biorę auto i wracam z Mamą, która specjalnie przyjechała na metę, żeby mnie i brata starszego mego dopingować
Dobra, dojechaliśmy, poszłam się przebrać i kierunek - start.
Trochę truchtu na rozgrzewkę. Umówiliśmy się, że jak któreś z nas (miałam biec z kolegą, drugi miał plan na 3:30, więc biegł sam) czuje że woli biec samo (szybciej-wolniej) to rzuca hasło i już.
9, w głośnikach Rydwany. Biegniemy.
Założenie - 5:40 przez co najmniej 10km. Najlepiej 20. Co się oczywiście nie udaje. Po każdym kaemie spoglądam na tempo, a ono zwykle poniżej 5:40. Kumpel dwa kroki przede mną, przez cały czas. Mówię mu, że ma lecieć, bo on zwalnia, ja przyspieszam - na nic takie tempo. Ok 15km rozstajemy się w zgodzie i leci do przodu, po chwili tracę go z oczu. Dobra decyzja, bo nie czułam żadnej lekkości. Biegnę sobie dalej i zastanawiam się, czy uda mi się połamać znów 4h, bo wizja 3:55 którą mieliśmy ze znajomym poszła sobie w siną dal - nie ten dzień, nie ta kondycja. Bez żalu
Ok 16 km widzę kibicującego Adiego - zapowiadał, że tam się spotkamy.
Biegnę sobie dalej, trochę czuję paznokcie u stóp, ale staram się nie myśleć co się z nimi dzieje
Trasa pofałdowana, lekko nie jest. Na półmetku międzyczas pokazuje 1:59, ale nie zapowiada się żeby udało mi się złamać 4h.
Ok 22km przebiegam obok Bratowej - spotkanie znajomków i rodziny na trasie - super motywacja
Ok chyba 23 doganiają mnie zające na 4h. Zając główny mówi - "Zapraszamy Kosynierkę do naszej grupy". Na co ja odpowiadam, że Kosynierka miałam ambitny plan 3:55, a skończy chyba na 4:15 na co on: "Tam tez jest sympatyczna grupa" Odp: "W to nie wątpię".
Zastanawiam się, czy jest z nimi Wolf, bo się minęliśmy na agrafce jakiś czas wcześniej.
No i za jakiś czas dobiegamy do wiaduktu w Antoninku, przebiegamy pod nim, podbieg kolejny i wbiegamy na Warszawską. Tam to się ciągnie ten odcinek, łomatkorudo i nie jest z górki Na 30-31 stoi Łukasz i pstryka zdjęcia - tak jak zapowiadał. Zauważam, że jakoś super ciężko mi się nie biegnie, tempo dużo wolniejsze od zakładanego, ale who cares, zwłaszcza jeżeli udaje mi sie wyprzedzać, co poniektórzy maszerują.
Docieram do Śródki, a tam Gife - przybijamy piąteczkę. Po tym, jak się skręca w Zawady wbiega się w szpaler utworzony przez kibiców, to naprawdę niesie - w zeszłym roku też tak było.
Na 33km Bratowa, podbiega i pyta się czy chcę wodę. Mówię, że nie, za 2km przecież punkt. Obok stoi Janek i Marcin. Janek kurczę biegać ostatnio nie może, szkoda. Lubię jego spokój, zawsze kiedy się widzimy i rozmawiamy o bieganiu - to co mówi daje motywację. Bez napinki na wyniki, spokojne wsparcie.
Biegnę dalej, ten podbieg jest naprawdę długi, na tym odcinku, kiedy zmęczenie jest już spore...No ale nadal biegnę, nie mam ochoty przejść w marsz, wciąż udaje mi się wyprzedzać. To buduje, zwłaszcza że do 20-25km to mnie wszyscy mijali
Zastanawiam się nad tym biegiem - pierwsze 20km poleciałam w sumie szybko. Zastanawiam się, czy warto mieć jakieś wyrzuty sumienia, ale stwierdzam, że to nie ostatni maraton i po prostu kolejne doświadczenie, ze warto jednak ufać swojemu samopoczuciu i skoro czuję, że na 15km nie mam lekkości, to jednak nie będę tym tempem biegła dalej. Ale też - skoro od 30km wyprzedzałam, to jednak dobrze, że zwolniłam, bo gdybym tego nie zrobiła - ściana nieunikniona, a jej właśnie najbardziej chciałam uniknąć.
