
Dzisiaj, pomimo tego że miałem trenować co drugi dzień, poszedłem pobiegać.
Ba, poszedłem nie byle jak biegać! Poszedłem zrobić wreszcie 5 km bez odpoczynku!
Powiem tak, nastawienie było iście bojowe.
Kojarzycie scenę, gdy Aragorn z LOTR zakłada zbroję przed bitwą w Helmowym Jarze?
Kojarzycie scenę, gdy Rocky na moment przed wejściem na ring ma owijane ręce taśmą, wkładają mu rękawice bokserskie?
Kojarzycie scenę, gdy jazda angielska rozpoczyna szarżę na szkockich powstańców w Bravehearcie?
Tak właśnie było dziś ze mną. To jak zakładałem dres mogło być inspiracją dla Petera Jacksona. Opinanie pulsometru wokół klatki prosiło się o to, by zostało sfilmowane przez Ridleya Scotta. Podpięcie słuchawek do komórki natchnęłoby Lucasa.
No i wychodzę.

Ledwo otworzyłem drzwi. Wiatr tak dął, że musiałem napiąć ogromne, lśniące od ćwiczeń mięśnie, by móc wydostać się z klatki. Na zewnątrz trąby powietrzne, huragany, bezlitośnie smagają moją twarz uderzeniami. Wśród chaotycznie rzucanych przez żywioł ludzi, drzew czy fragmentów domów stałem ja - nieustępliwie rozgrzewając swoje ciało do boju z przeciwnikiem.
Deszcz zaczął nagle padać. Ale nie byle jaka tam chmurka; to była prawdziwa powódź.
Jak w Biblii lało 40 dni i 40 nocy, tak tutaj w ciągu minuty pół miasta mego w odmętach się znalazło. Jednak na nic się zdał i ten żywioł, ta nieujarzmiona siła.
Ziemia poczęła się trząść; zapadały się całe bloki i ulice. To, czego nie znalazł deszcz, zaraz znalazło się pochowane pod gruzami.
Wtem z samego środka największej szczeliny buchnął płomień tak gorący, że w okamgnieniu
dokonał dzieła zniszczenia, paląc wszystko na jego drodze. Jednak i to na nic się zdało. Ogień, spróbowawszy choćby liznąć swym plugawym jęzorem me ciało, pisnął z przerażenia; zraniony siłą mojego postanowienia.
Począłem iść.
Kroczyć dumnie.
Każdy kolejny krok sprawiał, że ziemia rozstępowała się pode mną, trzeszcząc od brzemienia determinacji i siły woli, jakie ze sobą niosłem. Każdy kolejny krok otwierał drogę do samego wnętrza, do najgorętszych części skorupy, bezlitośnie roztrzaskując ją w proch.
Przeszedłem do truchtu.
To, co wcześniej było ogromnymi kraterami, teraz poczęło być zatopionymi połaciami ziemi, regionami, państwami. Siła moich nóg wzmocniona potęgą pędu pogrążała kolejne kilometry kwadratowe powierzchni.
Doszedłem w końcu do mojego celu.
Bieżnia.
Przeciwnik straszny i nieubłagany; bezlitosny i podstępny. Ilekroć myślisz, że go zdobędziesz, on Cię sprowadza do parteru.
Ale nie dziś.
================================================
Powyżej mogłem nieco podkoloryzować kilka faktów. Było trochę zimno, ale bez przesady. Choć wiatr mógłby być trochę mniejszy.
================================================
No i zacząłem. Zacząłem ostro, szybkim tempem.
Gdzieś na 10 METRZE przestały działać słuchawki od odtwarzacza w komórce. Cała moja epicka muzyka poszła się pieprzyć.
Naprawdę, nie kupujcie nigdy słuchawek za 3,95 zł w Auchan.
Ale dobrze, zdzieram słuchawki i rzucam gdzieś w krzaki. Biegnę dalej szybkim, żwawym tempem.
Gdzieś około 1 kilometra doszedłem do wniosku, że chyba jednak nie uda mi się utrzymać takiej prędkości dłużej niż jeszcze 100-200 metrów. Zacząłem zwalniać.
No i tu się robi ta ciekawa część walki z samym sobą. Całość wyglądała mniej więcej tak:
do 1000 metrów --> "jeee, ale zasuwam! Jazda jazda!"
Około 1150 metrów --> "

"
Około 1200 metrów --> "Dobra, trochę zwolnię, niech to tempo będzie wolniejsze, ale przynajmniej przebiegnę te 5 km"
Około 1600 metrów --> "Dobra, niech to tempo będzie żałośnie wolne, ale dobiegnę"
Około 2000 metrów --> "Dobra, obym dobiegł bez zatrzymywania się"
Około 2300 metrów --> "Dobra, w sumie dwa razy po 2,5 kilometra to też jest 5 kilometrów"
I w tym momencie odkryłem wspaniałą metodę. Zacząłem sobie mówić coś w rodzaju "Dobra, to przebiegnę jeszcze te 100-150 metrów i zobaczę jak będzie dalej". Po przebiegnięciu tego dystansu nie zatrzymywałem się, tylko myślałem coś w rodzaju "No dobra, skoro przebiegłem te 100 metrów, to mogę też je przebiec znowu"
I tak ciągle i ciągle. Tą metodą dobiegłem w końcu do momentu, około bodajże 3.2 kilometra, kiedy moje ciało już naprawdę oswoiło się z wysiłkiem i choć byłem zmęczony, to nie sapałem jak dziki. Biegłem wolnym, równym tempem, równo oddychając.
Około 4200 metrów --> "Dobra, jeszcze dwa kółka!"
Około 4201 metra --> "Kur*a, jeszcze dwa kółka

"
Około 4600 metrów --> "Ostatnie kółko! Można zwiększyć tempo!"
Około 4800 metrów --> "Jeee, ale zasuwam! Jazda jazda!"
Około 4900 metrów --> "

"
Około 4950 metrów --> "SZARŻAAAAAAAA"
5000 metrów --> "

"
Statystyki mam raczej mierne, ale hej, przebiegłem bez odpoczynku!
Dystans: 5 km
Czas: 28'55"
Średni puls: 169
Maksymalny puls: 183
Średnia prędkość: 10.45 km\h
Maksymalna prędkość: 13.91 km\h