Zrobile sie troche spokojniej pod koniec dnia, wiec moze uda mi sie relacje jednak dzisiaj skonczyc.
Po trasie rowerowej spadlem mocno do tylu, na miejsce 41. Przystanek w toitoiu kosztowal mnie nastepne 4 pozycje, zatem bieg zaczalem na pozycji 45.
Wtedy oczywiscie tego wszystkiego nie wiedzialem, teraz jestem madry, bo mam wyniki czastkowe
Widze teraz, ze dobrze rozlozylem sily, bo po pierwszych 10km mialem 76-y czas, po 40-u kilometrach 60-y, po 65km poszedlem oczko do gory, a na koniec jeszcze przesunalem sie jeszcze o 6 miejsc na pozycje 53 (na 114, ktorzy ukonczyli). Jestem zadowolony. Nie super happy, ale zadowolony.
Jak wspomnialem, do wyniku na rowerze nie przykladalem wielkiej wagi, zarowno ze wzgledu na warunki/pogode jak i mierne przygotowanie.
Nie przygotowywalem sie specjalistycznie, jazdy robilem po prostu przed siebie, ale bez planu i zalozen.
Tutaj cel zostal osiagniety, dodatkowo obylo sie bez specjalnych przygod, waty pojechalem jak chcialem, setup sie sprawdzil, DIY nakladka na tylne kolo rowniez.
Idealnie nie bylo ofc, gdyby zywienie lepiej siadlo pewnie te kilka minut bym urwal i byloby nawet bardzo ok. Ale to gdybanie.
Zatem zaczynam bieg. Od poczatku mysle o tym, zeby nie przeszarzowac, mocno pompowac przepona i ogolnie trzymac sie w ryzach. jelita puste, mozna leciec
Czesc biegowa byla dla mnie na tych zawodach czescia priorytetowa. Tu najbardziej widzialem skutki pocovidowe i tutaj najwiecej pracy kosztowalo mnie powro do czegos co mozna w ogole nazwac forma.
Ostatnie starty biegowe (polmaraton w czasie Almere 2023 oraz maratony 2023 i 2024) byly slabe (lekko mowiac) i na tym sie skupilem.
Oczywiscie widzialem poprawe na treningach, Garmin czy Runalyze to potwierdzaly, nawet jak na moj gust zbyt optymistycznie, bo na treningach nie czulem sie na tyle mocny, zeby biec np. 20km <5min/km.
No po prostu nie. Ale wiedzialem tez, ze nie jestem zwierzeciem treningowym. Zawsze lepiej wypadalem na zawodach niz na treningu.
Stad moja zagwozdka jakie obrac tempo, na co sie nastawic. Nie moglem sie nawet zdecydowac w jakich butach pobiec. Pelen rozstroj umyslowy.
Ciesze sie bardzo, ze Tymek mogl jednak ze mna pojechac, bo serio wiele mu zawdzieczam. Wniosl mi duzo spokoju, a ze on juz trathlonista pelna geba, to i troche swiezego, ale juz doswiadczeonego oka wniosl.
Wczesniej pomogl mi z technikaliami rowerowymi, wysluchal moich przemyslen o butach i bez whania stwierdzil: "lec w Alfach!". I w sumie, cholera, pacnelo mnie, ze nie ma sie nad czym zastanawiac.
Alfy 1 sa the best i basta. tak tez zrobilem. I to byl dobry wybor. Te buty sa wyjatkowe, szkoda, ze ich juz nie robia. Gdby wrzucili jeszcze lepsza pianke, przy okazji scieli ciut wagi i wypuscili jako Alphafly 1 v2, to staje w kolejce
Druga sprawa to bylo to nieszczesne tempo. Stanelo na tym, zeby zakrecic sie na poczatku wokol 5:00 i zobaczyc jak bedzie szlo w miare uplywu czasu i reagowac odpowiednio.
Jakos po 1km na trasie jest pierwszy, dodatkowy punkt, gdzie daja tylko wode. Pasowalo bardzo, bo wciagnalem zel z kofeina (drugi mialem jeszcze na pozniej) i popilem dobrze.
Pierwszy i drugi km weszly odpowiednio w 4:52 i 4:48, aha, chyba ciut szybko, ale bieglo sie niezle, zdanyhc problemow. Pierwsze 3km nogi co prawda lekko drewniane, ale wiedzialem, ze to przejdzie.
trzeci kilometr 4:53, potem 4:51, 4:50, wciaz jest dobrze, wiec trzymam. Potem zwolnienie na punkcie, wypilem iso, tempo 4:56, potem znowu 4:51, jest dobrze.