35km za mną, po drodze Łukasz na rowerze, chwilę gadamy.
Czekam na Serbską. W zeszłym roku mnie pokonała, w tym nie dam jej satysfakcji Patrzę na nią i myślę - "Hm, no jest mocna, ale damy radę". Po tym, jak na nią wbiegam jest punkt. Przystaję na chwile i piję - dwa kubki wody, dwa izo, szybko ale nie w truchcie - jeśli czuję, że muszę przystanąć żeby się napić, po prostu to robię. Zaczynam biec, docieram do Ronda Solidarności, za nim Michał i Maniacy. Fajnie po chwili Łukasz, uśmiecham się do obiektywu, dobra poza nie jest zła
I dobiegam do 38km, punktu na który czekałam cały maraton, odliczając kilometry. Tam ma czekać Młody z Zuzią rozglądam się, patrzę - nie ma ich. Nagle widzę, jak Młody leci po pasie trawnika z Zuzką na rękach, przejęty cały Wskazuję mu miejsce, żeby przystanął - witam się z nimi, ściskam małą - oszołomiona, tyle ludzi biegnie. Pytam - czy trzyma kciuki, kiwa głową - tak Pytam się, czy bije brawo - bije Spędzam z nimi chwilę, Brat mnie ściska i mówi, że zostały mi tylko 4km. Lecę jak na skrzydłach dosłownie, zaczynam przyspieszać, doganiam tych, którzy mnie wyminęli jak rozmawiałam z bratem i Zuzką. Lecę dalej, zaczyna się robić z górki. Dobiegamy do Pułaskiego, to ulica związana z Tatą, więc ten no...
Zaczyna się ostatni odcinek, znów pod górkę. Dobiegamy do Poznańskiej, skręt w lewo a tam zapowiadany bruk. Nie pomaga. Tempo zwalnia, nie biegnie się fajnie. W końcu asfalt. Patrzę na maszynę - zbliżam się do 42km. Standardowo ponad 200m więcej. Tempo 30-39km oscylowało mi wokół 5:50-6, na punkcie wodopoju Serbska nawet 6:53. Na 40km miałam 5:29, na 41 - 5:44. Kibice dopingują, 42km po 5:47. Zaczynam mieć syndrom mety, włącza mi się 6-ty bieg, wyciągam nogi od podłogi i ostatnie 470m lecę po 4:06
Wpadam na metę po 4:04:11 (brutto 4:06:03)
Na mecie czeka kumpel, z planowanego 3:30 zrobił 3:26
Szukamy kolegi, który zaczynał ze mną, nigdzie go nie ma, idziemy do auta. Tam tez go nie ma. Zostawiam kolegę, idę do depozytu po ciuchy. W drodze - jest, znalazł się 3:55, jak planował idę po ciuchy, zastanawiam się czy kąpać się, czy nie, zaczyna mi być zimno. Dostaję smsa od Mamy: "Brawo! Widziałam Cię na mecie, krzyczałam, ale mnie nie zobaczyłaś"
Idę do chłopaków, a tam Cichy jako parkingowy, Jacek razem z nim
Chwilę gadamy, ale strasznie mi zimno. Decyduję, że nie idę na jedzenie, nie idę się kąpać, nie czekam na Kanas/ Wolfa/ Piotrka, tylko zabieram Mamę i jedziemy do Młodego. Dzwonię, jeszcze nie wsiadła do tramwaju, będzie czekać na dworcu. Kurka, wyjechać - to był szał. Tu zakaz, tam zakaz, objechaliśmy Jeżyce, w końcu przy Poznańskiej śluza, do A. Niepodległości i na pkp. Mama wsiadła, jedziemy, myślę sobie, że przez Antoninek trzeba będzie jechać, bo na Śródce jeszcze biegną, ale jak dojechałyśmy, to już nikt nie biegł, zresztą kończył się limit
Zimno mi strasznie, bo w sumie od śniadania i raptem 3-4 gryzów banana nic nie jadłam. Ogrzewanie włączone, ale i tak szczękam zębami, no ale co robić, się jedzie szybko udało nam się dotrzeć, obolała wchodzę do Młodego, Zuzka śpi wyczerpana emocjami. Trzęsę się cała, pomagają mi zdejmować torbę, odpiąć numer startowy. W końcu wchodzę do ciepłej wody i myślę, że chyba z niej nie wyjdę jednak trzeba. Na stole ciepły obiad, herbata. Czuję że żyję. Za chwilę kawa i ciasto, mmm - miód malina Rozmawiam z Młodym, mówi że jak biegłam spojrzałam na niego i nic, pobiegłam dalej. Jacie, a ja w ogóle tego nie kojarzyłam. To - mówi - wziął Zuzkę na ręce i leciał za mną Mówi też, że bał się że ten czas, kiedy spotkaliśmy się na trasie, zabierze mi coś z wyniku...Ech - mówię Mu - co Ty, przecież to w ogóle nie jest ważne! Dla mnie ważniejsze było to, że wyszliście i czekaliście, od początku biegłam czekając na tę chwilę
