ale powiem Wam tak, miałem się położyć dosyć wcześnie (jak na pobyt u rodziny

) no i się o 5 rano położyłem... trzeźwo i w miarę nie zmęczony, miałem ochote na duże wybieganie, ale nic nie pisałem, bo nie wiedziałem, czy da się rade, nastawiłem budzik na 8 rano , i dupa lało, dopiero o 11 była pogoda, no i wyruszyłem
pobiegłem na czczo... BŁĄD (czemu, dalej napisze)
wziąłem sobie powerade w bidon z pasem, taki za 59zł w decathlonie, super temat, wygodny i nie przeszkadza...
dla tego, że byłem na czczo wziąłem sobie żel, który kupiłem w ergo, chciałem przetestować, czy nie będe wymiotował po tym, ale nie trzeba tylko popić dobrze, bo żel (vitargo) to ulipek tzw. czyli trzeba popić, żeby nie było posmaku
tak więc żel wciągnąłem na 6km, potem biegałem, biegałem, biegałem, a że nie przemyślałem, że planowo miałem o 8 wyruszyć, a nie o 11, więc biegałem w pełnym słońcu (męka)...
podsumowując 19-sty km przebiegłem naszybciej, po 20-stym km skończyło mi się paliwo, oddech norma, puls norma, nogi norma, pęcherze w normie

tylko wybitnie nie było na czym biec, specyficzne uczucie braku paliwa
także, szkoda, że 2 żeli nie wziąłem, dlatego to bieganie na czczo jest na 2 razy, jak do 10km to ok, wcześniej zrobiłem 13km na czczo i było ok
WNIOSEK DNIA: jeszcze mocniej podziwiam maratończyków...
aaa, jaja dobre były, po biegu jak chciałem w chód przejść to glebe bym zaliczył, nie mogłem wprowadzić nóg w rytm chodu
