MatiR - Pudrowanie trupa
Moderator: infernal
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1490
- Rejestracja: 12 lip 2017, 22:48
- Życiówka na 10k: -
- Życiówka w maratonie: -
22.06.20 – 28.06.20
Taki sobie poniedziałek, słaby wtorek, a od środy to już niezłe wykonanie treningów.
Szczególnie środa i piątek bardzo mi się podobały.
Z nowych rzeczy to takie, że dzisiaj (niedziela 28.06) był moim pierwszym treningiem, który wykonałem wg rozpisek Rolliego.
To co proponuje Rolli współgra z tym co aktualnie chcę robić, a dwa - dla mnie jest to też nowe doświadczenie.
Zobaczymy jak się rozwinę. Wiem tyle, że to bieganie zaczyna mnie przekonywać i nawet myślę sobie czy nie zostać przy nim w dłuższej perspektywie niż tylko parę miesięcy (jeśli zobaczę i poczuję efekty tego treningu).
PONIEDZIAŁEK 22.06.20
25’ ABC + 6x150m full + 3km 3’35”
Po roztruchtaniu złapałem dość fajną świeżość. ABC wlazło bardzo fajnie i czułem się tak jakbym chciał się czuć przed każdym biegiem. ABC jednak poszło mocno w nogi, a potem były sprinty…
Czy było 150m, czy np. 140m lub 145m to tam jeden grzyb. Starałem się biec mocno i robiłem to z miejsca…
Przerwy między odcinkami to 4’…
Po ostatnim odcinku zrobiłem może z 2,5-3min przerwy i ruszyłem na dobitkę.
Standard niemalże że kończę na 2km. 2km zrobiłem w 7:04…
Tak jakoś niby lekko wchodzę na to tempo, ale się męczyłem – tak jakbym biegł dużo szybciej…
Trochę taki już przepalony. Pomijam nawet to, że na pętli jest jeden dosyć fajny podbieg…
No i poza tym to do 3-4 sprintu z achillesami ok, a potem zacząłem czuć nadwyrężenie…
WTOREK 23.06.20
3km 4’10”- 4’15” + 3km 3’15” – 3’20”
3km uśrednione w 4’11” na dobrzańsko… Potem szybki akcent…
z 5’ trzymałem się na tempie 3’15”, ale potem zaczęło mi tempo spadać…
Rzeźbić mi się nie chciało i nie miałem za bardzo z czego – kolejna lekcja pokory dla mnie…
"Akcent" zakończyłem na 2km z średnim tempem chyba 3'20".
Na czczo (dobra bo Przemek mnie na Stravie poprawił – niech będzie na głodnego) nie walić takich treningów, bo to niby „szybkie bach bach” ale tak do końca nie jest.
I ot tak tego też nie da się tak załatwić. Wymaga solidnej pracy – bardzo solidnej.
Niby lekko wlazłem na to tempo, ale wiele czynników złożyło się na to, że trening nie pyknął.
Czeka mnie sporo pracy.
ŚRODA 24.06.20
8km 4’05”
10,68km ~ 4’02” [43:00]
Momentami ulewa… Pierwotnie miałem biec 8km, ale po 4km tak mi się w tym deszczu fajnie biegało, że pokręciłem więcej… Rzeczy do wyciśniecia – i w sumie dobrze, że biegłem w bezrękawniku…
Nie nazwę tego biegiem spokojnym, bo organizm na pewno dość dość popracował, ale ja tego kompletnie nie czułem – wlazło leciutko… Tempo wolne, ale to taki trening z cyklu potrzebnych, gdzie wiem teraz że nie zapomniałem jak się biega na zamulającym i nudnym tempie czytaj biegi długie.
CZWARTEK 25.06.20
10km 4’10”- 4’15”
8,29km ~ 4’07” [34:10]
Zamieniłem środę z czwartkiem. Zasadniczo było wolniej, ale postanowiłem pobawić się ostatnie 300m i sobie pokręciłem je na tempie +/- 2’40” i to w energy boostach…
Było spoko.
PIĄTEK 26.06.20
4x 400m+200m/p7’
Kolce i bieżnia… W sumie nie doczytałem dokładnie jak to biegaliście i jak ja miałem biegać, to sobie założyłem bieg na 1:08 i no… trochę mocniej te 200m.
Pogoda fajna, momentami lekki deszczyk… Wiało na prostej od 300 do 400m w twarz…
Wykonanie:
1.11.4 + 0.32.5 ; 1.07.1 + 0.32.3 ; 1.07.5 + 0.32.6 ; 1.07.8 + 0.32.0
Powinienem mimo wszystko ciut mocniej biec te końcowe 200m, ale byłem zadowolony.
Zabawny trening.
Pierwsze powtórzenie – okej mocno asekuracyjnie, ale odczucia takie - Yyy … i o co tyle zachodu.
Drugie – No żwawiej… Poczułem odcinek 2-3min po powtórzeniu i doszło do mnie że to jest jednak ciekawy akcencik…
Trzecie – Zrobiłem. Bez umierania, ale powalczone…
Czwarte – Po tej ostatniej 200setce to jak stanąłem to poczułem o co chodzi w tym akcencie… Jaka fajna bomba – z tymże trwała chwilę i cały trening zakończyłem bez jakiegokolwiek leżenia… Nic z tych rzeczy.
Pracowałem na tych ostatnich 200m, ale powinienem na nich wypruć flaki.
SOBOTA 27.06.20
wolne
Zasadniczo wolne, ale sędziowałem meczyk pucharowy na linii. Fajnie było.
Ponadto z dniem dzisiejszym biegam już wg rozpisek od Rolliego – jeszcze raz dzięki.
NIEDZIELA 28.06.20
BS 10km 4’20”
10,34km ~ 4’20” [44:45]
Luźny bieg, ale bardzo ciepło i duszno. Gdybym miał więcej kręcić to by mi się nie chciało.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1490
- Rejestracja: 12 lip 2017, 22:48
- Życiówka na 10k: -
- Życiówka w maratonie: -
29.06.20 – 05.07.20
Po tym tygodniu przedefiniowałem pojęcie „akcentu”.
W sobotę mityng. Biegnę 1000m i 3000m.
Do czego to doszło…
PONIEDZIAŁEK 29.06.20
wolne
WTOREK 30.06.20
20’ ABC + 10’ ABC sprint + 3x30m(lotne) + 3x(20+30+20m) +3x150m + 2km 4’00”
Coś mi zegarek pokasował treningi… Dzisiejszy też…
Całość wykonywałem w parku (całość w cieniu).
ABC zrobiłem w nowej formie (i tutaj przedyskutuj temat co i jak)…
3x30m to miałem takie „i po co 3’ przerwy…”
3x[20+30+20m] mi się bardzo podobało – szczególnie te drugie 20m gdzie trzeba było wykręcić mocniej.
Solidna praca…
3x150m na 95% spoko… Nie zamiatało nóg na końcówce, ale było również solidnie…
2km wyszły z tego co pamiętam w 3’55”… Leciutko – tym bardziej fajnie się to biegło gdy chwilę wcześniej wykonałeś seryjki sprintów. Wtedy te 3’55”-4’00” jest relatywnie wolne.
Standardowo czuję achillesy, ale zastosuję parę „trików” i będzie ok…
Z treningu odczuwalnie wróciłem „świeższy” niż przed.
Na sam wieczór pociupałem 1,5h w tenisa ziemnego, ale bez świrowania w męczące gierki.
ŚRODA 01.07.20
3x1000m 2’56”/p10’
Więc zacznę od tego, że gdy zobaczyłem p7’ to zacząłem się uśmiechać…
Zmodyfikowaliśmy ten trening na p10’.
Około 27-28 stopni. Biegałem między 13, a 14. Kręciło wiatrem…
Wykonanie: 2.57.5 – 2.55.9 – 2.56.8
Pierwsze powtórzenie właściwie bez historii. Bez przepalenia – chyba ostatnie 200m najmocniej.
Odczucia nijakie, bo właściwie bez większych ekscesów tylko to jest trening z cyklu zabójca – zabójca i to taki który pobawi się z ofiarą… Jak p…nie to już nie ma zmiłuj.
Przed drugim powtórzeniem odczuwałem już delikatny kwasik, dodatkowo mimo sporej ilości wody i Izo obok startu to już po 500m mnie suszyło w japie tak, że szok… Sahara. Powtórzenie domknąłem, ale biegłem trochę łamanym tempem (również ze względu na wiatr). Pierwsze 200-300m dość mocno, środek tak od 400m do 800m z 3s/400m wolniej, a końcówkę szurałem mocniej = tak by próbować wrócić do tempa z pierwszych 200-300m.
Przed trzecim biegiem poczułem większy kwasik… W trakcie biegu znów kapeć, znów praktycznie ten sam scenariusz temp… Stawiało mnie do pionu na końcu ładnie, ale ambicją domknąłem…
Po biegu jak siadłem to się ruszyć nie chciałem… Zalało mnie zdrowo…
Cieszy fakt, że taki tysiak, w tym tempie mnie nie przepalił w płuckach. To że zakwasiło na parę minut na amen to inny temat.