Mała się budzi, po chwili dołącza. I pokazuje jak biegała maraton to co, ciocia tez jej pokazała, truchcikiem drobnym
Posiedzieliśmy i trzeba się było zbierać, bom umówiona była na wieczorne nie-bycie-wierną-swoim-inicjałom
Dzisiaj trochę bolą mnie piszczele i dwugłowe, no i duże paznokcie u stóp, ale czy zmieniły kolor - tego dowiem się, gdy zmyję lakier
*******
Dziękuję wszystkim za wsparcie Bardzo
To był ostatni start w tym sezonie, który dość intensywny był. 9 biegów na dychę, jedna połówka, jedna 15-ka. 5 maratonów, z czego 4 w ciągu dwóch miesięcy - czasy--> 4:02:39/ 4:02:30/ 4:12:22/ 3:59:20/ 4:04:11.
Cele osiągnięte - złamanie 50min na dychę i 4h w maratonie.
*******
Ostatnio rzadko tu zaglądam. Wszystkim szczerze kibicuję i dziękuję za wsparcie, rady
Chyba doszłam do momentu, kiedy czuję się zmęczona wszechobecną modą na bieganie - nawet w reklamach się pokazuje Muszę odpocząć. Teraz chcę po prostu sobie biegać, bez analizowania tempa, bez zastanawiania się ile i czy mogłam dać z siebie więcej, czy stać mnie na taki wynik, a nie inny...nie to jest najważniejsze.
Wczoraj w Antoninku przy trasie siedział pan na wózku, robił zdjęcia. Popatrzyłam i pomyślałam, że mam niesamowite szczęście, że mogę biegać.
Wciąż nie lubię parcia na wynik. Owszem, jest fajnie, kiedy się udaje, ale nie chcę żeby to się stało celem samym w sobie.
Dlatego też, wobec powyższych i tego że chcę od tematu biegania odpocząć (choć biegać nie przestanę ) zdecydowałam, że ten wpis będzie ostatnim. Na jak długo - nie wiem. Do odwołania jako, że u mnie jak w kalejdoskopie czasem, mogę wrócić za kilka miesięcy, tygodni, ale i za kilka dni
A może będę pisać, ale nie o tempach, nie o dystansach?
W każdym razie - wszystkim czytającym i przeze mnie czytanym - fajnych biegowych chwil
ps. a jakbyśmy się nie widzieli, to wszystkiego dobrego w Nowym Roku
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
Grudzień. Zima
No tak.
To od czego...?
Budzik dzwoni wczesnymrankiem. Czasem zdarza się, że nie słyszę go wcale. Przeważnie jednak przecieram oczy i po kilku westchnieniach wstaję. Bywa, że niechętnie, ale wiem, że te poranne kilometry dadzą mi wytchnienie, którego nie przyniesie dzień.
Tylko rano mam czas na te-one kilometry. Różnie bywa. Czasem siedem, bywa dziesięć. Może jedenaście. Potrzebuję tego. Bywa, że kilka dni pod rząd. Są też krótkie przerwy - praca, lub wirus który wykorzystał moment przemęczenia.
Nie patrzę na tempo. Tak sobie założyłam, tak chciałam. Za tym tęskniłam. Za wolnością od cyferek, statystyk, po ostatnim roku mam tego po dziurki w nosie. Raz biegam szybciej, raz wolniej. Nie planuję startów - po ostatnim maratonie nie brałam udziału w żadnych. Nie chcę, po prostu. Jak będzie w przyszłym roku - nie wiem. Banalne hasło "słucham siebie" w moim przypadku przynosi doskonałe efekty - w miejscu stresów (może za szybko, może za wolno?) pojawia się radość, zadowolenie, satysfakcja. I wolność. A ja przecież nie lubię bożków, więc tym bardziej ją uwielbiam.
