Ooo, dawno mnie tu nie było...
No cóż.
Ubiegły tydzień mam do spisania na straty - biegowo.
W sumie - 43 km, głównie tupania. No, może 45, bardzo naciągając.
W poniedziałek prosto z treningu trafilam... na
Izbę Przyjęć szpitala kolejowego w Międzylesiu (na całe szczęście trafiłam na przytomnego lekarza, wie skonczylo sie na 2 godzinach na Izbie). Przedtem zdołałam przetruchtać 2,6 km.
We wtorek, żeby sprawdzić czy nic mi nie jest i czy już mogę biegać, zrobiłam dość mocny trening na bieżni w klubie. 10 km, ale z interwalami i podbiegami.
Od środy do piątku codziennie obiecywałam sobie pobiegać. Im bardziej sobie obiecywałam, tym bardziej nie biegałam.
W sobotę zamiast dwóch kółek nad jeziorem (bo wylądowaliśmy na Mazurach, w Olecku), zrobiliśmy jedno (12 km + dobieg - 13). Nie pomyslałam, na smierć zapomnialam, że w Olecku jest Biegam Bo Lubię i mozna było dołączyć na trening... Nadrobię nastepnym razem.
W niedzielę - jedno kółko i kawałek, w sumie 20 km. Obserwacja - kółko w drugą stronę jest trudniejsze
Ten tydzień zaczął się nieco lepiej. W poniedzialek (jeszcze na Mazurach) - 5 km dreptania (masakra, wolniej niż 6 min./km) postanowiliśmy pozdzierać tartan na miejscowym stadionie. Stadion jest z roku 1936, ale tartan - z 2010.
10x400 m/200 m truchtu
Wyszlo super, pierwsze czterysetki były naprawdę szybko. Potem się zrobiło gorąco i wiatr jednak dał się we znaki, ale dalej całkiem przyzwoicie, tylko dwie wolniej niż założenia.
W sumie 11 km.
Dzisiaj powinnam jakieś rozbieganko zrobić wieczorem

A jak nie - to chociaż jakieś stacjonarne ćwiczenia.
Po przedłużonym rodzinnym weekendzie mam troszkę do spalenia