CZWARTEK 02.07.20
8km 3’50”
Delikatna rozgrzewka przed żeby nie biec z marszu.
Wykonanie to: 8,09km ~ 3’50” [31:00].
Gdybym miał biec dłużej to by mi się mocno nie chciało i bym się męczył.
Niby ok, niby bez historii, ale temperatura jednak nie ten tego.
Mimo że pod nogą sporo rezerwy na prędkości i podkręciłbym solodnie to koszta przyspieszenia byłyby spore, a nie o to w tym chodzi…
PIĄTEK 03.07.20
wolne
SOBOTA 04.07.20
3x600m (67s+30s)/p10’
Wykonanie to:
1.07.5 + 0.31.4 ; 1.06.6 + 0.30.7 ; 1.08.1 + 0.32.5
Ciężko…
Drugie powtórzenie weszło bardzo fajnie i jestem z niego bardzo zadowolony, ale mój stan niech odda to że po akcencie 4-5minut miałem rewolucje w brzuchu i każda próba kroku kończyła się pawiem…
Po akcencie skosiłem trawnik i pogwizdałem też sparing (całkiem fajny meczyk).
Ogólnie cały dzień spędziłem na dworze w słońcu. Pod wieczór mnie tak bolał łeb, że masakra…
Na przyszłość ubieraj czapkę – nawet ja muszę to robić…
NIEDZIELA 05.07.20
6x200m/p30” + 3km 3’15”-3’20”
Kolce i bieżnia...
Standard kręciło wiatrem, więc nawet o tym przestanę pisać chyba że będzie cisza…
Z trójki zrobiłem dwójkę. Znaczy myślałem że dwójkę, ale powaliłem się w liczeniu hahh…
Wykonanie 200m:
0.30.6 – 0.31.3 – 0.31.5 – 0.30.1 – 0.31.7 – 0.31.4
Pierwsze powtórzenie tak wziąłem do siebie te 30s, że nawet zwalniałem na końcu…
Co do reszty… Trening dla ludzi „chorych”…
Nie żeby były ze mnie jakieś zwłoki, ale ludzie - dajcie żyć !
Biegniesz 200m w te 30-31s. Parę sekund i jebut kolejne… Po kolejnym weźmiesz łyka wody i bach biegnij kolejne… Chore… Potem znowu…
Troszeczkę mnie przepaliło, ale bez umierania…
Potem 8’ przerwy i Mati „próbuj”. No to spróbowałem.
Zakończyłem na 2km – znaczy myślałem że zakończyłem bo się powaliłem i wyszło 1800m :D
Szczegółowo opisałem na blogu Rolliego…
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1490
- Rejestracja: 12 lip 2017, 22:48
- Życiówka na 10k: -
- Życiówka w maratonie: -
06.07.20 – 12.07.20
Miałem robić wpis z tego tygodnia po tym tygodniu, ale wrzucę później osobną relację z zawodów.
Z kolanem już lepiej – mały defekt…
PONIEDZIAŁEK 06.07.20
8km < 4’40” + 3x60m
8,12km ~ 4’41” [38:00]
Toczyłem się toczyłem, ani to męczenie buły, ani luzacki bieg…
Nogi same szły, a reszta ciała była gdzieś jakby poza…
Na tym kroku (częstotliwości), który złapałem na początku jakoś ciężko było zwalniać…
Fajny regeneracyjny człaping.
60m gaz weszło mocno… Nawet bym napisał dość mocno.
Mimo wszystko potrzebuję większego luzu…
WTOREK 07.07.20
wolne
No to wolne – tym bardziej, że od wczoraj wrócił ból w kolanie = tryb serwisowy…
ŚRODA 08.07.20
2x400m
Oprócz tego rozgrzewka przed i krótkie bieganie po, którego miało wyjść 4km, a mi się nie chciało biec więcej niż 2km…
Wykonanie 400m:
1.04.9 – 1.01.4
Pierwsze 400m delikatnie za wolno, drugie ciut za szybko…
Przerwa między to 3'
Z kolanem jest lepiej, a na sobotę i achillesy powinienem doprowadzić do dobrego stanu.
Jakoś mam pietra przed tymi zawodami na bieżni, ale przynajmniej na 1000m jestem całkiem nieźle przygotowany.
CZWARTEK 09.07.20
wolne
PIĄTEK 10.07.20
2km + 1’/1’ szybko/luźno + 2km + 3x60m
SOBOTA 11.07.20
ZAWODY - Towarzyski Mityng z Decatlon Legnica – 1000m i 3000m
1000m biegnę o 19:50, a 3000m próbuję o 21:20
Trzeba wrócić na swoje miejsce w pandemicznej rywalizacji
Najlepiej z dedykacją i nominacją dla Krystiana
NIEDZIELA 12.07.20
6km w 5’20”
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1490
- Rejestracja: 12 lip 2017, 22:48
- Życiówka na 10k: -
- Życiówka w maratonie: -
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1490
- Rejestracja: 12 lip 2017, 22:48
- Życiówka na 10k: -
- Życiówka w maratonie: -
Podsumowania tygodnia samego w sobie nie będzie, bo nic w nim właściwie nie było ciekawego poza wczorajszymi zawodami.
1000m opisałem w dziale z Pandemicznym.
Mityng z Decathlon Legnica - 3000m - DNF na +/- 2000m przy 6:20
Także po 1000m miałem około 80minut przerwy. Spoko - przerwa od biedy ujdzie.
Po tysiaku byłem trochę przepalony, ale bez reakcji typu leżenie ileś czasu, czy coś. Bez leżenia - lekkie przepalenie. Było ok.
Co +/- 20min przechodziłem do truchtania dlatego wlazł trochę spam na Stravę
Założenia przed startem to konsekwentnie trzymać 1:16/400m i nie kombinować.
Trzymałem się tego o czym pisał Roland.
Z rzeczy które miały jakiś tam wpływ to, to że kilka osób tutaj pisało mi o DNFie i o tym by nawet odpuścić. Podobne reakcje miałem od znajomych, od trenerów/trenera którzy byli na stadionie. Szczególnie w to zaangażowany był jeden ze znajomych trenerów (który też jest byłym sędzią i to z dość wysokiej klasy rozgrywkowej - aktualnie jest obserwatorem).
Cóż - jeden z jego zawodników na 1000m na około 700setnym metrze ponownie załatwił achillesa.
W bieganiu siedzi kupę lat... Swoje w przeszłości też biegał... Ogólnie mądrze gadał, ale chciałem spróbować zrobić swoje...
Poszedłem na kompromis i dogadałem się z nim, że jak zacznę wyraźnie zwalniać i biec wolniej niż te 1:16 to kopnie mnie w dupę tak bym zszedł z trasy... Do 3000m podszedłem również w kolcach...
http://maratonczykpomiarczasu.pl/sites/ ... BCenia.pdf - wykaz okrążeń
https://www.youtube.com/watch?v=Jg9sXy69gFA - nagranie z moich 2000m...
Nie szarżowałem. Ustawiłem się od razu z tyłu z zamiarem biegnięcia swojego. Pełen luz - musiał być, bo jednak wcześniej biegłem znacznie szybciej i oddechowo wcześniejszymi treningami też się fajnie wyciągnąłem.
Złapałem się węża i tak się holowałem... Nie myśleć ile do końca... Tylko biec. Pilnować kroku i trzymać węża.
Pierwszy kilometr pobiegłem w całości dosyć luźno i miałem w głowie pomysły by trochę podkręcić śrubkę. Na szczęście pamiętałem swoje ostatnie próby na 3km lub 3000m na treningach
Były one krótko pisząc średnio udane...
1200m... - Odczuwalnie jeszcze spoko choć na filmiku chyba rękoma telepię mocniej niż na początku...
1400-1500m... - Zaczynam czuć bieg.
1600m - Słyszę że mam podbiec bliżej węża, ale k... coś nie mogę. Już zaczynałem pomału odliczać dystans do końca.
Brakowało odbicia w nogach... Na filmie zaczyna być to widoczne.
1800m - w głowie no to jeszcze 1200m... K... Dużo trochę. Czuję narastającą niemoc w nogach, a na oparach 1200m na treningach jeszcze nie biegałem K... Zaraz zacznę biec w miejscu... Zaczynam w głowie ustawiać scenariusze jak zrobić coś czego jeszcze nie robiłem.
2000m - Bez kopniaka, ale mam zjeżdżać do boksu. Nie będę się oszukiwać, że zrobię coś czego nie byłbym w stanie wymęczyć. W tym stanie co byłem gdy schodziłem poddusiłbym 400m i mógłbym się przesunąć przed węża, ale tylko siłą woli i na kompletnych oparach... Pytanie co z tymi 600m.
Reasumując:
- Tempo - Bez wrażeń. Kusiło w pewnych momentach biec szybciej, bo biegło mi się luźno - szczególnie oddechowo było fajnie.
