
Zdecydowaną większość treningów pod maraton wykonam w Pn, Śr, Pt, Nd, więc będę je numerował i wpisywał dzień. Natomiast już wiem że podczas urlopu kilka z nich, głównie długie wybiegania wypadające w niedzielę będę musiał pozamieniać z innym treningami.
Jeśli czegoś z planu nie wykonam zaznaczę to na czerwono, ułatwi mi to później zrobienie bilansu.
(1) Czw – WB1 12km
Po ostatnim treningu zrobiłem sobie kilka dni przerwy od biegania, dokładnie pięć. Specjalnie nie potrzebowałem tego, ale jeśli można było to czemu nie. Po tej przerwie pierwszy trening wypadał w piątek, niemniej zrobiłem przedstart i zacząłem od czwartku. W piątek zakończenie pandemicznej nauki, forma ta nie przeszkodziła moim dziewczynom przynieść wzorowych cenzurek. Tak więc uczciliśmy to w gruzińskiej restauracji, co jednocześnie dla mnie było symbolicznym rozpoczęciem przygotowań maratońskich. Nie było patrzenia na kaloryczność potraw, teraz już niestety będzie. Za to obiecałem rodzinie wyżerę zaraz po maratonie do tego stopnia, że kelner nie nadąży donosić.
Z tego też powodu nie było sensu dodatkowo wciskać tego wieczoru biegania.
Wyszedłem w czartek i byłem mocno drętwy, jakiś otępiały. Ta przerwa za dobrze nie podziałała, ale 12km po 5:25min/km dowiozłem.
(2) Nd – WB1 18km (5:30-5:25min/km)
Zapowiadali upalny dzień, wstałem wcześnie jak na siebie, gdyż lubię w niedzielę pospać. Wyszedłem o 7:15. Testowo na ten długi bieg założyłem ciężarki na ręce po 0,5kg. I mimo dość długiego biegu nie sprawiały większego dyskomfortu. Ale nie wiem czy będę to kontynuował, boję się aby nie wszedł mi od tego jakiś ból w plecy. Wiadomo, że takie niechciane dziadostwo trudno potem wytępić. Jakoś mało w sieci informacji o zaletach bądź minusach takiego biegania. Może więc nie najlepszy pomysł teraz na eksperymenty.
Od początku biegło mi się dobrze, mimo że wolno to nie takie oczywiste i nie zawsze tak jest. Dobrze byłem nawodniony, do tego powiewał przyjemny wiaterek, więc 100ml wody wystarczyło. Końcówka szła już w pełnym słońcu i od 17km musiałem hamować tempo by nadal pozostać w I strefie. Trochę za bardzo oddaliłem się od domu, przez co zakończyłem trening na 19km. A jeszcze musiałem kilometr przespacerować, oczywiście spokojnie bym dotruchtał ale drugi trening maratoński to jeszcze nie czas na fajerwerki. W tym momencie plan jest dla mnie fundamentalny.
Ostatecznie wyszło 19km, 5:22min/km, 138bpm. Po treningu okazało się, że mam jakieś pokićkane strefy w connect, a nie po to kupiłem pas i robiłem amatorski test ustalające je. Ale już doprowadziłem to do porządku.
(3) Pn – R 10km
Wszystkie poniedziałki będą biegami regeneracyjnymi, nie patrzę wówczas na tempo, prowadzą mnie nogi. Już po pierwszym wczorajszym krótkim longu byłem trochę obolały. Dziś 10,8km, 5:25min/km, 138bpm.
Jeszcze kilka słów o planowanych przygotowaniach, bowiem w komentarzach pojawiło się trochę opinii odnośnie obranego przeze mnie kilometrażu i szans z niego na wstępnie planowany wynik. Fajnie, że macie różnorakie opinie i wyrażacie swoje zdanie. Zmusza mnie to nawet do głębszego zastanowienia się dlaczego robię tak a nie inaczej i argumentacji tego.
I tak, jakoś wewnętrznie jestem dziwnie zadowolony, że pierwszy raz lecę wedle jakiegoś planu. Oczywiście w znacznym stopniu okrojonym przeze mnie, ale w mojej opinii i na zebranym doświadczeniu jest to właściwa droga dla mnie. Bowiem dla kogo te wszelkie plany są pisane, raczej dla całego ogółu i przekroju społeczeństwa biegowego w jednym kotle. Do tego często jeszcze bazując głównie na pracy z zawodowcami. I pewnie bardziej dla ludzi młodszych o dekadę albo dwie ode mnie, czym się nie tłumaczę a jedynie zwracam uwagę. To, że kiedyś udało mi się kilka razy dość fajnie pobiec, nijak ma się do przyswajania kilometrażu i regeneracją z tym związaną. Każdy z nas jest w pewien sposób indywidualny na tym polu, pomijając już styl życia, pracę zawodową i wszelkie zewnętrzne czynniki i możliwości w tym zakresie. Ja ułożyłem świadomie pod siebie taki schemat treningów, ich liczbę jak i kilometraż. Tym razem nie jest to już nonszalanckie dyletanctwo jak za pierwszym razem (kto nie wie o czym piszę, to w stopce jest moja historia maratonu). Mam dużo szacunku do dystansu, toteż odłożyłem to o czym zawsze myślałem, że będę teraz realizował, czyli projekt sub3. Doskonale zdaję sobie sprawę, że w żaden sposób nie jestem teraz na to gotowy i raczej nie będę na jesień.
Wracając do założeń treningowych i ich na pierwszy rzut oka niewyszukanych obciążeń, może zabrzmi to śmiesznie ale bardziej boję się czy wszystko zrealizuję w zdrowiu niż tego, że braknie mi kilometrażu do wyniku. Jakiego, jeszcze nie wiem ale tak jak pisałem, rezultat 3:15 uznaję w tym momencie za punkt graniczny między zadowoleniem a rozczarowaniem. Natomiast patrząc do przodu w tej bardzo początkowej fazie, nie spoglądam dalej jak na wynik 3:10. Te 5 minut rzucane lekko mogą sprawiać wrażenie nie za wielkiej różnicy. Niemniej w tempie jest ona ogromna, 4:37min/km a 4:30min/km jest kolosalną różnicą. Każdy biegający wie co znaczy 7sekund w tempie na 10km, a co dopiero na dystansie maratonu. Cała ta perspektywa może się zmienić ku lepszej, ale na dziś jest taka.
Przechodząc do meritum, próbował będę na tym kilometrażu pobiec jak najlepiej, bo na większym mogło by być tylko gorzej. Rok temu przeprowadziłem próbę przedmaratońską zwiększając ilość treningów do 5/6 i tym samym kilometraż w okresie 5 tygodni o 40% do ponad 300km. Wiem, że był to zbyt gwałtowny przyrost, ale nie skończyło się to dobrze, znaczy się byłem tym zmęczony fizycznie i psychicznie też. Planowane obecnie 250-260km to i tak więcej niż kiedykolwiek. Dlatego teraz wybieram wolny dzień, niż najlżejszy bieg tego dnia, który mimo wszystko nie był by już dniem regeneracyjnym dla mnie.
Może dzięki takiemu podejściu udaje mi się biegać od pierwszego dnia po dzień dzisiejszy bez żadnej kontuzji, co cieszy mnie równie mocno jak wszystkie życiówki i chce stale podążać za lepszymi wynikami.
Poza tym może tylko tym tłumaczę swoje niechciejstwo, lenistwo i inne przywary, a wypadało by być twardym, a nie miętkim.