To teraz czas na moją mini relację. Zacznę od parametrów - średnie tempo 4:28 min/km. Przyjąłem od początku, że biegnę w granicach 4:25-4:27 - wszystko poniżej 4:25 doliczałem do oszczędzonych sekund (na wypadek jakiejś potrzeby, która nie miała miejsce). Wszystko powyżej 4:27 odliczałem on nich. W każdym razie starałem się biec bardzo równo - najszybciej pobiegłem 32 km (podejrzewam, że był tam jakiś zbieg) w 4:16, a najwolniej oczywiście 40, 41 i 42 (odpowiednio 4:46, 4:39 i 4:32). Finisz wyszedł 5 metrów (bo Garmin wskazał 42,5 km) w tempie 4:10, ale tu już niósł mnie widok mety i doping (wyłączyłem swoją muzykę
Teraz trochę szczegółów - biegło mi się naprawdę dobrze. Pierwsze kilometry w parku to w zasadzie przyzwyczajanie się do tempa, hamowanie i pierwszy punkt z wodą zaraz za podbiegiem. Oczywiście piłem - jak na każdym.
Potem rozkręcałem się, ale cały czas pilnowałem, żeby nie pobiec za szybko i nie spalić się w drugiej części. Bieg był swobodny, miałem możliwość pooglądać Śląsk i klimaty postindustrialne
Kolejny punkt nawadniania - wziąłem wodę - łyk i polanie - oraz Gato (trochę za słodki dla mnie). Potem znów bieg, coraz przyjemniejszy, jak mi zapowiadano - że między 10 a 20 km czerpie się z maratonu największą przyjemność i rzeczywiście tak było (na mojej playliście same spokojne przyjemne kawałki w tym dłuuugie Echoes Floydów w wersji koncertowej). Kilometr przed 3cim punktem z piciem (na ok. 14-15 km) zjadłem pierwszy żel, który bardzo szybko popiłem. Przyjemność z biegu trwała nadal. Stawka się przerzedziła i biegłem zazwyczaj sam. Po drodze - chyba w Siemianowicach albu Rudzie Śląskiej (znaczy w obu ale nie pamiętam kolejności) świetni kibice - w tym dzieciaki, z którymi oczywiście przybiłem piątki - na tych odcinkach z kibicami nogi same przyspieszały, ale starałem się potem lekko zwalniać, żeby kilometry wychodziły w zakładanym przedziale. Cały czas konsekwentnie realizowałem plan.
Na półmetku pogratulowałem Panu Dyrektorowi świetnego biegu (bardzo to było miłe, że on tam stał i dopingował z bliska biegaczy!) i pobiegłem dalej. Słońce dawało się we znaki, ale ja cały czas trzymałem tempo. Na 21 km miałem ok. 1:34, czyli wszystko zgodnie z planem. Potem było trochę ulic i trochę podbiegów, na których wyprzedziłem kilku biegaczy. Nie przypominam sobie, żeby w 2 połowie biegu ktoś mnie wyprzedzał - ja przeszedłem kilka może kilkanaście osób, w tym jednego biegacza, który poklepał mnie po ramieniu przy wyprzedzaniu i dodał mi tym otuchy (dzięki!). Cały czas - nawet na podbiegach starałem się być blisko średniego zakładanego tempa, nie po to przecież ćwiczyłem tak dużo SB, żeby się poddawać, a za podbiegami zazwyczaj były zbiegi, dzięki którym cenne sekundy nadrabiałem.
Potem park/las - znów punkt z nawadnianiem, a za nim długi podbieg i jeszcze dłuższy zbieg. Świetna organizacja tego biegu, dziesiątki (jeśli nie setki osób pomagających na trasie - wielki szacun). Na punktach nie jadłem nic, tylko piłem. Jakoś ok. 30 km lekki kryzys na szosie - po prostu było ciepło. Tak właśnie myślę, że wszystko mogło mi się w kolejności pomieszać. Ale potem było to piękne miejsce Nikiszowiec - dało niezłego "kopa", choć ominąłem raczej strażacką fontannę bojąc się o zmoczenie butów i ewentualne odciski. To był 32 km, bo (przez muzykę w uszach) przebiły się do mnie słowa biegacza, którego mijałem. W sumie to nie dosłyszałem, ale chodziło chyba o strażacką fontannę, a ja mu odpowiedziałem, ze jeszcze tylko 10 km i damy radę

i poleciałem dalej.
Ok. 34 km wciągnąłem drugi żel, który szybko popiłem wodą i Gato. Było to ostatnie picie Gato na biegu, bo na 40 km - u szczytu tej długiej prostej i lekko do góry szosy stwierdziłem, że na kilkanaście minut biegu nie ma sensu pić słodkiego izotonika. Wcześniej jeszcze - na ok. 37-38 km w takim miasteczku (albo dzielnicy), dostałem kubek wody gazowanej od jakiejś pani - której serdecznie dziękuję - aczkolwiek tylko przepłukałem usta (dużo to dało!). od 38 km wiedziałem że będzie ok, ale żeby złamać 3:10 muszę dalej pilnować czasu, bo jestem na styk. Po 39 km, wiedziałem, że mogę biec lekko wolniej czyli w granicach 4:40-4:50, ale w końcu "oszczędzałem" sekundy przez cały bieg właśnie na ten moment). Usmiech na 41 km rzeczywiście dodał otuchy, a ja cały czas napędzałem się tym, że to jeszcze kilka minut, że nie przestanę biec, że nawet trucht w granicach 5:40 załatwia sprawę, ale każde przebiegnięte poniżej 5:00 min/km 100 metrów przybliża mnie do celu. Wiedziałem, że mam trochę więcej niż 1,2 km, bo wskazania Gramina odjechały jakieś 300 metrów od znaczków na ulicy, ale kierowałem się w swoich kalkulacjach właśnie Graminem.
Ostatnia prosta w dół to w zasadzie bieg jak najszybciej się dało. Dobiegając do spodka wyłączyłem swoją muzykę (akurat leciała koncertowa wersja Drogi na Brześć Pidżamy Porno

Doping, kibice, płotki, meta, medal, izotoniki i krzesełko

Udało się. Zobaczyłem wbiegając czas 3:08:3X i wiedziałem, że plan jest wykonany w ponad 100%, że rok biegania po 5 razy w tygodniu, wszystkie znienawidzone skipy, ciężkie podbiegi i BNP dały efekt. Dla mnie ta trasa nie była trudna - szybciej bym jej nie przebiegł pewnie, ale na tyle co biegłem byłem po prostu przygotowany, a strategia Tomka, który od roku układał mi trening doskonale się sprawdziła. Po biegu czułem się naprawdę nieźle, żadnego odwodnienia, dwa lekkie skurcze 15 min po biegu i to wszystko. Dziś nie biegam, ale to raczej z braku czasu i chęci psychicznego odpoczynku. Jutro idę potruchtać.
Jeszcze raz dzięki za wspólne motywowanie się, za spotkanie przed, a także za wszystko co "przed nami" na tym forum i w bieganiu!