- Wydłużenie - Jaki wpływ na bieg miał wcześniejszy "pandemiczny challenge" ? W jakim stopniu brakuje mi wydłużenia/obiegania na tym tempie ?
Odcinek od 1800m do 2600m to prawdopodobnie odczucia jakich jeszcze nie doznałem i nie uświadczyłem. Mój organizm tego jeszcze nie przerobił i wypadałoby przerobić. Twierdzę nawet, że na ciut mocniejszych tempach, ale nie będę się nakręcać.
Jest co robić...
1000m opisałem w dziale z Pandemicznym.
Mityng z Decathlon Legnica - 3000m - DNF na +/- 2000m przy 6:20
Także po 1000m miałem około 80minut przerwy. Spoko - przerwa od biedy ujdzie.
Po tysiaku byłem trochę przepalony, ale bez reakcji typu leżenie ileś czasu, czy coś. Bez leżenia - lekkie przepalenie. Było ok.
Co +/- 20min przechodziłem do truchtania dlatego wlazł trochę spam na Stravę
Założenia przed startem to konsekwentnie trzymać 1:16/400m i nie kombinować.
Trzymałem się tego o czym pisał Roland.
Z rzeczy które miały jakiś tam wpływ to, to że kilka osób tutaj pisało mi o DNFie i o tym by nawet odpuścić. Podobne reakcje miałem od znajomych, od trenerów/trenera którzy byli na stadionie. Szczególnie w to zaangażowany był jeden ze znajomych trenerów (który też jest byłym sędzią i to z dość wysokiej klasy rozgrywkowej - aktualnie jest obserwatorem).
Cóż - jeden z jego zawodników na 1000m na około 700setnym metrze ponownie załatwił achillesa.
W bieganiu siedzi kupę lat... Swoje w przeszłości też biegał... Ogólnie mądrze gadał, ale chciałem spróbować zrobić swoje...
Poszedłem na kompromis i dogadałem się z nim, że jak zacznę wyraźnie zwalniać i biec wolniej niż te 1:16 to kopnie mnie w dupę tak bym zszedł z trasy... Do 3000m podszedłem również w kolcach...
http://maratonczykpomiarczasu.pl/sites/ ... BCenia.pdf - wykaz okrążeń
https://www.youtube.com/watch?v=Jg9sXy69gFA - nagranie z moich 2000m...
Nie szarżowałem. Ustawiłem się od razu z tyłu z zamiarem biegnięcia swojego. Pełen luz - musiał być, bo jednak wcześniej biegłem znacznie szybciej i oddechowo wcześniejszymi treningami też się fajnie wyciągnąłem.
Złapałem się węża i tak się holowałem... Nie myśleć ile do końca... Tylko biec. Pilnować kroku i trzymać węża.
Pierwszy kilometr pobiegłem w całości dosyć luźno i miałem w głowie pomysły by trochę podkręcić śrubkę. Na szczęście pamiętałem swoje ostatnie próby na 3km lub 3000m na treningach
Były one krótko pisząc średnio udane...
1200m... - Odczuwalnie jeszcze spoko choć na filmiku chyba rękoma telepię mocniej niż na początku...
1400-1500m... - Zaczynam czuć bieg.
1600m - Słyszę że mam podbiec bliżej węża, ale k... coś nie mogę. Już zaczynałem pomału odliczać dystans do końca.
Brakowało odbicia w nogach... Na filmie zaczyna być to widoczne.
1800m - w głowie no to jeszcze 1200m... K... Dużo trochę. Czuję narastającą niemoc w nogach, a na oparach 1200m na treningach jeszcze nie biegałem K... Zaraz zacznę biec w miejscu... Zaczynam w głowie ustawiać scenariusze jak zrobić coś czego jeszcze nie robiłem.
2000m - Bez kopniaka, ale mam zjeżdżać do boksu. Nie będę się oszukiwać, że zrobię coś czego nie byłbym w stanie wymęczyć. W tym stanie co byłem gdy schodziłem poddusiłbym 400m i mógłbym się przesunąć przed węża, ale tylko siłą woli i na kompletnych oparach... Pytanie co z tymi 600m.
Reasumując:
- Tempo - Bez wrażeń. Kusiło w pewnych momentach biec szybciej, bo biegło mi się luźno - szczególnie oddechowo było fajnie.
- Wydłużenie - Jaki wpływ na bieg miał wcześniejszy "pandemiczny challenge" ? W jakim stopniu brakuje mi wydłużenia/obiegania na tym tempie ?
Odcinek od 1800m do 2600m to prawdopodobnie odczucia jakich jeszcze nie doznałem i nie uświadczyłem. Mój organizm tego jeszcze nie przerobił i wypadałoby przerobić. Twierdzę nawet, że na ciut mocniejszych tempach, ale nie będę się nakręcać.
Jest co robić...
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1490
- Rejestracja: 12 lip 2017, 22:48
- Życiówka na 10k: -
- Życiówka w maratonie: -
PONIEDZIAŁEK 13.07.20
wolne
WTOREK 14.07.20
12km 4’40”
12,18km ~ 4’42” [57:17]
Na dwie tury, bo z dobiegiem +/- 1,3km na umówione miejsce ze znajomym.
Po wałach. Gorąco, ale domknięte na lajcie.
ŚRODA 15.07.20
15km 4’40”
15,03km ~ 4’38” [1:09:40]
Nudy trochę. Bez historii. Toczyłem się i tak leciało.
Swoją drogą nieźle, że potrafiłem przez kilka miesięcy systematycznie męczyć bułę na takich tempach.
CZWARTEK 16.07.20
2km + 6x150m (bardzo szybko i 2'P w truchcie) + 10km w 4:30
2km potruchtane… Szybkie ABC na rozgrzewkę, przebranie butów na startówki i ruszyłem na to co mocno polubiłem…
6x +/- 150m – 150m nie mierzyłem, odcinek tak na oko. Mogło być równie dobrze 140m, a mogło być i 160m.
Starałem się biec mocno. Powrót wykonywałem częściowo w truchcie, częściowo stałem…
Szybkie przebranie butów i ruszyłem na 10km.
Od razu wszedłem na tempo bez żadnego rozstrzału.
Wykon: 10,16km ~ 4’27” [45:10]
Nie hamowałem do 4’30”. Biegło się okej, ale nieco drażniły podrażnione achillesy…
Wejdzie lód i szczypanka i będzie ok.
wolne
WTOREK 14.07.20
12km 4’40”
12,18km ~ 4’42” [57:17]
Na dwie tury, bo z dobiegiem +/- 1,3km na umówione miejsce ze znajomym.
Po wałach. Gorąco, ale domknięte na lajcie.
ŚRODA 15.07.20
15km 4’40”
15,03km ~ 4’38” [1:09:40]
Nudy trochę. Bez historii. Toczyłem się i tak leciało.
Swoją drogą nieźle, że potrafiłem przez kilka miesięcy systematycznie męczyć bułę na takich tempach.
CZWARTEK 16.07.20
2km + 6x150m (bardzo szybko i 2'P w truchcie) + 10km w 4:30
2km potruchtane… Szybkie ABC na rozgrzewkę, przebranie butów na startówki i ruszyłem na to co mocno polubiłem…
6x +/- 150m – 150m nie mierzyłem, odcinek tak na oko. Mogło być równie dobrze 140m, a mogło być i 160m.
Starałem się biec mocno. Powrót wykonywałem częściowo w truchcie, częściowo stałem…
Szybkie przebranie butów i ruszyłem na 10km.
Od razu wszedłem na tempo bez żadnego rozstrzału.
Wykon: 10,16km ~ 4’27” [45:10]
Nie hamowałem do 4’30”. Biegło się okej, ale nieco drażniły podrażnione achillesy…
Wejdzie lód i szczypanka i będzie ok.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1490
- Rejestracja: 12 lip 2017, 22:48
- Życiówka na 10k: -
- Życiówka w maratonie: -
PIĄTEK 17.07.20
12km 4’40”
12,02km ~ 4’38” [55:45]
Z jednej strony źle, bo nudy i męczenie buły.
Z drugiej strony dobrze, bo reset dla głowy i zwiększona chęć do wykonywania akcentów…
Z kolejnej strony to jak patrzę co mi Roland wrzucił na środę i sobotę…
SOBOTA 18.07.20
18km 4’40”
17,91km ~ 4’36” [1:22:16]
Wybrałem się w środku dnia. Trasa spoko. Płasko, trochę cienia i znaczna część po lesie (szutry, asfalt).
Do 7km szukałem rytmu, do 15km człapało się fajnie, a od 15km do końca biegło się słabo…
Temperatura, bieg bez wody, odzwyczajenie się od kilometrów, podrażnione achillesy…
Spoko wycieczka, ale strasznie odbębnione i naprawdę pod koniec męczyłem bułę…
Zero odbicia, zwykłe szuranie na strasznie wysokiej kadencji…
Dobrze że jutro ostatnie zamulanie…
NIEDZIELA 19.07.20
20km 4’40” co 3km 100m sprint
20,64km ~ 4’36” [1:35:00]
Gdybym te przyspieszenia nazwał sprintami to byłoby to znaczne nadużycie.
