Dzień dobry.
To mój pierwszy post na forum i pierwszy bieg, więc chciałbym się przywitać, opowiedzieć coś o sobie i może usłyszeć dobre słowo lub poradę
Mam 42 lata i 180 cm wzrostu. Moja waga, głównie dzięki diecie MŻ spadła, przez ostatnie dwa lata, ze 135kg do mniej więcej 115-116 kg.
Mam lekką astmę oskrzelową, ale jest na tyle dobrze kontrolowana, że nie przeszkadza nawet podczas wysiłku - powoduje co najwyżej, że trochę szybciej się męczę. Nauczyłem się z tym żyć, sabumalin w kieszeni na wszelki wypadek, i można o tym fakcie zapomnieć. Mam też nadciśnienie i lekko za wysoki cukier, ale sprawa się zmienia na lepsze, m.in. dzięki schudnięciu tych 20kg. Ale może być lepiej i mam nadzieję, że będzie.
Mam też pięcioletnią córkę i całe to odchudzanie i wszystko, robię głównie z jej powodu - chcę być w stanie nadążyć za nią na spacerach, nie chcę, żeby się wstydziła ojca grubasa, takie tam.
Nigdy nie biegałem. No dobra, w szkole na zajęciach WF te obowiązkowe przebieżki robiłem i o ile sprint nie był problemem, to dystanse już tak, ale poza tym to co najwyżej do autobusu czasami.
Myślałem, że odchudzanie uda mi się wspomagać łażąc z kijami do NW i jazdą na rowerku stacjonarnym, ale to nie działa. Potrafię przejść z kijami 8-10km w dobrym tempie (10'/km) po górkach i dołkach, ale dopiero kiedy założyłem pulsometr, zauważyłem, że to raczej wychodzi rekreacyjnie. Po godzinie marszu puls w okolicach 120 na mocnych podejściach to jest maks co osiągnąłem i nie widzę postępu. Nie potrafię zwiększyć tempa, nie daję rady zwiększyć dystansu. Jedyna zaleta, że się ruszam.
Z rowerem jeszcze gorzej, bo jazda na stacjonarnym jest po prostu nudna i gupia

i nie potrafię się zmusić do jakiejś regularności, która dałaby wyniki. Na rower klasyczny nie mam niestety warunków, małe mieszkanie w bloku, 4 piętro bez windy i piwnice nie zapewniające bezpieczeństwa przechowywania, więc to rozwiązanie niezbyt sensowne.
No i ni z tego ni z owego, dostałem w prezencie zegarek dla biegaczy (nie wiem czy można tutaj podawać markę, żeby nie było krypto reklamy). A ja jestem gadżeciarz i jak już gadżet mam, to chcę go wykorzystać.
Wziąłem więc wczoraj córkę, zniosłem jej rowerek i tak krążyliśmy wokół bloku. Ona jechała, ja podbiegałem (podtruchtywałem?), trochę szedłem, znowu trochę biegłem. Nic imponującego, średnie tempo 9'56" na kilometr, całe 1300 metrów, prawie 13 minut wytrzymałem.
Pierwsze uczucie po - jest fajnie, jakaś taka lekkość w głowie. Tylko po tym nieco więcej niż kilometrze nogi prawie odmówiły mi posłuszeństwa, miałem wrażenie, że ktoś mi piszczele przypala, masakra. Myślałem, że jak jestem wstanie przeleźć 10km, to nie nogi będą najsłabszym ogniwem.
Puls osiągnąłem maksymalny 140, średni 117 (przy moim maksie 178), z całego treningu 9 minut było w strefie spalania tłuszczu, 2 minuty aerobowo, czyli na tyle, na ile rozumiem czytane o bieganiu artykuły, zapas mocy mam, tylko go wykorzystać przez te nogi w stanie nie jestem. Jak to poprawić? Czy samo przyjdzie, byle regularnie biegać?
Wiem, że na pewno chciałbym zastosować bardziej regularne okresy biegu/marszu, ale wychodząc z córką, trochę będzie mi ciężko, a nie jestem pewien na ile wystarczy mi samozaparcia, by biegać bez niej - plan na razie mam taki, że wychodzimy razem wieczorem, trochę ją przewietrzę i się rozgrzeję, potem odstawiam żonie do zasypiania, a sam wracam na bieganie. Życie zweryfikuje

Uff, ciekawe czy ktoś dotarł do tego miejsca

Jakieś rady? Bo ja najbardziej się boję, że po pierwszej euforii, będę miał problem się potem zmusić do regularności...
A może ktoś (raczej równie "zaawansowany") chciałby się podłączyć? Biegam w okolicach Jaśkowej/Wileńskiej w Gdańsku, ewentualnie jakieś onlinowe wspieranie się, wyganianie na treningi i porównywanie wyników? :P
Każde wsparcie, które pomoże zachować trenowanie mile widziane.