Przez ostatnie tygodnie sporo myślałam na temat mojego biegania. I to, co opisałam powyżej idealnie oddaje to, czego chcę. Bieganie jest częścią mnie, pomaga mi w wielu sytuacjach, ale powoli przestaję się w nim przeglądać i schodzi z piedestału. Od-lajkowane fanpages. Taka potrzeba, więc czemu jej nie spełnić?
Więcej uwagi poświęcam temu, czym się odżywiam. Jest dobrze - raz lepiej, raz gorzej - ale dobrze. Proste smaki warzyw przenoszą do raju Od 21.10 na palcach jednej ręki mogę policzyć dni ze słodyczami za pan brat i to w śladowych ilościach. To, co kiedyś wydawało się niemożliwe okazuje się zupełnie łatwe.
Ostatnie tygodnie bardzo szybkie. Trudne. Czas poświęcony na bycie-dla. Towarzyszenie. Trzymanie za rękę. Pytania w mojej głowie, różne. Nie "dlaczego". Raczej "dlaczego po tak niełatwym życiu, jeszcze to?" Może kiedyś się dowiem. Zaskoczona jestem samą sobą. Tym, że odnajduję w sobie pokłady cierpliwości, troskliwości, łagodności, uśmiechu o których nie wiedziałam że są tak głębokie. Bywało inaczej, z ulgą oddaję to, czego nie dawałam kiedyś.
Obserwuję to, co chwilowo jest moją codziennością. Przyglądam się i po raz kolejny przekonuję, że mam tak wiele. Mam za co dziękować Cieszę się tymi "małymi szczęściami", bo to z nich składa się każdy dzień. Najmocniej przekonuję się o tym drepcząc po śniegu w zachwycie nad białą poświatą.
Łapię się na tym, że kiedy jest trudno, czerpię siłę z...maratonów. Wiem to - nie wiem skąd - ale wiem Wysiłek włożony w kilkakrotne pokonanie 42km wraca do mnie. Mała rzecz, a cieszy
p.s. Łomatko-lokowano jest już tylko historią. Rach ciach, nożyczki grubo poszalały
No tak.
To od czego...?
Budzik dzwoni wczesnymrankiem. Czasem zdarza się, że nie słyszę go wcale. Przeważnie jednak przecieram oczy i po kilku westchnieniach wstaję. Bywa, że niechętnie, ale wiem, że te poranne kilometry dadzą mi wytchnienie, którego nie przyniesie dzień.
Tylko rano mam czas na te-one kilometry. Różnie bywa. Czasem siedem, bywa dziesięć. Może jedenaście. Potrzebuję tego. Bywa, że kilka dni pod rząd. Są też krótkie przerwy - praca, lub wirus który wykorzystał moment przemęczenia.
Nie patrzę na tempo. Tak sobie założyłam, tak chciałam. Za tym tęskniłam. Za wolnością od cyferek, statystyk, po ostatnim roku mam tego po dziurki w nosie. Raz biegam szybciej, raz wolniej. Nie planuję startów - po ostatnim maratonie nie brałam udziału w żadnych. Nie chcę, po prostu. Jak będzie w przyszłym roku - nie wiem. Banalne hasło "słucham siebie" w moim przypadku przynosi doskonałe efekty - w miejscu stresów (może za szybko, może za wolno?) pojawia się radość, zadowolenie, satysfakcja. I wolność. A ja przecież nie lubię bożków, więc tym bardziej ją uwielbiam.
Przez ostatnie tygodnie sporo myślałam na temat mojego biegania. I to, co opisałam powyżej idealnie oddaje to, czego chcę. Bieganie jest częścią mnie, pomaga mi w wielu sytuacjach, ale powoli przestaję się w nim przeglądać i schodzi z piedestału. Od-lajkowane fanpages. Taka potrzeba, więc czemu jej nie spełnić?
Więcej uwagi poświęcam temu, czym się odżywiam. Jest dobrze - raz lepiej, raz gorzej - ale dobrze. Proste smaki warzyw przenoszą do raju Od 21.10 na palcach jednej ręki mogę policzyć dni ze słodyczami za pan brat i to w śladowych ilościach. To, co kiedyś wydawało się niemożliwe okazuje się zupełnie łatwe.