Wykonanie przyspieszeń na zasadzie +/- 15s mocniejszego przyduszenia – powiedzmy tak jakbym biegł powtórzenia 200m…
Te przyspieszenia to właściwie mi ratowały ten bieg, bo jejciu… Włócząc się też można się zmęczyć...
Wybrałem się w najcieplejszy moment dnia (potem miała przejść burza z ulewą)…
Duchota, słońce… Ponad połowa trasy odkryta. Ja praktycznie bez wody…
Nastawienie na trening to wieźć to możliwie małym kosztem...
Wykonanie to męczenie buły przez 3km i przyspieszenia, na których biegło mi się naprawdę fajnie.
Potem znów zataczanie się i tak dalej i tak dalej.
Naprawdę męki… Na plus to, to że po wczorajszym treningu nie było kompletnie śladu…
Całe szczęście, że koniec tych wybiegań… Nuda. Ślimacze tempo i rycie psychiki…
Dystans dłuższy z tego względu, że nie chciało mi się spacerować tych paru metrów...
13.07.20 – 19.07.20
Nie da się non stop piłować bieżni... Kupuję to i rozumiem.
Jeśli miałem "wypocząć" na tych treningach to już zależy, z której perspektywy patrzymy...
Po tym tygodniu czuję, że chcę iść, chcę wrócić na bieżnię i pobiegać coś sensownego, a nie męczyć bułę...
Jeśli miałem, więc odpocząć "psychicznie" przed kolejnymi akcentami to tak - odpocząłem...
Z bazy dużo nie uleciało, ale cóż... Takie 18 czy 20km w tropikalnej pogodzie mimo wolnego tempa to nic przyjemnego...
12km 4’40”
12,02km ~ 4’38” [55:45]
Z jednej strony źle, bo nudy i męczenie buły.
Z drugiej strony dobrze, bo reset dla głowy i zwiększona chęć do wykonywania akcentów…
Z kolejnej strony to jak patrzę co mi Roland wrzucił na środę i sobotę…
SOBOTA 18.07.20
18km 4’40”
17,91km ~ 4’36” [1:22:16]
Wybrałem się w środku dnia. Trasa spoko. Płasko, trochę cienia i znaczna część po lesie (szutry, asfalt).
Do 7km szukałem rytmu, do 15km człapało się fajnie, a od 15km do końca biegło się słabo…
Temperatura, bieg bez wody, odzwyczajenie się od kilometrów, podrażnione achillesy…
Spoko wycieczka, ale strasznie odbębnione i naprawdę pod koniec męczyłem bułę…
Zero odbicia, zwykłe szuranie na strasznie wysokiej kadencji…
Dobrze że jutro ostatnie zamulanie…
NIEDZIELA 19.07.20
20km 4’40” co 3km 100m sprint
20,64km ~ 4’36” [1:35:00]
Gdybym te przyspieszenia nazwał sprintami to byłoby to znaczne nadużycie.
Wykonanie przyspieszeń na zasadzie +/- 15s mocniejszego przyduszenia – powiedzmy tak jakbym biegł powtórzenia 200m…
Te przyspieszenia to właściwie mi ratowały ten bieg, bo jejciu… Włócząc się też można się zmęczyć...
Wybrałem się w najcieplejszy moment dnia (potem miała przejść burza z ulewą)…
Duchota, słońce… Ponad połowa trasy odkryta. Ja praktycznie bez wody…
Nastawienie na trening to wieźć to możliwie małym kosztem...
Wykonanie to męczenie buły przez 3km i przyspieszenia, na których biegło mi się naprawdę fajnie.
Potem znów zataczanie się i tak dalej i tak dalej.
Naprawdę męki… Na plus to, to że po wczorajszym treningu nie było kompletnie śladu…
Całe szczęście, że koniec tych wybiegań… Nuda. Ślimacze tempo i rycie psychiki…
Dystans dłuższy z tego względu, że nie chciało mi się spacerować tych paru metrów...
13.07.20 – 19.07.20
Nie da się non stop piłować bieżni... Kupuję to i rozumiem.
Jeśli miałem "wypocząć" na tych treningach to już zależy, z której perspektywy patrzymy...
Po tym tygodniu czuję, że chcę iść, chcę wrócić na bieżnię i pobiegać coś sensownego, a nie męczyć bułę...
Jeśli miałem, więc odpocząć "psychicznie" przed kolejnymi akcentami to tak - odpocząłem...
Z bazy dużo nie uleciało, ale cóż... Takie 18 czy 20km w tropikalnej pogodzie mimo wolnego tempa to nic przyjemnego...
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1490
- Rejestracja: 12 lip 2017, 22:48
- Życiówka na 10k: -
- Życiówka w maratonie: -
PONIEDZIAŁEK 20.07.20
Pagórek 8x (30m do góry 40m na dół i 50m dalej) + 10km w 4:30
Pierwsza rzecz to znaleźć taką hopkę pod którą można wbiec i zbiec…
Myślałem, myślałem, a górkę miałem pod nosem – wały przeciwpowodziowe i droga prowadząca przez wał… Odpowiednia długość, odpowiednie nachylenie… Nawierzchnia może super nie jest, ale ujdzie…
Przyznam, że tych sprintów w górę, w dół i częściowo po płaskim nie doceniłem.
Niby sprint trwający około 18-19s, ale co przepalana… Zdrowo się narobiłem, bo i zajazd spory…
Odpoczynek pomiędzy powtórzeniami to 2,5minuty… Trochę truchtu, stania w miejscu i obserwacji czy nie nadjeżdża auto/rower (bo z dołu tego nie widać) i częściowo marsz..
Potem 5-6’ przerwy i ruszyłem na rozbieganie. Przed biegiem nieco się obawiałem jak to będzie wyglądać, ale praktyka pokazała, że nie było czego. Nieco czułem nogi pod koniec, ale samopoczucie znacznie lepsze niż po skończonych sprintach.
Wykon to: 10,06km ~ 4’27” [44:44]
WTOREK 21.07.20
wolne
ŚRODA 22.07.20
3x (400+800)/6'P (400m w 68s+84s)
Także tego. Zacznę od wykonania. Bieżnia, kolce i przerwy 6’:
1.07.3 – 1.22.4 – 1.22.9
1.05.4 – 1.22.0 – 1.23.6
1.05.0 – 1.19.7 – 1.20.3
Roland postraszył mnie trochę pisząc, że to ciężki akcent. W głowie też miałem to, że może to trochę przypominać zamiatanie nogami na „prawie 3000m z Legnicy”.
Właściwie nic takiego nie było… Doznania podczas próby na 3000m od tak 1500m były inne…
Zupełnie inne…
Jeśli mowa o trudności (jeśli coś miało mi sprawić trudność) w treningu, to polegała ona na tym by złapać rytm na 20-21s/100m i 41s/200m po tej szybszej 400setce. Nawet to mi dzisiaj się fajnie udawało.
Warunki atmosferyczne ok. Temperatura taka że dało radę biec na waleta w samych spodenkach także git.
Trochę (dzisiaj wyjątkowo mocniej) zawiewało w ryjca na pierwszej długiej prostej…
Pierwsze powtórzenie bez historii. Spokojnie kontynuowałbym to tempo 83-84s/400m.
Drugie powtórzenie to samo ok. Może delikatnie czułem nogi przed samym biegiem.
Trzecie powtórzenie też…
Odczucia po całości takie, że wykonałbym jeszcze jedno takie powtórzenie i wtedy może byłbym upodlony.
Po trzech powtórzeniach byłem zmęczony – okej, ale zadowolony… z rezerwą.
Nie chciałem sztucznie też zwalniać, więc leciałem na samopoczucie – wybacz Rolli.
Potem na wieczór poprawka tenisem ziemnym - 1h
Pagórek 8x (30m do góry 40m na dół i 50m dalej) + 10km w 4:30
Pierwsza rzecz to znaleźć taką hopkę pod którą można wbiec i zbiec…
Myślałem, myślałem, a górkę miałem pod nosem – wały przeciwpowodziowe i droga prowadząca przez wał… Odpowiednia długość, odpowiednie nachylenie… Nawierzchnia może super nie jest, ale ujdzie…
Przyznam, że tych sprintów w górę, w dół i częściowo po płaskim nie doceniłem.
Niby sprint trwający około 18-19s, ale co przepalana… Zdrowo się narobiłem, bo i zajazd spory…
Odpoczynek pomiędzy powtórzeniami to 2,5minuty… Trochę truchtu, stania w miejscu i obserwacji czy nie nadjeżdża auto/rower (bo z dołu tego nie widać) i częściowo marsz..
Potem 5-6’ przerwy i ruszyłem na rozbieganie. Przed biegiem nieco się obawiałem jak to będzie wyglądać, ale praktyka pokazała, że nie było czego. Nieco czułem nogi pod koniec, ale samopoczucie znacznie lepsze niż po skończonych sprintach.