Gdzies na chyba na 5-ym km, jest nawrotka (tam w sumie ich sporo w tej czesci), zawracam i moim oczom ukazuje sie drugi sezon serialu "Czarne chmury". Drugi, wiec taki jeszcze bardziej mroczny
Przez chwile myslalem, ze to moze tylko trailer, zajawka i tyle, ale nie, puscili caly sezon od razu.
Wialo caly czas, ale z chmurami przyszedl lodowaty, porywisty wiatr, zrobilo sie ciemno (a byl srodek dnia) i zaczelo dosc konkretnie lac.
Odbilo mi zupelnie, totalna glupawka. Bieglismy wlasnie obok siebie z jakims kolesiem, to go pytam czy wie kiedy bedzie padal snieg. Ubawil sie niezle. Nie wiem dlaczego, pytalem powaznie
Zaczalem sie smiac sam do siebie, adrenalina mi tak odpalila, ze nastepne 2-3km przelecialy niezauwazone. No prawie, bo to byl moment kiedy naprawde zmarzlem, tak doglebnie.
I to byl ten trzeci raz tego dnia, kiedy zmoklem.
Bieglem dalej, zblizalem sie do polowy trasy, tempo wciaz pozostawalo <5:00, kilka sekund wolniej, potem kilka sekund szybciej.
W miedzyczasie lykalem tylko iso na punktach, jest ich duzo, 5+woda na kazdej petli 10km, wiec pilem regularnie.
Jednoczesnie czulem, ze powinienem jakies zele wciagnac, bo te iso to jednak malo. Ale jakos nie bylem w stanie.
Dopiero po kilkunastu km wzialem zel na jednym z punktow, troche niechetnie, ale wciagnalem
Wciaz nie spadalem ponizej tempa 5:00, wiedzialem, ze jak zostana 3-4km, to uciagne juz sila woli.
Kilometry 18-20 weszly w przedziale 4:55-4:59. Tutaj czulem juz braki energii z roweru, nogi spoko, lekko pobolewala lewa lydka, ale nawet sladow skurczow itp.
Na ostatnim kilometrze postanowilem przetestowac co we mnie zostalo, docisnalem i wszedl w 4:42, potem juz tylko sprint do mety (100-200m).
Na tych ostatnich metrach wycisnalem sie jak cytryne, nogi chcialy leciec, ale w baku juz tylko opary.
Na mete wlecialem z oficjalnym czasem biegu 1:43:17 i srednim tempem 4:50.
To byl 27-y czas tego dnia w mojej kategorii. Bylem super happy.
Koncowy czas calosci 5:28:33, czyli nieco ponad 20minut mniej niz przed dwoma laty. W tych samych warunkach byloby spoko ponad pol godziny. To naprawde dobrze.
Na biegu przesunalem sie z pozycji 45 na 37, czyli zmiescilem sie akurat w 1/3, gicio.
Za meta widac bylo, ze po prostu zabraklo benzyny, a byloby jeszcze lepiej na biegu. Jak chwile postalem, to wszystko wrocilo do normy. Moglem pojsc na rozbieganie
Poszedlem odebrac worek z rzeczami na przebranie i skierowalem sie w kierunku bufetu.
Wzialem co tam chcialem, zjadlem, chwile posiedzialem i akurat byl czas, ze mozna bylo odebrac rower (otwierali dopiero o 16-ej).
Podreptalem ze strefy koncowej do strefy zmian (okolo kilometra), rozruszalem nogi, wzialem reszte workow, rower i ustawilem sie kolejce do check-out.
Zaczelo troche kropic, ale nic specjalnego. Oddalem chipa, przepakowalem worki, zeby byly tylko dwa, zarzucilem je sobie na plecy, wsiadlem na rower. Do domu mialem jakies 4-4.5km.
Jak zaczalem jechac, to zaczeli puszczac jakies dokretki tego serialu co wczesniej. Nie bylo tak mroczno, ale swoje padalo. Tak wiec beznamietnie krecilem powolutku przed siebiej, mijalem biegajacych dalej na trasie (bo 2km jechalem caly czas wzdluz trasy biegowej) i sobie moklem. Coraz bardziej, i coraz bardziej, jak dojechalem do domu, to trzachalo mna konretnie, bo nie spakowalem kurtki (zapomnialem), a mialem na sobie tylko trusiut, leciutka koszulke z dlugim rekawem i koszulke finishera.
I tak oto zmoklem tego dnia po raz czwarty...