Ostatnie tygodnie bardzo szybkie. Trudne. Czas poświęcony na bycie-dla. Towarzyszenie. Trzymanie za rękę. Pytania w mojej głowie, różne. Nie "dlaczego". Raczej "dlaczego po tak niełatwym życiu, jeszcze to?" Może kiedyś się dowiem. Zaskoczona jestem samą sobą. Tym, że odnajduję w sobie pokłady cierpliwości, troskliwości, łagodności, uśmiechu o których nie wiedziałam że są tak głębokie. Bywało inaczej, z ulgą oddaję to, czego nie dawałam kiedyś.
Obserwuję to, co chwilowo jest moją codziennością. Przyglądam się i po raz kolejny przekonuję, że mam tak wiele. Mam za co dziękować Cieszę się tymi "małymi szczęściami", bo to z nich składa się każdy dzień. Najmocniej przekonuję się o tym drepcząc po śniegu w zachwycie nad białą poświatą.
Łapię się na tym, że kiedy jest trudno, czerpię siłę z...maratonów. Wiem to - nie wiem skąd - ale wiem Wysiłek włożony w kilkakrotne pokonanie 42km wraca do mnie. Mała rzecz, a cieszy
p.s. Łomatko-lokowano jest już tylko historią. Rach ciach, nożyczki grubo poszalały
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
Idzie zima, śniegu ni ma
Budzik nastawiony kilka minut wcześniej - w końcu do wstania, jak innych życiowych spraw, też się trzeba przygotować Tym razem "jeszcze chwila" okazała się rzeczywiście chwilą.
44 minuty. Deszczowo, przyjemnie.
Niestety, stres który usadowił się w karku i do tej pory dawał znać o sobie tylko wieczorem, tym razem od rana krzyczy niczym ten-osioł: "To ja! to ja! wybierz mnie!"
Ale co my o tym, jak nic po tym.
Dobrego (tygo)dnia
Budzik nastawiony kilka minut wcześniej - w końcu do wstania, jak innych życiowych spraw, też się trzeba przygotować Tym razem "jeszcze chwila" okazała się rzeczywiście chwilą.
44 minuty. Deszczowo, przyjemnie.
Niestety, stres który usadowił się w karku i do tej pory dawał znać o sobie tylko wieczorem, tym razem od rana krzyczy niczym ten-osioł: "To ja! to ja! wybierz mnie!"
Ale co my o tym, jak nic po tym.
Dobrego (tygo)dnia
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
Dzisiaj
7km.
W końcu dotarła płyta. Skusiłam się na darmową przesyłkę i opcję "wysyłamy w 24h". I czekałam 6 dni
No, ale już jest i wypróbowywałam ją biegowo. Sprawdza się
Tak wogle, to nie za bardzo chciało mi się wstawać, ale jak sobie przypomniałam ile zjadłam wczoraj, to jednak wstałam
Chociaż może nie powinnam się przejmować? Wobec hitu z jakiegoś listopadowego porannego biegania - stoję, czekam, aż GPS załapie. Idzie pani, coś do mnie mówi. Wyłączam grajka, a ona: "Pani biega, a przecież nie jest pani TAKO GRUBO".
7km.
W końcu dotarła płyta. Skusiłam się na darmową przesyłkę i opcję "wysyłamy w 24h". I czekałam 6 dni
No, ale już jest i wypróbowywałam ją biegowo. Sprawdza się
Tak wogle, to nie za bardzo chciało mi się wstawać, ale jak sobie przypomniałam ile zjadłam wczoraj, to jednak wstałam
Chociaż może nie powinnam się przejmować? Wobec hitu z jakiegoś listopadowego porannego biegania - stoję, czekam, aż GPS załapie. Idzie pani, coś do mnie mówi. Wyłączam grajka, a ona: "Pani biega, a przecież nie jest pani TAKO GRUBO".
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
Piątek 13-go
10km, rankiem. Głowa pełna myśli. Serce spokojne, choć smutne.
Jutro, w dniu Jej 90-tych urodzin, będę żegnać Babcię.
Bóg wysłuchał moich modlitw, aby w tej ostatniej chwili nie była sama. Kiedy w środowy późny wieczór przyjechałam przy Niej posiedzieć, po godzinie patrząc jak przestaje oddychać, dziękowałam Jej za wszystko co mi dała i przepraszałam za moją szorstkość. Była bardzo dzielna przez ten niełatwy czas.