Wykon to: 10,06km ~ 4’27” [44:44]
WTOREK 21.07.20
wolne
ŚRODA 22.07.20
3x (400+800)/6'P (400m w 68s+84s)
Także tego. Zacznę od wykonania. Bieżnia, kolce i przerwy 6’:
1.07.3 – 1.22.4 – 1.22.9
1.05.4 – 1.22.0 – 1.23.6
1.05.0 – 1.19.7 – 1.20.3
Roland postraszył mnie trochę pisząc, że to ciężki akcent. W głowie też miałem to, że może to trochę przypominać zamiatanie nogami na „prawie 3000m z Legnicy”.
Właściwie nic takiego nie było… Doznania podczas próby na 3000m od tak 1500m były inne…
Zupełnie inne…
Jeśli mowa o trudności (jeśli coś miało mi sprawić trudność) w treningu, to polegała ona na tym by złapać rytm na 20-21s/100m i 41s/200m po tej szybszej 400setce. Nawet to mi dzisiaj się fajnie udawało.
Warunki atmosferyczne ok. Temperatura taka że dało radę biec na waleta w samych spodenkach także git.
Trochę (dzisiaj wyjątkowo mocniej) zawiewało w ryjca na pierwszej długiej prostej…
Pierwsze powtórzenie bez historii. Spokojnie kontynuowałbym to tempo 83-84s/400m.
Drugie powtórzenie to samo ok. Może delikatnie czułem nogi przed samym biegiem.
Trzecie powtórzenie też…
Odczucia po całości takie, że wykonałbym jeszcze jedno takie powtórzenie i wtedy może byłbym upodlony.
Po trzech powtórzeniach byłem zmęczony – okej, ale zadowolony… z rezerwą.
Nie chciałem sztucznie też zwalniać, więc leciałem na samopoczucie – wybacz Rolli.
Potem na wieczór poprawka tenisem ziemnym - 1h
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1490
- Rejestracja: 12 lip 2017, 22:48
- Życiówka na 10k: -
- Życiówka w maratonie: -
CZWARTEK 23.07.20
2x30m (lotne) + 2x30m (z miejsca) + 3x150m jako 30-30 (sprint/szybko) P 3'/5
Te 30m to taki prolog przed najfajniejszą częścią.
Te 150m mi się bardzo podobało. 30m gaz, 30m bardzo szybko, znów gaz, znów wolniej, znów gaz fajnie przedmuchało aż po pierwszym powtórzeniu z wrażenia powiedziałem sam do siebie „o k…wa”.
Przerwy w sam raz aby na tych kilku odcinkach dać od siebie tyle ile można.
Biegane w parku – fajny trening na pobudzenie…
PIĄTEK 24.07.20
wolne
Wolne… Okej.
Z historii to tyle, że przez cały dzień jakoś słabo jadłem.
Potem chwycił mnie taki ból głowy, że właściwie aż do rana spałem.
Rano już lepiej, ale pierwsze dwie godziny czułem się „zdekoncentrowany” jak po jakimś kacu…
Na szczęście przeszło…
SOBOTA 25.07.20
400+1200 bez przerwy (66+80s)
Serwis garmina padł, ale garminy nie… :D
Wykon: 1600m w 5.00.45:
Kolejno: 1.06.1 – 1.18.2 – 1.18.1 – 1.18.1
Może mogłem delikatnie mocniej przydusić te pierwsze 400m. Może – w każdym razie to już historia.
Potem pierwsze „luźniejsze” 400m na złapanie rytmu. Pierwsze luźniejsze kółko jest dla mnie cięższe niż te drugie. Drugie jest na ustabilizowanie oddechu. Trzeciego nie zdefiniuje…
W każdym razie fajna wentylacja, ale…
Informacja zwrotna: Pod koniec trzeciego kółka czułem, że jeszcze tak 400-600m tego tempa, może nieco mocniejszego i poczułbym „nieznane” = mam na myśli stan, którego nie potrafiłem „przepchać” w biegu na 3000m.
Z wykonania treningu jestem zadowolony.
2x30m (lotne) + 2x30m (z miejsca) + 3x150m jako 30-30 (sprint/szybko) P 3'/5
Te 30m to taki prolog przed najfajniejszą częścią.
Te 150m mi się bardzo podobało. 30m gaz, 30m bardzo szybko, znów gaz, znów wolniej, znów gaz fajnie przedmuchało aż po pierwszym powtórzeniu z wrażenia powiedziałem sam do siebie „o k…wa”.
Przerwy w sam raz aby na tych kilku odcinkach dać od siebie tyle ile można.
Biegane w parku – fajny trening na pobudzenie…
PIĄTEK 24.07.20
wolne
Wolne… Okej.
Z historii to tyle, że przez cały dzień jakoś słabo jadłem.
Potem chwycił mnie taki ból głowy, że właściwie aż do rana spałem.
Rano już lepiej, ale pierwsze dwie godziny czułem się „zdekoncentrowany” jak po jakimś kacu…
Na szczęście przeszło…
SOBOTA 25.07.20
400+1200 bez przerwy (66+80s)
Serwis garmina padł, ale garminy nie… :D
Wykon: 1600m w 5.00.45:
Kolejno: 1.06.1 – 1.18.2 – 1.18.1 – 1.18.1
Może mogłem delikatnie mocniej przydusić te pierwsze 400m. Może – w każdym razie to już historia.
Potem pierwsze „luźniejsze” 400m na złapanie rytmu. Pierwsze luźniejsze kółko jest dla mnie cięższe niż te drugie. Drugie jest na ustabilizowanie oddechu. Trzeciego nie zdefiniuje…
W każdym razie fajna wentylacja, ale…
Informacja zwrotna: Pod koniec trzeciego kółka czułem, że jeszcze tak 400-600m tego tempa, może nieco mocniejszego i poczułbym „nieznane” = mam na myśli stan, którego nie potrafiłem „przepchać” w biegu na 3000m.
Z wykonania treningu jestem zadowolony.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1490
- Rejestracja: 12 lip 2017, 22:48
- Życiówka na 10k: -
- Życiówka w maratonie: -
NIEDZIELA 26.07.20
Pagórek 8x (30m do góry 40m na dół i 50m dalej) + 10km w 4:30
Nie lubię tych pagórków… Nie lubię i pewnie nie polubię.
Sprint to męcząca sprawa...
7 i 8 powtórzenie to już takie opary… Między powtórzeniami 2,5minuty przerwy.
Po pagórkach około 5-6minut przerwy i ruszyłem na rozbieganie…
Wykonanie to: 10,05km ~ 4’29” [44:59]
Lekko nie było… Od 7km czułem już nogi… Pobiegłem aby pobiec...
Potem pod wieczór mecz, ale w roli asystenta, więc biegania mniej…
20.07.20 – 26.07.20
Biegowo to przyznam że się narobiłem...
Tak to wszystko okej. Żadnych informacji zwrotnych poza tymi, które dorzucałem po treningach.
No może na te pagórki warto wziąć małą butelkę wody, a nie tylko na bieżnię gdzie mam cały zestaw napojów...
Pagórek 8x (30m do góry 40m na dół i 50m dalej) + 10km w 4:30
Nie lubię tych pagórków… Nie lubię i pewnie nie polubię.
Sprint to męcząca sprawa...
7 i 8 powtórzenie to już takie opary… Między powtórzeniami 2,5minuty przerwy.
Po pagórkach około 5-6minut przerwy i ruszyłem na rozbieganie…
Wykonanie to: 10,05km ~ 4’29” [44:59]
Lekko nie było… Od 7km czułem już nogi… Pobiegłem aby pobiec...
Potem pod wieczór mecz, ale w roli asystenta, więc biegania mniej…
20.07.20 – 26.07.20
Biegowo to przyznam że się narobiłem...
Tak to wszystko okej. Żadnych informacji zwrotnych poza tymi, które dorzucałem po treningach.
No może na te pagórki warto wziąć małą butelkę wody, a nie tylko na bieżnię gdzie mam cały zestaw napojów...
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1490
- Rejestracja: 12 lip 2017, 22:48
- Życiówka na 10k: -
- Życiówka w maratonie: -
PONIEDZIAŁEK 27.07.20
10km 4’40”
Buła męczona mocno…
10,14km ~ 4’39” [47:10]
WTOREK 28.07.20
wolne
ŚRODA 29.07.20
TWL 3x2500m/p5’
W formie 3x[12x200m (36s), 50m (15s)]/p5’
Do zapomnienia, bo właściwie nic nie zrobiłem.
Na bieżni poza oznaczeniem 100m i 110m to oznaczeń właściwie brak i się zarąbałem.
W dodatku wiatr.
Lubię zwalać na coś winę, więc zwalę winę na wiatr i błąd w oznaczeniach pachołków.
Tutaj akurat miałem prawo ponarzekać – w związku z kompletnym niepowodzeniem trening przerzuciłem na jutro…
CZWARTEK 30.07.20
TWL 3x2500m/p5’
Czyli „rewanż” za środę…
Nie będę się nad sobą pastwić. Temat obgadałem z Rollim.
