a jednak dzisiaj.
01.04.2012 - niedziela
V półmaraton poznański
czas: brutto 2:11:32; netto wg garmina 2:08:45; netto oficjalne -
2:08:46
msce 3364 open
msce kat k-18 123/342 - nie jest źle
msce kobiety 447/686
moje nastawienie z początku tygodnia (czytaj: nie chcę biec, to jest w ogóle głupie, po co, plpeple), które zdążyłam do piątku wyrzucić ze świadomości, odezwało się wczoraj za sprawą - a jakże - pogody. było po prostu koszmarnie zimno, zmarzłam już w trakcie podróży autem. grad, śnieg, deszcz i przede wszystkim wmordebardzoWIND! z tego wszystkie zaczęło mnie, tak na wszelki wypadek, boleć gardło, potem doszedł jeszcze katar. ale jednak nie chciałam rezygnować, o nie.
do hoteu dotarliśmy szczęśliwie, następnie za sprawą kilku zawróceń zaliczyliśmy halę arena - na której rodzicielstwo sprezentowało mi koszulkę termoaktywną nike

- i maltę, tak o zobaczyć, gdzie właściwie jutro będę biegać.
wieczorem wybrałam się na mały spacerek po poznaniu i gorącą czekoladę ze znajomymi, w ramach carboloadingu.

ale o 23 byłam grzecznie w łóżeczku... co nie zmienia faktu, że nie wyspałam się ani trochę.
nie była to bynajmniej wina nerwów, po prostu ok 3ciej w nocy zaczęła mi strasznie napieprzać głowa, pewnie od zimna. nie miałam przy sobie żadnych tabletek, zresztą nie jestem typem, który od razu sięga po farmakologię. cierpiałam trochę, ale udało się zasnąć, niemniej jednak rano śniadanie jadłam w polarowej czapce (ciepło pomaga

) i łyknęłam apap. dobrze, że to zrobiłam, na początku biegu czułam jeszcze zaczątki jakiegoś bólu i na pewno bym puakała, gdyby się nasilił.
przy schodzeniu do auta upewniłam się, że chyba sami biegacze są tej nocy zameldowani w hotelu.
a właśnie, wychodzimy i... BUCH. wietrzysko.

przez okno jakoś nie było widać, żeby gałęzie się ruszały, trochę to była niemiła niespodzianka. no ale cóż było robić, jak już się ubrałam to przynajmniej spróbuję wystartować.
na samej malcie dosyć zmarzłam, ale gdy poszłam w okolice startu zaczęło świecić słońce, a i wiatr nie był już tak dokuczliwy, jak rano. wszystko super, gdybym jeszcze znalazła pejsów, a tak to biegłam trochę dziko. no i gdybym miała bardziej pusty żołądek - coś mi ciążyło, mimo, że rano mało zjadłam. na szczęście odezwał się dopiero na samej końcówce.
3,2,1... start. ruszamy. dość wolno, ja oczywiście się nie rozgrzałam bo po co.

człapię sobie, żeby złapać rytm, wyprzedzam wielu ludzi, póki co nie mam prawa czuć wiatru, za dużo nas w jednym miejscu. jest okej, cieszę się biegiem i staram uśmiechać tak dla samej siebie - fotoreporterów jeszcze wtedy nie było.

następnie koło ikei, osiedlem czecha - wciąż wyprzedzam co chwilę, próbuję się do kogoś doczepić, ale za każdym razem po kilkunastu krokach czuję, że mogę jeszcze, że jeszcze ta pani w spódniczce, ten pan w pomarańczowym... do 6km sukcesywnie przyspieszam.
następnie pamiętam punkt odżywczy na 10km na moście, z którego w dole widać szybciej biegnących. lecimy w dół, po punkcie zjadam trochę żelka, biegniemy dość małą uliczką pomiędzy domami, ludzie patrzą.

na 11stym kilometrze kolejny zespół, piszę, bo jakoś o nim akurat pamiętam, zespołów było sporo i podobały mi się, fajnie motywowały.
teraz to my jesteśmy na dole i obserwujemy most, na którym widać dwie osoby, kończące bieg i odpowiedni samochód. pętla miała podobno jakieś 4km. słucham anegdotki o tym, jak to maratończycy na 32gim kilometrze nospę wzięli i jakie to ona mięśnie też potrafi rozluźnić...
lecimy, lecimy, na 15stym kolejny punkt i wreszcie popijam żel. nie zjadłam go dużo, ale miło napić się wody. następnie biegniemy garbarami, niedaleko miałam hotel i bez trudu rozpoznaję kolejne uliczki. przeglądam się przez przypadek w kilku szybach sklepowych - nie jest źle.

tutaj też stoczyłam pierszą bitwę z grudą ziemi/błota, która nagle pojawiła mi się na prawym bucie i powodowała straszny dyskomfort. mianowicie, próbowałam ściągnąć ją w biegu, podskakując na jednej nodze.
zawracamy i już wiem, że meta naprawdę blisko. staję na tę jedną sekundę, aby kopnąć w krawężnik i pozbyć się intruza, co niestety nie wychodzi, ale nie chcę przystawać na dłużej - lecę, próbuję jeszcze atakować ją czymś w rodzaju ślizgu. nie wychodzi. więc włączam muzyczkę i w rytm
...dyskoteki, chłopaki i ogólnie takie takie... przebiegam przez duże rondo tuż przed maskami aut.

potem chyba był most, gdzie uśmiechnęłam się ładnie panu od fotomaraton.pl
kuuurcze, tak niedaleko, widać już maltę, a ja nagle tracę parę w nogach.

dobrze, że w nogach, a nie w oddechu, bo to zwykle było moim problemem, że za szybko. zwalniam nieco, daję kilku osobom się wyprzedzić, ale nie za wielu, oj nie. lekki podbieg przeżyłam, następnie punkt z wodą, wychyliłam 3 kubeczki, 2x woda i jeden powerade (z czego ta jedna woda tylko po to, żeby pozbyć się smaku powerade

jakoś wcześniej miałam z nim same dobre wspomnienia). niestety, zaczynam czuć żołądek przez niego i naprawdę się cieszę, że meta blisko. biegnę, biegnę, nie mam trochę sił na żaden finisz skoro kolejny raz na trasie wydaje mi się, że zaraz śniadanie wróci na zewnątrz.

mijam metę

, odbieram folię, medal, pałerejda (jeszcze się nie nauczyłam, żeby go nie brać?

potem znowu popijam wodą) i różyczkę.

jestem chyba dość zadowolona, najbardziej z tego, że pobiegłam w miarę równo, że przebiegłam całość bez kroku marszu i że nie spękałam koło 13stego, gdy głowa nagle zaczęła nadawać (matko, przecież zazwyczaj biegam długie wybiegania po 14km, skąd wiem, co będzie potem, i ta długaśna ulica, a jak nie dam rady i znowu wrócę z podkulonym ogonem

).
a najbardziej boli mnie po tym wszystkim pupa.

chcę, żeby mnie bolało, niech chociaż będzie jakiś dowód tego biegu.

bo ogólnie już teraz jakoś szczególnie zmęczona nie jestem, tyko czuję, że znowu ta biedna głowa zmarzła.
