25.05 Sobota
Zawody: 11 Bieg Ulicą Piotrkowską
Dystans: 10 km
Czas: 59:02
Avg pace: 5:46
Kurka wodna, od czego tu zacząć? Mam wiele emocji, mam nadzieję, że nie wyjdzie z tego chaos
Może od tego, że na zawodach oprócz mnie pobiegły 3 koleżanki: zu.zu, Kachita i koleżanka Kachity. Trochę dziki był ten dzień, bo ja kobieta-biegunka, wiadomo. Odebrałam zu.zu z psiakiem (kochanym!

) z pociągu, biegiem na autobus do manu po pakiety (uff, zdążyłyśmy) , a potem do mnie, aby coś wszamać i w domu się przebrać do startu. W sumie to po obiadku lekkie obawy o kolkę i bekanie na starcie były, no ale raz się żyje

ale na szczęście nic się nie działo w trakcie (znaczy, że kucharz dobrze gotuje

) i sprawdziłam nie ten tram, co powinnam, więc w sumie na start dojechałyśmy prawie na styk, tu spotkanie z Kachitą i koleżanką lekki trucht i do boju!
Ja plan miałam pobiec i przeżyć. Pobiec z lewym piszczelem i aby za bardzo nie dokuczał. Pogoda wyśmienita-chłodno, wiatr i nie padało. No i Kaśka mówi, że pierwszą piątkę biegną wolniej, a potem przyspieszą, tak, aby się zmieścić w godzinie. Myślę, no dobra, podepnę się i jak się uda, to pociągnę z nimi do końca.
Udało się, bo Kaśka świetnie prowadziła przez cały czas, kontrolowała tempo i sytuację-i za to szacun i podziękowania

na trasie wiele łagodnych podbiegów, w tym jeden niewiele przed metą, więc lekka trasa nie była. Minus może jeden-momentami trochę wąsko, ale nie biegłam na życiówę, więc się nie czepiam. Na ok. 7 km odcedziła nas koleżanka (debiutująca!) Kaśki i tyleśmy ją widziały. Ja nadal biegłam z Kasią, a potem na chwilę mi zniknęła, okazało się, że kolka, więc pobiegłam dalej. W sumie do mety nie było daleko, więc starałam się tylko aby utrzymać to tempo i zmieścić się w godzinie. Miałam kilkadziesiąt metrów przed sobą słynną debiutantkę i moooże nawet bym dogoniła, ale po co. Grunt, że godzinka pękła i tyle.
Kondycyjnie biegło mi się świetnie. Niewiele miałam zapasu na finiszowanie-a to oznacza, że dobrze rozłożyłam siły, co cieszy. W trakcie biegu adrenalina zrobiła swoje, więc nie bolało nic, teraz oczywiście lewy piszczel napierdala z całą mocą. Biegłam otejpowana.
Reasumując: dupy nie urywa, ale jak na 3 treningi biegowe w tygodniu (w tym tygodniu tylko marne 6km raz), to nie jest źle.
Żeby tylko noga odpuściła...
Po biegu poszłyśmy na herbatkę a dziewczyny poszły po tort (przepyszny bezowo-kawowy), który stawiał sponsor zawodów, czyli firma Rossmann. No i nagle 20:30

dziewczyny z Wrocka musiały jechać, a ja odwieźć zu.zu na pociąg i też zdążyłyśmy prawie na styk na ten pociąg
Miałam nie biec, ale pobiegłam i nie żałuję, bo było super!
Jutro może się zwlekę na basen, jeszcze obadam.
Ahoj!