Wraz z odczuciami itd. itd…
Tutaj mogę zaznaczyć, że trochę ze mnie taka pizdeczka, ale cóż…
Dobra lekcja dla mnie…
Na plus to, to że udało mi się pomierzyć odcinki co 50m (bardzo dokładnie) i to bez koła.
Przynajmniej trening długo utkwi mi w pamięci i wiem co poszło nie tak, więc daruję sobie opis i wrzucę po prostu screen z wykonania…
Info zwrotne: Delikatnie naciągnąłem achillesa/płaszczkowaty prawej nogi…
PIĄTEK 31.07.20
5x150m/p3’ + 8km 3’50”
No to ubzdurałem sobie, że mam zrobić sześć odcinków, więc zrobiłem sześć.
Porobione mocno, fajnie przewentylowało. Potem po 5-6’ ruszyłem ze znajomym na 8km.
Wykon: 8,01km ~ 3’49” [30:30]
Tak średnio bym powiedział. Pierwsze 2-3km biegliśmy obok siebie potem do gdzieś 5km kleiłem plecy, bo nie chciałem się zarzynać i chciałem też potrenować element pod zawody…
Z czasem biegło mi się lepiej.
Generalnie niby ok, ale odczułem sprinty i temperaturę.
Pod nogą niby sporo zapasu prędkości, który mógłbym użyć na końcówkę, ale nie chciałem po nią sięgać…
Powtórzę to co mówiłem znajomemu – bardzo ułatwił mi dzisiejszy bieg…
Info zwrotne: Czuję łydę, ale pod kontrolą…
10km 4’40”
Buła męczona mocno…
10,14km ~ 4’39” [47:10]
WTOREK 28.07.20
wolne
ŚRODA 29.07.20
TWL 3x2500m/p5’
W formie 3x[12x200m (36s), 50m (15s)]/p5’
Do zapomnienia, bo właściwie nic nie zrobiłem.
Na bieżni poza oznaczeniem 100m i 110m to oznaczeń właściwie brak i się zarąbałem.
W dodatku wiatr.
Lubię zwalać na coś winę, więc zwalę winę na wiatr i błąd w oznaczeniach pachołków.
Tutaj akurat miałem prawo ponarzekać – w związku z kompletnym niepowodzeniem trening przerzuciłem na jutro…
CZWARTEK 30.07.20
TWL 3x2500m/p5’
Czyli „rewanż” za środę…
Nie będę się nad sobą pastwić. Temat obgadałem z Rollim.
Wraz z odczuciami itd. itd…
Tutaj mogę zaznaczyć, że trochę ze mnie taka pizdeczka, ale cóż…
Dobra lekcja dla mnie…
Na plus to, to że udało mi się pomierzyć odcinki co 50m (bardzo dokładnie) i to bez koła.
Przynajmniej trening długo utkwi mi w pamięci i wiem co poszło nie tak, więc daruję sobie opis i wrzucę po prostu screen z wykonania…
Info zwrotne: Delikatnie naciągnąłem achillesa/płaszczkowaty prawej nogi…
PIĄTEK 31.07.20
5x150m/p3’ + 8km 3’50”
No to ubzdurałem sobie, że mam zrobić sześć odcinków, więc zrobiłem sześć.
Porobione mocno, fajnie przewentylowało. Potem po 5-6’ ruszyłem ze znajomym na 8km.
Wykon: 8,01km ~ 3’49” [30:30]
Tak średnio bym powiedział. Pierwsze 2-3km biegliśmy obok siebie potem do gdzieś 5km kleiłem plecy, bo nie chciałem się zarzynać i chciałem też potrenować element pod zawody…
Z czasem biegło mi się lepiej.
Generalnie niby ok, ale odczułem sprinty i temperaturę.
Pod nogą niby sporo zapasu prędkości, który mógłbym użyć na końcówkę, ale nie chciałem po nią sięgać…
Powtórzę to co mówiłem znajomemu – bardzo ułatwił mi dzisiejszy bieg…
Info zwrotne: Czuję łydę, ale pod kontrolą…
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1490
- Rejestracja: 12 lip 2017, 22:48
- Życiówka na 10k: -
- Życiówka w maratonie: -
SOBOTA 01.08.20
12km 4’30”
Trochę porotowałem treningami względem pierwotnej wersji, zatem:
Najpierw 6,67km ~ 4’25” [29:30].
Później meczyk na środku i na nim około 8,7km.
Całkiem spoko, z łydkami też ok.
NIEDZIELA 02.08.20
3x(13x30/15s)/p5’
Ciąg dalszy zmian (nie uwzględniam pierwotnej wersji w zapisie)…
Tym razem TWL w rozsądniejszym wydaniu… Bez sztywnych ram tempowych…
Wykonywałem w lesie. Płasko, trochę cienia (minus komary), ale czasem pojawiały się nierówności…
Raz zahaczyłem stopą o krzaki i prawie bym poczuł bliższy kontakt twarzy z przyrodą...
Nie będę uwzględniać przedziałami czasowymi co i jak poszło, bo biegałem najzwyczajniej w świecie na intensywność –
ustawiłem tylko ilość powtórzeń i przedziały czasowe, zatem biegałem tylko na „piknięcia zegarka”. Zegarek też nie jest w stanie oddać tempa, podłoże też nie te.
Starałem się biec mocno i jestem zadowolony, że dowiozłem do końca…
W drugiej części treningu w nogach narastała galareta i koncentrowałem się na tym, by przez te 30sekund możliwie dobrze ciągnąć kolanami… Nawet oddechowo czułem bieg… Ciężka przeprawa...
Informacja zwrotna dla Rolliego: Taka wersja póki co mi odpowiada…
Podszedłem uczciwie do tematu i jak na ten teren to bieg był naprawdę solidny…
Nie czułem presji zmieszczenia się w konkretnym tempie…
Potrafiłem cierpieć, a mimo to biec całkiem nieźle…
27.07.20 – 02.08.20
Po słabym początku tygodnia zaczynam się trochę odbijać.
Jeszcze jutro czeka mnie solidna przeprawa na 400setkach potem to już typowe luzowanie pod sobotę.
Dla przypomnienia - biegnę 5000m i to w godzinach późno wieczornych, więc jest szansa na fajny wynik.
Link do śledzenia biegu live wrzucę w najbliższych dniach tak jak to miało miejsce w Legnicy...
I druga informacja:
W związku z tym, że jeden z naszych forumowiczów (który na jakiś czas się zgubił, ale się odnalazł) mimo hucznych zapowiedzi osrał się przed rywalizacją w pandemicznym challengu, postanowiłem, że zmierzę się z nim w ulicznym biegu na 10km.
Bieg odbędzie się 22.08 - do biegu podchodzę całkowicie z marszu, bo na połowę września szykuję się pod inne dystanse...
Skoro to jego koronny dystans to chyba nie będzie problemu z oklepaniem ogórka prawda :uuusmiech: ?
12km 4’30”
Trochę porotowałem treningami względem pierwotnej wersji, zatem:
Najpierw 6,67km ~ 4’25” [29:30].
Później meczyk na środku i na nim około 8,7km.
Całkiem spoko, z łydkami też ok.
NIEDZIELA 02.08.20
3x(13x30/15s)/p5’
Ciąg dalszy zmian (nie uwzględniam pierwotnej wersji w zapisie)…
Tym razem TWL w rozsądniejszym wydaniu… Bez sztywnych ram tempowych…
Wykonywałem w lesie. Płasko, trochę cienia (minus komary), ale czasem pojawiały się nierówności…
Raz zahaczyłem stopą o krzaki i prawie bym poczuł bliższy kontakt twarzy z przyrodą...
Nie będę uwzględniać przedziałami czasowymi co i jak poszło, bo biegałem najzwyczajniej w świecie na intensywność –
ustawiłem tylko ilość powtórzeń i przedziały czasowe, zatem biegałem tylko na „piknięcia zegarka”. Zegarek też nie jest w stanie oddać tempa, podłoże też nie te.
Starałem się biec mocno i jestem zadowolony, że dowiozłem do końca…
W drugiej części treningu w nogach narastała galareta i koncentrowałem się na tym, by przez te 30sekund możliwie dobrze ciągnąć kolanami… Nawet oddechowo czułem bieg… Ciężka przeprawa...
Informacja zwrotna dla Rolliego: Taka wersja póki co mi odpowiada…
Podszedłem uczciwie do tematu i jak na ten teren to bieg był naprawdę solidny…
Nie czułem presji zmieszczenia się w konkretnym tempie…
Potrafiłem cierpieć, a mimo to biec całkiem nieźle…
27.07.20 – 02.08.20
Po słabym początku tygodnia zaczynam się trochę odbijać.
Jeszcze jutro czeka mnie solidna przeprawa na 400setkach potem to już typowe luzowanie pod sobotę.
Dla przypomnienia - biegnę 5000m i to w godzinach późno wieczornych, więc jest szansa na fajny wynik.
