Poniedziałek: WB1 12km w 4:40 na 130(74%)
Rano czułem się słabo przez przeziębienie ale z czasem puszczało. Zastanawiałem się czy nie odpuścić ale zdecydowałem się zrobić kilka spokojnych kilometrów. Z pogodą trafiłem cud. Sabina papieprzała cały dzień że hej. Do 16 30 na spacerze z psem wiało i kapało jakieś gówno z nieba.
Wróciłem do domu coś tam ogarnąłem, spakowałem się na siłownie, wychodzę do auta a tu @#$%^ cisza. Czyste niebo i prawie zero wiatru. Postałem 3 minuty, żeby się upewnić czy nie śnię potem wróciłem do domu przebrałem się i biegnę. Super bieganie. Nawet się zastanawiałem czy nie dorobić kilka kilometrów ale na 12 tym zaczęło znowu mocno wiać więc skończyłem bo trochę spocony byłem. Nie wiem co to było z tą pogodą. Chyba oko cyklonu.
Środa: WB1 20km w 4:36 w tym 5x200m. na średnim 135(77%)
Na szczęście po przeziębieniu nie było już śladu. Uff, kula przeszła mi koło skroni.
„Mocny” pierwszy zakres. Szło jak zwykle po 4:40 ale 5x200 co około 3,8km na końcówce mojego niby podbiegu podbiło średnie tempo. Puls na progu tlenowym.
Tak jak w poniedziałek miałem szczęście z pogodą tak teraz dopieprzyło. !@#$% zimny wiatr. Na osłoniętych odcinkach ściągałem komin z szyi i rozpinałem bluzę bo mi się gorąco robiło. Pod wiatr, straszna pizgawica. Im dalej w las i bardziej spocony tym gorzej. Miałem wrażenie, że uda trzymam w lodówce. Mimo tego, weszło wszystko bez problemu. Puls równiutko, zero dryftu.
Ze względu na dystans, przyspieszenia i przede wszystkim pogodę, można uznać że to był lekki akcent.
Piątek: Akcent 6x2km na 150bpm przerwa 500m(3minuty trucht)
Przez cały dzień była fajna pogoda ale na ICM pokazywali, ze koło 17 ma zacząć padać do około 19.
I tak też było. Musiałem czekać. Nie chciałem biegać w deszczu. Czekałem, czekałem i się nudziłem. Z nudów sprawdziłem jaki mam puls podczas takiego czekania. 45bpm. Ciekawe jaki jest spoczynkowy.
Info co mam biegać dostałem już w czwartek. Byłem napalony na ten trening ale też się go bałem.
Pamiętam jaką orkę miałem w listopadzie przed zawodami na 10km. 5x2km w 3:50 na 5min30s przerwa. Wtedy to była masakra mimo ze to zamknąłem.
Teraz dostałem inaczej bo rozpisany na puls(kto biega interwały na puls?
![hej :hej:](./images/smilies/icon_razz.gif)
![hej :hej:](./images/smilies/icon_razz.gif)
![hej :hej:](./images/smilies/icon_razz.gif)
Przed 19 odpuściło. Biegałem wszystko na 630m pętli wokół osiedlowego stawu. Płasko.
Pogoda zajebista. Na zegarku ustawiłem tylko puls, żeby nic mnie nie rozpraszało. 2km rozgrzewka i jedziemy z tematem. Pierwsze powtórzenie tak jakoś nijak ale potem szło. Z powtórzenia na powtórzenie coraz lepiej. Na ostatnim czułem już zmęczenie ale żadnych problemów. Mogłbym dokręcić jeszcze jedno a do zajebanie dwa. Puls na przerwach błyskawicznie w dół. Puls na powtórzeniach równiutko 150 +/-2bpm Tak to szło;
1) 2km - 4:09 na 148 średni
2) 2km -4:04 na 148
3) 2km - 4:02 na 149
4) 2km – 4:00 na 148
5) 2km – 4:00 na 149
6) 2km – 3:59 na 148
Sobota: siła FULL, aż mnie uda piekły. Wczoraj zabetonowane nogi, dzisiaj już dużo lepiej ale dalej w udach czuję siłę nałożoną na piątkowy akcent.
Podsumowanie tygodnia: Uniknąłem większych problemów ze zdrowiem. Pierwszy raz w przygotowaniach do maratonu kierownik dał mi taki trening jak w piątek. Krótszych interwałów jak 4x5km nigdy nie miałem. Powiedział, że będą zmiany i są.
Forma? Idzie w górę. Moje progowe tempo jest chyba gdzieś pomiędzy 4:05-4:00
Chyba nie jest źle. Poniżej wykresy z piątku