Mam nadzieję, że oprócz imienia+nazwiska i prawie tej samej daty urodzin, choć trochę łączy mnie z Nią siła ducha, niezłomność, optymizm i poczucie humoru. A było genialne
- Babcia, brałaś tabletki?
- Taak, brałam.... Garściami!
- Będzie pani jadła, pani Aniu? Musi pani jeść, żeby mieć siłę i wyzdrowieć.
- Taak, będę. Trzema łyżkami!
Fajna była ta moja Babcia...
10km, rankiem. Głowa pełna myśli. Serce spokojne, choć smutne.
Jutro, w dniu Jej 90-tych urodzin, będę żegnać Babcię.
Bóg wysłuchał moich modlitw, aby w tej ostatniej chwili nie była sama. Kiedy w środowy późny wieczór przyjechałam przy Niej posiedzieć, po godzinie patrząc jak przestaje oddychać, dziękowałam Jej za wszystko co mi dała i przepraszałam za moją szorstkość. Była bardzo dzielna przez ten niełatwy czas.
Mam nadzieję, że oprócz imienia+nazwiska i prawie tej samej daty urodzin, choć trochę łączy mnie z Nią siła ducha, niezłomność, optymizm i poczucie humoru. A było genialne
- Babcia, brałaś tabletki?
- Taak, brałam.... Garściami!
- Będzie pani jadła, pani Aniu? Musi pani jeść, żeby mieć siłę i wyzdrowieć.
- Taak, będę. Trzema łyżkami!
Fajna była ta moja Babcia...
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
Niedziela
15km po lesie.
Więcej jakoś nam się nie chciało. Chwilę po tym jak maszyna piknęła, spotkaliśmy dwóch znajomych klubowych.
***
Rozmowa, o tym co ważne.
***
Tak sobie pomyślałam parę dni temu, że śmierć to przecież takie ciężkie i przykre doświadczenie. A zarówno w przypadku babci, jak i taty, dostaliśmy jednocześnie od ludzi wiele dobra, życzliwości i pomocy. Znajomi, przyjaciele, moi współpracownicy, lekarze. Przede wszystkim Pielęgniarki. Przez ten prawie miesiąc, praktycznie codziennie patrzyłam z wielkim podziwem na to, ile mają w sobie oddania, życzliwości, pomocy, ale najwięcej - łagodności i cierpliwości wobec pacjentów. Zwłaszcza Panie na oddziale hospicyjnym.
W obliczu zła, jakim jest choroba, okazuje się że Dobro natychmiast przychodzi z pomocą.
Dziękuję za życzenia i współ-odczuwanie
Trzymam się, trzymam i nie puszczam (copyright by ta-starsza-AA)
15km po lesie.
Więcej jakoś nam się nie chciało. Chwilę po tym jak maszyna piknęła, spotkaliśmy dwóch znajomych klubowych.
***
Rozmowa, o tym co ważne.
***
Tak sobie pomyślałam parę dni temu, że śmierć to przecież takie ciężkie i przykre doświadczenie. A zarówno w przypadku babci, jak i taty, dostaliśmy jednocześnie od ludzi wiele dobra, życzliwości i pomocy. Znajomi, przyjaciele, moi współpracownicy, lekarze. Przede wszystkim Pielęgniarki. Przez ten prawie miesiąc, praktycznie codziennie patrzyłam z wielkim podziwem na to, ile mają w sobie oddania, życzliwości, pomocy, ale najwięcej - łagodności i cierpliwości wobec pacjentów. Zwłaszcza Panie na oddziale hospicyjnym.
W obliczu zła, jakim jest choroba, okazuje się że Dobro natychmiast przychodzi z pomocą.
Dziękuję za życzenia i współ-odczuwanie
Trzymam się, trzymam i nie puszczam (copyright by ta-starsza-AA)
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
19 grudnia 2013
11.25km
Ostatni pełny kilometr po 4:51 - emocjonalnie.
Próbuję się czymś zająć, ale nijak jest.
Jak na razie wzięłam się za planowanie świąt - lista produktów do kupienia i potraw do zrobienia, dekoracje, pakowanie prezentów. W tym roku, o ile znajdę chęci, wierszyki na prezentach będą w formie zagadek. A co, niech rodzina się głowi, dla kogo podarki
Z rzeczy optymistycznych - po tym jak do swojego menu włączyłam gotowane buraki i surową marchew (tę akurat w ilościach sporych) hemoglobina skoczyła w górę o 2 jednostki. Mała rzecz, a cieszy
Aha, no i dzisiaj pękły biegowe 3 tysiaki.