Link do śledzenia biegu live wrzucę w najbliższych dniach tak jak to miało miejsce w Legnicy...
I druga informacja:
W związku z tym, że jeden z naszych forumowiczów (który na jakiś czas się zgubił, ale się odnalazł) mimo hucznych zapowiedzi osrał się przed rywalizacją w pandemicznym challengu, postanowiłem, że zmierzę się z nim w ulicznym biegu na 10km.
Bieg odbędzie się 22.08 - do biegu podchodzę całkowicie z marszu, bo na połowę września szykuję się pod inne dystanse...
Skoro to jego koronny dystans to chyba nie będzie problemu z oklepaniem ogórka prawda :uuusmiech: ?
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1490
- Rejestracja: 12 lip 2017, 22:48
- Życiówka na 10k: -
- Życiówka w maratonie: -
PONIEDZIAŁEK 03.08.20
8x400+200 rollen (400w 69s P3')
Lało… Lało… Lało… Wiało.
Pojechałem na bieżnię, bo ten tydzień ma być na zluzowanie przed startem.
8x600m w formie 400m+200m luźno – okej.
Ustawiłem się tak, by pierwszą prostą po łuku mieć w ryj, a drugą w plecy.
Zatem 600m to wmordewind, wiatr w plecy i ponowny wmordewind, a wiało jak sk…syn, a padało wcale nie lepiej…
Nici zatem z równego biegania (równego na tempo). Pierwsze 200m najmocniejsze – naprawdę bardzo mocne, tak by te 200m z wiatrem było teoretycznie lżejsze.
Przerwy 3’ w formie marszu około 2min (200m), resztę stałem i popijałem płyny. Taka forma przerwy była najlepsza, bo byłem cały czas w ruchu…
Wykonanie:
1.10.7(0.47.1) – 1.07.1(0.48.2) – 1.08.9(0.47.9) – 1.07.8(0.48.1) –
1.09.3(0.47.2) – 1.08.8(0.47.9) – 1.08.6(0.47.7) – 1.06.4(0.44.9)
Zatem te luźne 200m wychodziły w okolicach 4’00”. Spoko zważywszy, że pod wiatr.
Z wykonania jestem zadowolony. Przez warunki (wiatr i deszcz) nie dało się biec równo, ale domknąłem mimo że przez te pierwsze 200m, które musiałem mocno rzeźbić po 300m odczuwałem już uda…
Po treningu bez roztruchtania, bo dzisiaj to był masochizm. Ręcznik, wyciśnięcie rzeczy pod autem i przebranie w świeże…
Zobaczymy co przyniesie mi sobota. Jestem pozytywnej myśli.
5000m to nie mój cel na najbliższy miesiąc, dwa, ale powinno być ok.
WTOREK 04.08.20
wolne
ŚRODA 05.08.20
2x1000 (3:15) + 2x 200 (30s) P5'
Na MDki fajna pogoda, ale gdybym miał biec zawody to lipa mocno..
Cieplutko fajniutko, ale pod MDki… Ciepło też lubię, ale mimo wszystko.
Na dzisiaj zaplanowany półakcent. Takie taperowanie przed startem.
Wykonanie::
1.19.4 – 1.18.8 – 0.39.0 [3.17.2]
1.16.0 – 1.18.4 – 0.39.0 [3.13.4]
0.27.7 – tutaj też 27/28s
Przerwy między odcinkami 5’. Wg mnie o dużo za długie, ale dobra. Trener tak napisał to robię.
To nie miał być trening na przedmuchanie, przepalenie.
Te tysiaki mocno asekuracyjnie z założeniem startowym. Znaczy się pierwsze 100-150m dużo mocniej niż tempo docelowe tak by potem trzymać równo – ot taka mała symulacja zawodów.
Postanowiłem że będę starać się męczyć bułę i biec bez żadnego szarpania – tak jakbym trzymał się węża.
Zadanie wykonane (chociaż drugie 200m pierwszego tysiaka zwolniłem zbyt bardzo), ale przy tej pogodzie (na szczęście w sobotę będę biegł późnym wieczorem) to po 3000m to już by była rzeźba jak cholera także prawdopodobnie już wiem jak będzie wyglądać sobota pod kątem rozegrania biegu (nie wyniku).
Odnośnie wyniku wyjdzie w praniu – nie robię zapowiedzi, ale doszły mnie słuchy że formują się grupki na pewien wynik…
200m pykły fajnie. Tym bardziej fajnie, że to nie był krok sprinterski.
Pierwsze fajnie, a drugie wyniku nie podaję, ale też między 27-28s. Po prostu kliknąłem na początku nie ten guzik, a ten prawidłowy zlapowałem na 31s.
8x400+200 rollen (400w 69s P3')
Lało… Lało… Lało… Wiało.
Pojechałem na bieżnię, bo ten tydzień ma być na zluzowanie przed startem.
8x600m w formie 400m+200m luźno – okej.
Ustawiłem się tak, by pierwszą prostą po łuku mieć w ryj, a drugą w plecy.
Zatem 600m to wmordewind, wiatr w plecy i ponowny wmordewind, a wiało jak sk…syn, a padało wcale nie lepiej…
Nici zatem z równego biegania (równego na tempo). Pierwsze 200m najmocniejsze – naprawdę bardzo mocne, tak by te 200m z wiatrem było teoretycznie lżejsze.
Przerwy 3’ w formie marszu około 2min (200m), resztę stałem i popijałem płyny. Taka forma przerwy była najlepsza, bo byłem cały czas w ruchu…
Wykonanie:
1.10.7(0.47.1) – 1.07.1(0.48.2) – 1.08.9(0.47.9) – 1.07.8(0.48.1) –
1.09.3(0.47.2) – 1.08.8(0.47.9) – 1.08.6(0.47.7) – 1.06.4(0.44.9)
Zatem te luźne 200m wychodziły w okolicach 4’00”. Spoko zważywszy, że pod wiatr.
Z wykonania jestem zadowolony. Przez warunki (wiatr i deszcz) nie dało się biec równo, ale domknąłem mimo że przez te pierwsze 200m, które musiałem mocno rzeźbić po 300m odczuwałem już uda…
Po treningu bez roztruchtania, bo dzisiaj to był masochizm. Ręcznik, wyciśnięcie rzeczy pod autem i przebranie w świeże…
Zobaczymy co przyniesie mi sobota. Jestem pozytywnej myśli.
5000m to nie mój cel na najbliższy miesiąc, dwa, ale powinno być ok.
WTOREK 04.08.20
wolne
ŚRODA 05.08.20
2x1000 (3:15) + 2x 200 (30s) P5'
Na MDki fajna pogoda, ale gdybym miał biec zawody to lipa mocno..
Cieplutko fajniutko, ale pod MDki… Ciepło też lubię, ale mimo wszystko.
Na dzisiaj zaplanowany półakcent. Takie taperowanie przed startem.
Wykonanie::
1.19.4 – 1.18.8 – 0.39.0 [3.17.2]
1.16.0 – 1.18.4 – 0.39.0 [3.13.4]
0.27.7 – tutaj też 27/28s
Przerwy między odcinkami 5’. Wg mnie o dużo za długie, ale dobra. Trener tak napisał to robię.
To nie miał być trening na przedmuchanie, przepalenie.
Te tysiaki mocno asekuracyjnie z założeniem startowym. Znaczy się pierwsze 100-150m dużo mocniej niż tempo docelowe tak by potem trzymać równo – ot taka mała symulacja zawodów.
Postanowiłem że będę starać się męczyć bułę i biec bez żadnego szarpania – tak jakbym trzymał się węża.
Zadanie wykonane (chociaż drugie 200m pierwszego tysiaka zwolniłem zbyt bardzo), ale przy tej pogodzie (na szczęście w sobotę będę biegł późnym wieczorem) to po 3000m to już by była rzeźba jak cholera także prawdopodobnie już wiem jak będzie wyglądać sobota pod kątem rozegrania biegu (nie wyniku).
Odnośnie wyniku wyjdzie w praniu – nie robię zapowiedzi, ale doszły mnie słuchy że formują się grupki na pewien wynik…
200m pykły fajnie. Tym bardziej fajnie, że to nie był krok sprinterski.
Pierwsze fajnie, a drugie wyniku nie podaję, ale też między 27-28s. Po prostu kliknąłem na początku nie ten guzik, a ten prawidłowy zlapowałem na 31s.
Ostatnio zmieniony 07 sie 2020, 13:54 przez MatiR, łącznie zmieniany 1 raz.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1490
- Rejestracja: 12 lip 2017, 22:48
- Życiówka na 10k: -
- Życiówka w maratonie: -
CZWARTEK 06.08.20
wolne
PIĄTEK 07.08.20
6km + 4x60m
Dzisiejszy pomiar rozbiegania mogę sobie wsadzić w cztery litery, bo garmin coś mnie spowalniał i uciął mi z 400m treningu,
więc biegłem sobie na samopoczucie pewnie gdzieś między 4’30”, a 4’35”.