11.25km
Ostatni pełny kilometr po 4:51 - emocjonalnie.
Próbuję się czymś zająć, ale nijak jest.
Jak na razie wzięłam się za planowanie świąt - lista produktów do kupienia i potraw do zrobienia, dekoracje, pakowanie prezentów. W tym roku, o ile znajdę chęci, wierszyki na prezentach będą w formie zagadek. A co, niech rodzina się głowi, dla kogo podarki
Z rzeczy optymistycznych - po tym jak do swojego menu włączyłam gotowane buraki i surową marchew (tę akurat w ilościach sporych) hemoglobina skoczyła w górę o 2 jednostki. Mała rzecz, a cieszy
Aha, no i dzisiaj pękły biegowe 3 tysiaki.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
20 grudnia
Po tej ilości mięsa, którą wczoraj wchłonęłam mogłabym się nazywać Flinstone i mieszkać w innym miejscu niż blok.
Odczułam tę ilość dziś rano, mimo że na głodniaka leciałam. To znaczy, głód poczułam dopiero przy 8km. Łomatkorudo, potykałam się dzisiaj o własne achillesy. Więc zupełnie nie pasuje mi to, że pierwszy km wg maszyny był po 4:55. Choć z drugiej strony, faktycznie jakoś szybko mi minął. Takoż podobnyż był ostatniż. Nicto, mała rzecz a cieszy.
Sałatka śledziowa zniosła próbę generalną i była chwalona, ciasto też, ale chyba zdecyduję się na tiramisu. Abo...dawno nie jadłam.
Choinka jeszcze w powijakach, jutro ubiorę. Opakowania na prezenty już są, jeszcze tylko detale obmyślam.
A propos choinki - dzieci fajnie postrzegają świat dookoła nich. Młody dostarczył (sobie) zieloniutkie, pachnące drzewko, a Zuzinda: "Mama! Tata! Las, las!"
A ta historia bawi mnie jeszcze bardziej - rozmawiam z nią (o ile można to nazwać rozmową, bo jakiś czas temu to było, a mówiła wtedy nie za wiele) przez telefon. No i pytam o różne rzeczy, odpowiedzi przeważnie "tak" lub "nie". No i pytam:
- "A jadłaś już kolację?"
- "Taaak".
- "A co jadłaś?"
I nagle słyszę w tle głos Młodego: "Zuza, zamknij tę lodówkę, ciocia nie widzi co jej pokazujesz" :uuusmiech:
Tiaa...Bardzo biegowa tematyka wpisu bloga biegowego, jak to u mnie
edycyjnie - bom zapomniała - 12km przekulałam.
Po tej ilości mięsa, którą wczoraj wchłonęłam mogłabym się nazywać Flinstone i mieszkać w innym miejscu niż blok.
Odczułam tę ilość dziś rano, mimo że na głodniaka leciałam. To znaczy, głód poczułam dopiero przy 8km. Łomatkorudo, potykałam się dzisiaj o własne achillesy. Więc zupełnie nie pasuje mi to, że pierwszy km wg maszyny był po 4:55. Choć z drugiej strony, faktycznie jakoś szybko mi minął. Takoż podobnyż był ostatniż. Nicto, mała rzecz a cieszy.
Sałatka śledziowa zniosła próbę generalną i była chwalona, ciasto też, ale chyba zdecyduję się na tiramisu. Abo...dawno nie jadłam.
Choinka jeszcze w powijakach, jutro ubiorę. Opakowania na prezenty już są, jeszcze tylko detale obmyślam.
A propos choinki - dzieci fajnie postrzegają świat dookoła nich. Młody dostarczył (sobie) zieloniutkie, pachnące drzewko, a Zuzinda: "Mama! Tata! Las, las!"
A ta historia bawi mnie jeszcze bardziej - rozmawiam z nią (o ile można to nazwać rozmową, bo jakiś czas temu to było, a mówiła wtedy nie za wiele) przez telefon. No i pytam o różne rzeczy, odpowiedzi przeważnie "tak" lub "nie". No i pytam:
- "A jadłaś już kolację?"