Z historii właściwie tyle.
4x60m robiłem na przerwie 2’. Na jakieś 85% mocy.
Świeżości jakieś cudownej w nogach nie mam zatem jutro będzie ok.
Co do jutrzejszego startu na bieżni.
Start o godzinie 21:30 – ostatni, szósty rzut.
W rzucie biegnie 16 osób. Bieg obsadzony tak…
Oj długo nie będę mieć okazji biec przy tak mocnej obsadzie.
Tutaj chyba będzie można śledzić bieg -> http://www.maratonczykpomiarczasu.pl/ko ... rack-lista
wolne
PIĄTEK 07.08.20
6km + 4x60m
Dzisiejszy pomiar rozbiegania mogę sobie wsadzić w cztery litery, bo garmin coś mnie spowalniał i uciął mi z 400m treningu,
więc biegłem sobie na samopoczucie pewnie gdzieś między 4’30”, a 4’35”.
Z historii właściwie tyle.
4x60m robiłem na przerwie 2’. Na jakieś 85% mocy.
Świeżości jakieś cudownej w nogach nie mam zatem jutro będzie ok.
Co do jutrzejszego startu na bieżni.
Start o godzinie 21:30 – ostatni, szósty rzut.
W rzucie biegnie 16 osób. Bieg obsadzony tak…
Oj długo nie będę mieć okazji biec przy tak mocnej obsadzie.
Tutaj chyba będzie można śledzić bieg -> http://www.maratonczykpomiarczasu.pl/ko ... rack-lista
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1490
- Rejestracja: 12 lip 2017, 22:48
- Życiówka na 10k: -
- Życiówka w maratonie: -
03.08.20 – 09.08.20
Podsumowania właściwie nie ma po co robić.
Na bieżąco jest wszystko we wpisach…
SOBOTA 08.08.20
I Otwarte Mistrzostwa Kościana w biegu na 5000m
Wynik:16.53,73
Mój start planowany był na 21:30. Do Kościana przyjechałem dużo wcześniej, bo gdzieś o 18:30 z tego względu, że znajomy biegł o 19:40. Trochę mu współczuję, bo na stadionie zaczynał się robić cień, ale wciąż było ciepło. Ja miałem dużo większy komfort. Wieczorek, bieg przy lampach, ale mimo wszystko delikatna duchota…
Na rozgrzewkę ruszyłem koło 20:40. Potruchtałem na bosaka po murawce. Potem chwila przerwy i znowu.
Trochę trzymał mnie dziwny beton w nogach i zamulenie i liczyłem że to rozbiegam. Trochę rozbiegałem, ale nie do końca… W każdym razie rozgrzewkę przeprowadziłem naprawdę ok…
Start – Tak jak pisałem biegłem w najmocniejszym rzucie. Naprawdę mocny rzut i wiedziałem, że będę okupować ogony. Nie ruszało mnie to zupełnie, bo liczyłem że będę się kręcić w okolicach tempa 3’15”, a że dostanę dubla to nic nie szkodzi. Liczyłem też, że do 3000m jakoś się utrzymam. Od 3000m do 4400m będę męczył i się zwijał, ale jakoś się będę toczyć. Ostatnie metry na oparach coś wyrzeźbię. Trochę się przejechałem i minąłem z założeniem na zawody, ale do rzeczy.
http://www.maratonczykpomiarczasu.pl/ko ... e#0_09BDCF -> czasy okrążeń
http://maratonczykpomiarczasu.pl/sites/ ... 0serie.pdf -> czas po określonym dystansie…
Kilometr otworzyłem w 3’13”. Delikatnie za szybko, ale pod kontrolą tym bardziej, że holowałem się za wężem. 1800m właściwie planowo. 1800m w 5:50 (3’14”), 2200m w 7:12 (3’16”) i tu już delikatnie za 2000m zaczynało się robić to co przewidziałem – ale myślałem że zacznie się dziać dopiero po trójce…
Zaczynało brakować mocy w nogach… Dodatkowo jak zaczynały mi lapy wypadać po 1:21-1:23 (sam też mierzyłem, ale z miejsca startu) to się zniechęcałem. Wąż odjeżdżał, a ja zostałem sam i tak sobie biegłem.
Przy 2500-2600m w głowie zaczynały się kotłować myśli, że bez sensu biec dalej… Jak szarpnę nogami i podreguluję tempo to przecież jeszcze bardziej zdechnę. Może warto zejść z trasy… Kolejne kółko i 3000m i widzę na zegarze 9:59-10:00… - ekhmm… Trójka po 3’20” z tendencją spadkową… Może zejdę z trasy…
To były główne myśli w głowie zamiast biegu – schodzić czy nie schodzić… Było mi ciężko…
Od 3000m przestałem jakoś się pilnować z tempem… Jakoś się przełamałem i po prostu biegłem – starałem się biec ekhmmm… „mocno”, ale była lipa… Biegłem aby dobiec. Jak mnie dublowali to sobie odskakiwałem na boczny tor… Mieliłem nogami i mijały kolejne kółka. Mieliłem możliwie mocno, ale też tak mocno by nie biec za mocno…
Tyle się zebrałem, że podciągnąłem na ostatnim kółko trochę mocniej kolankami… 200m ręcznie zlapowałem w okolicach 36,5s z czego tak naprawdę przydusiłem mocniej ostatnie 100m bo widziałem przed sobą zegar i uciekające sekundy. Wg pomiaru czasu ostatnie kółko w 1:15,53. Niby nieźle, ale też bez szału…
Teraz jak tak piszę relację to jestem zadowolony z tego, że nie zszedłem z trasy – kalecząc potrafiłem nabiegać te 16:53… Pomijając beton w nogach to czym mam się przejmować skoro te 5000m to nie był jakiś mój cel i pod niego nie wykonałem praktycznie żadnego treningu… Mogę jedynie wyciągnąć wnioski z biegu.
Mógłbym teraz pisać co by było gdyby… Gdybym mocniej ciągnął kolankami to te wolne kółka biegłbym po 1:22, ale po co – mogłem to udowodnić i zrobić podczas biegu – szczerze… Było ciężko… I byłoby to tylko głupie pisanie.
Zastanawia mnie teraz tylko tyle – jaki wpływ na bieg miała wcześniejsza wata w nogach, a jaki brak treningów pod 5000m… Tylko tyle, nic więcej. Wartościowa jednostka treningowa, która też trochę ostudzi moje zapały na nie wiadomo jakie bieganie. Zaczynam treningi od podstaw, a na mocne 5000m czy 5km, czy tym bardziej dłuższe dystanse przyjdzie czas.
Co do jedzenia:
Nie przywiązuję do tego wagi. Pilnuję jedynie aby się nie zapychać tuż przed spaniem…
Z rana to chleb z masłem orzechowym/serem żółtym; jogurt ; do picia kakao lub herbata.
Obiad w czwartek makaron ze szpinakiem, zupka pomidorowa… Pomiędzy obiadem, a kolacją nie pamiętam co wpadło… Starałem się dorzucać owoców, warzyw.
Na wieczór pewnie modyfikacja tego co z rana… Ogólnie dużo piję… Dużo wody. Poza tym lubię mleko z kakao i herbaty z saszetek – tego też naprawdę dużo… Czasem rozrabiam Izo albo węgle…
Lubię jeść jogurty (naturalnych nie jem)…
W piątek chyba rosół i nie pamiętam co było na drugie danie… Rano lekka modyfikacja tego co dzień wcześniej…
Potrafiłem nieźle biegać np. na cheeseburgerach z maka – choć maków itp. to unikam… Jestem zdania że gdybym biegał na jakimś wybitnym poziomie to mógłbym się zastanowić nad ogarnięciem jedzenia…
Z rzeczy „innych” to w ostatnich dniach często moczyłem nogi w basenie (ale bez pływania)…
Nic więcej naprawdę nie pamiętam… Z mięsem nie świrowałem… Lubię mięsiwo… Schabowy… Mmmm… A szczytem to jest kiełbaska z grilla z chlebkiem, ale dawno nie miałem okazji zjeść.
Jem to co zazwyczaj. Na takim jedzeniu biegam też mocniejsze jednostki na bieżni…
NIEDZIELA 09.08.20
12km w 4:30
Trochę zmieniłem formę treningu…
Najpierw meczyk. Oj cieplutko było, ale całkiem spoko posędziowane.
Od kiedy sam się wycofałem z IV ligi do okręgówki (co jest trochę ewenementem) to sędziuje mi się lepiej.
Jestem z dala od tego wrocławskiego betonu…
Na meczu jakieś 8,3km. Nie szarżowałem z bieganiem. Przyspieszałem kiedy musiałem.
W nogach wata po wczoraj.
Wróciłem i dokręciłem 6km w tempie komfortowym w odniesieniu do stanu nóg.
Pykło 6,05km ~ 4’58” [30:00].
Nie chciałem się zarzynać, ale chciałem sobie też potruchtać.
Na jutro pagórki, a pagórki = eh… no ciężko…
Potrzebowałem odpoczynku…