- "Taaak".
- "A co jadłaś?"
I nagle słyszę w tle głos Młodego: "Zuza, zamknij tę lodówkę, ciocia nie widzi co jej pokazujesz" :uuusmiech:
Tiaa...Bardzo biegowa tematyka wpisu bloga biegowego, jak to u mnie
edycyjnie - bom zapomniała - 12km przekulałam.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
22 grudnia
Był zamysł, żeby biegać wczoraj raniutko. Ale jak sobie pomyślałam o zakupach i sprzątaniu przedświątecznym, stwierdziłam że jak mam później padać na twarz, to co sobie będę dokładać zmęczenia. I nie biegałam. I dobrze.
Dzisiaj przy przebudzeniu towarzyszyła mi myśl: "Hm, ale czemu muszę wstać? Aha, biegać miałam"
Zanim się wykulałam z domu, to trochę czasu minęło. Ale w końcu po to jest niedziela, żeby zwolnić obroty, nie?
W uszach płyta Steczkowskiej, dawno nie słuchana. Pomyślałam, że dobrze byłoby w końcu zrobić jakieś przebieżki, rano jak biegam, to nie bardzo jest gdzie po ciemnicy, no i czasu nie ma.
I tak sobie przebierałam girkami, dobiegłam do lasu, wbiegłam, po kilometrze zawróciłam i pobiegłam wewte. Po 13km chwilę się porozciągałam i zrobiłam 7x100m z marszem w przerwach. Tempowo szału nie było, w końcu ostatni raz przebieżkowałam 1.5 miesiąca temu - 3:44/ 3:39/ 3:56/ 3:29/ 3:38/ 3:34/ 3:22.
Potem dokulałam jeszcze 2.3km i stwierdziłam, że 16km wystarczy, wobec czego ostatnie 200m do domu sobie szłam, a co!
Tak w ogle, to jakaś tako-słabo jestem. W sensie dystansu. Dociągnąć do 20km wydaje mi się dużym wyzwaniem, najlepiej czuję się przy 10-12km, a w niedzielę piętnastka mi wystarcza
Co to się ze mną porobiło... Więc może to i dobrze, że na obóz nie jadę. Miałam jechać do Kęt, ale że nie wiadomo było jak się babcine sprawy potoczą, to zrezygnowałam. Nie jestem teraz w formie na wysiłek obozowy, więc mogłoby być ciężko.
Był zamysł, żeby biegać wczoraj raniutko. Ale jak sobie pomyślałam o zakupach i sprzątaniu przedświątecznym, stwierdziłam że jak mam później padać na twarz, to co sobie będę dokładać zmęczenia. I nie biegałam. I dobrze.
Dzisiaj przy przebudzeniu towarzyszyła mi myśl: "Hm, ale czemu muszę wstać? Aha, biegać miałam"
Zanim się wykulałam z domu, to trochę czasu minęło. Ale w końcu po to jest niedziela, żeby zwolnić obroty, nie?
W uszach płyta Steczkowskiej, dawno nie słuchana. Pomyślałam, że dobrze byłoby w końcu zrobić jakieś przebieżki, rano jak biegam, to nie bardzo jest gdzie po ciemnicy, no i czasu nie ma.
I tak sobie przebierałam girkami, dobiegłam do lasu, wbiegłam, po kilometrze zawróciłam i pobiegłam wewte. Po 13km chwilę się porozciągałam i zrobiłam 7x100m z marszem w przerwach. Tempowo szału nie było, w końcu ostatni raz przebieżkowałam 1.5 miesiąca temu - 3:44/ 3:39/ 3:56/ 3:29/ 3:38/ 3:34/ 3:22.
Potem dokulałam jeszcze 2.3km i stwierdziłam, że 16km wystarczy, wobec czego ostatnie 200m do domu sobie szłam, a co!
Tak w ogle, to jakaś tako-słabo jestem. W sensie dystansu. Dociągnąć do 20km wydaje mi się dużym wyzwaniem, najlepiej czuję się przy 10-12km, a w niedzielę piętnastka mi wystarcza
Co to się ze mną porobiło... Więc może to i dobrze, że na obóz nie jadę. Miałam jechać do Kęt, ale że nie wiadomo było jak się babcine sprawy potoczą, to zrezygnowałam. Nie jestem teraz w formie na wysiłek obozowy, więc mogłoby być ciężko.